Wychowani na Chmielewskiej

Wychowani na Chmielewskiej

Fenomen pisarki polega na tym, że tworzyła dla wszystkich, ale była inaczej odbierana przez obie płcie Gdyby Joanna Chmielewska bohaterem swoich książek uczyniła mężczyznę, nie odniosłaby wielkiego sukcesu. Bo w takiej literackiej postaci rodzaju męskiego nie byłoby nic ciekawego ani zaskakującego. Ot, zaistniałby kolejny facet. Dosyć przeciętny: z domem związany luźno, lubiący czasem wypić, oko zaczepić na płci przeciwnej, ze skłonnościami do hazardu. No, może ponadprzeciętnie roztargniony. Czym tu się ekscytować? Ale kiedy pisarka takimi cechami obdarzyła kobietę – to zupełnie co innego! Kobieta inna niż wszystkie Joanna Chmielewska, bohaterka większości powieści Joanny Chmielewskiej (faktycznie Ireny Barbary Kuhn, z domu Becker), była z wykształcenia architektem (architektką?), a później – z woli losu – autorką powieści kryminalnych, nieustannie wplątującą się w przestępcze afery. Czas, kiedy Chmielewskie, autentyczna oraz wykreowana, odnosiły największe sukcesy, to druga połowa lat 60. i lata 70. Polki miały wtedy, oczywiście, pełnię praw obywatelskich, od zakończenia II wojny światowej ławą ruszyły do pracy zawodowej i mozoliły się, odgrywając dwie role: kobiety wyemancypowanej oraz perfekcyjnej pani domu, matki dzieciom. Ledwo zipały. Coraz lepiej wykształcone, coraz bardziej świadome własnej wartości, a jednocześnie zaprzęgnięte do kieratu codziennych obowiązków. Tło tamtego życia stanowił okres niedoborów. Droga kobiety z pracy do domu była wędrówką po sklepach. Tu się wystało kawałek mięsa, trzy przecznice dalej akurat rzucili szynkę, później w osiedlowym samie trzeba było kupić pieczywo, nabiał i javox, a w kiosku Ruchu gazety z teczki, aha, jeszcze odebrać pończochy z punktu repasacji, od dozorczyni wziąć klucz do suszarni w bloku, postawić siaty, odgrzać dzieciom wczorajszy obiad, pobiec do szkoły na wywiadówkę, nocą ugotować coś na jutro, przeprać, przyszyć guziki, zakręcić włosy, żeby rano jakoś wyglądać, itd. I nagle pojawia się Joanna Chmielewska! Kobieta wykształcona, inteligentna, atrakcyjna i jakaś taka inna – wolna. W nosie ma rolę matki karmicielki. Oczywiście, jada, lubi elegancko brzmiące potrawy, choć i bigosem nie pogardzi, ale jej znajomi wiedzą, że jak wpadną, to ewentualny poczęstunek będzie z tego, co akurat pod ręką. Albo nic nie będzie. Odwiedzają ją jednak chętnie, bo nie jedzenie się liczy, ale osoba gospodyni. To coś nowego dla Polek (i zapewne Rosjanek, bo łączny nakład powieści pisarki w Rosji wynosi ponad 8 mln egzemplarzy, w Polsce – 6 mln). Czyli pusta lodówka i nieład w mieszkaniu to nie hańba dla pani domu. Muszla pod kolor Joanna jest poza tym kobietą niepraktyczną. Potrafi za resztkę pieniędzy kupić sobie ciuch, kosmetyk, pierścionek z Orno (jakże słusznie wielbi tę firmę, o której po transformacji ustrojowej już nie słychać) albo kolejną perukę (zawsze walczyła ze słabymi włosami). A ma przecież dwóch synów, którzy czasem pojawiają się na obrzeżach fabularnego świata. I bynajmniej nie jawi się jako wyrodna matka. Polki otrzymują lekcję: kobieta ma prawo traktować siebie tak samo jak innych. Bo jest pełnoprawnym człowiekiem. Lekcja druga. Joanna nie trzyma się dramatycznie jednego męża. Kiedy uczucie się wypala, nie istnieją więzy przyjaźni, brakuje też oznak lojalności i szacunku wobec niej – odchodzi. Boleje nad tym, bo ma swoją wizję szczęścia w postaci idealnego blondyna (który czasem przybiera postać szatyna lub wręcz bruneta), ale skoro partner ją zawodzi, Joanna cierpi i idzie dalej. Nawet czasem popada w przelotne romanse. Jak mężczyzna, czyli jak człowiek. Czytelniczki trochę się dziwią, trochę zazdroszczą i z niecierpliwością czekają na kolejną książkę. Literacka Joanna nie tylko uczy czegoś nowego (metodą kropli drążącej skałę), lecz także staje się bytem zastępczym dla wielu Polek – w wyobraźni żyją jak ona. I w tej inności konsekwentnie się ćwiczą, na razie teoretycznie. Chmielewska (Chmielewskie, bo z wydanej autobiografii pisarki wiemy o dużym podobieństwie obu kobiet) jest przede wszystkim samodzielna. Wie, że polegać można głównie na sobie i nie ma co udawać, że jest inaczej – dla zachowania pozorów albo dobrego samopoczucia mężczyzn. Dlatego trzeba wiele umieć, bo wtedy żyje się łatwiej i umacnia własną niezależność. Joanna więc zna kilka języków, prowadzi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2013, 43/2013

Kategorie: Kultura