Tag "Śląsk"

Powrót na stronę główną
Kraj

Śląskość, polskość – do zmiany

Kwestia uznania języka śląskiego to nie tylko sprawa regionalna, ale też zachęta do przebudowy naszego myślenia o Polsce Polska krajem jednego narodu, Polak katolik – takie wizje polskości zakorzeniły się w świadomości publicznej. A właściwie zostały narzucone dzięki sojuszowi tronu i ołtarza, i to zarówno w okresie międzywojennym, jak i w czasach Polski Ludowej. Napływ uchodźców z Ukrainy, z których część chce związać swój los z Polską, oraz najnowsza sprawa uznania języka śląskiego zmuszają nas do i tak nieuniknionego przemodelowania naszego myślenia o „polskości”. Czy Polakiem jest się z racji mitycznej krwi, czy jednak dzięki obywatelstwu? Głos pół miliona Sejmowa większość zdecydowała w środę 20 marca o skierowaniu do Komisji Mniejszości Narodowych i Etnicznych projektu ustawy w sprawie uznania języka śląskiego za język regionalny (drugi w Polsce obok kaszubskiego). Dzięki temu w szkołach będą mogły się pojawić dobrowolne zajęcia z języka śląskiego, a przy drogach dwujęzyczne tablice z nazwami miejscowości, w których używanie języka śląskiego deklaruje ponad jedna piąta mieszkańców, na dofinansowanie działalności związanej z zachowaniem tego języka będą także mogły popłynąć środki publiczne. Oczywiście przeciwko temu wystąpili posłowie PiS i Konfederacji, nieodmiennie strasząc odebraniem Śląska przez Niemcy i oklepanym hasłem, jeszcze z czasów sanacji,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Dziedzictwo Stanisława Hadyny

Jak ocalono Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” Wydawnictwo Naukowe „Śląsk” istnieje od 1992 r. Jego współzałożycielami są takie instytucje jak: Uniwersytet Śląski, Politechnika Śląska, Biblioteka Śląska, Akademia Ekonomiczna w Katowicach, Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie. W gronie autorów znajdują się wybitni pracownicy naukowi i specjaliści różnych dziedzin wiedzy. „Śląsk” publikuje rocznie ok. 60 tytułów z zakresu nauk humanistycznych: historii literatury, pedagogiki, pracy socjalnej, socjologii, filmoznawstwa, językoznawstwa, historii, medycyny, nauk technicznych. Wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego przeszli, przy czujnej „trosce” prof. Adama Strzembosza, proces weryfikacji w 1990 r. A o tym, że weryfikacja ta była dokładna, najlepiej niech świadczy to, że do Izby Karnej dostało się tylko czterech sędziów z poprzedniego składu. Zgodnie z moimi kwalifikacjami i doświadczeniem zawodowym dostałem przydział do Izby Karnej Sądu Najwyższego. W 2000 r. Sąd Najwyższy znalazł się w nowej, wygodnej siedzibie przy pl. Krasińskich. Po prof. Adamie Strzemboszu na stanowisko I prezesa został powołany sędzia SN prof. dr hab. Leszek Gardocki, wybitny znawca prawa karnego, a prezesem Izby Karnej został prof. dr hab. Lech Paprzycki, młodszy ode mnie o 14 lat, który przedkładając plansze z planami budynku, odezwał się do mnie: „Józek, wybierz sobie gabinet, który chcesz”. Nie patrząc, nacisnąłem palcem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura Wywiady

Nie zawsze musimy spoglądać na drzewo

Na Śląsku jestem zdecydowanie u siebie, lubię Katowice, mam do nich sentyment, ale też widzę, jak się rozwinęły Daria ze Śląska – czyli Daria Ryczek-Zając, piosenkarka, autorka przebojów „Falstart albo faul”, „Kill Bill” czy „Gambino”. Gdy już pojawiałaś się na listach przebojów, z niedowierzaniem czytałem, że łączysz muzykę z pracą etatową. Czy Darię ze Śląska wciąż można rano spotkać przy biurku w korporacji IT? – Już nie, od kilku miesięcy stoję na jednej nodze. Informacja jest więc nieaktualna, ale też w swoich mediach społecznościowych nie zamieszczam postów typu: właśnie rzuciłam robotę. Zresztą to nie odbyło się z dnia na dzień, nawet gdy już zaczynało nieźle się układać na scenie. Przygotowywałam się do tej decyzji wcześniej, odłożyłam trochę pieniędzy. Artystka daleka od stereotypu, bo ostrożna i zapobiegliwa. – To wynika pewnie z mojego myślenia o świecie, by zawsze mieć jakiś spadochron, szczególnie finansowy, bo nigdy nie wiem, czy w trudnej sytuacji ktoś mi pomoże. Jeszcze niedawno widziałam swoje życie jako szklankę do połowy pustą, a ostatnio ktoś mnie pytał: Daria, to jak z tą szklanką jest teraz? I odpowiadam, że w sumie to do połowy pełna. Zobaczymy, jak będzie za jakiś czas. Wygląda na to, że jesteś w stanie poradzić sobie w wielu rolach. Skończyłaś kurs asystentki stomatologicznej.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Istota familoków

Życie w robotniczych domach na Górnym Śląsku Gdy słyszymy słowo „familok”, od razu pojawiają się skojarzenia: czerwona cegła, oma obserwująca wszystko z okna pomalowanego na czerwono, a na placu biegające bajtle i górnicy zmierzający do domu po szychcie. Ale czy to odpowiednie skojarzenia? I tak, i nie. Skąd się wzięło pojęcie familok i jaka jest jego etymologia? Pierwsza jego część wzięła się od niemieckiego słowa Familien-Haus. Czasem korzeni „familoka” poszukuje się w określeniu Familien-Block, czyli blok rodzinny, od którego może pochodzić końcówka -ok. (…) Familoki to robotnicze domy wielorodzinne. Mogły one pomieścić od dwóch lub trzech rodzin do 12 (apostolak), a nawet 24. Najczęściej stawiano domy sześcio- i ośmiorodzinne. Mieszkania miały od 40 do 65 m kw., a ich wielkość była zależna od pozycji robotnika w zakładzie i od wielkości rodziny. Najmniejsze kawalerki, zwane ajnclami, były przeznaczone dla samotnych mężczyzn. (…) Czy familok musi być ceglany? No właśnie niekoniecznie. Zazwyczaj domy były nieotynkowane i zbudowane z czerwonej cegły, ale przyjmowały często rozmaite formy i kształty. Na Giszowcu i w III Kolonii w Knurowie budynki nawiązują kształtem do śląskich chat wiejskich. W Rokitnicy na osiedlu Ballestrema domy były białe i miały małe elementy dekoracyjne z muru pruskiego. Na Zandce widzimy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Ostrawa – miasto wizualizacji

W dawnym ośrodku przemysłu ciężkiego oddycha się dziś czystym powietrzem Korespondencja z Ostrawy O Ostrawie mówi się, że to miasto wizualizacji. W ciągu minionych 15 lat powstało np. kilka wizji przebudowy głównej stacji kolejowej i kształtu ostrawskiego niebotyku. Ostrava Tower ma być najwyższym budynkiem w Czechach (235 m) i właśnie dostał on zielone światło. Rozbudowa Domu Sztuki czy filharmonii też ma imponujące wizualizacje, w tworzeniu niektórych projektów uczestniczyli polscy architekci. Galeria Sztuki Współczesnej PLATO zyskała nową siedzibę w starej rzeźni dzięki projektowi Roberta Koniecznego. Odwiedzam miasto w ważnym dla Czechów dniu – w 30. rocznicę powstania Czeskiego Narodowego Banku i czeskiej waluty, czyli oddzielenia się od Słowacji. To pierwszy dzień emisji banknotu 1000-koronowego z okolicznościowym nadrukiem. Pod budynkiem banku narodowego stoi gigantyczna kolejka. Rocznicowe 1000-koronówki jeszcze tego samego dnia osiągną na aukcjach pięciokrotne przebicie. Stoimy na wysokości 73 m na bardzo wietrznej, najwyższej w Czechach platformie wieży największego czeskiego ratusza i gwarzymy o ostrawaku Nohavicy, teatrze, książkach. Filip Witkowski, Polak z Katowic, siostrzanego miasta Ostrawy, jest studentem bohemistyki, koordynatorem polskich usług przewodnickich w Ostrawie. – Jak mówią Czesi, będziemy sobie tykać,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Nic, tak wiele

Kto szuka, ten nie znajdzie. To jest żelazna zasada na najbardziej pożądanych rynkach: płci i pracy. Przed 20 laty, u szczytu sławy, Jerzy Pilch wystąpił we „Wtorku” Witolda Adamka, w roli właściciela fabryki krasnali ogrodowych, ale tak naprawdę grał samego siebie, czyli 50-latka o niespożytym libido, cieszącego się zadziwiającym powodzeniem u młodych dziewcząt. Paweł Kukiz zadaje mu w filmie pytanie: „Jurek, jak ty to robisz?”, a Pilch udziela legendarnej odpowiedzi: „Nic nie robię. Ignoruję, nie zwracam uwagi, nie odbieram telefonów, nie odpowiadam na listy, nie chodzę na randki. W ogóle nic nie robię w życiu. Nie prowadzę samochodu, nie znam się na komputerze. Może przez to się znam trochę na kobietach. A poza tym, no wiesz: czasy są takie, że wystarczy nie być impotentem, a już się jest w czołówce. Europejskiej”. Skądinąd napisy czołowe tego filmu to dziś jedno wielkie epitafium – Jerzy umarł bardzo schorowany, ale na swoich zasadach: pod czułym okiem młodej i pięknej żony, reżyser Adamek też się zabrał z tego świata wkrótce po siedemdziesiątce, raper „Bolec” śmiertelnie się zaplątał w bardzo złe towarzystwo jeszcze przed czterdziestką, a Kukiz od dawna jest trupem, tyle że politycznym. Wracając jednak do skutecznej strategii „aktywnej bierności” (jeśli dawno uznano istnienie tzw. pasywnej agresji,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Pod parasolem abp. Skworca

Czym Ślązacy zawinili, że właśnie do nich trafił abp Wiktor Skworc? 20 lat temu jeszcze jako biskup zaczął urzędować w Tarnowie. I trudno powiedzieć, że były to dla miejscowych dobre czasy, wręcz odwrotnie. W diecezji tarnowskiej grasował wyjątkowy zwyrodnialec. Ks. Stanisław P. skrzywdził co najmniej 100 dzieci. Bezkarnie. Bo abp Skworc przenosił go z parafii do parafii. Nawet na Ukrainę. Mógł więc pod parasolem Skworca gwałcić dzieci. Gdy dewiantem zajęła się prokuratura, to w 2020 r. z powodu przedawnienia umorzyła śledztwo. A Skworc? Zamiast rozliczenia doczekał się awansu i… mszy dziękczynnej w katowickiej katedrze Chrystusa Króla. „Dziękujemy za światło twojej posługi dla Kościoła w Polsce i na świecie” (przemówił abp Budzik).

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Pszczoły, niepokalane poczęcie i ekskomunika

Jak ks. Dzierżoń jako pierwszy na świecie opisał dzieworództwo u pszczół Wojujący racjonaliści walczący z Kościołem podkreślają niedorzeczność zajścia w ciążę przez dziewicę. Podobnie jednak jak wielu speców od prawa naturalnego błędnie odwołują się tu do natury. Dzieworództwo nie tylko jest możliwe, ale nawet dość powszechne. Lecz gdy w 1845 r. młody ksiądz na łamach pisma naukowego jako pierwszy na świecie opisał dzieworództwo u pszczół, świat był w szoku. Ale po kolei. Jan Dzierżoń urodził się w chłopskiej rodzinie. Zdolny chłopski syn mógł się kształcić tylko na księdza. W 1834 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Rok później wygrał konkurs na proboszcza w Karłowicach, niedaleko Opola. Wieś wprawdzie miała ponad pół tysiąca mieszkańców, ale zaledwie 62 katolików. Wśród wiernych Dzierżoń uchodził za dobrego duszpasterza, umiał rozmawiać nie tylko o Bogu, ale i o sprawach przyziemnych, w których często trafnie doradzał. Wprowadzał do uprawy rośliny odpowiednie dla tamtejszych słabych gleb. Dzięki niemu pojawił się tam łubin. Niejednokrotnie z pozycji proboszcza interweniował w sprawach społecznych, bronił chłopów przed kupcami i pracowników najemnych przed dzierżawcami. Twarde stanowisko księdza przysporzyło mu wrogów w zamożniejszej części społeczeństwa. Do kurii słano skargi na prowadzenie parafii i zaniedbywanie obowiązków duszpasterskich, podburzanie chłopów do buntu i niepłacenia podatków oraz lichwę. Na lichwiarstwo dowodów nie znaleziono,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Wojciech Kuczok

Lamentacja noworoczna

Śniegu nasypało na ostatki martwego sezonu łopatami niebiańskimi, po kolana, od Bałtyku do Tatr, już się człowiek szykował na zimę stulecia, chodnikami sunął na biegówkach między odgarniętymi zaspami, rosnącymi z dnia na dzień jak białe barykady, aż tu przyszedł taki halny, że jak przewiał się przez góry, to i na niziny dotarł. No i święta w błocku, a w Nowy Rok piętnaście na plusie, zimo żegnaj, witaj depresjo, górale się wieszają, bo halny przestawia wszystko w ośrodkowym układzie nerwowym, kuligów nie będzie, bankructwo nadchodzi, jego lodowaty oddech wyznacza precyzyjnie na szyi miejsce pod pętlę. Ja tam nie góral, ale też nie gorol, jak Ślązacy określają plemiona urodzone poza historycznymi granicami zaboru pruskiego; jestem człowiekiem wyżyn, acz nie tych społecznych, przeto wszelkie nastroje ludzi gór udzielają mi się łacniej niźli wahania emocjonalne większości narodu, zwłaszcza zaś wobec warszawiaków czuję odwieczne wyobcowanie i chroniczną niezdolność empatii (tylko dla jednej warszawianki moje serce przed dziesięciu laty uczyniło wyjątek). Halny wytopił śnieg do gołej ziemi, takoż do kości roztopił warstwy ochronne słabych umysłów, moc antydepresantów struchlała. Alkohol przynosi kaca z pominięciem upojenia, kurorty inhalują nieprzetrawione odmiany destylatów z etykietami stylizowanymi na regionalne specjały, spontanicznie upadli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Wywiad i bezpieka

Nie tylko „Trybuna Ludu” i episkopat apelowały do Solidarności o umiar Dziś już nie dowiemy się, co kierowało szefostwem opolskiej Służby Bezpieczeństwa, że w stanie wojennym nie zdecydowała się na publiczne, z hukiem, zdetonowanie dwóch propagandowych granatów wyprodukowanych w więzieniu przez czekającego na rozprawę Stanisława Jałowieckiego, przewodniczącego Zarządu Regionu NSZZ Solidarność Śląska Opolskiego. Te granaty to dwa teksty powstałe w areszcie śledczym. Pierwszy, pisany z myślą o publikacji w oficjalnej prasie, to półtorastronicowy „List do członków zawieszonego związku zawodowego NSZZ Solidarność”. Oficer SB zanotował, że Jałowiecki „w czasie rozmowy oświadczył, że apel ten napisał pod wpływem informacji radiowych, z treści których wynikało, że w dniu 31.08.1982 r. dojdzie do poważnych wystąpień i rozruchów. Chcąc uchronić członków opolskiej Solidarności od negatywnych skutków takich demonstracji, zdecydował się, jako przewodniczący, na opublikowanie tego apelu”. Łatwiej zrozumieć, dlaczego Jałowiecki nie zdobył się jednak na publikację swojego „Listu…”, niż dociec motywów Służby Bezpieczeństwa, która nie upowszechniła tego tekstu wbrew woli autora. Jedno jest pewne – zachowała się tak elegancko nie dlatego, że w walce politycznej obie strony przestrzegały zasad fair play. Prawdopodobnie było tak: SB, sumując wiedzę operacyjną i relacje więźniów kapusiów zainstalowanych w celi Jałowieckiego, domyślała się, że on, konspirator o pseudonimie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.