42/2002

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Społeczeństwo

Epidemia stresu

Mało kto, czując ból kręgosłupa, kojarzy to z nerwową atmosferą w pracy – Rozkręcaliśmy nowy, duży projekt. Z czasem coraz jaśniej widziałem, że mimo pracy po 20 godzin na dobę nic z tego nie będzie, a kilkanaście młodych osób pójdzie na bruk. Im dłużej to trwało, tym częściej miałem bóle pleców – mówi Jacek, młody przedsiębiorca z branży internetowej. Monika, młoda rozwódka: – Po euforii z „odzyskanej wolności” nagle straciłam ochotę do życia. Roztyłam się koszmarnie, z uwielbianej pani od polskiego stałam się zastraszoną zrzędą. Marcin dostał się do renomowanego liceum warszawskiego: – Szło mi zupełnie nieźle. Aż nagle przed każdą klasówką zacząłem mieć problemy żołądkowe i gorączkę. Matylda otrzymała nieoczekiwany awans: – Praca stała się walką z czasem. Liczyłam godziny do wyjścia, przesuwałam terminy „na jutro”, a każde nowe wyzwanie, każdy telefon wywoływały przerażenie. Stresu nie można uniknąć, a jego bardzo różnorodne objawy są wynikiem działania hormonów wydzielanych w sytuacji zagrożenia. „Gmeranie w żołądku”, spocone ręce czy „latająca stopa” wybijająca rytm w tempie szybszym niż sekundy na stoperze – tak objawia się stan nazywany powszechnie zestresowaniem. Genetyka czy wychowanie Czynnikiem powodującym stres może być zarówno długotrwałe obciążenie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Dyzma wiecznie żywy

Nowy musical o prostaku karierowiczu jest aktualny pomimo kostiumu z epoki Po co filmowcy się męczyli? Uwspółcześnić losy Nikodema Dyzmy, tak by dorównał książkowemu pierwowzorowi, nie jest łatwo. W efekcie Nikoś Dyzma kariery raczej nie zrobił. Tymczasem najnowsza premiera chorzowskiego Teatru Rozrywki udowadnia, że historia prostaka karierowicza, którą opisał Tadeusz Dołęga-Mostowicz, może stanowić komentarz do naszej rzeczywistości, nawet jeśli wiernie odtworzy się ją w kostiumie z przedwojennej Polski. Bo przecież podobne kariery znamy nie tylko z kart powieści. W dodatku świetnie służy jej musical, gatunek niekojarzony zwykle z ważkimi społecznie tematami. Trudno o bardziej aktualną aluzję, niż gdy ziemianin Kunicki przekonuje ze sceny, że Polska rolnictwem stoi. Grupa robotników w pasiastych krawatach też kojarzy się jednoznacznie. Współczesny ton nadają opowieści teksty piosenek Wojciecha Młynarskiego, czasem boleśnie ironiczne, jak w finale, gdy elita wyśpiewuje, że zawsze nam będzie potrzebny cham, którym się będziemy zachwycać. Wykonanie piosenek to największy atut spektaklu – zwłaszcza wspaniałe interpretacje Elżbiety Okupskiej jako niewidomego śpiewaka, kogoś w rodzaju jednoosobowego chóru greckiego komentującego losy głównego bohatera. Sam Dyzma nie przypomina postaci znanej z kreacji Romana Wilhelmiego. To już nie jest nieokrzesany brutal, oczarowujący

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Nie podadzą mojej głowy na tacy

Część posłów odstąpiła od wymogu rzetelności i rozpoczęła pojedynek na spekulacje, plotki i pomówienia Rozmowa z Wiesławem Kaczmarkiem, ministrem skarbu państwa – W dość powszechnym odczuciu jest tak, że sprzedając STOEN, pozbywamy się bardzo dobrego przedsiębiorstwa, które, zamiast przynosić dochody naszemu państwu, będzie je przynosiło niemieckiemu właścicielowi… – STOEN należy do czołówki firm zajmujących się dystrybucją energii, w ostatnich latach wypracowuje zysk wynoszący średnio ok. 21,5 mln zł rocznie. Ale by sprostać wymaganiom rynku, trzeba przez 10 lat zainwestować w STOEN ponad 800 mln zł na modernizację sieci i osiągnięcie standardów unijnych. Bezsporne jest, że przy cenach energii regulowanych polityką taryfową spółka nie sprosta temu zadaniu, korzystając z własnych możliwości i zasobów. Konieczny jest udział partnera z zewnątrz, który umiałby zarządzać firmą na zliberalizowanym rynku mającym obowiązywać od 1.01.2005 r. i udźwignąłby wysiłek finansowy konieczny dla modernizacji. Z podobnych powodów prywatyzujemy zresztą znakomitą większość polskich przedsiębiorstw – bo właściciel państwowy nie może podołać wszystkim zadaniom inwestycyjnym i szuka dobrych następców. – Pamiętamy jednak niesławną „prywatyzację” Telekomunikacji Polskiej – polską firmę państwową sprzedano francuskiej firmie państwowej, a najlepiej wyszedł na tym prywatny pośrednik,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kłopoty z długiem

Rośnie liczba przestepstw związanych z egzekucją długu – Pożyczyłem znajomemu na rozkręcenie interesu ponad 100 tys. zł – mówi Michał, 45-letni biznesmen. – Niestety, sprawa nie wypaliła, a „szlak trafił” większość zainwestowanych przez niego pieniędzy. Gość zwinął manatki, pozostałość swojego majątku przepisał na kuzyna, a moja gotówka przepadła. Skierowałem więc sprawę do sądu. I co z tego. Nie dość, że czekała na rozpatrzenie przeszło rok, to chociaż jest wyrok, i tak nie mam najmniejszych szans na odzyskanie pieniędzy. Po co w ogóle to prawo? Niestety, te gorzkie słowa jak najbardziej odpowiadają obecnej sytuacji. Dlaczego? Czasochłonne procedury Tylko w teorii wszystko powinno wyglądać następująco: wierzyciel wnosi sprawę do sądu i spokojnie czeka, aż ten wyda wyrok, a komornik przyniesie mu jego należność. Wyroku może jednak nie doczekać, a zważywszy na to, jak długo trwa niejedna sprawa, mogą nie doczekać nawet jego wnuki. W Departamencie Statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości nie ma ogólnopolskich statystyk dotyczących procesów wytoczonych o spłatę długu. Jednak z danych poszczególnych sądów wynika, że spraw jest bardzo dużo. – W ubiegłym roku wpłynęło do nas ponad 24 tys. spraw o to, że ktoś jest komuś winien pieniądze – mówi Bolesław Wadowski, wiceprezes Sądu Rejonowego dla Miasta

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Na celowniku psychopaty

Od trzech tygodni Waszyngton jest terroryzowany przez snajpera zabójcę „Nie, to nie może być prawda!”, krzyczy Larry Gaffigan, który stracił w zamachu najlepszego przyjaciela. Nazajutrz od kuli tego samego zabójcy zginęła Sarah, opiekunka dzieci Gaffigana. Stało się to nie w Afganistanie czy na Bliskim Wschodzie, lecz w rejonie Waszyngtonu. Od 2 października amerykańską stolicę terroryzuje szalony snajper. 11 razy nacisnął spust i ani razu nie chybił. Zabił już dziewięć osób, zaś dwie ciężko ranił. W miasteczku Bowe, gdzie strzelał do 13-letniego ucznia (dziecko z przestrzeloną piersią cudem przeżyło), zostawił kartę tarota z wizerunkiem Śmierci i napisem: „Drodzy policjanci, jestem Bogiem”. To tak jakby scenariusz ponurego horroru stawał się rzeczywistością – piszą komentatorzy. Waszyngton przypomina miasto w stanie oblężenia. Policyjne helikoptery, wyjące syreny, blokady na drogach, puste sklepy, restauracje i szkolne podwórka, skuleni ludzie, którzy przemykają po stacjach benzynowych i odjeżdżają z okrzykiem: „Hurra, przeżyłem!”. Policja radzi obywatelom, aby chodzili zygzakiem, zaś podczas tankowania chowali się między pojazdem a dystrybutorem. Właściciele stacji benzynowych stawiają barykady z przyczep, mające powstrzymać kule. Prezydent Bush mówi o „tchórzliwych i bezsensownych aktach przemocy”. Dziennik „New York Times” i tak skrytykował gospodarza Białego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony

Koszmar z ulicy Wiązów

Współczuję naszemu krajowi po najbliższych wyborach samorządowych, współczuję, bo jeżdżę po Polsce i wyciągam zza szyb samochodu tysiące ulotek z kandydatami na radnych, burmistrzów, wójtów i co tam jeszcze po drodze popadnie. Każda ulotka jest ze zdjęciem z reguły wykonanym tak, jakby ktoś kręcił nasz rodzimy horror pod tytułem „Koszmar z ulicy Wiązów”, jakieś przyczeszki, tupeciki i trwałe ondulacje, które nosiło się 30 lat temu. Faceci chodzący najczęściej w dresach, w garniturach pożyczonych od szwagra, wyglądający jak gangsterzy po ukończonej z trudem podstawówce, którzy prawdopodobnie będą rządzić, wbijając nóż w gminny stół. Do tego co kilka dni otrzymujemy informacje, że tu na burmistrza startuje facet sądzony za molestowanie nieletnich, gdzie indziej zanim kandydat zostanie wójtem, to już był malwersantem. I najbardziej smutny w tym wszystkim jest fakt, że wyborcom to nie robi żadnej różnicy. Zbieram te ulotki i mając chwilę wolnego czasu, przeglądam je w hotelowych pokojach. Czytam i coraz częściej dochodzę do wniosku, że programy w nich zawarte są albo ściągnięte z jakiejś strony internetowej www.małpa.wyborywprl, albo piszą je studenci administracji i zarządzania, biorąc po 5 zł od jednej strony. Wszędzie jest to samo: – przekształcimy rozproszoną zabudowę w osiedla-ogrody, – rozwiniemy komunikację lokalną, – wzmocnimy bezpieczeństwo, – usprawnimy pracę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Cnoty i grzechy samorządów

Aferzyści i społecznicy, nieudacznicy i genialni menedżerowie… Samorządy są takie same jak nasze społeczeństwo Z ulic miast i miasteczek patrzą na nas mniej lub bardziej znane twarze. Wiesław C. był ostatnim naczelnikiem w podwarszawskim miasteczku. Potem nastała III RP, mieliśmy rok 1990, więc Wiesław C. jako PZPR-owiec odszedł w niesławie. Jego miejsce zajął Marek B., przedstawiciel klubu obywatelskiego, obnoszący flanelową koszulę i wytarte dżinsy. W 1994 r. Marek B. powtórzył sukces sprzed czterech lat, choć mieszkańcy miasteczka kręcili na niego nosem. Flanelowe koszule zamienił na ubrania od Pierre’a Cardina, a poloneza z przeżartymi przez rdzę błotnikami na opla omegę, więc ludzie zaczęli przebąkiwać, że może już się nachapał i się opamięta. To były nierealne oczekiwania. W 1998 r. Marek B. w wyborach już nie startował, przeprowadził się na drugą stronę Warszawy, do nowej willi, na miejscu zostawiając starszego syna. Syn miał pilnować interesów – cichych udziałów w trzech hurtowniach, składzie celnym i osiedlu domków jednorodzinnych budowanym na terenie, który prywatna spółka deweloperska dostała od miasta za jedną piątą wartości. Kampania w 1998 r. toczyła się więc w cieniu opowieści o tym, jak Marek B. przeistoczył się w bogacza. A debatujące o tym chłopy, przed sklepem, który tonął w ciemnościach i kałużach

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sylwetki

Stolica nie jest łupem

Czego Warszawa dowiedziała się o Balickim, czego Balicki dowiedział się o Warszawie? Najczęściej używane przez niego słowa wywołane przez dyskusję to Dallas (burmistrz idealnie dogadał się z mieszkańcami), straż miejska (wszyscy chcą ją zlikwidować), WaPark (trzeba zerwać fatalną umowę), burmistrz Giuliani (bądźmy uczciwi, burmistrz Nowego Jorku ma inne uprawnienia, odwoływanie się do niego to tylko kokietowanie elektoratu). Do tego dochodzą sformułowania: równość szans wszystkich mieszkańców, zrównoważony rozwój miasta, bo trzeba skończyć z chaotyczną rozbudową i burzeniem zabytków, przełom, bo decyzje mają być uspołecznione, czyli podejmowane w dialogu z mieszkańcami. I odwoływanie się do mądrości prof. Zofii Kuratowskiej: Polityka ma sens, gdy służy ludziom. I apel, by warszawiacy nie zbojkotowali wyborów, bo od wyniku zależy, w jakim kierunku będzie się rozwijać miasto. *** – Wie pan, ja studiowałem z Kaczyńskim. To proszę mnie teraz przekonać, żebym na niego nie głosował. – Jestem lekarzem. Przywieziono nam pacjenta z urazem czaszki, żaden oddział neurochirurgii w innej placówce nie chciał go przyjąć. Wiedzieli, że pacjent jest nieubezpieczony, więc wykręcali się brakiem miejsc. Co pan zrobi, żeby takie sytuacje się nie powtarzały? – Czy to prawda, że chce pan zlikwidować ogródki piwne nad Wisłą? Pytanie za pytaniem. – Czy będzie budował stadion narodowy? A halę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Ile trzeba, żeby wyżyć?

Ustawa o minimalnym wynagrodzeniu zapewnia każdemu co najmniej 588 zł miesięcznie netto Czy przepis mówiący, że żaden pracownik zatrudniony na cały etat nie może dostawać do ręki mniej niż 588 zł miesięcznie, stanowi gwarancję uzyskiwania skromnych wprawdzie, ale realnych dochodów, czy przeciwnie – sankcjonuje wyzysk i odbieranie chleba w majestacie prawa? Ustawa o minimalnym wynagrodzeniu uchwalona właśnie przez Sejm może stwarzać okazję do postawienia obu tych pytań. Zgodnie z jej treścią, od początku przyszłego roku wynagrodzenie minimalne wyniesie 800 zł brutto – o 40 zł więcej niż obecnie (co oznacza podwyżkę netto z 560 zł do 588 zł miesięcznie). Wynagrodzenie to będzie co roku waloryzowane, stosownie do wysokości inflacji. Ci, którzy dopiero zaczynają – a więc przede wszystkim młodzi – mogą przez pierwszy rok dostawać 80% minimalnego wynagrodzenia, zaś przez drugi rok 90%. Zarobki w wysokości 27 zł dziennie (bo średnio pracujemy 22 dni miesięcznie) to nie kokosy, nic więc dziwnego, że NSZZ „Solidarność” i OPZZ nie szczędzą krytyki. „Te przepisy mogą powodować pogarszanie relacji między wynagrodzeniem minimalnym a przeciętnym”, stwierdza Rada OPZZ, apelując do Senatu o odrzucenie ustawy. „Ta ustawa stwarza trwałe mechanizmy gwarantujące wzrost płacy minimalnej” uważa natomiast wiceminister

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Jesień terrorystów

Czy masakra na Bali zapowiada nową ofensywę Al Kaidy? „Nowy 11 września”, pisze angielski dziennik „The Sun”. Terroryści znów zadali straszliwy cios. W masakrze na indonezyjskiej wyspie Bali zginęło co najmniej 190 osób, a ponad 300 zostało rannych. Eksperci ostrzegają, że fanatyczni bojownicy Al Kaidy gotują się do nowych uderzeń. Istnieją obawy, że islamscy radykałowie pragną rozpalić dżihad, wykorzystując eksplozję nienawiści wśród muzułmanów, którą z pewnością wywoła amerykańska inwazja na Irak. Bali cieszy się sławą raju na ziemi, wyspy bogów, ojczyzny wiecznego szczęścia. Co roku przybywa tu prawie 1,5 mln turystów, żeglarzy, miłośników tańca i surfingu, których kuszą plaże ze śnieżnobiałym piaskiem, egzotyczna roślinność i turkusowe wody oceanu. Wyspa należąca do Indonezji – najludniejszego islamskiego kraju świata – zamieszkana jest przez tolerancyjnych wyznawców hinduizmu, których nie oburzają turystki w stroju topless. Do tej pory omijały ją wstrząsające Indonezją zamieszki, konflikty polityczne i etniczne. Nieszczęście spadło jak grom z jasnego nieba. Amerykańskie służby specjalne ostrzegały wprawdzie, że Al Kaida zagnieździła się w Indonezji i przygotowuje zamachy, nikt jednak się nie spodziewał, że bomby wybuchną właśnie na Bali. Wybuchły w sobotę, 12 października, 30 minut przed północą. Popularna miejscowość wypoczynkowa Kuta

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.