33/2010
Świadkowie przeciw Jachowiczowi
Uchodzący za gwiazdę dziennikarstwa śledczego Jerzy Jachowicz naruszył dobra osobiste oficera „dawnych służb PRL” Od tego wyroku mijają już z górą dwa miesiące i nic, głucha cisza. Sąd Rejonowy w Warszawie orzekł, że uchodzący za gwiazdę dziennikarstwa śledczego red. Jerzy Jachowicz naruszył dobra osobiste płk. Ryszarda Bieszyńskiego. Wyrok nie jest co prawda prawomocny, ale w polskich warunkach zgoła sensacyjny – oto pogromca komuny, zasłużony mistrz wolnego słowa, przegrywa przed sądem z oficerem „dawnych służb PRL”. I to w jakiej sprawie? Że go poniżył w oczach opinii publicznej! Jak można poniżyć esbeka w oczach opinii publicznej? To już człowiek nie może słowa powiedzieć o byłych esbekach? Może, byleby to była prawda. Poszło o Edwarda Mazura, polonijnego przedsiębiorcę z Chicago, którego prokuratorzy, podobnie zresztą jak ówczesny minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, upatrzyli sobie jako zleceniodawcę morderstwa na Marku Papale, komendancie głównym policji. W tej sytuacji wystosowanie wniosku do władz USA o ekstradycję Mazura było czczą formalnością. Głównym atutem Jerzego Mierzewskiego, prokuratora prowadzącego sprawę, i min. Ziobry był niejaki Artur Zirajewski, bandyta. Zirajewski został skazany w 2007 r. przez sąd w Gdańsku na 15 lat więzienia za działalność w tzw. klubie płatnych zabójców.
Między VAT-em a krzyżem – Polska w oparach fundamentalizmów
Ostatnio w czasie dyskusji we Wrocławiu na temat lewicowej wizji miasta realizowaną obecnie politykę lokalną określono jako pozostawienie obywatela w cieniu kościelnej kruchty albo wielkich banków i komercyjnych biurowców. Dla innych form działania i myślenia brakuje przestrzeni miejskiej. Albo zamykasz się w kościelnej twierdzy i kulturowym zaścianku, albo giniesz w samotnym tłumie w hipermarkecie. To samo można jednak powiedzieć o przestrzeni kulturowo-politycznej Polski: albo pozostajesz w kręgu kościelno-PiS-owskim, albo unosisz się wraz z komercyjną papką i kończysz jako wyborca PO. Kiedy PiS-owscy fundamentaliści wznosili modły i odprawiali rytuały religijne, w tym samym czasie rząd PO zatwierdzał politykę zaciskania pasa i podwyższał VAT. Walka o krzyż skutecznie przysłoniła politykę ekonomiczną rządu i uniemożliwiła debatę na temat jakości życia w Polsce. Brodaty klasyk miał rację, kiedy pokazywał, że ideologia jest zależna od warunków społeczno-ekonomicznych: „nie świadomość określa życie, lecz życie określa świadomość”. Marks wskazywał też, że poglądy klasy panującej są poglądami realnie panującymi w społeczeństwie. Dlatego też kiedy chcę wiedzieć, co myśli władza na temat spraw społeczno-ekonomicznych, czytam komentarze Agaty Nowakowskiej na łamach „Gazety Wyborczej”. Dzielnie stać na straży czystości zasad neoliberalnej ekonomii w czasach, kiedy fundamentalizm rynkowy mocno się chwieje, to nie lada
Strachy i straszaki
Gdyby polskich biskupów i księży zapytać, o którym polityku najczęściej myślą, obserwując awantury o krzyż, mogłoby się okazać, że wcale nie jest nim Jarosław Kaczyński. Jemu towarzyszy bardziej zgrzytanie zębami. A prawdziwie gorące emocje wywołuje José Luis Rodriguez Zapatero. Nazwisko hiszpańskiego premiera od kilku dni jest wymieniane przez hierarchów zdecydowanie częściej. Choć w tonacji jednoznacznie krytycznej. Jako straszak przed podstępnie zbliżającym się do Polski zapateryzmem. Forpocztą tego nieszczęścia, które spadnie na kraj i naród, są oni. Happeningowcy z Krakowskiego Przedmieścia. Kilka tysięcy młodzieży niezwiązanej z żadną partią i nieuznającej autorytetu Kościoła. A na dodatek mającej, delikatnie mówiąc, nonszalancki stosunek do symboli religijnych. To, co ci młodzi robili i co mówili, musiało na tyle wstrząsnąć hierarchami, że zaczęli ich traktować jako straszak mający powstrzymać ewentualnych naśladowców. Niewiele to da, bo zarzuty stawiane młodym happenerom są absurdalne. Większość z nich ma bardzo słabe, jeśli w ogóle pojęcie o polityce Zapatera i z pewnością nie jest to ich idol. Skąd więc te porównania? Ze strachu przed trudnymi do określenia kontestatorami antykościelnymi. Łatwiej będzie ich zwalczać, przypisując im stempel zapaterowców albo postkomuny. To stara i nieraz już stosowana przez Kościół metoda. Jak tylko się ktoś odezwie i powie coś krytycznie o sprawach Kościoła, to ani chybi
Żywność tuczy pośrednika
Choć ceny żywności rosną w Polsce szybciej niż wielu innych artykułów, nie działa żaden mechanizm skłaniający przetwórców i handlowców do ograniczania cen Gdy w ubiegłym roku rząd zapowiedział zdecydowane działania, mające doprowadzić do przejrzystego kształtowania cen w sektorze żywnościowym, wielu konsumentów chciało odetchnąć z ulgą. Spodziewano się, że za sprawą przemyślanych decyzji, podejmowanych na wysokich szczeblach, ceny artykułów spożywczych w sklepach wreszcie nie będą brane z sufitu. Polska zaś przestanie być niechlubnym wyjątkiem na unijnej mapie. – W Unii Europejskiej w kryzysowym roku 2009 nastąpił spadek cen żywności na półkach sklepowych, wynoszący od 2% do 6%. Polska natomiast jest ewenementem – ceny żywności u nas nie spadały, lecz rosły, a jednocześnie notowaliśmy ciągły spadek cen płodów rolnych – mówił minister rolnictwa Marek Sawicki. Minister wskazał też, że w latach 2002-2009 producenci żywności podnieśli ceny o 16%, ale wzrost cen detalicznych artykułów spożywczych wyniósł aż 25%. W tym roku w Polsce ceny żywności nadal jednak rosły, a ceny skupu płodów rolnych, z wyjątkiem mleka, spadały. Można więc powiedzieć, że nic się nie zmieniło od jesieni ubiegłego roku. VAT wita was W czerwcu za swe produkty rolnicy otrzymywali mniej pieniędzy niż
Na kanapie
Autostop uczynił podróżowanie ciekawszym i tańszym. Dzięki serwisom internetowym Couch Surfing oraz Hospitality Club poznawanie świata jest jeszcze ciekawsze i jeszcze tańsze Ateny, październik 2009, około godziny 11. Z dwiema ciężkimi walizkami oraz mnóstwem toreb, plecaków i saszetek czekamy z Magdą przy wyjściu z metra na stacji Victoria. Podróżujemy razem od trzech lat. Po kilkunastogodzinnym rejsie promem z Rodos do Pireusu marzymy tylko o kąpieli, kubku kawy i rzuceniu bagaży w kąt. Pan Lefteris pisze SMS-a, że się chwilę spóźni. Chwila mija, a jego wciąż nie ma. W strugach deszczu chodzimy po okolicy, bo wyjść z metra jest kilka. Nie wiemy, jak wygląda, ale on z pewnością rozpozna nas po bagażu i zmęczeniu. W końcu nadchodzi. Jest średniego wzrostu, lekko grubawy, po pięćdziesiątce. Na ramieniu ma zawieszoną skórzaną torbę. Widać, że się spieszy, na chwilę wyskoczył z pracy. Bierze jedną z walizek i kroczy w kierunku domu, pokazując po drodze charakterystyczne elementy okolicy, byśmy się nie zgubiły. W domu szybko informuje: tu wasz pokój, tu jest łazienka, kuchnia, tak zapala się gaz, telewizor, proszę, tu macie klucze, wieczorem idziemy na kolację, muszę już iść, bawcie się dobrze. (Wszystko, rzecz jasna, po angielsku). I idzie. A my zostajemy w jego domu, z radością odkrywamy bezprzewodowy
Fotoreporter zrobił swoje
Olsztyński fotoreporter Wacław Kapusto fotografował przywódców Polski Ludowej i ich gości w łańskim ośrodku Jak to się stało, że został dopuszczony do fotografowania przywódców PRL i ich gości w łańskim imperium – jak nazywano ośrodek partyjno-rządowy nieopodal Olsztyna? On, syn organisty z Wileńszczyzny, akowiec i więzień sowieckiego łagru? Wacław Kapusto, jakby na przekór tym doświadczeniom, po przyjeździe z rodziną i przyszłą żoną na tereny byłych Prus Wschodnich zasilił szeregi pionierów i pracował dla nowego ustroju. Zawsze też tłumaczył, że jako kilkunastoletni żołnierz Armii Krajowej (rocznik 1925) walczył z hitlerowcami, a nie Rosjanami, co było zgodne z prawdą. Niedoszły starosta Przekonał do tej wersji samego Mieczysława Moczara, który od 1948 r. był wojewodą olsztyńskim i mianował młodego osadnika urzędnikiem administracji. Ba, chciał zrobić z niego starostę iławskiego i Kapusto nawet trzy miesiące pełnił te obowiązki. Podobno jednak nie zatwierdził go Władysław Gomułka, wówczas minister Ziem Odzyskanych, a na pewno Departament Kadr Rady Ministrów. Nigdy o to Gomułki nie zapytał, choć taka okazja po raz pierwszy nadarzyła się w 1964 r. Wacław Kapusto od młodości pasjonował się fotografią, która z czasem stała się jego zawodem. Z administracji przeszedł do „Głosu Olsztyńskiego”, potem do powstającej „Panoramy Północy”, jednego z kilku
Telewizję trzeba umieć dawkować – rozmowa z dr hab. Andrzejem Lederem
Może trzeba pogodzić się z tym, że powszechny udział w kulturze był cechą XX wieku, kiedy na Zachodzie umiejętność czytania przestała być elitarna – Ostatnio pojawiły się głosy, m.in. ministra Bogdana Zdrojewskiego, które burzą ustalone pojęcia uczestnictwa i aktywności kulturalnej, przeciwstawiają się też rutynowemu biadoleniu, że zainteresowanie kulturą upada, bo np. 62% nie miało w ręku żadnej książki itd. Listę tych kulturowych nieszczęść podał niedawno Stefan Chwin. Tymczasem dr Mirosław Filiciak w „Rzeczpospolitej” opowiada o twórcach w sieci, o przyszłości bez kin i bibliotek. Co pan na to? Trzeba chyba od nowa zdefiniować, czym jest kultura. – Aby zrozumieć istotę sporu, trzeba rzeczywiście zdefiniować podstawowe pojęcia. Mamy co najmniej cztery sposoby rozumienia kultury i każdy z dyskutantów do jednego albo kilku z nich nawiązuje. Zacznijmy od tego najszerszego: antropolodzy uważają, że wszelka aktywność ludzi, nawet ta dyktowana przez instynktowne potrzeby, jest ujęta w formy kultury; np. głód można zaspokajać przy użyciu widelca i noża albo pałeczek. Inny sposób rozumienia kultury wskazuje na to, że jest ona obszarem wspólnoty. Uczestniczący w tej wspólnocie ludzie mają podobne lub tożsame cele i wartości i to pozwala im na realizowanie wspólnych, dalekosiężnych planów. Jest też takie rozumienie kultury,
Hojność miliarderów
Bill i Melinda Gatesowie oraz Warren Buffet rozpoczęli bezprecedensową kampanię promującą dobroczynność wśród najbogatszych 40 miliarderów złożyło dotychczas przyrzeczenia hojności (The Giving Pledge), dostępne publicznie na stronie internetowej www.givingpledge.org pisemne oświadczenie, w którym deklarują przekazanie przynajmniej połowy majątku na cele dobroczynne. Wielu z nich już od dawna angażuje się w akcje charytatywne, wspierając lokalne społeczności, instytucje kulturalne i edukacyjne. Na liście można znaleźć m.in. Paula G. Allena, współzałożyciela Microsoftu; Pierre’a Omidyara, założyciela internetowego targowiska eBay; George’a Lucasa, twórcę „Gwiezdnych wojen”, Larry’ego Ellisona, założyciela producenta oprogramowania dla firm Oracle, i wiele innych fascynujących osobowości zawdzięczających bogactwo najróżniejszym branżom. Co roku Amerykanie przeznaczają na dobroczynność 300 mld dol., łącznie z gigantycznymi donacjami czynionymi przez najbogatszych. Choć tych ostatnich, wartych ponad miliard, jest w Stanach ok. 400, nie każdy chce wybawiać świat od malarii czy AIDS. Jak obliczył magazyn „Fortune” na podstawie danych z amerykańskiej skarbówki, „czterysetka” średnio przeznacza na cele filantropijne 11% swoich dochodów. Wszyscy razem warci są 1,2 bln dol. Gdyby każdy z nich podjął wyzwanie tandemu Buffet&Gates, dałoby to 600 mld do rozdysponowania przez wiele dziesięcioleci do przodu. Trudno
Historia pewnej pigułki
Korespondencja z Wiednia Coca-cola i puder z kwaskiem cytrynowym jako środki antykoncepcyjne, arszenik i prąd elektryczny jako sposoby na aborcję. Można to zobaczyć w Muzeum Antykoncepcji i Aborcji Historia antykoncepcji jest tak stara jak historia ludzkości. Świadectwa codzienności życia seksualnego w przeszłości i obecnie są fascynujące, przerażające i pouczające. Można je zobaczyć w Muzeum Antykoncepcji i Aborcji w Wiedniu. Wiedza o własnej cielesności, możliwościach ochrony przed ciążą jest ważna. Podobnie wiedza o motywacji do podejmowania współżycia i odpowiedzialności za jego skutki. Taką edukację zapewnia niezwykła placówka: Muzeum Antykoncepcji i Aborcji, niestety, nie w Polsce. To prywatna, multimedialna placówka edukacyjna w centrum Wiednia. Pierwsze i jedyne takie muzeum w świecie, jak mówi jego twórca, dr nauk medycznych Christian Fiala, ginekolog, specjalista od antykoncepcji, edukator, szef klinik aborcyjnych w Wiedniu i Salzburgu. Stworzył je przede wszystkim z myślą o młodych ludziach, którzy są często pozostawiani sami sobie w poszukiwaniu wiedzy o seksualności. – Problem jest częsty – młodzież konfrontowana z niechcianą ciążą. Jedynym wyjściem jest prewencja! Uważam, że to odpowiedzialność społeczeństwa, by we właściwym czasie odpowiadać na pytania, które dotyczą seksualności. A do nich należy kwestia, jak najlepiej zabezpieczyć się przed niechcianymi skutkami uprawiania seksu – mówi z pasją ginekolog edukator. Właśnie po to prowadzone
Osadnicy
Oni zbudowali Polskę Gdy 1 sierpnia w godzinę „W” w miejsko-gminnym Międzyrzeczu zawyły jak w całym kraju syreny, przechodnie nie zwolnili kroku. Stali jedynie ludzie na przystanku autobusowym. Za to 24 lipca w Międzyrzeczu było święto znacznie bliższe tej okolicy niż powstanie warszawskie – Święto Osadnika. Obchodzono je po raz pierwszy. Z pomysłem przyszli do rządzącego komisarycznie gminą burmistrza Mariana Sierpatowskiego miejscowi sołtysi. Czas ucieka, pamiętających pierwsze lata powrotu tej ziemi do Polski coraz mniej, trzeba następnym pokoleniom przypominać o korzeniach i tożsamości: skąd oni właściwie się tu wzięli. – To święto to ukłon w stronę ludzi, którzy budowali tu zręby polskiej państwowości – podkreśla burmistrz-komisarz. Po odprawionej z okazji święta mszy w Sanktuarium Pierwszych Męczenników Polski jej uczestnicy przeszli do Ośrodka Sportu i Wypoczynku, usiedli przy rozstawionych na boisku stołach z poczęstunkiem. Wśród osadników był emerytowany kolejarz Henryk Wajnert, którego skierowano do Międzyrzecza z Poznania dwa tygodnie po zdobyciu miasta – w połowie lutego 1945 r. Miał ponoć jedyny w Międzyrzeczu aparat fotograficzny. Wajnert to autor pierwszych powojennych zdjęć miasta. Pierwszy transport z osadnikami przybył do Międzyrzecza w czerwcu 1945 r. – to repatrianci z okolic Zbaraża. Wśród nich znalazła się