Kto szuka, ten nie znajdzie. To jest żelazna zasada na najbardziej pożądanych rynkach: płci i pracy. Przed 20 laty, u szczytu sławy, Jerzy Pilch wystąpił we „Wtorku” Witolda Adamka, w roli właściciela fabryki krasnali ogrodowych, ale tak naprawdę grał samego siebie, czyli 50-latka o niespożytym libido, cieszącego się zadziwiającym powodzeniem u młodych dziewcząt. Paweł Kukiz zadaje mu w filmie pytanie: „Jurek, jak ty to robisz?”, a Pilch udziela legendarnej odpowiedzi: „Nic nie robię. Ignoruję, nie zwracam uwagi, nie odbieram telefonów, nie odpowiadam na listy, nie chodzę na randki. W ogóle nic nie robię w życiu. Nie prowadzę samochodu, nie znam się na komputerze. Może przez to się znam trochę na kobietach. A poza tym, no wiesz: czasy są takie, że wystarczy nie być impotentem, a już się jest w czołówce. Europejskiej”. Skądinąd napisy czołowe tego filmu to dziś jedno wielkie epitafium – Jerzy umarł bardzo schorowany, ale na swoich zasadach: pod czułym okiem młodej i pięknej żony, reżyser Adamek też się zabrał z tego świata wkrótce po siedemdziesiątce, raper „Bolec” śmiertelnie się zaplątał w bardzo złe towarzystwo jeszcze przed czterdziestką, a Kukiz od dawna jest trupem, tyle że politycznym. Wracając jednak do skutecznej strategii „aktywnej bierności” (jeśli dawno uznano istnienie tzw. pasywnej agresji, żaden to już oksymoron): im jawniej pożądasz, tym mniej jesteś pożądany. Kiedy przed bez mała ćwierćwieczem kończyłem studia humanistyczne, panicznie szukałem odpowiedzi na pytanie: „Z czego będziesz żył? Co będziesz jadł?”. Starałem się złośliwie błysnąć, odpowiadając tak jak pułkownik, do którego nie ma kto pisać w noweli Marqueza: „Gówno!”. Do głowy mi wtedy przyjść nie mogło, że prawie się nie pomyliłem. Aby złagodzić objawy dyskomfortu wykluczenia, jaki przygniatał młodocianego filmoznawcę bez zatrudnienia, gorączkowo pisałem, bez szczególnych nadziei na literacki splendor. Przyszedł znienacka i nieproszony: przez dobrą dekadę żyłem z „Gnoju”, najpierw bezpośrednio z bestsellerowej sprzedaży oraz nagród dla tej książki i jej autorskiej adaptacji scenariuszowej, a potem, siłą rozpędu, kolejne lata jako pisarz owiany sławą wyrosłą na debiutanckiej powieści. W czasach, gdy przedsiębiorczy wydawcy starali się mnie nakłonić do intensywnej twórczości, wolałem zajmować się życiem, a gdy wrócił w końcu twórczy głód, okazało się, że już nie moje książki, ale okoliczności kolejnego małżeństwa przysparzają mi niejakiej rozpoznawalności. Na miłość życia też zresztą wpadłem zupełnym przypadkiem, akurat wtedy, gdy wszelkie o niej rojenia pogrzebałem wraz z kolejnym wieloletnim konkubinatem. Miliony ludzi na świecie ładują sporą część swojej pensji w coachów i psychoterapeutów, bo nie potrafią sobie poradzić z lękiem przed utratą – pracy i miłości. Tak bardzo się lękają, że częstokroć wywołują licho na zasadzie samospełniającego się proroctwa. I wtedy okazuje się, że dziesiątki tysięcy wydawane na asekurację psychologiczną poszły w błoto – jak się kto chce powiesić, ani małżeństwo, ani pieniądze go od tego nie odwiodą. Jak ktoś ma w sobie wolę życia, nie ma takich przeciwności losu, które mogłyby go złamać. Brzmi banalnie, ale działa na froncie zmagań z codziennością – nie tak łatwo jest umrzeć, wciąż jeszcze miliony ludzi na świecie wolą zmagać się z niedostatkiem i odrzuceniem, niźli życie sobie odebrać. Kto nie ma nic, ma jedną wielką przewagę nad wszystkimi: nie ma także literalnie niczego do stracenia. Nie bez powodu jedną z kultowych postaci popkultury pozostaje „Dude” Lebowski z filmu braci Coen – nie da się go nazwać przegrywem, bo o żadną stawkę nie gra (nie licząc zabaw w kręgielni). To loser z wyboru, outsider o zminimalizowanych potrzebach życiowych, antyjapiszon, wałkoń i nierób, który posiadł umiejętność swobodnego dryfu także w sztormowej aurze. W metropolitalnym zgiełku męczą się stada znerwicowanych korpoludków, marzących o „rzuceniu wszystkiego i zaszyciu się w Bieszczadach”. Całe szczęście na marzeniach poprzestają, bo góry, choć rozległe, nie przyjęłyby takiej armii uciekinierów. Rzucić wszystko, nim wszystko cię rzuci, to też nie lada sztuka, niejeden przegapił ten moment. Najlepiej w porę wyzbyć się oczekiwań. Nie oczekuję niczego i życzę sobie, aby i ode mnie niczego nie oczekiwano. Okazuje się, że nic to bardzo dużo. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Europa, Jerzy Pilch, kultura polska, kultura śląska, literatura, pisarze, Śląsk, Witold Adamek