Terroryści mierzą w Turcję

Terroryści mierzą w Turcję

Islamscy fanatycy usiłują powstrzymać modernizację kraju nad Bosforem Stambuł przeżył piekło. Części rozerwanych ciał latały w powietrzu, impet eksplozji druzgotał samochody, wszędzie unosił się zapach siarki, po ulicach spłynęły szerokie strumienie krwi. W czwartek, 20 listopada, islamscy ekstremiści dokonali dwóch niszczycielskich ataków w metropolii nad Bosforem. Celem były instytucje brytyjskie. Zamachowcy samobójcy zdetonowali wypełnione materiałem wybuchowym półciężarówki przed 18-piętrową siedzibą londyńskiego banku HSBC i przed konsulatem generalnym Zjednoczonego Królestwa. Policjanci strzegący konsulatu otworzyli ogień do rozpędzonego pojazdu, ale już było za późno. Potworne eksplozje 250-kilogramowych bomb poważnie uszkodziły oba budynki. Nawet masywne półtoratonowe drzwi konsulatu nie oparły się sile wybuchu. W zamachach straciło życie co najmniej 27 osób, w tym konsul generalny Zjednoczonego Królestwa, Roger Short, a ponad 400 zostało rannych. Świat ogarnęła zgroza, tym większa, że zaledwie pięć dni wcześniej pozbawieni skrupułów zbrodniarze urządzili w Stambule krwawą łaźnię. 15 listopada dwa samobójcze ataki bombowe na synagogi w centrum 12-milionowego miasta pochłonęły 23 ofiary śmiertelne. Większość zabitych i rannych w obu atakach była muzułmanami. Do przeprowadzenia tych barbarzyńskich akcji przyznały się niewielkie tureckie ugrupowanie muzułmańskich bojówkarzy IBDA/C (Front Bojowników na rzecz Wielkiego Islamskiego Wschodu) oraz Al Kaida bin Ladena. Mężczyzna dzwoniący do agencji informacyjnej Anadolu powiedział, że zamachy, które miały na celu obronę praw muzułmanów, będą kontynuowane. „Al Kaida prowadzi wojnę z Turcją”, głosił tytuł w dzienniku „Radikal”. Nie jest wszakże pewne, czy zamachy rzeczywiście zorganizowała terrorystyczna ośmiornica Osamy z Afganistanu i Pakistanu, czy też raczej działający samodzielnie muzułmańscy fanatycy, którzy podzielają idee tej organizacji. Al Kaida jest bowiem raczej znakiem firmowym i inspiracją dla islamskich zelotów niż scentralizowanym ugrupowaniem i zazwyczaj przyznaje się do wszystkich podobnych akcji. Jak poinformowała 21 listopada turecka gazeta „Hurriyet”, udało się zidentyfikować dwóch zamachowców z poprzedniego dnia. To obywatele tureccy, Azad Ekinci i Feridun Ugurlu, podobno kompani sprawców ataków na synagogi, którzy również byli Turkami. Dwaj domniemani bombiarze byli 28 października w Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Czyżby spotkali się tam ze swymi mocodawcami? Niektórzy izraelscy analitycy są zdania, że w atakach w Stambule maczali palce szyiccy terroryści z proirańskiej milicji Hezbollah w Libanie lub bojówkarze z organizacji Ansar al-Islam, operującej w irackim Kurdystanie, którą Stany Zjednoczone oskarżają o konszachty z Al Kaidą. Nie można też wykluczyć, że w serii ataków nad Bosforem uczestniczył turecki Hezbollah (sunnicki, różny od libańskiego). Rodzime ugrupowania islamskich ekstremistów w Turcji są jednak nieliczne, mało aktywne i zdziesiątkowane przez siły bezpieczeństwa. Wydaje się pewne, że zamachy w Stambule stały się możliwe tylko dzięki wydatnej pomocy zagranicznych siewców terroru. Kraj nad Bosforem znalazł się na celowniku szalonych chorążych świętej wojny. Z pewnością sprawcy zamierzali uderzyć w Wielką Brytanię, aby wziąć odwet za udział tego kraju w inwazji na Irak. Nie przypadkiem eksplozje wstrząsnęły Stambułem w dniu, w którym prezydent George W. Bush złożył wizytę w Londynie (ponad 100 tys. Anglików zamanifestowało przeciwko wojnie i prezydentowi USA). Stolicę Zjednoczonego Królestwa zamieniono w twierdzę, wprowadzone środki bezpieczeństwa były bezprecedensowe. Terroryści mogli znacznie łatwiej zaatakować w Stambule, Turcja jest bowiem „miękkim” celem. Morderca z bombą nie odróżnia się ubraniem czy kolorem skóry od milionów innych obywateli. Granice z Iranem i Irakiem przebiegają przez góry i nie sposób zamknąć wszystkich szlaków. Komentatorzy zwracają uwagę, że po 11 września prawie wszystkie ataki będące dziełem islamskich fanatyków nastąpiły w krajach muzułmańskich – na indonezyjskiej wyspie Bali, na tunezyjskiej Dżerbie, w Arabii Saudyjskiej, w Pakistanie i w Maroku. Z pewnością środki bezpieczeństwa w tych krajach nie są tak ostre jak w państwach Zachodu. Anthony Cordesman z waszyngtońskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych podkreśla jednak: „Fakt, że Turcja stała się celem, jest jeszcze jednym tragicznym świadectwem, iż wojna z terroryzmem nie jest walką między cywilizacjami, lecz raczej konfliktem wewnątrz islamskiego świata”. Konflikt toczy się między tymi, którzy chcą wprowadzenia średniowiecznej teokracji, opartej na prawie koranicznym, a zwolennikami modernizacji i demokratyzacji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 48/2003

Kategorie: Świat