07/2013

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Kraj

Stypendium dla sprytnych

Większość uczelni łamie Prawo o szkolnictwie wyższym, reguły  przyznawania  pomocy materialnej studentom są niejasne – Nie dostałam stypendium socjalnego z powodu… zbyt niskich dochodów. Do kwoty określonej jako minimum samodzielności finansowej brakowało mi 50 zł. Uznano, że w takim przypadku powinnam obliczać zarobki wraz z dochodami rodziców, bo logiczne jest, że to oni mnie utrzymują – opowiada Emilka, która dwa lata temu jako studentka romanistyki starała się zdobyć wsparcie od uczelni. – Byłam młodą matką, żyliśmy wyłącznie z pensji męża. Rodzice nam nie pomagali, ale to nikogo nie interesowało. W takiej sytuacji było więcej osób z mojego roku – za biedni, aby otrzymywać stypendium dla ubogich. Bez problemu natomiast wspierano osoby, które miały rodziców za granicą, a 500 zł comiesięcznego wsparcia przeznaczały na nowe ciuchy i imprezy. – Pracowałem w komisji stypendialnej – wspomina Bartek, absolwent fizyki jednej z warszawskich uczelni. – Bywało, że np. dziewczyna pracująca przez całe wakacje w Wielkiej Brytanii wykazywała w dokumentach zerowy dochód i bez skrępowania sięgała po stypendium socjalne. Zdarzały się też dzieci rolników, którzy mieli ziemię w trzech gminach, ale przyznawali się do gruntów tylko w jednej, bo pozwalało to na papierze zaniżyć dochody – procedura niemal nie do wykrycia. Nawet jeśli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Polska szkoła nieświecka i endecka – rozmowa z Joanną Balsamską i dr Marianem Dziwiszem

Szkoła to nie tylko uczniowie. Wolność wyznania dotyczy także rodziców i nauczycieli Jestem rodzicem, który nie jest katolikiem. Chcę wysłać dziecko na etykę, a nie na religię. Mam problem? Joanna Balsamska: – Teoretycznie? Nie. Szkoła ma obowiązek zapewnić dostęp do zajęć z etyki. W praktyce są z tym jednak problemy. Ograniczony jest choćby dostęp do lekcji. W Małopolsce prowadzi się je w zaledwie 17 szkołach. Powody są różne: chodzi o finanse, brak kadry. Często przyjmuje się też po prostu, że religia dotyczy wszystkich. Wchodząc do szkoły, jesteśmy katolikami, dopóki nie ogłosimy, że nimi nie jesteśmy? JB: – Tak to funkcjonuje i przejawia się choćby w tym, że w wielu szkołach rodzice, którzy nie chcą, by ich dzieci chodziły na religię, muszą to deklarować. O takiej praktyce mówiło 86% dyrektorów szkół, z którymi rozmawialiśmy. Chociaż zgodnie z prawem powinno być na odwrót. Religia to przedmiot nieobowiązkowy i wymagana jest pozytywna deklaracja woli. Dopóki ktoś jej nie wyrazi, katecheza nie powinna go dotyczyć. W 30% szkół nie trzeba było też deklarować chęci uczęszczania na religię. FIKCJA NEUTRALNOŚCI Uczęszczanie na etykę ma jakiś „diabelski” element, jest traktowane jako coś antyreligijnego? Marian Dziwisz: – Tak to funkcjonuje w świadomości społecznej. Już na samym początku, gdy wprowadzano etykę do szkół, potraktowano ją jak coś brzydkiego,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pupa polityczna

W Austrii toczy się dyskusja na temat karalności za Po-grapschen, czyli łapanie za pupę W Austrii pupa stała się sprawą polityczną. Pomiędzy dwoma ministerstwami, sprawiedliwości oraz ds. kobiet, zarządzanymi zresztą przez kobiety, toczy się dyskusja na temat karalności za Po-grapschen, czyli łapanie za pupę. Minister zajmująca się prawami kobiet, socjaldemokratka Gabriele Heinisch-Hosek, oczekuje uznania tego czynu za przestępstwo, czyli chce dopisania pupy do sądowego katalogu organów płciowych. Wówczas poszkodowana, bo najczęściej klepane są kobiety, nie musiałaby ponosić kosztów postępowania, a sprawca mógłby się bać również więzienia, nie tylko grzywny. Takiej zmianie sprzeciwia się Beatrix Karl, minister sprawiedliwości z chrześcijańskiej partii ludowej. Uważa, że zmiana nie jest potrzebna, nie trzeba od razu wytaczać największych dział, bo każdy dotyk, w tym ramienia czy pleców, może zostać uznany za molestowanie. Pierwszym sygnałem do dyskusji w mediach był przypadek w Grazu, w Styrii. Moje ciało należy do mnie O tym, że łapanie za pupę nie jest dla sądu czynem karalnym, przekonała się Eva Maria Hofstätter, 43-letnia pracownica banku w Grazu. W środku dnia jechała przez centrum miasta rowerem. Mijający ją inny rowerzysta rzucił: „Ale jędrna d… mogę dotknąć?”. Za słowami, wbrew protestowi kobiety, poszedł czyn. Zatrzymała się,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Łatwy zarobek

Na usuwanie skutków wypadków drogowych i martwych zwierząt Chorzów wyda 1.738.800 zł, większa Ruda Śląska – dziesięć razy mniej Chorzów – miasto średniej wielkości w centrum aglomeracji śląsko-zagłębiowskiej. Problemy jak wszędzie. Jak wszędzie trzeba oczyszczać miejskie ulice. W drugiej połowie 2012 r. chorzowski Miejski Zarząd Ulic i Mostów zrealizował standardowy przetarg na wykonywanie tego zadania przez najbliższe dwa lata. Opis wydarzeń związanych z chorzowskim przetargiem świadczy o tym, jak dziurawa jest polska ustawa o zamówieniach publicznych. W jej majestacie można dobrze zarobić i specjalnie się nie narobić. Jedna firma w dwóch osobach Cała historia zaczęła się w czerwcu zeszłego roku, kiedy MZUiM opublikował specyfikację zamówienia dotyczącego realizacji trzech zadań. Zadanie nr 1 to letnie utrzymanie ulic, zadanie nr 2 to całodobowe usuwanie skutków wypadków drogowych oraz martwych zwierząt, a zadanie nr 3 to zimowe utrzymanie ulic. Do celów przetargu miasto podzielone zostało na dwa rejony, A i B. W rejonie A oferty złożyły dwie firmy, a w rejonie B trzy. Jedynym kryterium rozstrzygnięcia przetargu była sumaryczna cena oferowana za wykonanie wszystkich trzech zadań. We wrześniu 2012 r. przetarg został rozstrzygnięty. W obu rejonach wybrano najtańsze oferty. W rejonie A zwyciężył

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Legenda Westerplatte to mit

Mało kto jest zainteresowany prawdziwą, odbrązowioną wersją wydarzeń „O godz. 4.45 dnia 1 września pancernik »Schleswig-Holstein« rozpoczął bombardowanie Westerplatte. Bombardowanie trwa”. Taki komunikat pięć minut później przesłał drogą telegraficzną dowództwu Marynarki Wojennej w Gdyni major Henryk Sucharski 1 września 1939 r. Tak rozpoczęła się II wojna światowa i siedmiodniowa epopeja polskiej załogi, liczącej niewiele ponad 200 osób. Kiedy w końcu podjęto decyzję o kapitulacji, nie żył co dziesiąty żołnierz. Czy major Henryk Sucharski postąpił słusznie, poddając Westerplatte po siedmiu dniach walki? Czy raczej powinien posłuchać kapitana Dąbrowskiego i bić się dalej? W tym tygodniu do kin wchodzi „Tajemnica Westerplatte” w reżyserii Pawła Chochlewa. Jeszcze przed premierą wielu uznało film za „ordynarny i wyjątkowo brutalny atak na legendę Westerplatte”. Wszystko przez to, że w reżyserskiej wizji polscy żołnierze odbiegają od wyidealizowanego obrazu niestrudzonych obrońców skrawka ojczyzny. Faktycznie u Chochlewa niektórzy są podejrzanie smutni. Nie wszyscy też czczą z religijnym namaszczeniem marszałka Rydza-Śmigłego, a zamiast ginąć bez sensu, chcą przeżyć… W ten sposób major Sucharski dążący do kapitulacji jawi się nie mniejszym bohaterem niż kapitan Dąbrowski, który chce z Westerplatte uczynić polskie Termopile. Patriotyczne czytanki Atak na dobre

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.