Urodziła się jako Zielona

Urodziła się jako Zielona

Magda Mosiewicz nie da się poprowadzić. O takich jak ona mówi się, że chodzą na luźnych szelkach Kiedyś, jeszcze w czasach liceum, noc zastała ją w górach. Położyła się na mchu pod drzewem i spokojnie zasnęła. – Czego miałabym się bać? – Magda Mosiewicz dziwi się mojemu pytaniu. Później, kiedy jeździła rowerem przez Pustynię Judejską, też nocowała sama pod gołym niebem. Na Zachód wyjechała po raz pierwszy w wieku 18 lat – dzięki życzliwości kompletnie obcej osoby. Na warszawskiej ulicy poznała młodą Angielkę, zaczęły rozmawiać. Gdy cudzoziemka dowiedziała się, jakie są w PRL korowody z uzyskaniem wizy, wysłała do Polski zaproszenie. Potem była Ameryka. Bo w Zakopanem wyciągnęła z Krupówek w góry pewną parę z San Francisco. Zaprosili ją do swojego domu, w którym mieszkało grono dobranych lokatorów. Ci Amerykanie skończyli renomowane uczelnie, mogli robić kariery i – jak mówili – „umeblować się po sufit i zestresować się na śmierć”. Zamiast tego pracowali jako kurierzy rowerowi, mieszkali w pustym domu i cieszyli się życiem. Mieszkała z nimi, a na chleb zarabiała jako ogrodniczka, kurier, na koniec jako pakowaczka w fabryce biżuterii. Stała przy taśmie razem z nowo przybyłymi emigrantami z Chin i Filipin. Harowali od rana

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2004, 41/2004

Kategorie: Sylwetki