15/2010

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Opinie

Udawanie Greka w eurolandzie

Najlepszym wyjściem dla krajów europejskich byłoby pozwolić Grecji na ogłoszenie niewypłacalności i opuszczenie strefy euro. Byłaby to lekcja, że każdy kraj członkowski powinien się rozwijać na podstawie własnych środków Kryzys grecki wstrząsnął całą strefą euro i osłabił atrakcyjność wspólnej waluty. Przyczyn obecnego kryzysu finansowego w Grecji należy upatrywać w ambiwalentnej polityce gospodarczej tego państwa oraz w prowadzeniu „podwójnej” statystyki danych makroekonomicznych na wzór „podwójnej rachunkowości” prowadzonej przez niektóre firmy, która, jak w przypadku amerykańskiego Enronu, doprowadziła je do bankructwa. Nie można jednak z wielu względów porównywać Grecji do nawet tak dużej firmy, jaką był Enron, a tym bardziej do polskich stoczni. Kraje bowiem w odróżnieniu od firm nie bankrutują. Co najwyżej pogrążają się w stagnacji gospodarczej, z której trudno im się wydobyć bez pomocy ze strony międzynarodowych instytucji finansowych (MFW czy Banku Światowego). Grecja jednak jest od 1986 r. krajem członkowskim Unii Europejskiej i od 2001 r. należy też do strefy euro. Może więc liczyć w pierwszej kolejności na wsparcie UE, w tym szczególnie pozostałych członków strefy euro. Sprytne wejście do strefy euro Należy przypomnieć, że spośród 15 krajów „starej” UE tylko 11 krajów członkowskich zdecydowało się w 1999 r. wprowadzić u siebie wspólną walutę euro, bez Grecji, która wówczas

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Alicja w krainie lalek

Filmy Jana Svankmajera, czeskiego mistrza animacji, często leżakowały na półkach, a autorowi utrudniano pracę Tym, którzy zachwycali się niezwykłą wyobraźnią Tima Burtona, oglądając „Alicję w Krainie Czarów”, proponujemy spotkanie z innym magiem kina, artystą równie szalonym. Co więcej, twórczość Jana Svankmajera, klasyka czeskiego filmu animowanego, amerykański reżyser wymienia wśród swoich inspiracji. Jeśli Tim Burton posługuje się aktorami niczym marionetkami, to 80-letni prawie Jan Svankmajer osiągnął mistrzostwo w ożywianiu tych drugich. Obu reżyserów łączy też fascynacja przygodami bohaterki książek Lewisa Carrolla. Oryginalną adaptację „Alicji w Krainie Czarów” – zatytułowaną „Neco z Alenky” – Svankmajer zrealizował już pod koniec lat 80. Obu twórcom bliskie jest również upodobanie do rzeczy osobliwych, ekscentrycznych, często mrocznych. Nazywany „alchemikiem surrealizmu” Svankmajer to artysta totalny: jest nie tylko reżyserem (w tym przypadku w większości filmów animowanych), ale również pisarzem, rzeźbiarzem, scenarzystą i twórcą teatrów lalkowych. – Animacja to magia, animator zaś to szaman – podkreśla czeski mistrz kina poklatkowego. Koszmarny sen Alenki Pamiętacie ekscentryczne, warzywne obrazy Arcimbolda, gotyckie powieści z XIX w. czy „Zagładę domu Usherów” i inne opowiadania Edgara Allana

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pojedynek z gladiatorem

Walka z marlinem może trwać wiele godzin. Jak u Hemingwaya Marcin Gienieczko Korespondencja z Antalyi Wędkarz musi być w dobrej formie, aby podjąć takie wyzwanie. Ponadstukilowej rybie trzeba przeciwstawić dobrej jakości sprzęt oraz siłę własnych mięśni. Walka z gladiatorem mórz może trwać kilka godzin i przypominać zmagania opisane przez Ernesta Hemingwaya w opowiadaniu „Stary człowiek i morze”. Wędzisko podskakuje w uchwycie. Jego koniec kieruje się prosto w dół. Kołowrotek wydaje przeciągły pisk. Linka schodzi z niego z sykiem. Napina się jak struna wiolonczeli. Wędzisko wygina się, jakby miało zaraz pęknąć na pół. Ryba pędzi w stronę horyzontu. Marlin potrafi wyciągnąć 200 m linki w ciągu 10 sekund. Wyskakuje z wody. W powietrzu wygina grzbiet. Wygląda jak wijąca się olbrzymia bryła srebra. Nagle zmienia taktykę, nurkuje. Wydaje się, że zmagania wcale go nie męczą. Nawijanie stalowej linki na kołowrotek można zacząć dopiero wtedy, gdy ryba przestanie się miotać. Walka może potrwać klika godzin i jest bolesna dla rąk. Wódz na morzu Antalya, słoneczne tureckie wybrzeże. Przy nagrzanej betonowej kei cumują kutry i małe łodzie rybackie. – Jutro rano

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Zagadki kości z tofetu

Najnowsze badania świadczą, że Kartagińczycy nie składali masowych ofiar z dzieci Czy Kartagińczycy składali bogom masowe ofiary z dzieci? Badacze toczyli długą dyskusję na ten temat. Najnowsze badania świadczą, że należy uwolnić rodaków Hannibala od zarzutu systematycznego skazywania malców na śmierć w ogniu. Amerykański antropolog Jeffrey Schwartz z University of Pittsburgh wraz ze współpracownikami przebadał kości z 348 urn znalezionych w tofecie w Kartaginie. Tofet to święty okrąg otoczony murem, swego rodzaju cmentarz, na którym Punijczycy grzebali urny ze spopielonymi szczątkami niemowląt i bardzo małych dzieci. Dzieci zmarłe w starszym wieku, a także dorośli byli chowani na innych cmentarzach. Wielu naukowców przyjmowało, że w tofetach grzebano dzieci złożone bogom w ofierze. Schwartz udowodnił jednak, że wielu malców z kartagińskiego tofetu nie mogło zostać zamordowanych ku czci Tanit i Baala Hammona. Liczne dzieci, których kości poddano analizie, urodziły się martwe. Wzmianki o ofiarach z ludzi, które Kartagińczycy składali bogom, Baalowi Hammonowi i Tanit, znajdują się w pracach starożytnych autorów greckich i rzymskich. Hellenowie wojowali niekiedy z Kartagińczykami na Sycylii. Rzym stoczył z Kartaginą trzy zaciekłe wojny, które zakończyły się starciem państwa punickiego z powierzchni ziemi (146 r. p.n.e.). Można więc założyć, że oskarżenia Punijczyków o te makabryczne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Polska Rosja po Katyniu

Uroczystości katyńskie z udziałem premierów Polski i Rosji niewątpliwie otworzyły nowy rozdział stosunków między naszymi państwami. Rozdział został otwarty, ale jak będzie napisany, tego dziś z pełnym przekonaniem przewidzieć się nie da. Przypomnieć należy, że „zbrodnia katyńska” to dziś nazwa zbiorcza zbrodni dokonanej na polskich oficerach, policjantach i innych funkcjonariuszach państwowych II Rzeczypospolitej na rozkaz Stalina wiosną 1940 r. nie tylko w Katyniu, lecz także w Miednoje, Charkowie, Kijowie, Chersoniu i dziesiątkach innych miejsc na „ziemi nieludzkiej”. Przez dziesięciolecia Związek Radziecki wypierał się tej zbrodni, przypisując ją Niemcom, a na wszelki wypadek nie pozwalając nawet wymieniać nazwy Katyń. Słowo to przez cały okres PRL było czujnie strzeżone przez cenzurę i nie miało prawa przedostać się na łamy gazet czy stronice książek. Zmowa kłamstwa i milczenia były jakby naturalnym przedłużeniem samej zbrodni. Oczywiście były w Polsce środowiska, w których prawda o Katyniu była znana i pielęgnowana. Znane były przemycane z Zachodu kolejne wydania listy katyńskiej. Ale wielu Polaków mojego pokolenia, zwłaszcza pochodzących z centralnej Polski, o Katyniu albo nie wiedziało nic, albo wierzyło, że zbrodni tej dokonali Niemcy. Podobno prawdę o Katyniu chciał ujawnić Chruszczow na fali rozliczeń z czasami stalinowskimi, ale niechętny temu miał być Gomułka, który obawiał się, że ujawnienie prawdy zamordowanych nie wskrzesi,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Krwawa rewolucja w Kirgistanie

Mała środkowoazjatycka republika stała się polem rywalizacji mocarstw W Kirgistanie doszło do krwawego powstania. Zryw opozycji usunął rządzącego twardą ręką prezydenta Kurmanbeka Bakijewa. W walkach i zamieszkach zginęły co najmniej 75 osób, setki odniosły rany. Władzę przejął rząd tymczasowy, na którego czele stanęła była minister spraw zagranicznych Roza Otunbajewa. W środkowoazjatyckiej republice spłonęły budynki rządowe, szabrownicy rabowali centra handlowe i sklepy. Także pałac prezydencki oraz rezydencja Bakijewa zostały splądrowane. Przed bankami stanęły pojazdy opancerzone, ale nowe władze długo nie potrafiły opanować sytuacji. Zdaniem niektórych komentatorów, w rewolcie maczała palce Moskwa. Kirgistan, niewielka górska republika w Środkowej Azji, ma bowiem poważne znaczenie strategiczne. Rozwojem sytuacji w tym kraju zainteresowane są nie tylko Rosja, ale także Stany Zjednoczone i Chiny. Amerykanie utrzymują w pobliżu kirgiskiej stolicy Biszkeku lotniczą bazę wojskową Manas, z której wysyłają żołnierzy i sprzęt wojenny do Afganistanu. Moskwa uważa natomiast Kirgistan za swoją strefę wpływów. Należy jednak przyznać, że autokratyczny i skorumpowany reżim Bakijewa utracił poparcie społeczne. Jego upadek był przede wszystkim wynikiem ludowego powstania i gospodarczej mizerii. Działania Moskwy, jeśli do nich doszło, odegrały niewielką rolę. Liczący zaledwie 5,5

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Wielka metamorfoza

Współczesny kryzys gospodarczy to kryzys realnego kapitalizmu, do którego transformacja ustrojowa prowadzi, a nie realnego socjalizmu, od upadku którego ona się rozpoczęła Dwie dekady posocjalistycznej transformacji systemowej za nami. Ale czy rzeczywiście są to tylko dwie dekady? A może jednak więcej, skoro w wielu krajach zaliczanych obecnie do gospodarek rynkowych, wyłaniających się z byłego systemu centralnie planowanej gospodarki socjalistycznej, korzenie tych wielkich zmian tkwiły już w latach wcześniejszych. Po dwu dekadach posocjalistycznych przeobrażeń ustrojowych obecnie funkcjonują już mniej czy bardziej dojrzałe gospodarki rynkowe na obszarze od Łaby do Pacyfiku. Ale czy zaiste są to już dojrzałe systemy rynkowe, skoro marny stan zaawansowania reform instytucjonalnych w niektórych krajach poradzieckiej Azji Środkowej jest mniejszy niż w pewnych krajach środkowej Europy 21 lat temu, kiedy to my – Polacy – wstawaliśmy od Okrągłego Stołu? Nie jeden koszyk Tylko te dwa pytania pokazują, jak ogromna i złożona jest problematyka posocjalistycznej transformacji. Zwłaszcza że chodzi tu nie tylko o przejście od gospodarki planowej, opartej na dominacji własności państwowej i biurokratycznej kontroli, do gospodarki rynkowej, opartej na dominacji własności prywatnej i zderegulowanej. Idzie także o transformację do demokracji politycznej, do społeczeństwa obywatelskiego, do nowej mentalności i kultury. Na tym tle trudno byłoby oczekiwać identycznego przebiegu procesu transformacji we wszystkich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Dostawca dwóch Kimów

Kupował za gotówkę czołgi, luksusowe limuzyny, okna ze złota i mnóstwo koniaku Pułkownik Kim Jong-Ryul przez 20 lat dokonywał w Europie zakupów dla władców Korei Północnej. Z Phenianu przywożono mu do Wiednia walizki pełne dolarów. Nabywał belgijskie czekoladki, szpiegowskie gadżety i wyłożoną złotem broń. W 1994 r. dostawca upozorował swą śmierć i ukrywał się w Austrii aż do tej pory. U schyłku życia wydał książkę „W służbie dyktatora”, w której zdemaskował „okrutny, kłamliwy i pełen hipokryzji reżim”. W młodości Kim Jong-Ryul studiował w Dreźnie, został inżynierem, płynnie mówił po niemiecku i angielsku. Dlatego przywódcy Korei Północnej, Kim Ir Sen i jego syn Kim Dzong Il, uznali, że będzie znakomitym dostawcą wszelkiego rodzaju dóbr. Płk Kim Jong-Ryul otrzymał status dyplomaty i ogromne środki do dyspozycji. Kiedy gospodarka Korei Północnej załamała się, ludzie głodowali, matki porzucały chude jak szkielety dzieci na ulicach, w fabrykach zaś palono drewnem, ponieważ nie było paliwa, dostawca otrzymywał gotówkę na zakupy niemal bez ograniczeń – raz 300 tys., to znowu 500 tys. dol. Na początku Kim Ir Sen zażyczył sobie największego samochodu marki Mercedes – był to Mercedes-Benz Pullman. Pułkownik sprawnie załatwił dostawę, kupował następne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Nowoczesność puka do odpadów – rozmowa z prof. Andrzejem Kraszewskim

Mamy najgorszy w Europie system zagospodarowania odpadów – zmieszany strumień śmieci trafia do dziury w ziemi, którą szumnie nazywa się składowiskiem Rozmowa z prof. Andrzejem Kraszewskim, minister środowiska – Czy to prawda, że w tym roku minie termin, do którego mieliśmy rozwiązać kwestię przynajmniej 25% odpadów biodegradowalnych? – Obowiązuje nas wiele wyznaczonych przez Unię Europejską terminów. To jeden z nich. Wiele spośród tych terminów będzie dla Polski bardzo trudnych do dotrzymania. Mieliśmy zamknąć do ubiegłego roku część składowisk odpadów, ale to się nie udało. Teraz będą mijały kolejne terminy. W tym roku termin jest związany z odpadami biodegradowalnymi i też nie mamy szans, aby się wywiązać. I tak będzie aż do momentu, gdy powstanie kompleksowy system gospodarowania odpadami, w tym odzysku i recyklingu plastiku, papieru i innych materiałów i surowców, które można wydobyć z odpadów. Jesteśmy bardzo opóźnieni, choć w traktacie akcesyjnym uzyskaliśmy korzystne terminy derogacji, z czego nie umieliśmy skorzystać. Budowa naszego systemu zagospodarowania odpadów wciąż znajduje się na początku, a trzeba pamiętać, że taki system buduje się ok. 10 lat. Trzeba było więc 10 lat temu rozpocząć proces jego wdrażania, ale nie powiodły się próby ani w 2002 r., ani w 2005 r., mamy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Na mieliźnie

Marynarka Wojenna miała być atutem armii. A jest złomowiskiem? Marynarka Wojenna funkcjonuje w strukturach NATO już ponad 10 lat. W chwili wejścia do systemu militarnego Paktu Północnoatlantyckiego ministrowie obrony i admirałowie dumnie wypinali piersi, głosząc wszem wobec, że właśnie marynarka jest jednym z naszych militarnych atutów. Bo rzeczywiście na papierze wyglądało to imponująco. Miała aż trzy flotylle, z których trzecia, tzw. uderzeniowa, skupiała okręty rakietowe z wielkim niszczycielem „Warszawa” na czele. Ta flagowa wtedy jednostka zbudowana w 1969 r. – niszczyciel rakietowy uzbrojony głównie w rakiety systemu woda-woda – rzadko wychodziła w morze. Brakowało też rezerwowych rakiet do uzupełnienia jednostki ognia, ale niszczyciel budził zachwyt wielkością. Na marginesie ta należąca do klasy „Kashin” jednostka była oceniana jako bardzo udana i groźna. Tyle że znacznie bardziej na oceanach niż na małym i płytkim Bałtyku. Flotyllę uzupełniały cztery uderzeniowe okręty rakietowe klasy „Tarantula”, trzy mniejsze typu 660 oraz siedem małych kutrów rakietowych typu „Osa”. Dodajmy trzy uderzeniowe okręty podwodne, z których dwa klasy „Fokstrot” dożywały już co prawda ostatnich lat, ale zbudowany w 1986 r. bardzo nowoczesny okręt klasy „Kilo” podnosił wartość bojową. Dwie pozostałe flotylle już tak imponująco

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.