Tag "Zbigniew Ziobro"
Fundusz Meganiesprawiedliwości
Ofiara brutalnego gwałtu bez pomocy Ziobry i Wójcika
Daria nie jest księdzem O. i nie wypędzała demonów salcesonem. Została jedynie zgwałcona. Dla niej Fundusz Sprawiedliwości był funduszem niesprawiedliwości i krzywdy.
Od dłuższego czasu jednym z najgorętszych tematów w Polsce jest Fundusz Sprawiedliwości. Media opisują kolejne sensacyjne wątki dotyczące wyprowadzania milionów złotych. Prokuratura prowadzi rozmaite działania, a do opinii publicznej docierają nowe rewelacje. W tym zgiełku zapomnieliśmy o głównym celu istnienia Funduszu Sprawiedliwości – powstał on po to, by wspierać ofiary przestępstw.
W 2016 r. Daria miała zaledwie 23 lata. Była wesoła, ufna, pełna energii i planów na przyszłość – dopiero wkraczała w dorosłość. Dziś jest zupełnie inną osobą. I wcale nie dlatego, że minęło osiem lat. Wydarzenia z tamtego roku odcisnęły niezatarte piętno na jej ciele i umyśle. Jej codzienność wypełniają problemy zdrowotne: uszkodzony kręgosłup, pęknięta miednica, poważny uraz nogi, który utrudnia chodzenie, a także nawracające napady padaczkowe – skutek uderzenia głową o betonowe płyty chodnika. Do tego konieczność noszenia ortopedycznych pasów stabilizujących i perspektywa kolejnej, trudnej operacji kręgosłupa. Ta suma urazów sprawiła, że Daria nie jest w stanie normalnie pracować, żyje w ciągłym bólu i potrzebuje stałej rehabilitacji oraz specjalistycznej opieki medycznej.
Spotkanie z potworem
Cofamy się do 2016 r. Daria jechała pociągiem. Jak to w pociągu – pasażerowie ze sobą rozmawiali. Wśród nich był Robert K. Wydawał się bardzo życzliwy. Oboje wysiadali w Zabrzu. Ona nie znała miasta, on tak. Powiedział, że ją odprowadzi. Daria nie podejrzewała niczego złego, gdy Robert K. zaproponował, że wskaże jej drogę. W pewnym momencie znaleźli się obok jego mieszkania. Przy bramie wejściowej mocno chwycił Darię, zaciągnął do siebie i zaryglował drzwi. Kiedy protestowała, uderzył. Rzucił na łóżko, zdarł z niej ubranie i brutalnie zgwałcił. Na jednym gwałcie nie poprzestał. Daria została przez niego zgwałcona wielokrotnie. Jej koszmar trwał wiele godzin.
W pewnym momencie oprawca pozostawił ją samą. Daria podbiegła do okna, otworzyła je i całkiem naga wyskoczyła na zewnątrz. Było styczniowe popołudnie. Spadła na betonowe płyty chodnika. Leżącą kobietę ktoś znalazł, okrył kocem i wezwał pogotowie. Uderzając o chodnik, Daria odniosła potworne obrażenia. Złamała miednicę, w tym kość łonową i krzyżową. Doznała poważnych urazów kręgosłupa. Połamała nogę, co do dziś uniemożliwia jej normalne poruszanie się. Cierpi na padaczkę, będącą następstwem urazów głowy i kręgosłupa.
Bandzior w galerii
Roberta K. zatrzymano na terenie galerii handlowej w Katowicach. Był agresywny. Stawiał opór, za co później usłyszał dodatkowe zarzuty.
Do gwałtu się nie przyznawał. Twierdził, że Daria uprawiała z nim seks dobrowolnie. „Nie rozumiem, dlaczego ta pani nago wyskoczyła z okna. Chyba jej coś odbiło”, tłumaczył.
Sąd nie dał wiary opowieści, że Darii coś „odbiło”. Skazał Roberta K. na 17 lat więzienia. Sąd odwoławczy zmniejszył tę karę do 13 lat odsiadki. Daria uważa, że potworowi jest dziś lepiej niż jej. Ma wikt i opierunek. Państwo łoży na jego utrzymanie. A na jej utrzymanie? Nie bardzo.
Ze względu na brutalność czynu sprawa stała się głośna. Nie co dzień zdarza się, by kobieta skakała z okna, ratując się przed gwałcicielem. W dodatku okazało się, że jej oprawcą był człowiek, który powinien przebywać za kratami. Robert K. już wcześniej został skazany za gwałt, również bardzo brutalny. Sąd udzielił mu trzymiesięcznej przerwy w odbywaniu kary, aby mógł poddać się operacji oka. Na zabieg leczenia jaskry K. nigdy jednak nie dotarł.
Ziobro reaguje
Ministrem sprawiedliwości był wtedy Zbigniew Ziobro. Zorganizował konferencję prasową. Powiedział, że kazał przeprowadzić kontrolę, która stwierdziła poważne nieprawidłowości w działaniu dyrekcji Zakładu Karnego w Kluczborku, gdzie Robert K. był osadzony, i w działaniu sądu penitencjarnego, który udzielił przestępcy przerwy w odbywaniu kary. Dyrektor więzienia oraz jego zastępca zostali zdymisjonowani. Ziobro zapowiedział, że wszczęte zostanie postępowanie dyscyplinarne
Harcownicy Ziobry
Połowa prokuratury krajowej bruździ Adamowi Bodnarowi
Zawiadomienie o zamachu stanu sprokurowane przez Bogdana Święczkowskiego wywołało powszechną ekscytację. Były prokurator krajowy i szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach PiS oskarżył kilkaset osób – na czele z premierem, ministrami, marszałkami Sejmu i Senatu, parlamentarzystami wspierającymi rząd, niektórymi prokuratorami i sędziami – że działając w zorganizowanej grupie przestępczej, dopuścili się zbrodni. Zbrodnia polega na tym, że nie uznają utworzonej przez PiS i obsadzonej przez nominatów tej partii nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, nielegalnej i upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa oraz działającej pod dyktando PiS atrapy sądu konstytucyjnego. „Puczyści” podważają też status neosędziów, ludzi często bez kompetencji i kręgosłupa moralnego, którzy zawdzięczają kariery układom politycznym.
A już największą zbrodnią Donalda Tuska i jego szajki jest to, że uchwalili budżet państwa, pozbawiając sutych pensji Święczkowskiego i innych tzw. sędziów TK.
Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, by dojść do wniosku, że mamy do czynienia z hucpą w wykonaniu Święczkowskiego. Jego metody działania polegają na fałszywym oskarżaniu i wrabianiu ludzi w przestępstwa. Tak było w przypadku Barbary Blidy. Wobec niewinnej kobiety uknuto zakończoną tragicznie intrygę, a okoliczności śmierci popularnej polityczki lewicy nigdy nie udało się wyjaśnić. Między innymi dlatego, że ślady na miejscu tragedii zostały dokładnie zatarte przez podległych Święczkowskiemu funkcjonariuszy.
W podobny sposób jak Barbarę Blidę, tj. wrabiając w przestępstwa, Święczkowski chciał załatwić również byłego zastępcę prokuratora generalnego Andrzeja Kaucza, Romana Giertycha czy Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich. Nie ma więc co się dziwić, że wierny żołnierz PiS udający sędziego poszedł po bandzie i wykrył zamach stanu.
„Ostry” w natarciu
Donos o zamachu Święczkowski przekazał swojemu koledze i byłemu podwładnemu Michałowi Ostrowskiemu, zwanemu „Ostrym”. To jeden z sześciu zastępców prokuratora generalnego, których Adam Bodnar dostał w spadku po Zbigniewie Ziobrze (Ostrowski został powołany w listopadzie 2023 r., już po przegranych przez PiS wyborach). Oprócz Ostrowskiego są to: Robert Hernand, Tomasz Janeczek, Krzysztof Sierak, Andrzej Pozorski i Beata Marczak. Ta ostatnia jednak w przeciwieństwie do pozostałych uznaje Dariusza Korneluka za prokuratora krajowego i nie sabotuje decyzji przełożonego. Ziobrowych buntowników nie można odwołać bez zgody Andrzeja Dudy, bo spodziewając się utraty władzy, PiS skutecznie zabetonowało prokuraturę, dając prezydentowi nadzwyczajne kompetencje.
Ostrowski szybko zabrał się do pracy. W ciągu kilku dni przesłuchał
Kaczy Dół
O Wiktorze Kulerskim, moim międzyleskim sąsiedzie, czasami tu – zawsze serdecznie – wspominam (Wiktor jest wiernym czytelnikiem „Przeglądu”). Nauczyciel, człowiek o pięknej opozycyjnej biografii. Pochodzi z warszawskiego Międzylesia i nadal w nim mieszka, ze swoją Zosią i z dochodzącymi kotami, w malutkim, ciasnym saloniku z kuchnią.
Wiktor od dawna zbierał materiały o Międzylesiu, które kiedyś nazywało się Kaczy Dół. Miejsce, od którego nazwa się wywodzi, nadal widać tuż obok ronda – stała tam niegdyś woda i pływały w niej kaczki. Nazwę zmieniono jeszcze przed wojną, bo kto chciałby mieć kaczy adres (dzisiaj tym bardziej źle kojarzony)? Wiktor swoje międzyleskie artykuły drukował w „Gazecie Wawerskiej”, ale dokumentację zbierał od początku lat 70. Po to, by ocalić od zapomnienia ludzi i miejsca: okres między wojnami, potem okupację i czas apokalipsy. Przed laty namawiałem go, by zrobił z tego książkę. Nie kwapił się, zawsze niechętny, by istnieć publicznie. Ale w końcu książka powstała, także dzięki Bogdanowi Birnbaumowi, który został jej współautorem.
I oto w Wawerskim Centrum Kultury mamy spotkanie z obydwoma autorami i książką. Jednocześnie świętujemy 90. urodziny Wiktora. W obszernej sali widowiskowej wszystkie miejsca zajęte, ludzie stoją i siedzą na schodach. Wielu dawnych działaczy opozycji, wpadam na Zbyszka Bujaka, są też liczni miejscowi – zaczynamy się interesować korzeniami naszych małych ojczyzn. Nie chcę, by czytelnicy odnieśli wrażenie, że mam jakąś obsesję żydowską – tyle u mnie ostatnio żydowskich motywów, ale samo jakoś tak się układa.
Holokaust w Międzylesiu i okolicach to najbardziej wstrząsające rozdziały tej książki. Oczywiście ginęli tu też Polacy, co Kulerski skrzętnie dokumentuje – ważny jest dla niego każdy człowiek. Gdy doszedł do Międzylesia front, na Hafciarskiej, przy której teraz mieszkam (pierwotnie nazywała się Podkaczy Dół), była jego linia. Chodząc na spacery, widzę ślady po okopach i umocnieniach. Walczyli tu także polscy żołnierze ze Wschodu. Kościuszkowcy jawią się nam
Ziobro już nie ponad prawem
To nie jest spektakl polityczny, choć tak mówią ci, którzy mylą teatr z cyrkiem. To, co od lat robi z Polską Zbigniew Ziobro, to prowincjonalny cyrk. Pozwalamy mu na to, więc stroi minki i udaje męża stanu. Przylepił się do polityki, bo we wszystkim jest tak mierny, że nigdzie by tyle nie zarobił na domy i luksusy. Gęba pełna frazesów. A w realu cwaniaczek, który pewno niczego sam nie podpisywał i nie zostawił śladów po przestępczych decyzjach. Robili to ludzie z jego najbliższego otoczenia. Łatwo ich teraz rozpoznać, bo nikt tak gorliwie nie broni pryncypała jak oni. I nie sądzę, że jest w tym coś innego niż rozpaczliwa samoobrona przed więzieniem. To przecież oni będą siedzieć za te wszystkie defraudacje, lewe przetargi i przestępcze piramidy pompujące pieniądze do układów partyjnych i koleżeńskich. Ziobro stał na czele tego układu. Na czele grupy ludzi, którzy zaczynali od zwyczajnej i często biednej egzystencji, a po ośmiu latach stali się multimilionerami.
Łączyło ich to, że mieli podobną motywację. Poszli do polityki, bo według nich władza jest najkrótszą drogą do kasy. Uwierzyli Ziobrze, że ich do niej doprowadzi. Doprowadził. Ale nie tylko do kasy. Czekają na nich miejsca, gdzie słońce ogląda się przez kraty.
Gdzie w tym, co robili, jest służba państwowa? Dobro publiczne? Interes społeczny? Wolne żarty. Dla Ziobry to były zawsze tylko słowa. Bo kto jak nie on doprowadził do totalnej zapaści sądownictwa? Kto łamał kręgosłupy sędziów i prokuratorów? Kto Pegasusem chciał dobijać opozycję? A czyje łapy mieszały przy śmierci Blidy i polowaniu na Leppera? W tych i setkach innych spraw pojawia się nazwisko Ziobry. Tak niewiele brakowało, by zmontowany przez niego system prawny ustawił PiS i przede wszystkim Ziobrę ponad prawem.
Pogrywając z komisją śledczą do spraw Pegasusa, Ziobro pokazał nie tylko jej, ale większości Polaków, że ciągle uważa siebie za człowieka, który stoi ponad prawem. Takiego właśnie ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego narzucił Polsce Kaczyński.
Celem tych polityków jest wywrócenie władzy, która chce ich rozliczyć. Drogą do tego ma być doprowadzenie do takiego chaosu i kryzysu zaufania, by mogli wrócić. Dobrze się stało, że komisja śledcza przerwała tę cyrkową farsę. I postawiła wniosek o areszt dla Ziobry. Chciałoby się powiedzieć: nareszcie.
Śledztwa pod presją PiS
Zbigniew Ziobro przekształcił prokuraturę w zorganizowaną grupę przestępczą
Opublikowany przez Prokuraturę Krajową i obejmujący 200 spraw pierwszy raport dotyczący postępowań prokuratorskich z lat 2016-2023, w stosunku do których wystąpiło podejrzenie politycznego wpływu na ich przebieg i podejmowane decyzje, jest wstrząsający. Pokazuje mafijny układ, który niczym nowotwór rozrósł się w jednym z najważniejszych urzędów państwowych, powołanym do ścigania przestępstw i stania na straży praworządności.
Biorąc w 2016 r. pod but prokuraturę, Zbigniew Ziobro działał w sposób przemyślany i metodyczny. Przeprowadził niespotykaną wcześniej czystkę kadrową. Usunął doświadczonych prokuratorów ze stanowisk funkcyjnych, a na ich miejsce powołał młodych z krótkim stażem, którzy dali się skorumpować. „W zamian za władzę i pieniądze gotowi byli świadczyć przysługi władzy politycznej i budować nowy, podległy jej ustrój (…). Nowe prawo stworzyło mechanizmy pozwalające na instytucjonalne »przekupstwo« prokuratorów, którzy za stanowiska, apanaże i szereg innych korzyści mieli dbać o oczekiwane funkcjonowanie politycznej prokuratury. Zamiarem było stworzenie nowej elity prokuratorskiej kosztem doświadczonych i przyzwoitych prokuratorów. Wprowadzono cały szereg instrumentów, które miały wzmocnić władzę Prokuratora Generalnego, wyposażając go w cały wachlarz uprawnień pozwalających stosować metodę »kija i marchewki«. To proste rozwiązanie okazało się skuteczne, a wielu prokuratorów w sposób cyniczny stawało po stronie nowej władzy, pilnując na różnych szczeblach organizacyjnych jej interesów”, napisano w raporcie.
Oczywiście Ziobro nie działał sam. W podporządkowywaniu prokuratury pomagali mu starzy druhowie z czasów pierwszego rządu PiS, m.in. Bogdan Święczkowski, Krzysztof Sierak, Robert Hernand, Michał Ostrowski, Przemysław Funiok czy Tomasz Janeczek. Panowie ci objęli kluczowe stanowiska w prokuraturze.
Niewielka grupa prokuratorów, która głośno protestowała przeciwko upolitycznieniu, została spacyfikowana. Osoby te poddano represjom, delegując je do oddalonych od ich miejsca zamieszkania jednostek prokuratury, wszczynano wobec nich postępowania dyscyplinarne i karne.
Polityczny parasol ochronny
Naczelna zasada działania prokuratury była taka: chronić za wszelką cenę osoby związane z PiS, które dopuściły się przestępstw. Z kolei wobec osób, które uznawano za wrogów politycznych, wszczynano bezpodstawne i trwające latami śledztwa bez kierowania aktów oskarżenia do sądu lub kierowano akty oskarżenia w celu „udręczenia osób stawiennictwem w sądach i oczekiwaniem przez wiele lat na ostateczne rozstrzygnięcie”.
Wiele wskazuje na to, że wszystkie te działania były koordynowane na najwyższym szczeblu partyjnym, z Jarosławem Kaczyńskim. Bogdan Święczkowski, który był prokuratorem krajowym, często pojawiał się w warszawskiej siedzibie Prawa i Sprawiedliwości przy ulicy Nowogrodzkiej, gdzie m.in. informował prezesa PiS o przebiegu interesujących go śledztw.
O ścisłej współpracy partii rządzącej i prokuratury świadczą szokujące działania niczym z filmów o mafii. W 2016 r. PiS wprowadziło do Kodeksu postępowania karnego przepis, na mocy którego prokuratura wycofała z sądu akt oskarżenia wobec ulubieńca prezesa Kaczyńskiego, Daniela Obajtka, oskarżonego o korupcję i oszustwo. Po wycofaniu aktu oskarżenia śledztwo zostało umorzone, a były wójt Pcimia oczyszczony z zarzutów. Mając nad sobą polityczny parasol ochronny, Obajtek, zamiast odpowiedzieć za popełnione przestępstwa, robił karierę jako prezes Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, prezes grupy Energa i PKN Orlen. Teraz bryluje w Parlamencie Europejskim, kreując się na ofiarę zbrodniczego reżimu Donalda Tuska.
Upiekło się też Justynie Helcyk z Obozu Narodowo-Radykalnego. Kobieta miała odpowiedzieć za nawoływanie do nienawiści rasowej. Jednak po interwencji posła PiS Adama Andruszkiewicza prokuratura
Hukiem i groźbą
PiS zakrzykuje koalicję. A ta się cofa
Czy PiS kompletnie zakrzyczy koalicję? Jeśli będzie się działo tak jak do tej pory, uda mu się. Jeżeli będzie wygrywać opinia, że to tylko gadanie, że oni, pisowcy, tak mają, więc nie ma co zwracać na to uwagi – też im się uda.
Mamy bowiem sytuację niesłychaną, choć akurat dla dziennikarzy „Przeglądu” nie jest ona zaskakująca. PiS swoim krzykiem zaczyna zagłuszać resztę polskiej sceny politycznej – za chwilę nie tylko ją stłumi, ale wręcz zacznie nadawać jej ton. I to będzie koniec. Zerkam na informacje z ostatnich dni. Prokuratura zaprezentowała częściowy raport z audytu postępowań prowadzonych przez ten organ za czasów Zbigniewa Ziobry. 200 spośród 600 spraw. To m.in. postępowania dotyczące „dwóch wież”, wypadku Beaty Szydło, syna Jacka Kurskiego czy kilometrówek Ryszarda Czarneckiego. Prokuratura Krajowa wspomina o licznych nadużyciach i naciskach, o tym, że co do 112 spraw są poważne zastrzeżenia (tak to delikatnie nazwano), które powinny skutkować odpowiedzialnością karną i dyscyplinarną. – Tak naprawdę trzech prokuratorów stawiło opór swoim przełożonym i starali się postępować zgodnie z literą prawa i orzecznictwem – mówiła prokurator Katarzyna Kwiatkowska, szefowa zespołu, który przeprowadzał audyt. – Po drugiej stronie jest cała reszta prokuratorów, niektórzy się powtarzają. Dlatego te sprawy karne czy dyscyplinarne będą dotyczyły ok. 50-60 prokuratorów – dodała.
Na raport odpowiada Zbigniew Ziobro, który pisze: „Wielokrotny przestępca Bodnar, który regularnie łamie prawo i dopuszcza się licznych nadużyć, chce dziś udawać sprawiedliwego. (…) Dziś Bodnar oskarża z pozycji siły i przemocy. Wymyślił 200 politycznych spraw, ale jutro sam stanie przed sądem”.
Całe dziennikarskie życie przypominano mi, że przestępcą można nazwać tylko kogoś, kto jest skazany prawomocnym wyrokiem sądu. Do momentu uprawomocnienia się wyroku jest osobą niewinną. A Ziobro opowiada o Bodnarze rzeczy niestworzone, za które w normalnych czasach trafiłby pod sąd. I co? Cisza.
Czyli w Polsce tak można? Bo Ziobrę chroni immunitet poselski? Może zatem trzeba go uchylić? Bo immunitet nie może być tarczą, zza której rzuca się pomówienia. A milczenie rozzuchwala. Nie dziwmy się więc, że pisowcy poczynają sobie coraz bezczelniej. Regularnie, niemal w każdej audycji, w której biorą udział, grożą i zapowiadają odwet.
„Będziemy pamiętali o tych, którzy złamali porządek prawny. Odpowiedzą w wolnej Polsce karnie i majątkowo”, straszy Michał Wójcik, poseł PiS, oddany ziobrysta. Nawet wypowiadająca się zwykle w sposób wyważony Małgorzata Wassermann mówi o rządzących: „Kryminał. Rozliczymy karnie, cywilnie i finansowo”. A Mariusz Błaszczak, też przecież nie pistolet, biada: „Polska pod rządami koalicji 13 grudnia nie jest krajem demokratycznym. Polska jest krajem, w którym siłą zmieniany jest ustrój”.
Te wypowiedzi można mnożyć, politycy PiS wręcz ścigają się na groźby. I to jest ton, który oczywiście nadaje Jarosław Kaczyński. Prezes do wcześniejszych opinii, że Polska jest kondominium niemiecko-rosyjskim i w zasadzie znajduje się pod okupacją (stąd te opowieści Wójcika o „wolnej Polsce”, bo wolna jest tylko wtedy, kiedy jest rządzona przez PiS), dodaje nowe. Że prawo w Polsce nie istnieje, że sędziowie nie są sędziami, „w sądownictwie dochodzi do nowych zjawisk”. „Dokonuje się zmiany polegającej na tym, że grupę (…) tzw. neosędziów przesuwa się do wydziału, w którym nie podejmuje się żadnych istotnych decyzji, a w szczególności nie wydaje się wyroków”. A celem tego jest „przeprowadzenie procesów politycznych przeciwko PiS”. Faktycznie więc Kaczyński ogłasza stan okupacji. I wzywa do oporu przeciwko obecnej władzy, do nieposłuszeństwa.
To są niebezpieczne zabawy ludzi, którzy dla władzy zrobią wszystko. Kaczyński – bo musi rządzić. Ekipa skupiona wokół niego, ci wszyscy pożal się Boże politycy, dziennikarze, urzędnicy, różnej maści funkcjonariusze – bo nigdy w życiu tak dobrze nie mieli, bo opływali w miliony, a teraz mają mniej. Niektórzy boją się śledztw, co jeszcze bardziej ich radykalizuje. Wołają, że to koniec Polski, a to tylko koniec ich osobistej prosperity. Krzyczą zatem, rozkręcają emocje. Biorą na swoich zakładników miliony Polaków, którzy im kiedyś zaufali i którzy nie chcą się pogodzić z myślą, że zostali oszukani. I żeby sprawa była jasna –
Lenie Zbigniewa Ziobry
Czy się stoi, czy się leży, 46 tysięcy się należy
Zastępcy prokuratora generalnego Michał Ostrowski, Robert Hernand i Krzysztof Sierak podnieśli larum, ponieważ Adam Bodnar skierował ich do pracy (od lutego i marca 2025 r.) w wydziałach zamiejscowych (dolnośląskim, mazowieckim i śląskim) Departamentu ds. Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej. Wielu prokuratorów marzy o tym, aby trafić do tej elitarnej jednostki zajmującej się najpoważniejszymi przestępstwami, ale nominatom Zbigniewa Ziobry jest to nie na rękę. Praca w tzw. pezecie, choć nobilitująca, nie należy do najłatwiejszych. Normą jest, że trzeba ślęczeć kilkanaście godzin dziennie nad tomami akt skomplikowanych spraw, uczestniczyć w przesłuchaniach podejrzanych i świadków, a panowie prokuratorzy ostatnio zanadto się nie przepracowywali.
Ziobryści zapowiedzieli, że nie podporządkują się decyzji prokuratora generalnego o przeniesieniu w teren i nie opuszczą wygodnych biur Prokuratury Krajowej w Warszawie przy ulicy Postępu 3, gdzie obecnie urzędują.
Nie ma z nimi żadnego kontaktu
Zgodnie z obowiązującym zarządzeniem prokuratora generalnego Robert Hernand w zakresie swoich obowiązków ma przypisane udzielanie odpowiedzi na interpelacje i zapytania poselskie oraz oświadczenia senatorskie, a także kierowanie do właściwego organu wniosków o wyrażenie zgody na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej lub odpowiedzialności za wykroczenie osoby objętej immunitetem. Takimi samymi sprawami zajmuje się Michał Ostrowski, któremu przydzielono też analizę oświadczeń majątkowych najwyższych rangą prokuratorów. Natomiast Krzysztof Sierak oprócz spraw immunitetowych dostał sprawy ułaskawieniowe oraz „analizę spraw o szczególnym znaczeniu historycznym”.
Ponieważ Hernand, Ostrowski i Sierak mają większość obowiązków przypisanych w zastępstwie prokuratora generalnego, może być tak, że w ogóle nic nie robią. Panowie prokuratorzy solidarnie nie odpowiedzieli na pytania, które im przesłałem. A chciałem m.in. wiedzieć, jak wygląda ich dzień pracy i czym konkretnie się zajmują. Niewiele do powiedzenia ma też rzecznik Prokuratury Krajowej. „Nie mam takiej wiedzy, nie mam z nimi żadnego kontaktu. Nie uczestniczą w żadnych naradach i odprawach z udziałem kierownictwa Prokuratury Krajowej, w tym Dariusza Korneluka. Nie uczestniczą w naradach z prokuratorami
Rok 2024 – kto w górę, a kto w dół? Nadzieje i rozczarowania
Rok 2024, rok rządu Donalda Tuska, był specyficzny. Po pierwsze, okazał się rokiem niespełnionych politycznych marzeń. Po drugie, był rokiem potężnych politycznych napięć, zapaśniczego siłowania się. Mocnego, ale na remis.
Zacznijmy od niespełnionych marzeń. Wyborcy Koalicji 15 Października liczyli, że rząd sprawnie pozamiata po Prawie i Sprawiedliwości i jego wyczyny rozliczy. Nic takiego się nie zdarzyło. Zamiatanie po PiS idzie opornie, partia Kaczyńskiego po paru miesiącach otrząsnęła się z wyborczej przegranej i coraz odważniej atakuje rządzących. A wspiera ją w tym Andrzej Duda, który w orędziu noworocznym odkrył się całkowicie w swojej stronniczości i nienawiści do nie-PiS. Mówił, że koalicja doprowadziła do chaosu w wymiarze sprawiedliwości. Mój Boże, czyli za Ziobry był ład i porządek?
Z kolei PiS liczyło, że utratę władzy zrekompensują mu problemy nowej koalicji, która będzie tak poblokowana, że nic nie zdoła zrobić, w końcu się skłóci i rozpadnie. Te nadzieje też okazały się płonne. Owszem, koalicja się kłóci, ale nie do krwi. Daleko jej do rozpadu.
Barykady, które PiS wzniosło, w większości padły. Koalicja szybko odbiła prokuraturę i media publiczne.
Mamy zatem stan pół na pół. Trochę górą jest Tusk, trochę Kaczyński, politycznie mamy klincz, tkwimy i – jak mówi Tusk – „będziemy ciągle, przynajmniej do lipca, tkwili w jednoczesnym systemie prawa i bezprawia”. Do lipca – do odejścia Andrzeja Dudy.
A dalej będzie tak jak teraz albo łatwiej. Zależy od wyniku.
Oto więc minął nam rok przejściowy, podczas którego pani polityka czekała na rok 2025, na decydującą dogrywkę.
Dla jednych był dobry, dla drugich okazał się porażką. Zerknijmy jeszcze raz, kto poszedł w górę, a kto w dół.
W GÓRĘ
Donald Tusk
Niby wielki zwycięzca, Polska jest w jego rękach, ale przecież nic znaczącego jeszcze nie osiągnął. Jak Trzaskowski przegra prezydenturę, to i on będzie musiał ewakuować się z premierowania. Niby więc coś ma, ale wciąż niewiele.
Piszą też, że dominuje nad rządem, że taki silny. Może i silny, ale wiem, że dominować nad takim rządem to nie jest nadzwyczajna sztuka. I chyba także nie nadzwyczajna mądrość, bo łatwiej by miał, gdyby cały zespół tą łódką wiosłował, nie tylko on.
Tak oto, chwaląc Tuska, ganię go przy tym. Gdyż taka właśnie jest jego sytuacja – niby mu klaszczą, ale niczego nie skończył, jest w połowie rzeki. I albo ją pokona, albo utonie. I klops.
Rafał Trzaskowski
Ma wygrać wybory prezydenckie, potem być prezydentem i podpisywać ustawy, których nie podpisuje Duda.
To jest ta nadzieja. Czy się uda?
A kto to dziś wie? Ta druga tura, w której o Pałac Prezydencki będzie pewnie walczył z Karolem Nawrockim, będzie, po pierwsze, plebiscytem, wojną zastępczą Tuska z Kaczyńskim. Ale po drugie, będzie to konkurs osobowości, bo chcielibyśmy prezydenta z pierwszej ligi, a nie królika z kapelusza. Trzaskowski, takie mam wrażenie, podchodzi do sprawy poważnie, kręci filmiki, trenuje, jeździ po kraju. Chyba wie, że nikt mu tej prezydentury nie da, ani partia, ani Tusk, ani sztabowcy, to on sam musi ją wyrwać. Bo polityk to samotne zwierzę, wbrew obrazkom, które widzimy na co dzień.
Adam Bodnar
Magik. Pisowcy wołają, że prawa w Polsce nie ma, że zamach, dyktatura, mafia, że prokuratura przejęta krwawo. No to spójrzcie na Bodnara z tą jego dobroduszną twarzą i usypiającym głosem. Wyglądu mściwego oprawcy to on nie ma. Okrzyki trafiają zatem w pustkę, ludzie z tego się śmieją.
Mam do Bodnara szacunek, bo dostał resort zabetonowany, przez lata mieli tam rządzić ziobryści, a Duda miał ich chronić. Bodnar ten beton rozkuł, przynajmniej porobił w nim sporo dziur. I swoje porządki wprowadza. Dla prokurator Wrzosek – za wolno. Dla prawicy… O tym pisałem. Efekt jest taki, że kieruje resortem na wpół zbuntowanym, na wpół obrażonym.
I go prostuje. Ciężki to kawałek chleba.
Władysław Kosiniak-Kamysz
Mówią, że świetnie się czuje jako minister obrony, że pokochał wojsko i generałów. Czyli o dwóch sprawach już wiemy – że na Kosiniaka-Kamysza działa urok trzaskających obcasów. I że nikt tak nie potrafi trzaskać jak generałowie.
Ale nie jego miłość do armii sprawia, że zapisuję mu rok 2024 jako udany. Otóż w tych wszystkich grach i gierkach w roku minionym jedna rzecz była stała – PSL było na górze, przepychało to, co chciało, i hamowało to, co chciało. Jednym może to się podobać, drugim nie, ale doceńmy skuteczność, bo to w polskiej polityce towar deficytowy.
Karol Nawrocki
Dwa miesiące temu pies z kulawą nogą o nim nie słyszał, dziś jest ostatnim nabojem PiS. Bo albo wygra wybory prezydenckie, albo po PiS. Bój to będzie więc ostatni.
Choć może też być inaczej – że Kaczyński miał inną kalkulację. Bo gdyby wystawił Czarnka albo Morawieckiego, to po kampanii wyborczej każdy z nich by mu partię odebrał. A tak nie straci niczego albo niewiele. Nawrocki zatem to takie kaczyńskie mniejsze zło.
Poza tym dla mnie jest fenomenem, że do walki o stanowisko prezydenta Rzeczypospolitej wielka partia wystawia człowieka z czwartego szeregu, politycznego amatora, który na niczym się nie zna i ciągnie się za nim smród kumplowania z kibolami i gangsterami. Jeżeli to ma być ta nowa jakość w polskim życiu publicznym, to ja dziękuję.
W DÓŁ
Zbigniew Ziobro
Nazywa Donalda Tuska szefem mafii. Znaczy, wyzdrowiał, bo już innym wymyśla. Tyle mu zostało. Nie ma już swojej partii, PiS wchłonęło Suwerenną Polskę, właśnie ją trawi, każdy z jego niedawnych podwładnych układa się po swojemu. Ziobro, swego czasu ulubieniec Kaczyńskiego, jest gdzieś z boku. Poza tym drży. W aferze Funduszu Sprawiedliwości prokuratorzy mają postawić zarzuty 23 osobom, Marcin Romanowski jest tylko jednym z wielu. A wśród zarzutów jest udział w zorganizowanej grupie przestępczej, więc i Ziobrę mogą wskazać jako szefa tej grupy. Zresztą słynny list Kaczyńskiego skierowany na jego ręce, by miarkował się w sprawach funduszu, stanowi rodzaj aktu oskarżenia.
Pętla się zaciska. Jeśli się zaciśnie, Ziobro będzie krzyczał, że Tusk i Bodnar to bandyci i mordercy. Jeżeli się nie zaciśnie, będzie się z nich śmiał, że fujary. Dziecinne to emocje, ale nie martwmy się tym, bo nie warto się przejmować słowami polityków, którzy lecą w dół.
Mateusz Morawiecki
Skarbonka Ziobry
Lasy Państwowe w czasie rządów PiS: złodziejstwo i mowa nienawiści w blasku aureoli Najświętszej Maryi Panny
Prokurator krajowy Dariusz Korneluk powołał w Prokuraturze Regionalnej w Krakowie zespół śledczy do zbadania nadużyć i niegospodarności w Lasach Państwowych za rządów PiS. Wszystko wskazuje na to, że prokuratorzy będą mieli pełne ręce roboty. Do prokuratur w całej Polsce wpłynęło już ok. 50 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez pisowskich nominatów. Szacuje się, że straty Lasów Państwowych mogły wynieść nawet pół miliarda złotych. To o wiele więcej niż w niesławnym Funduszu Sprawiedliwości.
Choć Lasy Państwowe zawsze padały łupem polityków, jeszcze nigdy się nie zdarzyło, aby ta fachowa służba, zatrudniająca ok. 25 tys. ludzi i mająca uzbrojoną formację o uprawnieniach policyjnych (Straż Leśną), została totalnie podporządkowana partii wyznającej ideologię nienawiści powstałą na bazie religii katolickiej i skrajnego nacjonalizmu.
Leśny kaznodzieja
Andrzej Konieczny, dyrektor generalny Lasów Państwowych z lat 2018-2021, podczas pielgrzymki leśników na Jasną Górę we wrześniu 2019 r. zawierzył nadzorowaną przez siebie firmę (LP mają status przedsiębiorstwa państwowego) Najświętszej Maryi Pannie.
„Najlepsza nasza Matko, Pani Częstochowska! (…) Widzimy także, że Polska pozostaje coraz bardziej samotną wyspą na morzu ateizmu, buntu przeciw Bogu i wartościom chrześcijańskim. Widzimy dobrze, że wiele narodów Europy stara się żyć już tak, jakby Boga, prawdy i honoru na świecie nie było. Z lękiem obserwujemy, jak wielu zza granicy rości sobie prawo, aby wtrącać się w nasze sprawy domowe i ojczyźniane, jak wielu chce ingerować i decydować o tym, co ma się dziać w Polsce i na naszej ziemi. Nie godzimy się na to. (…) Jako leśnicy znaleźliśmy się na pierwszej linii walki o niepodległą Rzeczpospolitą. Jako leśnicy pierwsi przekonaliśmy się, że są siły, które chcą nas niepodległości i wolności narodowej pozbawić. (…) Wiemy, że Ty Niewiasto obleczona w słońce, masz moc oślepić naszego przeciwnika i doprowadzić nas do zwycięstwa! Pomnij, Maryjo, że jesteś Królową Korony Polskiej, że patronujesz naszemu Narodowi. Nie zostawiaj nas na pastwę nieprzyjaciół. Uchroń nas od szatana i wszelkich złych duchów!”, mówił Konieczny w obecności polityków, biskupów i kilku tysięcy leśników.
Gdyby w jakimkolwiek kraju Unii Europejskiej urzędnik państwowy wypowiedział tak haniebne słowa, przystające raczej do fanatyka religijnego, natychmiast pożegnałby się z pracą. Ale w państwie PiS, mającym za nic porządek prawny, instytucje europejskie i konstytucję, które gwarantują równe prawa i szacunek także dla niewierzących, wszystkie chwyty były dozwolone.
W 2021 r. Konieczny, gorliwy obrońca ojczyzny i wartości chrześcijańskich, został odwołany ze stanowiska. Stało się to po ujawnieniu przez media, że kupił od Lasów Państwowych z 95-procentową bonifikatą (za niecałe 9,5 tys. zł) posiadłość o powierzchni 110 m kw. w miejscowości Pomorze na Podlasiu, wartą prawie 190 tys. zł, po czym przepisał ją na syna.
Zielony nazizm i obce ideologie
Oficjalna polityka Lasów Państwowych za rządów PiS wytyczana była przez propagandę, wedle której bezbożna Unia Europejska inspirowana przez lewackie, terrorystyczne organizacje ekologiczne chce narzucić Polsce swoją wizję ochrony przyrody, decydując, co w lasach można robić, a czego nie. Dlatego leśnicy niczym rycerze mieli stać na straży niepodległości Polski i bronić chrześcijaństwa. Grabieżczą politykę gospodarczą w lasach przykrywano zaś pseudopatriotycznym bełkotem









