Wypędzanie Anglików z zamku

Wypędzanie Anglików z zamku

Dzierżawa znacznej części zamku Książ miała być kontraktem stulecia – jest epokową kompromitacją – Faszyści, hitlerowcy! – wrzeszczał w stronę wałbrzyskich strażników miejskich Grzegorz Kowalczyk, reprezentujący brytyjską firmę Heritage International. Obok stała jego szefowa, Jennifer Pejcinovic. Ubrana tylko w koszulę nocną. W ręku miała już gotową skargę do ministra sprawiedliwości na bezprawne działania władz miasta. Wymachiwała nią, jakby to miało ją uchronić przed akcją urzędników i uzbrojonej straży miejskiej. Atak na biuro i jednocześnie mieszkanie dwójki ostatnich pracowników brytyjskiej firmy nastąpił rankiem, 7 maja. Strażnicy wyłamali zamki w drzwiach do ich pokoju. Zaraz potem zaczęli pakować do foliowych worków osobiste rzeczy Jennifer Pejcinovic. Ona wciąż powtarzała, że to bezprawie i będzie składała skargi. – Do d… wam wsadzę te pałki i będę nimi kręcił – krzyczał Kowalczyk. Wtedy straż miejska skuła go kajdankami, zapakowała do samochodu i odwiozła na policję. Pejcinovic pojechała do prokuratury, by złożyć doniesienie o bezprawnym użyciu wobec niej siły i wyrzuceniu z prawnie zajmowanego zamku. – Odgrywała rolę pokrzywdzonej, a dokumenty i pieniądze miała ze sobą – twierdzi Marek Szeles, rzecznik wałbrzyskiego urzędu. – Oboje dobrze wiedzieli, że mają opuścić zamek. Termin już dawno upłynął. Zajmowane przez Heritage International pomieszczenia zostały opróżnione ze wszystkich rzeczy należących do firmy i jej szefowej. – Są wywiezione z zamku i zabezpieczone. Mogą je odebrać w każdej chwili – mówi Szeles. – Pozbawili nas źródła dochodów. Teraz nie mamy pieniędzy nawet na wynajęcie hotelu – Jennifer Pejcinovic bezradnie rozkłada ręce. Nawet prawnika, któremu zleciła reprezentowanie swoich interesów, nie ma z czego opłacić. Chyba że wygra dla niej milion dolarów odszkodowania od miasta. Dolnośląski raj Brytyjska firma zjawiła się na zamku w Książu niemal tak niespodziewanie i szybko, jak ją stamtąd później wyrzucono. Na dobrą sprawę do dzisiaj nie wiadomo, kto ich do Wałbrzycha ściągnął, gdzie nawiązano z nimi kontakt. Wielkim zwolennikiem tej umowy był ówczesny wiceprezydent, Włodzimierz Gawroński. – To duża firma, prowadzi podobne interesy na całym świecie – przekonywał. – Zostali też sprawdzeni przez wywiadownię gospodarczą – tłumaczył radnym, którzy wyrazili zgodę na wydzierżawienie zamku. Władze miasta miały argument nie do podważenia – Heritage International zapewniał w umowie, że miasto zarobi na tym interesie 60 mln zł. To musiał być sukces. Umowę podpisano w świetle jupiterów. Jakoś nikogo wtedy nie zaintrygowało, że niektórzy przedstawiciele tak bogatej brytyjskiej firmy na uroczystość przybyli w wytartych dżinsach. Nikt też nie widział podpisanej umowy. Umowa na raj Wglądu do umowy odmawiano nie tylko dziennikarzom, ale i radnym. Zasłaniano się tajemnicą handlową. Jednak kilka miesięcy później udało nam się dotrzeć do kopii umowy dzierżawy. Już sam zapis dotyczący czynszu zwala z nóg – kilka tysięcy metrów kwadratowych, około 200 pomieszczeń na kilku kondygnacjach zostało wydzierżawionych za 1,1 złotego miesięcznie! Brytyjczycy od razu zapłacili dzierżawę za 30 lat. Razem niecałe 400 zł. Władze miasta bagatelizowały ten fakt, wciąż przypominając o spodziewanych milionach zysku. Zaraz po podpisaniu umowy miał ruszyć remont. Na początek Brytyjczycy zainstalowali swoje biuro w dwóch komnatach na parterze. Zatrudnili sekretarkę i tłumacza, żeby bez problemów kontaktować się z kooperantami. Heritage International zapewniał, że przy remoncie będą pracować tylko lokalne firmy. Już do końca 1999 r. miały powstać pokazowe apartamenty, w następnym roku kilkadziesiąt kolejnych. Umowa przewidywała, że w ciągu kilku lat w Książu powstanie 200 luksusowych apartamentów dla gości z całego świata. Poza tym dla bogatych turystów miało być wybudowane kasyno, pole golfowe, lądowisko dla helikopterów, restauracje i bary. Brytyjczycy mieli też remontować mury zewnętrzne zamku. Władze Wałbrzycha nazywały tę umowę kontraktem stulecia. Gdzie te pieniądze, gdzie apartamenty? W ciągu dwóch lat wyremontowano zaledwie dwa pomieszczenia. Do jednego z nich wprowadziła się Jennifer Pejcinovic wraz z Grzegorzem Kowalczykiem, swoim asystentem. Władze miasta bez problemów zameldowały ich w zamku. Mieli swoje M-200 za 400 zł 30-letniej dzierżawy. Brytyjczycy nie przygotowali nawet projektu remontu i adaptacji

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 22/2001

Kategorie: Kraj