Cnoty i grzechy samorządów

Cnoty i grzechy samorządów

Aferzyści i społecznicy, nieudacznicy i genialni menedżerowie… Samorządy są takie same jak nasze społeczeństwo

Z ulic miast i miasteczek patrzą na nas mniej lub bardziej znane twarze. Wiesław C. był ostatnim naczelnikiem w podwarszawskim miasteczku. Potem nastała III RP, mieliśmy rok 1990, więc Wiesław C. jako PZPR-owiec odszedł w niesławie. Jego miejsce zajął Marek B., przedstawiciel klubu obywatelskiego, obnoszący flanelową koszulę i wytarte dżinsy. W 1994 r. Marek B. powtórzył sukces sprzed czterech lat, choć mieszkańcy miasteczka kręcili na niego nosem. Flanelowe koszule zamienił na ubrania od Pierre’a Cardina, a poloneza z przeżartymi przez rdzę błotnikami na opla omegę, więc ludzie zaczęli przebąkiwać, że może już się nachapał i się opamięta. To były nierealne oczekiwania. W 1998 r. Marek B. w wyborach już nie startował, przeprowadził się na drugą stronę Warszawy, do nowej willi, na miejscu zostawiając starszego syna. Syn miał pilnować interesów – cichych udziałów w trzech hurtowniach, składzie celnym i osiedlu domków jednorodzinnych budowanym na terenie, który prywatna spółka deweloperska dostała od miasta za jedną piątą wartości.
Kampania w 1998 r. toczyła się więc w cieniu opowieści o tym, jak Marek B. przeistoczył się w bogacza. A debatujące o tym chłopy, przed sklepem, który tonął w ciemnościach i kałużach wody, bo do latarń i chodników Marek B. głowy nie miał, tylko kręciły głowami i cmokały: obrotny facet…
Wybory wygrał Lucjan K., którego popierał proboszcz i klub AWS, a poza tym uczył religii. Lista PSL, z której startował Wiesław C., przepadła z kretesem.
Mamy teraz rok 2002. I kogóż widzimy w wyborczych szrankach? Po pierwsze, burmistrzem chce zostać Lucjan K. Kierowany przez niego urząd wydaje dwutygodnik, w którym można przeczytać o jego sukcesach. Na przykład, że zaczęto układać w miasteczku chodniki (to nic, że od sierpnia). Ale nie to decyduje o jego szansach. Bo mieszkańcy miasteczka patrzą i widzą, że Lucjan K. mieszka w tym samym domu co wcześniej i jeździ tym samym samochodem. Niewiele się u niego zmieniło. Że w miasteczku również – to inna sprawa. AWS już nie ma, więc Lucjan K. startuje w komitecie Bezpartyjni dla miasta.
Jego rywalem będzie Wiesław C., który najwyraźniej przeprosił się ze starymi kolegami i teraz stoi na czele listy SLD-UP.
Jest też oczywiście Marek B. Jego pojawienie się na listach było już wcześniej anonsowane, zastanawiano się tylko, czy wystartuje pod szyldem Platformy Obywatelskiej, czy też jakimś innym. Wybrał szyld inny – Przedsiębiorczość i Rozwój. Jeśli chodzi o niego, bardzo adekwatny. A koledzy z PO? Wystawili własnego kandydata.
Mieszkaniec miasteczka, pytany, co o tym sądzi, jest optymistą: „Gdyby to był PRL, mielibyśmy jednego kandydata, a tak mamy czterech. Zobacz, jak wybory mobilizują ludzi”. Faktycznie, studiując obwieszczenie o wyborach, człowiek zachodzi w głowę, skąd wzięło się tyle list i tylu kandydatów na stanowiska radnych. Chyba każdy, kto uważał, że wie coś więcej od sąsiadów, wystawił swoją kandydaturę. Dziesięciu chętnych na jedno miejsce!
Motywacje są różne. Pan Stanisław, notariusz, ma ducha inwencji. Grzegorz przez cztery lata pracował w urzędzie miasta, więc się na tym zna. Pani Maria była dyrektorem szkoły, uważa zatem, że jej wiedza by się przydała. A pan Adam? Jego brat (ale cioteczny) ma firmę, zakłada wodociągi, więc jest przekonany, że dobrze upilnuje interesów. Czyich?
Każdy chce coś poprawić miastu i… sobie. Niektórzy już zaczęli roznosić swoje ulotki. Z programami dla miasta. Zapisano tam, co trzeba zrobić i ile to będzie kosztować. Skąd oni to wiedzą? Czy ci ludzie zainteresowaliby się sprawami lokalnymi, gdyby nie było wyborów? Spotkaliby się? Zaczęli o tym rozmawiać, myśleć?
„Tak instytucje kreują ludzkie zachowania”, zauważa znajomy politolog, zapraszając do porównania samorządów w Wielkopolsce i na ścianie wschodniej, w dawnej Kongresówce. I zaraz dodaje: „Zabory trwały 120 lat i przez prawie 100 lat nie potrafimy zatrzeć piętna, jakie wycisnęły na miejscowej ludności. Więc dlaczego chcielibyśmy, by w Polsce już po 12 latach rozkwitło społeczeństwo obywatelskie? Przecież to sprawa na całe dekady”.

Z lotu ptaka

„Uważam, że system samorządowy ma ogromne osiągnięcia. Sprawdził się, wkomponował się w ustrój, w świadomość społeczną. Gdybyśmy przez 12 lat byli zarządzani przez ministerialnych urzędników – to dopiero byłoby nieszczęście”, mówi prof. Jerzy Regulski, jeden z autorów reformy samorządowej sprzed 12 lat, prezes Fundacji Rozwoju Demokracji Lokalnej. „Samorząd to system oparty na zaufaniu do społeczeństwa. Że ludzie się zorganizują, że sobie dadzą radę. Pamiętam te dyskusje z roku 1989, kiedy tworzyliśmy zręby samorządów. „Komu ty chcesz dać władzę? – pytano mnie. – Półpiśmiennym chłopom? Zastanów się!” No i proszę – warto było”.
„Samorządy rozwiązują problemy lokalne lepiej i taniej niż władza centralna. Taka jest zasada generalna, która na ogół sprawdza się także w Polsce – i to jest cnotą naszych samorządów, choć niestety, od wspomnianej zasady jest jeszcze sporo wyjątków”, to opinia prof. Witolda Kieżuna, specjalisty od spraw zarządzania.
Słowa profesorów potwierdzają praktycy. Gorzej z szarymi obywatelami. W lipcu sopocka Pracownia Bań Społecznych przeprowadziła na zlecenie „Rzeczpospolitej” sondaż, pytając Polaków, czy uważają kończącą się kadencję samorządów za udaną. Tylko 16% ankietowanych odpowiedziało, że tak. Natomiast „nie” i „zdecydowanie nie” aż 66%.
Te opinie współbrzmią z wcześniejszym sondażem CBOS. Zadano w nim pytanie: „Czyje przede wszystkim interesy reprezentuje większość radnych w Państwa miejscowościach?” Aż 29% Polaków odpowiedziała: „Swoje własne”. W roku 1993 tę odpowiedź wskazało 19% badanych. Wówczas najwięcej wskazań – 24% – miała odpowiedź „Wszystkich mieszkańców miasta i gminy”.
Bilans 12 lat jest więc niejednorodny, obok sukcesów samorządy miały też kilka znaczących porażek. Grzechy samorządów to korupcja, partyjniactwo, „dziwne” decyzje dotyczące kontraktów i gospodarowania majątkiem. Z drugiej strony, można napisać o dziesiątkach pięknych inicjatyw, które pewnie by nie powstały, gdyby nie samorządność. O ludziach, którzy odkryli w sobie społecznikowskie talenty.
„Mamy w Polsce ponad 2,5 tys. gmin. Więc znajdzie się tu przykłady na każdą tezę. Nawet najbardziej zwariowaną”, uśmiecha się prof. Regulski. Jak więc rzeczywiście jest z tymi grzechami i cnotami?

Samorządy lepiej wydają pieniądze…

A są to pieniądze naprawdę duże. W roku 2001 wszystkie jednostki samorządu terytorialnego wydały 82,7 mld zł. Dla porównania – wydatki budżetu państwa wyniosły około 190 mld zł. I nic to, że większość tych pieniędzy jest przeznaczona na konkretny cel, że w gminach, miastach 80-90% budżetu to tzw. wydatki sztywne, że zarządy mogą gospodarować tylko pozostałymi 10%. Ale jakoś wiążą koniec z końcem.
„W latach 90. wybudowano w Polsce 10 razy więcej wodociągów i kanalizacji niż w latach 80. To nie jest przypadek”, przypomina prof. Regulski.
„Niezależnie od wszelkich badań na ten temat wystarczy pojeździć po Polsce i popatrzeć, jak bardzo zmieniły się nasze miasteczka i wiejskie gminy – zauważa prof. Kieżun.- Idea gminy samorządnej jest słuszna. Trzeba jednak zapobiec nadmiernemu rozrostowi kadrowemu aparatu samorządowego. Zdecydowanie najważniejszym warunkiem jakości pracy samorządów są należyte kwalifikacje moralne ludzi, którzy do nich wchodzą”.

…ale nie dbają o swój majątek

Ten obraz burzą wyniki kontroli NIK. W lutym tego roku wiele szumu wywołał raport NIK na temat gospodarowania samorządowym majątkiem. Inspektorzy przeprowadzili kontrolę w 89 urzędach jednostek samorządu terytorialnego (marszałkowskich, powiatowych, gminnych miejskich i wiejskich) i we wszystkich stwierdzili nieprawidłowości.
Gminy, jak wykryli inspektorzy NIK, nie mają dokładnej ewidencji swojego majątku, ustalają wartość nieruchomości „z sufitu”, bez jakiejkolwiek wyceny rzeczoznawcy, utrzymują w tajemnicy informację o zamiarze sprzedania nieruchomości (tę „tajemnicę” zna tylko wąskie grono zainteresowanych), sprzedają majątek bez przetargu, udzielają nabywcom nielegalnych bonifikat, rat, umarzają należności.
W latach 1999-2000 kontrolowane gminy sprzedały ok. 430 ha gruntów, 312 budynków i ponad 10 tys. lokali. Prawie 89% tych transakcji zawarto w drodze bezprzetargowej. Za sprzedane w tym trybie nieruchomości otrzymano kwotę o 64% niższą od ich wartości ustalonej przez rzeczoznawców.

Budują więzi społeczne…

Tego praktycznie się nie zauważa, ale III RP przebudowała społeczeństwo. Staliśmy się z „istot branżowych” „istotami terytorialnymi”.
„W PRL społeczeństwo było zorganizowane wokół miejsca pracy – tam było przedszkole dla dziecka, tam się załatwiało kartofle na zimę, bilet na wczasy, tam się robiło karierę”, tłumaczy Jerzy Regulski. „Niemal nie istniały formy organizacji społeczeństwa wokół miejsca zamieszkania. Były to msze niedzielne, gdzie ludzie spotykali się z sąsiadami, komitety szkolne i to chyba wszystko. Tymczasem samorząd opiera się na założeniu, że istnieje wspólnota mieszkańców skoncentrowana wokół miejsca zamieszkania. Ta wspólnota ma swoje własne interesy związane z tym, żeby mieć dobrych lekarzy, dobre chodniki, żeby było czysto, bezpiecznie. Wydaje mi się, że proces tworzenia się takich wspólnot postępuje. Szybciej na wsiach, gdzie tradycja wspólnoty przetrwała, w miastach – wolniej”.
Mijają już więc czasy, gdy miasta czy osiedla tworzyły się wokół zakładów pracy – jak Bełchatów, Kozienice, a wcześniej Nowa Huta czy COP. Teraz, przeciwnie, to władze miasta zajmują się sprawami przemysłu, przejmując lokalne huty (Ostrowiec Świętokrzyski, Częstochowa) lub tworząc specjalne strefy ekonomiczne, by ściągać inwestorów.

…ale zbyt wolno

I przeciwnicy, i zwolennicy samorządów jako główną przyczynę ich kłopotów podają fakt, że nie wykształciło się u nas społeczeństwo obywatelskie. Że obywatele nie interesują się sprawami gminy ani miasta, a radni nad wyraz szybko zapominają o wyborczych zobowiązaniach, tworząc sitwy i układy. „Na spotkania w sołectwach przychodzi coraz mniej ludzi. Dlaczego? Chyba przestają wierzyć w bezpośredni wpływ na to, co się w gminie dzieje. Także radni nie są zbytnio takimi kontaktami zainteresowani. Szczególnie wtedy, kiedy może im się od mieszkańców oberwać”, mówił niedawno „Rzeczpospolitej” Mariusz Poznański, przewodniczący Związku Gmin Wiejskich, wójt podpoznańskiego Czerwonaka.
Cytowany wcześniej raport NIK o gospodarce gminnymi nieruchomościami zawiera sporo przykładów pokazujących radnych, burmistrzów i gminnych urzędników bez żenady, „po okazyjnej cenie” kupujących od gminy działki, nieruchomości lub lokale. W opublikowanym kilka tygodni temu raporcie Fundacji im. Stefana Batorego aż 63% ankietowanych stwierdziło, że radnym tak naprawdę zależy jedynie na wysokich dietach. Zdaniem 57% – nad interesy wyborców przedkładają oni interesy własnych partii, zaś zdaniem 31% – za łapówki gotowi są łamać bądź naginać przepisy prawa.
Co gorsza, na szczeblach lokalnych doszło już do takiego „zblatowania” miejscowych elit, że praktycznie są już nie do ruszenia. Liderzy lokalnych ugrupowań wpisują się na pierwsze miejsca na listach, wybór mają więc zagwarantowany. A w samej radzie współdziałają, nie bacząc na partyjne nalepki, załatwiając prywatne sprawy. Jeżeli więc samorządy tworzą więzi społeczne, to na razie jesteśmy na etapie tworzenia więzi wśród samorządowych elit. One twórczo rozwinęły dawne PRL-owskie zwyczaje, nazwijmy je „kulturą dojścia”.

Samorządy drąży korupcja…

To najpoważniejsza choroba polskich samorządów. „W Polsce, w ocenie Transparency International, w 1999 r. po rozpoczęciu działalności obecnych samorządów poważnie zwiększyły się rozmiary korupcji”, mówi prof. Witold Kieżun. „Aparat samorządowy to zapewne najbardziej skorumpowany element władzy, co potwierdzają zresztą badania opinii społecznej – choć może w gminach, gdzie ludzie są zainteresowani działalnością wybranych przez siebie organów i mogą z bliska oglądać efekty ich pracy, ten problem jest nieco mniejszy”.
Jak duża jest skala korupcji w samorządach? Według badania CBOS dla Fundacji im. Stefana Batorego, zdaniem Polaków najbardziej skorumpowani są w Polsce politycy (52% wskazań) i służba zdrowia (42%), a dopiero daleko za nimi samorządy (25%).
Z kolei Transparency International po przeanalizowaniu 120 tytułów prasowych twierdzi, że na ponad 600 opisanych tam przypadków korupcji około połowy dotyczy samorządów.
Korupcja występuje tam, gdzie jest duży majątek gminny, którym można dysponować. Oraz tam, gdzie wydawane są istotne decyzje – dotyczące zmiany planu zagospodarowania przestrzennego oraz kontraktów na lokalne inwestycje lub usługi.

…ale to także nasza wina

Fundacja Rozwoju Demokracji Lokalnej opublikowała niedawno raport poświęcony zagrożeniom polskiej samorządności. Wśród najpoważniejszych zagrożeń również wymieniana jest korupcja. Przedstawione są też pomysły, jak z nią walczyć. Sprawą podstawową jest jawność działania urzędu oraz maksymalne zmniejszenie uznaniowych decyzji podejmowanych przez urzędników.
Skupmy się na jawności. Tu wielką rolę odegrać mogą media lokalne. Druga sprawa to obywatelska aktywność. W raporcie FRDL czytamy, że jej zanik to jedno z największych zagrożeń dla demokracji lokalnej: „Przy biernej postawie lokalnych społeczności do władzy dochodzą często osoby przypadkowe lub skorumpowane koterie polityczne, co jeszcze bardziej obniża prestiż władz lokalnych, tworząc rodzaj błędnego koła”.

Poza tym korupcję powoduje fakt, że tak naprawdę jest ona tolerowana. Jerzy Regulski tłumaczy: „To nie jest tak, że u nas ludziom podejrzanym o korupcję nie podaje się ręki. A, zakręcił coś – mówi się – ale w sumie swój chłop. Po drugie, korupcja jest tam, gdzie obywatel spotyka się z władzą, na tym styku. A z władzą lokalną spotyka się częściej niż z centralną. Odpowiedzią na korupcję, na zarzuty o zbyt wysokie zarobki samorządowców, powinna być jawność. Jeżeli burmistrz robi jakąś wielką rzecz, to naprawdę nikt w miasteczku czy gminie nie będzie zły, że on zarobi duże pieniądze Tylko te zarobki powinny być zdobyte w sposób uczciwy i jawny. Dlatego podstawową sprawą jest publikowanie deklaracji majątkowych. PIT burmistrza, członków zarządu powinien by jawny”.

Panoszy się partyjniactwo…

W ocenie samorządów wiele osób, nawet znających się na rzeczy, popełnia podstawowy błąd. Krytykując samorządy za upartyjnienie, postulują, by stały się apolityczne. A to rzecz z definicji niemożliwa. „Władze lokalne pochodzące z wyborów są władzami politycznymi – tłumaczy prof. Regulski. – Tam jest polityka. Lokalna, ale polityka. W 1989 r., kiedy tworzyliśmy reformę samorządową, tworzyliśmy to tak, żeby powstały jednostki zdolne do prowadzenia lokalnej polityki. I jeśli głosujemy na lewicowca, powinniśmy mieć w głowie, że to znaczy, iż chcemy dać priorytet działaniom społecznym, wartościom, które są związane z lewicą… Jeżeli chcemy dać priorytet rozwojowi gospodarczemu, głosujemy na liberałów. A jeżeli jesteśmy za wartościami ekologicznymi, głosujemy na Zielonych. Natomiast upartyjnienie polega na tym, że człowiek partii we władzach gminy przedkłada interes partii nad sprawy lokalne. Jest za to swoiście wynagradzany – partia daje mu parasol ochronny. Można być złapanym po pijanemu w samochodzie i nic. Bo swój. W Polsce partie nie dorosły jeszcze do formułowania lokalnych programów. Zatem obiecują wszystko, że wszyscy będą szczęśliwi, tylko wybierzcie nas. Ale czymś muszą się różnić. Więc różnią się personaliami”.

…ale wybór należy do nas

Na szczęście jest coraz więcej przykładów pokazujących, że wybory samorządowe nie są jedynie wyborami personalnymi, ale również politycznymi. I tak lewicowe władze Dąbrowy Górniczej postawiły na budownictwo mieszkaniowe, budując domy dla osób, których nie stać na płacenie wysokiego czynszu.
Z kolei jedna z najsłynniejszych gmin w Polsce, podpoznańskie Tarnowo Podgórne, postawiła na ściąganie do siebie wielkich firm. „Budujemy gminną infrastrukturę, przygotowaliśmy z wyprzedzeniem plany zagospodarowania przestrzennego i strategię rozwoju. Dzięki temu przedsiębiorcy chcą otwierać u nas swoje firmy. Płacą podatki, mamy większe wpływy do budżetu i nowe miejsca pracy”, wyjaśnia strategię gminy jej wójt, Krzysztof Krzysztofiak, następca twórcy sukcesu gminy, dziś posła – co wydaje się naturalne – Platformy Obywatelskiej.

Wielu radnych i prezydentów zaplątanych jest w afery…

To kolejny wielki grzech samorządów. W archiwum Telewizji Polskiej teczka zawierająca wycinki dokumentujące afery z udziałem radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast pęka od ich nadmiaru. Już pobieżna lektura wystarczy, by zrozumieć, dlaczego samorządy w Polsce nie cieszą się najlepszą opinią.
Oto skrótowy spis z ostatnich miesięcy:
Marzec: Pod zarzutem korupcji aresztowany zostaje Stanisław Ż., były wiceprezydent Krakowa, radny UW-UPR, niedoszły poseł Platformy Obywatelskiej.
Radny Wojciech H. z Grajewa. Prokuratura oskarżyła go o udział w 12-osobowej grupie przestępczej, która zajmowała się wymuszaniem haraczy i kradzieżami samochodów.
Zdzisław N., radny AWS ze Szczytna, kupił kradziony samochód, przebił w nim numery, a na dodatek posługiwał się sfałszowanymi badaniami technicznymi.
Kwiecień: Funkcjonariusze CBŚ zatrzymali Mieczysława G., wiceprezydenta Suwałk. Śledztwo ma wyjaśnić powiązania Mieczysława G. z aresztowanym pod zarzutami paserstwa, wyłudzenia zwrotu podatków i ulg budowlanych Tadeuszem B.

Maj: prokuratura oskarżyła dwóch byłych prezydentów Łodzi o przyjęcie 844 tys. zł łapówki w zamian za pomoc w budowie hipermarketu.
W sądzie w Wodzisławiu trwa proces przeciwko Monice T. i pięciu gminnym urzędnikom. Monika T. zagarnęła z budżetu Godowa w ciągu pięciu lat 659 tys. zł.
Sierpień: prasa opisuje historię z Siemiatycz, gdzie radni najpierw nie chcieli odwołać starosty skazanego za sfałszowanie dyplomu (uwierzyli tłumaczeniom starosty, a nie wyrokowi sądu), a potem radnego skazanego za stosowanie gróźb karalnych.

…ale wyrastają tam autentyczni liderzy

W krajach zachodnich działalność w samorządach jest naturalną szkołą dla polityków, którzy – gdy sprawdzą się na lokalnym gruncie – mogą myśleć o działalności na szczeblu krajowym. W Polsce ten mechanizm funkcjonuje w szczątkowej postaci. Były wójt gminy Tarnowo Podgórne, Waldy Dzikowski, dziś poseł PO, jest tu raczej wyjątkiem potwierdzającym regułę.
Na razie więc mamy sytuację, w której funkcjonują dwie elity – polityków szczebla krajowego i polityków lokalnych. Niektórzy z nich w ostatnich latach stali się lokalnymi autorytetami. I dokonali rzeczy naprawdę wielkich.
Przykładem wartym przypomnienia jest historia utworzenia Centrum Pomocy Rodzinie w Krasnymstawie. Centrum utworzył Piotr Brodowski, dyrektor miejscowego Domu Pomocy Społecznej. Najpierw skorzystał z funduszy PFRON na likwidowanie barier architektonicznych w prywatnych domach dla niepełnosprawnych. Potem postanowił pomóc mieszkającym w powiecie upośledzonym dzieciom i ich rodzicom. Znalazł pieniądze w PFRON, za granicą, połowę dał powiat i zbudowano ośrodek przystosowany do przyjęcia 50 niepełnosprawnych dzieci. Inicjatywa z Krasnegostawu nie pozostała niezauważona. Projekt wygrał w konkursie Liga Inicjatyw Powiatowych i został nagrodzony czekiem na 10 tys. euro.

Będzie lepiej?

Niezależnie od tego, czy będziemy kręcić nosem, czy nie, samorządy staną w najbliższych latach przed olbrzymim wyzwaniem, do którego jeszcze nie są przygotowane. Chodzi o absorpcję sięgających miliardów euro funduszy, które obiecała uruchomić Unia Europejska. Czy samorządy będą w stanie te pieniądze pozyskać? „Polskie samorządy muszą być przygotowane do należytego wykorzystania funduszy unijnych – mówi prof. Kieżun. – Dlatego więc, tak jak w aparacie państwowym, w samorządzie konieczne jest wprowadzenie służby cywilnej – nawet w gminie muszą na stałe pracować wyspecjalizowani urzędnicy o wysokich kwalifikacjach. Tak właśnie jest w państwach zachodnioeuropejskich, gdzie także na najniższych szczeblach funkcjonują fachowcy, których nie wymienia się po kolejnych wyborach”.
Podobnie uważa prof. Regulski. Zapewnia: „Poziom urzędników komunalnych się podnosi. Obserwujemy to na naszych szkoleniach organizowanych przez fundację. Rośnie zapotrzebowanie na szkolenie specjalistyczne. I europejskie – na przykład przygotowanie projektów kierowanych do Unii Europejskiej. Natomiast niebezpieczeństwem jest, że ponieważ kadry gminne w wielu przypadkach mianowane są z klucza partyjnego, więc rozsądni ludzie mogą być z tej administracji wypychani. Trzeba tworzyć profesjonalną kadrę urzędników, ale to wymaga nowelizacji ustaw, żeby wzmocnić niezależność administracji lokalnej od burmistrzów”.
Czy tak się stanie? Na razie największe polityczne siły deklarują zgodnie, że zależy im na rozwoju samorządności, że to przyszłość Polski. Czy mówią to z pełnym przekonaniem?
(współpraca AD)


Jakie są grzechy i cnoty polskich samorządów?

Tomasz Jastrun, poeta
Kapitalizm sprzyja utożsamianiu interesu własnego z interesem publicznym. Jest jednak w funkcjonowaniu współczesnej demokracji taka sfera, gdzie pewna doza bezinteresowności jest konieczna. Obawiam się, że ta sfera jest obecnie w Polsce coraz mniejsza.
Niepokoi to, że w Polsce skala korupcji jest tak duża, a tak mała skala inicjatyw ludzi. A jeżeli już, to inicjatywy ujawniają się przede wszystkim tam, gdzie jest bezpośredni interes własny. Gdzie jest on pośredni lub gdzie ważniejsze jest dobro wspólne, panuje marazm. A ponieważ pamiętamy pierwszą „Solidarność”, kiedy tak wiele było myślenia o wspólnocie, a tak mało o sobie samym, ta sytuacja szczególnie kole w oczy.
Idea samorządności wymaga pewnej tradycji pracy dla dobra wspólnoty. W innym przypadku samorządy stają się znakomitym miejscem do grabieży tego, co powinno być wspólne.
W dzisiejszej Polsce jest bardzo dużo poczucia dobra własnego, a mało poczucia dobra wspólnego.

Krzysztof Janik, minister spraw wewnętrznych i administracji
Największa cnota samorządu terytorialnego to jego sprawność i zdeterminowanie w działaniu. Nie ma w Polsce samorządu, który nie odniósłby jakiegoś znaczącego sukcesu, oczywiście na miarę możliwości danej jednostki. Ze wszystkich reform, jakie nastąpiły po 1990 r., ta jest oceniana przez społeczeństwo jednoznacznie pozytywnie. Po 12 latach istnienia można z całą pewnością powiedzieć, że samorządy zdały egzamin. O grzechach samorządowych trudno mówić, raczej można o małych grzeszkach, które i tak, dzięki kontroli społecznej, dosyć szybko są naprawiane.

 

Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy