Odwieczny wróg?

Niemcy już nam zapłaciły reparacje w postaci 20% swojego przedwojennego terytorium. Upominajmy się nadal o te reparacje, to Niemcy wyciągną i ten argument Rozmowa z prof. Andrzejem Romanowskim Czy Niemcy przestali być odwiecznym wrogiem Polski? – Niemcy nigdy nie byli odwiecznym wrogiem Polski. W ogóle nie ma takiego pojęcia jak „odwieczny wróg”. W iluż to książkach, artykułach widziałem to pojęcie. – Ale to świadczy tylko o naszej zideologizowanej historiografii. Proponuję na dzień dobry formułę inną: Niemcy nauczyli Polaków czytać i pisać. Ostro jedziesz. – Ale prawdziwie. To przecież Niemcy przynieśli do Polski Europę: Zachód i łacinę. To pośrednio dzięki nim zaczęto dziwne dźwięki słowiańskiej mowy zapisywać alfabetem używanym tysiąc lat wcześniej przez Cycerona. Przed tysiącem lat Niemcy nie przynieśli do Polski języka niemieckiego, bo go w piśmie nie używali – pisali wyłącznie po łacinie. No a chrzest przyjął Mieszko z Niemiec. To kłamstwo, że przyjął go z Czech, skoro księstwo czeskie nie miało wtedy swego biskupstwa. Nie mówiąc o tym, że Czechy były lennem Cesarstwa. A już absurdem do kwadratu jest fraza: „Mieszko przyjął chrzest z Czech, by nie przyjmować go z Niemiec”. Historycy od wielu dziesięcioleci toczą spór, gdzie ten chrzest właściwie się odbył. – Prof. Krzysztof Ożóg mówi o Poznaniu, prof. Tomasz Jurek o Magdeburgu lub Kwedlinburgu, nieżyjący już prof. Jerzy Dowiat obstawiał Ratyzbonę. Ale zawsze mogło chodzić tylko o biskupstwo niemieckie. Mieszko I czy za młodu Bolesław Chrobry przyjeżdżali do Kwedlinburga lub Merseburga, podziwiali murowane świątynie i zamki, bo czegoś takiego w ich krajach nie było. Oni nie wyjeżdżali do Francji czy Italii, bo to było za daleko – oni wyjeżdżali do krajów niemieckich. Mieszko nosił tytuł „przyjaciel cesarza” (amicus imperatoris), a w latach 985 i 986 ramię w ramię z rycerstwem niemieckim najeżdżał słowiańskich Wieletów. Potem synowa Chrobrego, Niemka Rycheza, wznosiła w Krakowie na Wawelu pierwszą katedrę: zaszczepiła w niej wzory z katedry w Kolonii. Ona musiała mieć ogromny wpływ na europeizację Polski – nigdy tego do końca nie poznamy, bo zniszczyła to w XI w. reakcja pogańska – taki ówczesny PiS. Odwołujesz się do swojej broszury „Odwieczny PiS, czyli Historia Polski”. – Tak. Dlatego nie uzasadnię tu tej tezy, pozwolę sobie nieskromnie odesłać do tej książeczki. Ale wyobraźnia podpowiada mi obraz, jak Rycheza z synem Chrobrego, księciem Mieszkiem, długo rozmawia w noc poślubną po łacinie. Bo oni oboje, Mieszko i Rycheza, znali łacinę, znali też grekę. Ich córka, wielka księżna kijowska Gertruda, jest pierwszą polską pisarką. Rzecz jasna, łacińskojęzyczną. Bo łacina to język ojczysty Polaków. Ich pierwszy język ojczysty, język ich piśmiennictwa. No a potem, u schyłku XII w., pojawiła się w Polsce kolonizacja niemiecka. Zawdzięczamy jej powstanie miast – najpierw na Śląsku, potem także w reszcie Polski. Na przykład w Krakowie, w którym niemieckojęzyczni koloniści ze Śląska wytyczyli Rynek i odchodzące od niego ulice. Może więc o tym będziemy mówić, zamiast o odwiecznej wrogości? Kup książkę Życie pełne historii Jakoś dopiero ostatnio widzę u ciebie zainteresowanie pograniczem zachodnim. Zawsze byłeś cały zwrócony na Wschód. – To prawda. Ale z wiekiem człowiek mądrzeje. Gdy wykładałem studentom literaturę pogranicza, zorientowałem się, że jest u mnie jakaś dysproporcja. Wszak pogranicze polsko-niemieckie jest pierwotne, a więc najważniejsze. No i istnieje dziś Polska w granicach poczdamskich. Polska, której ponad jedna trzecia terytorium należała jeszcze 80 lat temu do państwa niemieckiego. Czasy PRL bardzo skutecznie wbiły nam do głowy mit „Ziem Odzyskanych”. Tak skutecznie, że w dążeniu do prawdy trzeba było przyjąć, że są to po prostu ziemie poniemieckie i kropka. I wtedy z kłamstwa PRL-owskiego wpadamy w kłamstwo III RP. Bo Śląsk, który odpadł od Polski w pierwszej połowie XIV w., należał najpierw do Korony św. Wacława, czyli do Czech, potem do monarchii habsburskiej, a dopiero od połowy XVIII w. do połowy XX w. do Prus. Inna rzecz, że z Prusami zrósł się szczególnie silnie. No ale dla nas, to znaczy dla polskiej kultury, nigdy nie przestał być ważny. Szczególnie ten Śląsk ludowy. – Lud na Śląsku posługiwał się różnymi gwarami. Na północ od Wrocławia, blisko Wielkopolski, dominowała gwara polska, na południu Śląska – mieszane języki polsko-czeskie. Natomiast środek… zwłaszcza miasta były niemieckie. Z tym że nie był to żaden wyjątek, bo taka sama sytuacja panowała przed wiekami również w Poznaniu czy Krakowie. Mówię bowiem nie o polskości Śląska, lecz o stałej więzi regionu z Polską. A ta jest chwilami zaskakująca, nawet wzruszająca, bo np. pierwszy druk polski… jak sądzisz, gdzie się ukazał? W Krakowie? – Właśnie nie, bo we Wrocławiu. W łacińskim druku Kaspra Elyana z roku 1475 pomieszczono trzy modlitwy w języku polskim: „Otcze nasz”, „Zdrawa Maryja” i „Wierzę”. Na pierwsze polskie druki w Polsce – rzeczywiście w Krakowie – trzeba było poczekać ponad 30 lat. Wydali je oczywiście przybysze z Niemiec, bo tylko oni posiedli umiejętność druku. Po drugie, na Śląsku panowała dynastia piastowska. Ona dość szybko się zgermanizowała, ale dla tamtejszych niemieckich Ślązaków nie przestała być dynastią własną, rodzimą. Jej poddani pisali nawet utwory – po łacinie bądź po niemiecku – by ta dynastia objęła tron Polski. I ta śląska świadomość przetrwała do XX w. NRD-owska pisarka Ursula Höntsch pisała o swej rodzinnej Legnicy i wspominała swego władcę, poległego w roku 1241 w bitwie z Tatarami, Henryka Pobożnego. Zresztą niemieckojęzyczni Ślązacy nie zawsze uważali się za Niemców – uważali się za Ślązaków. Ich język niemiecki też był odrębny – widać go w wielu dramatach Gerharta Hauptmanna. Czym tłumaczysz przywiązanie Ślązaków, nawet tych niemieckich, do książąt piastowskich? Fragmenty wywiadu rzeki Pawła Dybicza z prof. Andrzejem Romanowskim Życie pełne historii, wydrukowanego przez „Przegląd” Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Odwieczny wróg?
Architektura narzędziem obrotu kapitału

Wznoszenie budynków tylko po to, by przyniosły zwrot z inwestycji, jest niedopuszczalne w dzisiejszych warunkach ekologicznych. A tak się dzieje nagminnie Filip Springer – reporter, fotograf i autor książek poświęconych przestrzeni i architekturze, m.in. „Miedzianka. Historia znikania” (2011), „Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni” (2013), „13 pięter” (2015). Stypendysta Narodowego Centrum Kultury i Fundacji im. Ryszarda Kapuścińskiego – Herodot. Nominowany do najważniejszych nagród literackich w kraju. Jego książki tłumaczone są na angielski, niemiecki, rosyjski i węgierski. W najnowszej reportersko-eseistycznej książce „Szara godzina. Czas na nową architekturę” pisze, jak w obliczu katastrofy ekologicznej powinna zmienić się architektura. Komu służą dziś budynki? – Budynki mają to do siebie, że służą wielu interesariuszom jednocześnie. Blok z mieszkaniami komunalnymi służy po trochę każdemu: z jednej strony, mieszkańcom, z drugiej – wszystkim innym, którzy biorą udział w rynku mieszkaniowym. Na przykład politykowi, który będzie się chwalił, że coś wybudował; no i dobrze, niech się chwali. Natomiast ja w „Szarej godzinie” staram się przekonać do tego, by pierwsza motywacja stawiania budynków nie była motywacją inwestycyjną. Trudno sobie wyobrazić, że deweloper nagle powie: przestajemy budować! – Nie uważam oczywiście, że nie powinno się zarabiać na budynkach. W obrębie systemu, w którym żyjemy (i pewnie jeszcze trochę w nim pożyjemy), będzie to nieodzowne. Problem w tym, że architektura stała się ogromnym narzędziem obrotu kapitału. Być może jednym z największych. Wznoszenie budynków tylko po to, by przyniosły zwrot z inwestycji, jest niedopuszczalne w dzisiejszych warunkach ekologicznych. A tak się dzieje nagminnie. Jeśli słyszymy, że 50 tys. mieszkań w Krakowie stoi pustych – tylko dlatego, że opłaca się je trzymać puste, bo i tak nabierają wartości – to mamy do czynienia z czystą spekulacją za pomocą architektury. Podobnie jest ze wznoszeniem kolejnych biurowców w Warszawie. Powstają one po to, żeby zachować pewien margines pustych przestrzeni biurowych, który pozwala utrzymywać ceny na rynku wynajmu biur. Dyskutując o budynkach, rzadko się mówi o ich wpływie na klimat, choć od danych może zakręcić się w głowie. Przemysł cementowy odpowiada dziś za 8% emisji dwutlenku węgla, który powoduje ocieplenie planety – to więcej niż emisja pochodząca z lotnictwa, szacowana na ok. 2,5%. Odpady budowlane są przyczyną 37% globalnej emisji. – Te liczby są nawet większe. Od pewnego czasu mówi się o 11% emisji z cementu. Jak to więc możliwe – idąc za tym, co piszesz – że tak dużo rozmawiamy o podróżach samolotem, sieciówkach z ciuchami i plastikowych słomkach, a tak mało o budynkach? – Bo bardzo trudno zindywidualizować winę w przypadku budynku. Za jego powstaniem stoi mnóstwo graczy: od miasta, które zgadza się, by taki budynek powstał, przez architektów, którzy go projektują, oraz budowlańców, którzy leją beton, aż po inwestora. W tym wszystkim są użytkownicy, którzy czasami występują w roli ofiary, bo mają na głowie te nieszczęsne kredyty. Trochę trudno zagrać w taką prostą grę jak w przypadku słomek i segregacji śmieci. Łatwiej powiedzieć: „Jesteś złym człowiekiem, bo wracasz ze sklepu z foliówką”, niż: „Jesteś zły, bo mieszkasz w budynku z betonu”. Jesteśmy w stanie żyć bez słomek, woreczków, nawet bez lotów na weekend do Lizbony. Niektórzy się oburzą, ale moglibyśmy łatwo zakończyć ten proceder – wystarczy wprowadzić drogie bilety lotnicze i zaprzestać subsydiowania paliw lotniczych. Nie jesteśmy jednak w stanie żyć bez budynków, w związku z czym dyskusja natychmiast wchodzi w sferę niuansów. Ale bez jakich budynków? Czyich budynków? Kto ma o tym decydować? Sam zadajesz w książce to pytanie: „Zbędne budynki, czyli jakie?”. Ktoś może się złapać za głowę, kiedy czyta: „Im gęściej będą zaludnione miasta, tym lepiej”. Piszesz, że lepiej gnieździć się z innymi w pięciopiętrowym bloku, bo zużycie energii przy jego budowie jest mniejsze niż w przypadku wolnostojącego domu rodzinnego. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Architektura narzędziem obrotu kapitału
Ciemna strona szkoły

Przemoc ze szkolnych korytarzy przeniosła się do sieci. Nastolatki hejtują się za pomocą specjalnych stron i aplikacji. W każdej szkole. Bez wyjątku   Poradnia Dziecko w sieci dla ofiar cyberprzemocy: 22 826 88 62 poradniadws@fdds.pl   Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111 116111.pl   Bezpłatna i anonimowa pomoc telefoniczna i online dla rodziców i nauczycieli w sprawach bezpieczeństwa dzieci: 800 100 100   „Zabij się”, „Zrobimy ci pogrom Żydów w kiblu”, „Jebany pedale”. To tylko próbka hejterskich odzywek, które do niedawna można było przeczytać na instagramowej grupie Spotted założonej przez uczniów jednej z lepszych podstawówek w Polsce. Spotted to internetowa przestrzeń, w której anonimowo dzielono się zdaniem na dany temat, zadawano pytania czy wyrażano swoje poglądy. Narzędzie szybko zmieniło się w potężną broń do hejtowania rówieśników. Dzisiaj każda szkoła ma swoje Spotted. Strony powstają w mediach społecznościowych z inicjatywy uczniów, a nie placówek. Specjaliści, w tym policjanci zajmujący się przemocą rówieśniczą, twierdzą, że każda szkoła ma swoją ciemną stronę. Co najgorsze, to wszystko dzieje się pod nosem rodziców i nauczycieli. Szkoły umywają ręce, bo chociaż grupy do hejtowania zawierają ich nazwy, to telefon należy do sfery prywatnej. Rozwiązywanie problemu pozostaje więc po stronie rodziców. Hejt głęboko ukryty (ale tylko przed rodzicami) – Trudno uwierzyć, że te cudowne, cukierkowe dziewczynki, które w szóstej klasie nadal noszą kucyki, tak ostro jadą z tematem na grupach Spotted. Trudno uwierzyć, że tak małe dzieci w ogóle znają taki kaliber wyzwisk. O istnieniu Spotted naszej szkoły i o tym, co tam się wyrabia, dowiedziałam się od jednej z matek. Przerażona wysłała mi screeny, na których anonimowi grupowicze namawiają jednego z uczniów do samobójstwa. Wszystko dzieje się na grupie, która nosi nazwę naszej szkoły – opowiada matka 12-letniej Aliny. Grupy Spotted są dziś powszechne. Mają je zarówno szkoły średnie, jak i podstawówki. W wielu przypadkach w tej patologii uczestniczą nawet najmłodsi uczniowie, którzy dopiero co zaczęli naukę. Spotted prowadzone są przez anonimowych administratorów, których bardzo trudno namierzyć. Sytuację utrudnia fakt, że wszystko dzieje się na platformach społecznościowych należących do zagranicznego kapitału. Jeśli już rodzice zgłoszą hejt na takiej grupie, policja ma bardzo ograniczone pole działania, bo serwery są prywatne i znajdują się poza Polską. Słowem, Mark Zuckerberg musi się zgodzić na to, aby dzieci przestały się nawzajem dręczyć. O grupach wiedzą oczywiście uczniowie, część nauczycieli i niewielu rodziców. W cyklicznym badaniu, które przeprowadza Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK), „Nastolatki 3.0”, co piąty uczeń i uczennica deklarują, że doświadczyli przemocy w internecie, jednocześnie aż 75% rodziców twierdzi, że takie zjawisko nigdy nie dotknęło ich dzieci. To duża rozbieżność, świadcząca o tym, że rodzice są mocni w gębie, ale z praktyką u nich słabiutko. 15% przyznaje, że nic nie wie o przemocy w internecie. Zorientowanych w temacie jest zaledwie 10%. Szkoła za słaba   k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Ciemna strona szkoły
Prężna nauka to silne państwo

W Kajetanach wykonujemy najwięcej na świecie operacji poprawiających słuch Prof. Henryk Skarżyński – uznany ekspert, innowator, naukowiec, lekarz kilku specjalności. O wymiarze jego osiągnięć naukowych świadczy ponad 5 tys. publikacji krajowych i zagranicznych, w tym 66 monografii, 130 rozdziałów w monografiach i ponad 4 tys. doniesień zjazdowych. Dla wielu kluczowych haseł indeksowych jest na pierwszym miejscu lub w pierwszej piątce najczęściej cytowanych autorów we współczesnej literaturze. Autor ponad tysiąca doniesień popularnonaukowych, scenariuszy filmowych i wierszy poświęconych pacjentom. Napisał dwa libretta do musicalu. Jako lekarz klinicysta wykonał przeszło 240 tys. procedur chirurgicznych i od ponad 20 lat corocznie przeprowadza z zespołem najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Łącznie wprowadził do praktyki klinicznej ponad 150 nowych rozwiązań. O skali jego dokonań organizacyjnych świadczy wybudowanie największego międzynarodowego ośrodka w swoich specjalnościach – Światowego Centrum Słuchu. Osobistą i zespołową działalność profesora dostrzegły międzynarodowe kapituły i towarzystwa naukowe, gospodarcze i kulturalne. Został uhonorowany 463 razy, w tym odznaczeniami państwowymi prezydenta RP, prezydentów Gruzji i Ukrainy, króla Belgów, Unii Europejskiej, władz Kirgistanu i Bangladeszu oraz medalami przyznanymi przez papieża Franciszka i prymasa Polski. Jest doktorem honorowym czterech ośrodków uniwersyteckich w Polsce, profesorem honorowym w trzech ośrodkach: w USA, Europie i Azji, członkiem honorowym i pierwszym Polakiem w wielu towarzystwach naukowych o zasięgu światowym. Pasje artystyczne profesora znajdują wyraz chociażby w organizacji Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ślimakowe Rytmy”. W dziesięciu edycjach wydarzenia wystąpiła plejada uzdolnionych wokalnie i muzycznie pacjentów, którzy odzyskali słuch. Wielokrotnie mówił pan, że spotykał na swojej drodze świetnych ludzi. Ale ci ludzie się nie ukrywają, każdy ma szansę ich spotkać, może więc chodzi o umiejętność ich przyciągnięcia, współpracy, wyciągnięcia tego, co najlepsze? – Wobec innych uwiarygadnia mnie fakt, że w pierwszej kolejności wymagam od siebie. Tak jestem ukształtowany, to jest zgodne z moją wewnętrzną naturą, z etosem pracy, który otrzymałem od rodziców. Każdy widzi, że się nie obijam. Ciągła praca nad sobą przenosi się na zespół. Jeżeli człowiek nie pracuje nad sobą, nie będzie umiał pracować z zespołem. A w pojedynkę dużo się nie zdziała. Jeżeli ktoś nie ma zaplecza, sztabu, który z nim pracuje, to o sukces jest ekstremalnie trudno. A co jest sukcesem? – W tej pracy nie chodzi o błysk. Jeżeli ktoś mnie pyta, dlaczego ośrodek w Kajetanach nazywa się Światowe Centrum, czy to nie jest megalomania, przesada, odpowiadam, że światowych centrów handlu jest wiele na świecie, światowych centrów słuchu też może być wiele. Ale jeżeli czegoś robimy najwięcej w świecie, a często jako pierwsi, mamy tytuł, by powiedzieć, że to światowe centrum. Poza tym użycie takiej nazwy to ogromna mobilizacja, to mnie napędza, by pokazywać to, co nowe, wyznaczać perspektywy i kierunki rozwoju. Mam naturę realnego optymisty, który szuka nowych wyzwań. Siedzimy w sali, gdzie wieczorem odbędzie się kolejny wykład dla ludzi z różnych stron świata, będziemy tym osobom przedstawiali nasze osiągnięcia. To młodzi ludzie, mają specjalizację, ale chcą ją rozwinąć w zakresie chirurgii ucha, chcą zobaczyć nasze operacje na żywo. We wtorek będzie kilkadziesiąt operacji do pokazania. Ogromny wysiłek. Organizujemy to po raz 81. Po raz 81. przyjeżdża kilkadziesiąt osób popatrzeć, jak pracujecie? – Tak, a my chcemy, żeby oni to zobaczyli i mogli powtórzyć u siebie – co zresztą robią, piszą prace. Nawiasem mówiąc, z tego obszaru medycyny jestem najczęściej cytowanym autorem w pracach naukowych w międzynarodowym piśmiennictwie. To ważne? – Patrząc szerzej na osiągnięcia współczesnej nauki – jeżeli nie jesteś cytowany, nie jesteś uwzględniany w rankingach, to znaczy, że albo nie umiałeś pokazać, co potrafisz, albo nie umiałeś tego utrwalić. Czyli cię nie ma. Jeżeli od ponad 20 lat wykonujemy najwięcej na świecie operacji poprawiających słuch, daje mi to poczucie, że mamy jeden z najpoważniejszych wkładów w obecny międzynarodowy rozwój tego obszaru medycyny i nauki, wyznaczamy trendy. W praktyce to oznacza, że jesteśmy znakomitym partnerem do współpracy i wdrażania nowych rozwiązań, dzięki czemu Polacy mają dostęp do najnowszych technologii, jako jedni z pierwszych albo pierwsi. Jeszcze w tym roku, na początku grudnia, będziemy wszczepiali najnowsze urządzenia, które w tej chwili się pokazują. Jako pierwsi. A druga strona medalu? Zespół? On też musi być najlepszy. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Prężna nauka to silne państwo

Felietony Przeglądu

Wywiady Przeglądu

Klasyka Przeglądu

Kraj

Ucieczka to sieć kontaktów. Ktoś komuś wysyła pieniądze, ktoś organizuje transport, ktoś kogoś przenocuje, skontaktuje z kimś, kto da pracę. I tak to działa Rezk jest prawnikiem z Syrii. Do Europy uciekał przez Iran, przez góry, przez Turcję, przez morze. – To był najbardziej niebezpieczny moment w moim życiu – mówi. Po miesiącach w drodze, a potem miesiącach w ośrodkach dla uchodźców w oczekiwaniu na papiery, zamieszkał w Krakowie. Pracuje i układa wszystko na nowo. I wtedy wszystko się zmienia – Poproszę jedną syryjską na wynos – mówi chłopak i siada przy stoliku. Przy drugim stoliku inny chłopak je klasyczną z mięsem, surówką i sosem. Na ladzie w pojemnikach znajdują się produkty. Oliwki, ser, czerwona cebula, pomidory, papryka, sosy, pity. Na ścianach wiszą małe wydruki zdjęć z Syrii. Pachnie mięsem, które obraca się na długiej tulei. Jeden z pracowników odkrawa kawałek, kładzie na pitę, dodaje ogórek kiszony i pastę czosnkową. Rezk Alkabak nigdy nie marzył o przyrządzaniu kanapek. Marzył o prawie. Już wtedy, gdy jako dziecko biegał ulicami Damaszku. – Będę prawnikiem – mówił, gdy ktoś go pytał, kim chce zostać, jak dorośnie. Urodził się w ponadpółmilionowym mieście Hims w zachodniej części Syrii, znanym z długiej historii i starych budowli, w tym VII-wiecznego meczetu Chalida ibn al-Walida. Zaraz potem jego rodzina przeprowadziła się do stolicy, do Damaszku. Tata Rezka, Maen, pracował na budowie, mama Shukrieh zajmowała się domem. On i jego starsze rodzeństwo, siostra Mariam i brat Hani, chodzili do szkoły podstawowej, potem do gimnazjum, do liceum. Wonderful place, wonderful time – powie Rezk po latach o tym okresie swojego życia. Powtarza: będę prawnikiem. I krok po kroku konsekwentnie dąży do spełnienia marzenia. Ma 18 lat, gdy 15 marca 2011 r. na fali arabskiej wiosny w całej Syrii odbywają się wielotysięczne demonstracje przeciwników autorytarnych rządów Baszara al-Asada. Ludzie idą, a naprzeciw staje wysłane przez dyktatora wojsko. Żołnierze strzelają. Giną setki cywilów. I wtedy wszystko się zmienia. Wszystko i dla wszystkich. Wcześniej nikt by nie pomyślał o wyjeździe z kraju, teraz myśli o tym prawie każdy. Hims zaczyna wyglądać, jakby ktoś wyssał z niego życie, pozostawiając gołe mury i dziury po szybach, a meczet Chalida ibn al-Walida z listy atrakcji turystycznych przenosi się na listę „10 niezwykłych obiektów, których już nigdy nie zobaczymy”. W Damaszku kolejne fragmenty miasta obracają się w ruiny i powiększają internetowe galerie porównawczych zdjęć before i after. Rezk zaczyna rozumieć, że może zginąć w każdej chwili. Pewnego dnia jego ojciec idzie do piekarni po chleb. Wybiera, kupuje, pakuje, wychodzi przed budynek i wtedy spada bomba. Ledwo uchodzi z życiem. Trafia na dwa miesiące do szpitala i to w tym czasie postanawia, że muszą wyjechać. Gdziekolwiek. W 2015 r. bierze Haniego i ruszają w drogę, która skończy się w Niemczech. Rezk jest wtedy na Uniwersytecie Damasceńskim. Na wydziale prawa, tak jak sobie wymarzył. Tyle że po skończeniu studiów, zamiast ubiegać się o staż w którejś kancelarii, musi uciekać przed wcieleniem do armii. Wyjeżdża do Libanu. Mija przygraniczne obozy dla syryjskich uchodźców i jedzie do niewielkiego Amszit nad Morzem Śródziemnym, gdzie przez kolejne dwa lata pracuje jako kucharz w restauracji. Jak mogę dotrzeć do Europy? Na świecie wybucha epidemia COVID-19 i Rezk nie może zostać dłużej w Libanie. Wraca więc do Syrii. Ma 4 tys. dol. oszczędności. Mariam sprzedaje biżuterię i wszystko, co ma cennego, i dokłada swoje. Tata, który teraz pracuje w Monachium jako kierowca szkolnego autobusu, też coś wysyła. I brat, który pracuje tam jako barber. 2 tys. dol. dokładają jego teściowie. Rezk liczy, ale wciąż jest za mało. – Cześć! Zdecydowaliśmy się wyjechać do Europy. Pomożesz mi? – dzwoni do najlepszego przyjaciela, który od kilku lat mieszka w Kanadzie. – Pewnie. Ile potrzebujesz? 27 października 2020 r. Rezk i Mariam wsiadają do samolotu do Iranu, bo do Iranu Syryjczykom nie są potrzebne wizy. Wystarczy na facebookowej grupie wpisać: „Jak mogę dotrzeć do Europy?” i wyskakują oferty. Wystarczy popytać znajomych, przyjaciół, tych, którzy wyjechali, i tych, którzy zostali. Biznes się kręci. Rezk i Mariam wybierają opcję za 1,2 tys. dol. od osoby. Pierwszym etapem jest lot. Lądują w Tebrizie. Ponad pół miliona mieszkańców, kolejne stacje metra, małe kamienice, w okolicy istniał ponoć biblijny Eden, a w centrum istnieje park Shah Goli. „Zdecydowanie warto zobaczyć podczas wycieczek do Tebrizu – zachwala internetowy przewodnik. – Jeden z niewielu terenów zielonych w mieście, przyjazna okolica, w której można się wybrać na spacer i złagodzić stres”. Rezk i Miriam czekają, zestresowani. Przez kolejne dni zastanawiają się, czy to jutro. Dziewiątego dnia słyszą, że tak. 6 listopada zakładają górskie buty, na ramiona zarzucają ciężkie plecaki i ruszają. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Komu bije dzwon, czyli zakład o kościół

Komu bije dzwon, czyli zakład o kościół

Z dokumentu urzędowego: „Zostanie przeprowadzony dowód z oględzin w sprawie uciążliwości hałasowych powodowanych przez funkcjonowanie przedmiotowego zakładu”. „Dowód z oględzin” to słuchanie dźwięku dzwonów emitowanego przez „przedmiotowy zakład” – kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Poznaniu. Jolanta Hajdasz, świeżo upieczona prezeska Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, czyli przybudówki PiS: „To kolejna metoda na eliminowanie wiary katolickiej i katolików z przestrzeni publicznej. Narzędziem w tym wypadku stały się przepisy dotyczące zwalczania hałasu, a konkretnie decyzje władz, by wyciszyć dzwon. Należy walczyć o kościelne dzwony, bo dziś zaczyna przeszkadzać ich dźwięk, a jutro problemem mogą się stać procesje, pielgrzymki i krzyże”. Bój o to, w którym kościele za głośno dzwoni, trwa w całej Polsce. Ateista i ministrant Kobylepole, wioska pod Poznaniem, nazwę wzięła od pasanych tam w średniowieczu kobył. W XVI w. stała się własnością rodu Mycielskich herbu Dołęga. W XIX w. Mycielscy wybudowali tu pierwszy browar przemysłowy na ziemiach Wielkiego Księstwa Poznańskiego, a następnie sprzedali go z zyskiem Niemcowi. Sprzedaż majątku zaborcy nie była wyrazem patriotyzmu, na szczęście wybuchło powstanie wielkopolskie i w 1920 r. browar odkupiła polska spółka. W 1950 r. Kobylepole wchłonął Poznań. W 1974 r. przy ulicy Majakowskiego wybudowano kościół pw. Wniebowzięcia NMP. Poznaniem od 2013 r. rządzi Jacek Jaśkowiak. Ateista, były ministrant i niedoszły jezuita, okrzyknięty przez prawicę wrogiem krzyża. Ta strzelba musiała wypalić i zaiste wypaliła, w 50. rocznicę odprawienia pierwszej mszy w kościele przy ulicy radzieckiego futurysty. Do Wydziału Klimatu i Środowiska Urzędu Miasta w Poznaniu trafiła skarga, z której wynikało, że okoliczna ludność cierpi katusze z powodu bicia dzwonów. Podpisała się pod nią jedna osoba, ale, jak poinformowała mnie Joanna Żabierek, rzeczniczka prezydenta Jaśkowiaka, „każdy mieszkaniec Poznania może złożyć skargę do Wydziału Klimatu i Środowiska, a wydział zobowiązany jest do sprawdzenia zasadności interwencji i przeprowadzenia postępowania niezależnie od liczby zgłoszeń, jaka wpłynęła w danej sprawie”. Najpierw zwrócono się do proboszcza Dominika Kużaja, ten zlecił wykonanie badań akustycznych. Wyniki omówił na mszy, ale bez  szczegółów. „Rozumiem, że dźwięk dzwonów może niektórych mieszkańców niepokoić. Dlatego podjąłem decyzję o skróceniu czasu bicia dzwonów o połowę. Dzwony będą nadal biły podczas mszy i uroczystości, ale krócej. Zależy nam na tym, aby wciąż mogły wzywać wiernych, ale w sposób, który nie będzie uciążliwy dla mieszkańców. Mam nadzieję, że to rozwiązanie wpłynie pozytywnie na stosunki między parafią a mieszkańcami”, obwieścił z ambony. Zgniły kompromis Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  4 listopada, 2024
Odwieczny wróg?

Odwieczny wróg?

Niemcy już nam zapłaciły reparacje w postaci 20% swojego przedwojennego terytorium. Upominajmy się nadal o te reparacje, to Niemcy wyciągną i ten argument Rozmowa z prof. Andrzejem Romanowskim Czy Niemcy przestali być odwiecznym wrogiem Polski? – Niemcy nigdy nie byli odwiecznym wrogiem Polski. W ogóle nie ma takiego pojęcia jak „odwieczny wróg”. W iluż to książkach, artykułach widziałem to pojęcie. – Ale to świadczy tylko o naszej zideologizowanej historiografii. Proponuję na dzień dobry formułę inną: Niemcy nauczyli Polaków czytać i pisać. Ostro jedziesz. – Ale prawdziwie. To przecież Niemcy przynieśli do Polski Europę: Zachód i łacinę. To pośrednio dzięki nim zaczęto dziwne dźwięki słowiańskiej mowy zapisywać alfabetem używanym tysiąc lat wcześniej przez Cycerona. Przed tysiącem lat Niemcy nie przynieśli do Polski języka niemieckiego, bo go w piśmie nie używali – pisali wyłącznie po łacinie. No a chrzest przyjął Mieszko z Niemiec. To kłamstwo, że przyjął go z Czech, skoro księstwo czeskie nie miało wtedy swego biskupstwa. Nie mówiąc o tym, że Czechy były lennem Cesarstwa. A już absurdem do kwadratu jest fraza: „Mieszko przyjął chrzest z Czech, by nie przyjmować go z Niemiec”. Historycy od wielu dziesięcioleci toczą spór, gdzie ten chrzest właściwie się odbył. – Prof. Krzysztof Ożóg mówi o Poznaniu, prof. Tomasz Jurek o Magdeburgu lub Kwedlinburgu, nieżyjący już prof. Jerzy Dowiat obstawiał Ratyzbonę. Ale zawsze mogło chodzić tylko o biskupstwo niemieckie. Mieszko I czy za młodu Bolesław Chrobry przyjeżdżali do Kwedlinburga lub Merseburga, podziwiali murowane świątynie i zamki, bo czegoś takiego w ich krajach nie było. Oni nie wyjeżdżali do Francji czy Italii, bo to było za daleko – oni wyjeżdżali do krajów niemieckich. Mieszko nosił tytuł „przyjaciel cesarza” (amicus imperatoris), a w latach 985 i 986 ramię w ramię z rycerstwem niemieckim najeżdżał słowiańskich Wieletów. Potem synowa Chrobrego, Niemka Rycheza, wznosiła w Krakowie na Wawelu pierwszą katedrę: zaszczepiła w niej wzory z katedry w Kolonii. Ona musiała mieć ogromny wpływ na europeizację Polski – nigdy tego do końca nie poznamy, bo zniszczyła to w XI w. reakcja pogańska – taki ówczesny PiS. Odwołujesz się do swojej broszury „Odwieczny PiS, czyli Historia Polski”. – Tak. Dlatego nie uzasadnię tu tej tezy, pozwolę sobie nieskromnie odesłać do tej książeczki. Ale wyobraźnia podpowiada mi obraz, jak Rycheza z synem Chrobrego, księciem Mieszkiem, długo rozmawia w noc poślubną po łacinie. Bo oni oboje, Mieszko i Rycheza, znali łacinę, znali też grekę. Ich córka, wielka księżna kijowska Gertruda, jest pierwszą polską pisarką. Rzecz jasna, łacińskojęzyczną. Bo łacina to język ojczysty Polaków. Ich pierwszy język ojczysty, język ich piśmiennictwa. No a potem, u schyłku XII w., pojawiła się w Polsce kolonizacja niemiecka. Zawdzięczamy jej powstanie miast – najpierw na Śląsku, potem także w reszcie Polski. Na przykład w Krakowie, w którym niemieckojęzyczni koloniści ze Śląska wytyczyli Rynek i odchodzące od niego ulice. Może więc o tym będziemy mówić, zamiast o odwiecznej wrogości? Kup książkę Życie pełne historii Jakoś dopiero ostatnio widzę u ciebie zainteresowanie pograniczem zachodnim. Zawsze byłeś cały zwrócony na Wschód. – To prawda. Ale z wiekiem człowiek mądrzeje. Gdy wykładałem studentom literaturę pogranicza, zorientowałem się, że jest u mnie jakaś dysproporcja. Wszak pogranicze polsko-niemieckie jest pierwotne, a więc najważniejsze. No i istnieje dziś Polska w granicach poczdamskich. Polska, której ponad jedna trzecia terytorium należała jeszcze 80 lat temu do państwa niemieckiego. Czasy PRL bardzo skutecznie wbiły nam do głowy mit „Ziem Odzyskanych”. Tak skutecznie, że w dążeniu do prawdy trzeba było przyjąć, że są to po prostu ziemie poniemieckie i kropka. I wtedy z kłamstwa PRL-owskiego wpadamy w kłamstwo III RP. Bo Śląsk, który odpadł od Polski w pierwszej połowie XIV w., należał najpierw do Korony św. Wacława, czyli do Czech, potem do monarchii habsburskiej, a dopiero od połowy XVIII w. do połowy XX w. do Prus. Inna rzecz, że z Prusami zrósł się szczególnie silnie. No ale dla nas, to znaczy dla polskiej kultury, nigdy nie przestał być ważny. Szczególnie ten Śląsk ludowy. – Lud na Śląsku posługiwał się różnymi gwarami. Na północ od Wrocławia, blisko Wielkopolski, dominowała gwara polska, na południu Śląska – mieszane języki polsko-czeskie. Natomiast środek… zwłaszcza miasta były niemieckie. Z tym że nie był to żaden wyjątek, bo taka sama sytuacja panowała przed wiekami również w Poznaniu czy Krakowie. Mówię bowiem nie o polskości Śląska, lecz o stałej więzi regionu z Polską. A ta jest chwilami zaskakująca, nawet wzruszająca, bo np. pierwszy druk polski… jak sądzisz, gdzie się ukazał? W Krakowie? – Właśnie nie, bo we Wrocławiu. W łacińskim druku Kaspra Elyana z roku 1475 pomieszczono trzy modlitwy w języku polskim: „Otcze nasz”, „Zdrawa Maryja” i „Wierzę”. Na pierwsze polskie druki w Polsce – rzeczywiście w Krakowie – trzeba było poczekać ponad 30 lat. Wydali je oczywiście przybysze z Niemiec, bo tylko oni posiedli umiejętność druku. Po drugie, na Śląsku panowała dynastia piastowska. Ona dość szybko się zgermanizowała, ale dla tamtejszych niemieckich Ślązaków nie przestała być dynastią własną, rodzimą. Jej poddani pisali nawet utwory – po łacinie bądź po niemiecku – by ta dynastia objęła tron Polski. I ta śląska świadomość przetrwała do XX w. NRD-owska pisarka Ursula Höntsch pisała o swej rodzinnej Legnicy i wspominała swego władcę, poległego w roku 1241 w bitwie z Tatarami, Henryka Pobożnego. Zresztą niemieckojęzyczni Ślązacy nie zawsze uważali się za Niemców – uważali się za Ślązaków. Ich język niemiecki też był odrębny – widać go w wielu dramatach Gerharta Hauptmanna. Czym tłumaczysz przywiązanie Ślązaków, nawet tych niemieckich, do książąt piastowskich? Fragmenty wywiadu rzeki Pawła Dybicza z prof. Andrzejem Romanowskim Życie pełne historii, wydrukowanego przez „Przegląd”

  4 listopada, 2024
Męczeństwo księdza Olszewskiego

Męczeństwo księdza Olszewskiego

Jak pisowscy propagandziści wykreowali aferzystę na świętego i ofiarę prześladowań politycznych Gdyby ks. Michał Olszewski został oskarżony o pedofilię czy przemyt narkotyków, pewnie nie stawano by tak chętnie w jego obronie. Ale ma on to wyjątkowe szczęście, że uczestniczył w zakrojonym na szeroką skalę procederze przestępczym wyprowadzania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości, nad którym patronat sprawowali wpływowi politycy: Zbigniew Ziobro i jego zastępca w Ministerstwie Sprawiedliwości Marcin Romanowski. Ten drugi ma postawione zarzuty i uchylony immunitet, ale na razie skutecznie unika aresztu. Dodajmy, że w tym rozkradaniu publicznych pieniędzy brało udział wielu polityków i działaczy Suwerennej Polski. Oni również są na celowniku prokuratury. Takie doborowe towarzystwo zapewnia Olszewskiemu medialny parasol ochronny. Proceder przestępczy Zarzuty postawione duchownemu przez prokuraturę są poważne. Chodzi o przywłaszczenie mienia, pranie pieniędzy i udział w zorganizowanej grupie mającej popełniać przestępstwa przeciw mieniu, szczególnie poprzez przekraczanie uprawnień i niedopełnianie obowiązków oraz poświadczanie nieprawdy w dokumentach i wyrządzanie szkody w wielkich rozmiarach, aby osiągnąć korzyści. Podobne zarzuty usłyszały Urszula Dubejko i Karolina Kucharska, urzędniczki ministerstwa, które też trafiły na siedem miesięcy do aresztu, a więzienne mury tak jak ks. Olszewski opuściły po wpłaceniu 350 tys. zł kaucji. Przypomnijmy: przekręt polegał na tym, że Fundacja Profeto, której szefem jest ks. Olszewski, miała dostać ok. 100 mln zł (z czego 68 mln zł wypłacono) na budowę ośrodka dla ofiar przemocy. Tyle że wielebny nigdy nie zajmował się działalnością pomocową ani dobroczynną, aktywny był na polu biznesowo-medialnym. Rzekomy ośrodek dla ofiar przestępstw szykowany był zaś jako profesjonalne centrum multimedialne, składające się m.in. z sali widowiskowej na 350 osób, sal konferencyjnych i studiów nagraniowych. Z ujawnionych taśm Tomasza Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości, który poszedł na współpracę z prokuraturą i potajemnie nagrywał kierownictwo resortu z czasów Ziobry, wiemy, że konkurs z ministerialną dotacją dla Profeto był ustawiony. Prokuratura dysponuje dowodami, że Urszula Dubejko, Karolina Kucharska i Marcin Romanowski doskonale wiedzieli, iż uczestniczą w procederze przestępczym, i podejmowali działania, aby się zabezpieczyć w razie ewentualnej wpadki. Spodziewając się postawienia zarzutów, „na bieżąco starali się monitorować działania podejmowane przez organy ścigania, ustalali treść składanych wyjaśnień i wersje obrony, a także podejmowali kroki, takie jak niszczenie danych na nośnikach pamięci, w celu usunięcia dowodów przestępstwa”. Według doniesień „Gazety Wyborczej” ks. Olszewski wyprowadził kilkanaście milionów złotych na cele niezwiązane z budową ośrodka. Prawie 680 tys. zł trafiło do spółki, w której udziały ma jego obrońca, mec. Krzysztof Wąsowski. Ponad 150 tys. zł wielebny przekazał swojej matce, a 100 tys. zł ojcu. Około 5 mln zł Olszewski przekazał spółce, która zajmuje się wyposażaniem w profesjonalny sprzęt studyjny pomieszczeń do nagrywania audycji radiowych i telewizyjnych, a prawie 3,5 mln zł firmie produkującej i sprzedającej skarpetki. Dodajmy do tego, że Olszewski w sklepach, restauracjach, hotelach i na bilety (kolejowe, lotnicze) wydał ponad milion złotych, z bankomatu wypłacił ponad pół miliona złotych, a z banku ponad 50 tys. euro. Zemsta Tuska i Putina Politycy PiS i wspierające partię Jarosława Kaczyńskiego media nie tylko stanęli murem za ks. Olszewskim, ale jeszcze wykreowali go na męczennika za wiarę i ofiarę reżimu Donalda Tuska. Wszystko wskazuje, że operacja ta była starannie przemyślana i realizowana wedle opracowanego scenariusza. (Podobny zabieg zastosowano w przypadku Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, choć nie udało się uzyskać zamierzonego efektu). Zaczęło się już w marcu br., wkrótce po zatrzymaniu duchownego przez funkcjonariuszy ABW. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  4 listopada, 2024
Ciemna strona szkoły

Ciemna strona szkoły

Przemoc ze szkolnych korytarzy przeniosła się do sieci. Nastolatki hejtują się za pomocą specjalnych stron i aplikacji. W każdej szkole. Bez wyjątku   Poradnia Dziecko w sieci dla ofiar cyberprzemocy: 22 826 88 62 poradniadws@fdds.pl   Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111 116111.pl   Bezpłatna i anonimowa pomoc telefoniczna i online dla rodziców i nauczycieli w sprawach bezpieczeństwa dzieci: 800 100 100   „Zabij się”, „Zrobimy ci pogrom Żydów w kiblu”, „Jebany pedale”. To tylko próbka hejterskich odzywek, które do niedawna można było przeczytać na instagramowej grupie Spotted założonej przez uczniów jednej z lepszych podstawówek w Polsce. Spotted to internetowa przestrzeń, w której anonimowo dzielono się zdaniem na dany temat, zadawano pytania czy wyrażano swoje poglądy. Narzędzie szybko zmieniło się w potężną broń do hejtowania rówieśników. Dzisiaj każda szkoła ma swoje Spotted. Strony powstają w mediach społecznościowych z inicjatywy uczniów, a nie placówek. Specjaliści, w tym policjanci zajmujący się przemocą rówieśniczą, twierdzą, że każda szkoła ma swoją ciemną stronę. Co najgorsze, to wszystko dzieje się pod nosem rodziców i nauczycieli. Szkoły umywają ręce, bo chociaż grupy do hejtowania zawierają ich nazwy, to telefon należy do sfery prywatnej. Rozwiązywanie problemu pozostaje więc po stronie rodziców. Hejt głęboko ukryty (ale tylko przed rodzicami) – Trudno uwierzyć, że te cudowne, cukierkowe dziewczynki, które w szóstej klasie nadal noszą kucyki, tak ostro jadą z tematem na grupach Spotted. Trudno uwierzyć, że tak małe dzieci w ogóle znają taki kaliber wyzwisk. O istnieniu Spotted naszej szkoły i o tym, co tam się wyrabia, dowiedziałam się od jednej z matek. Przerażona wysłała mi screeny, na których anonimowi grupowicze namawiają jednego z uczniów do samobójstwa. Wszystko dzieje się na grupie, która nosi nazwę naszej szkoły – opowiada matka 12-letniej Aliny. Grupy Spotted są dziś powszechne. Mają je zarówno szkoły średnie, jak i podstawówki. W wielu przypadkach w tej patologii uczestniczą nawet najmłodsi uczniowie, którzy dopiero co zaczęli naukę. Spotted prowadzone są przez anonimowych administratorów, których bardzo trudno namierzyć. Sytuację utrudnia fakt, że wszystko dzieje się na platformach społecznościowych należących do zagranicznego kapitału. Jeśli już rodzice zgłoszą hejt na takiej grupie, policja ma bardzo ograniczone pole działania, bo serwery są prywatne i znajdują się poza Polską. Słowem, Mark Zuckerberg musi się zgodzić na to, aby dzieci przestały się nawzajem dręczyć. O grupach wiedzą oczywiście uczniowie, część nauczycieli i niewielu rodziców. W cyklicznym badaniu, które przeprowadza Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa (NASK), „Nastolatki 3.0”, co piąty uczeń i uczennica deklarują, że doświadczyli przemocy w internecie, jednocześnie aż 75% rodziców twierdzi, że takie zjawisko nigdy nie dotknęło ich dzieci. To duża rozbieżność, świadcząca o tym, że rodzice są mocni w gębie, ale z praktyką u nich słabiutko. 15% przyznaje, że nic nie wie o przemocy w internecie. Zorientowanych w temacie jest zaledwie 10%. Szkoła za słaba   k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

  4 listopada, 2024
Prężna nauka to silne państwo

Prężna nauka to silne państwo

W Kajetanach wykonujemy najwięcej na świecie operacji poprawiających słuch Prof. Henryk Skarżyński – uznany ekspert, innowator, naukowiec, lekarz kilku specjalności. O wymiarze jego osiągnięć naukowych świadczy ponad 5 tys. publikacji krajowych i zagranicznych, w tym 66 monografii, 130 rozdziałów w monografiach i ponad 4 tys. doniesień zjazdowych. Dla wielu kluczowych haseł indeksowych jest na pierwszym miejscu lub w pierwszej piątce najczęściej cytowanych autorów we współczesnej literaturze. Autor ponad tysiąca doniesień popularnonaukowych, scenariuszy filmowych i wierszy poświęconych pacjentom. Napisał dwa libretta do musicalu. Jako lekarz klinicysta wykonał przeszło 240 tys. procedur chirurgicznych i od ponad 20 lat corocznie przeprowadza z zespołem najwięcej w świecie operacji poprawiających słuch. Łącznie wprowadził do praktyki klinicznej ponad 150 nowych rozwiązań. O skali jego dokonań organizacyjnych świadczy wybudowanie największego międzynarodowego ośrodka w swoich specjalnościach – Światowego Centrum Słuchu. Osobistą i zespołową działalność profesora dostrzegły międzynarodowe kapituły i towarzystwa naukowe, gospodarcze i kulturalne. Został uhonorowany 463 razy, w tym odznaczeniami państwowymi prezydenta RP, prezydentów Gruzji i Ukrainy, króla Belgów, Unii Europejskiej, władz Kirgistanu i Bangladeszu oraz medalami przyznanymi przez papieża Franciszka i prymasa Polski. Jest doktorem honorowym czterech ośrodków uniwersyteckich w Polsce, profesorem honorowym w trzech ośrodkach: w USA, Europie i Azji, członkiem honorowym i pierwszym Polakiem w wielu towarzystwach naukowych o zasięgu światowym. Pasje artystyczne profesora znajdują wyraz chociażby w organizacji Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ślimakowe Rytmy”. W dziesięciu edycjach wydarzenia wystąpiła plejada uzdolnionych wokalnie i muzycznie pacjentów, którzy odzyskali słuch. Wielokrotnie mówił pan, że spotykał na swojej drodze świetnych ludzi. Ale ci ludzie się nie ukrywają, każdy ma szansę ich spotkać, może więc chodzi o umiejętność ich przyciągnięcia, współpracy, wyciągnięcia tego, co najlepsze? – Wobec innych uwiarygadnia mnie fakt, że w pierwszej kolejności wymagam od siebie. Tak jestem ukształtowany, to jest zgodne z moją wewnętrzną naturą, z etosem pracy, który otrzymałem od rodziców. Każdy widzi, że się nie obijam. Ciągła praca nad sobą przenosi się na zespół. Jeżeli człowiek nie pracuje nad sobą, nie będzie umiał pracować z zespołem. A w pojedynkę dużo się nie zdziała. Jeżeli ktoś nie ma zaplecza, sztabu, który z nim pracuje, to o sukces jest ekstremalnie trudno. A co jest sukcesem? – W tej pracy nie chodzi o błysk. Jeżeli ktoś mnie pyta, dlaczego ośrodek w Kajetanach nazywa się Światowe Centrum, czy to nie jest megalomania, przesada, odpowiadam, że światowych centrów handlu jest wiele na świecie, światowych centrów słuchu też może być wiele. Ale jeżeli czegoś robimy najwięcej w świecie, a często jako pierwsi, mamy tytuł, by powiedzieć, że to światowe centrum. Poza tym użycie takiej nazwy to ogromna mobilizacja, to mnie napędza, by pokazywać to, co nowe, wyznaczać perspektywy i kierunki rozwoju. Mam naturę realnego optymisty, który szuka nowych wyzwań. Siedzimy w sali, gdzie wieczorem odbędzie się kolejny wykład dla ludzi z różnych stron świata, będziemy tym osobom przedstawiali nasze osiągnięcia. To młodzi ludzie, mają specjalizację, ale chcą ją rozwinąć w zakresie chirurgii ucha, chcą zobaczyć nasze operacje na żywo. We wtorek będzie kilkadziesiąt operacji do pokazania. Ogromny wysiłek. Organizujemy to po raz 81. Po raz 81. przyjeżdża kilkadziesiąt osób popatrzeć, jak pracujecie? – Tak, a my chcemy, żeby oni to zobaczyli i mogli powtórzyć u siebie – co zresztą robią, piszą prace. Nawiasem mówiąc, z tego obszaru medycyny jestem najczęściej cytowanym autorem w pracach naukowych w międzynarodowym piśmiennictwie. To ważne? – Patrząc szerzej na osiągnięcia współczesnej nauki – jeżeli nie jesteś cytowany, nie jesteś uwzględniany w rankingach, to znaczy, że albo nie umiałeś pokazać, co potrafisz, albo nie umiałeś tego utrwalić. Czyli cię nie ma. Jeżeli od ponad 20 lat wykonujemy najwięcej na świecie operacji poprawiających słuch, daje mi to poczucie, że mamy jeden z najpoważniejszych wkładów w obecny międzynarodowy rozwój tego obszaru medycyny i nauki, wyznaczamy trendy. W praktyce to oznacza, że jesteśmy znakomitym partnerem do współpracy i wdrażania nowych rozwiązań, dzięki czemu Polacy mają dostęp do najnowszych technologii, jako jedni z pierwszych albo pierwsi. Jeszcze w tym roku, na początku grudnia, będziemy wszczepiali najnowsze urządzenia, które w tej chwili się pokazują. Jako pierwsi. A druga strona medalu? Zespół? On też musi być najlepszy.

  4 listopada, 2024

Świat

W Europie Środkowo-Wschodniej lewica przechodzi kryzys, tymczasem na Litwie po raz piąty w historii wygrała wybory do Sejmu W większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej lewica przechodzi kryzys. Na Litwie jednak po raz piąty w historii wygrała wybory sejmowe. W ich wyniku partii kierowanej przez Viliję Blinkevičiūtė przypadną 52 mandaty (na 141 posłów, których liczy Sejm), konserwatystom 28, a mniejsze partie muszą się zadowolić liczbą od 3 do 20 mandatów. Choć nowa koalicja wydaje się jasna, nie wiadomo, kto zostanie premierem. Największe szanse na to ma Gintautas Paluckas, polityk młodego pokolenia. Ciekawe jest także, jaka będzie rola populistów w nowym Sejmie. Konserwatywne czterolecie Jeszcze jesienią 2020 r. na Litwie triumfowali konserwatyści (zdobyli wówczas 50 mandatów), którzy stworzyli rząd z dwiema partiami liberalnymi: Ruchem Liberałów (13 mandatów) oraz Partią Wolności (11 mandatów). Teraz to drugie ugrupowanie, będące w awangardzie „praw jednostki”, najsilniej upominające się o sprawy osób LGBT, w ogóle nie weszło do Sejmu, Ruch Liberałów zaś będzie miał natomiast w nowej kadencji 12 posłów. Za mało, by kontynuować konserwatywno-liberalną koalicję pod kierownictwem premier Ingridy Šimonytė. Powiedzenie, że konserwatyści „rządzą tylko raz”, znowu się sprawdziło. – Rządy koalicji konserwatystów i liberałów przypadły na czasy kryzysów. Pandemia, kryzys migracyjny, wojna na Ukrainie, inflacja źródeł energii, wszelkiego rodzaju skandale finansowe, pedofilskie. Litwa wyszła z nich obronną ręką, ale władze, szczególnie konserwatyści, nie próbowały nawet dyskutować ze społeczeństwem na temat działań antykryzysowych – tłumaczy Aleksander Radczenko, doradca liberalnej przewodniczącej Sejmu Viktorii Čmilytė-Nielsen, który precyzuje, że w rozmowie z „Przeglądem” reprezentuje własne stanowisko, a nie swojej szefowej. Jak podkreśla Radczenko, społeczeństwo, a nawet mniejsi partnerzy koalicyjni byli często stawiani przed faktami dokonanymi. Premierka Ingrida Šimonytė zasłynęła wypowiedzią: „Jeśli wam się nie podoba nasza władza, to za kilka lat będą wybory i będziecie mogli wybrać sobie inną”. – Właśnie ta arogancja konserwatystów, a nie sytuacja gospodarcza, która jest w sumie dobra, zmobilizowała większość wyborców do głosowania przeciwko, na kogokolwiek, byle nie na konserwatystę – dodaje Radczenko. Swoje zrobiła także ordynacja większościowa – w drugiej turze dała przewagę wszystkim tym kandydatom, bardzo szerokiego spektrum centrolewicy, którzy nie byli związani z konserwatystami. Do rangi symbolu urósł fakt, że w centrum Kowna Gabrielius Landsbergis, autor „jastrzębiej polityki” wobec Rosji i Chin, przegrał wybory z obecnym ministrem kultury z Ruchu Liberałów Simonasem Kairysem. Z jednym zastrzeżeniem – ukarano go nie za politykę zagraniczną, ale za przewodniczenie partii konserwatywnej. Landsbergis, lider ugrupowania, które przechodzi teraz do opozycji, podał się właśnie do dymisji z funkcji przewodniczącego. Być może w przyszłości zastąpi go odchodząca premier Šimonytė. Lewica triumfowała 12 lat temu Decyzji o powstaniu nowej koalicji jeszcze nie podjęto, Litwą zapewne rządzić będzie jednak centrolewicowy triumwirat, podobnie jak w 2012 r., gdy ostatni raz w historii lewica przejmowała władzę. Byłych partnerów koalicyjnych Litewskiej Partii Socjaldemokratycznej (LSDP) Algirdasa Butkevičiusa: Partię Pracy oraz Porządek i Sprawiedliwość, o których istnieniu nikt już na Litwie nie pamięta, zastąpią najprawdopodobniej Związek Demokratyczny „W imię Litwy” byłego premiera Sauliusa Skvernelisa (sprawował władzę w latach 2016-2020, stojąc na czele centrolewicowej koalicji) oraz Związek Chłopów i Zielonych, którym kieruje litewski oligarcha, właściciel ziemski Ramūnas Karbauskis (do 2022 r. był patronem politycznym Skvernelisa). Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj jałowych wyborów

Kraj jałowych wyborów

W Bułgarii w siłę rosną ugrupowania antyeuropejskie Przedterminowe wybory parlamentarne w Bułgarii wygrała koalicja GERB-SDS (Obywatele na rzecz Europejskiego Rozwoju Bułgarii-Związek Sił Demokratycznych). Na te proeuropejskie, centroprawicowe ugrupowania głosowało ponad 26% wyborców. Drugie miejsce zajęła inna proeuropejska i centroprawicowa koalicja, PP-DB (Kontynuujemy Zmianę-Demokratyczna Bułgaria), uzyskując 14,3%. Na trzecim uplasowała się prorosyjska i antyzachodnia formacja Wyzrażdane (Odrodzenie) – 13,4%. Zmiana w porównaniu z ostatnimi wyborami to nowa partia tajemniczego Deljana Peewskiego. Jego DPS Nowo Naczało (Nowy Początek) powstała na skutek podziału partii tureckiej i dostała ponad 11%. Bezbarwni socjaliści zadowolili się tym, co zwykle – nieco ponad 7%. Łącznie do parlamentu dostało się dziewięć partii. Sporo, co nie wróży niczego dobrego. Połowa to ugrupowania populistyczne, prorosyjskie (czy bardziej antyukraińskie) i antysystemowe. Frekwencja wyniosła 37,5% i była drugą najgorszą w historii Bułgarii. Warto zaznaczyć, że poprzednio Bułgarzy udali się do urn… 9 czerwca br. Może dlatego teraz mało ich interesowało w powyborczy poniedziałek, kto wygrał. Wszystkich bardziej zajmowało sprawdzanie, czy i jak wyniki z 27 października różnią się od tych z czerwca. Bo im więcej zmian, tym większe szanse na coś trwałego. Tymczasem korekt jest niewiele, a te, które się pojawiły, nie przyniosą pozytywnych efektów. Ludzi interesuje, czy uda się sklecić koalicję, która będzie w stanie rządzić dłużej niż trzy miesiące. Posłanka Lena Borisławowa, absolwentka Harvardu, 35-letnia polityczka partii Kontynuujemy Zmianę (nr 2 w parlamencie), idzie jeszcze dalej. Jej zdaniem nie chodzi wyłącznie o stałego premiera i rząd, kraj potrzebuje parlamentarnej większości antykorupcyjnej. „Nie chcę prorokować, co się stanie, jeśli takiej nie znajdziemy”, przestrzega deputowana. Wszyscy przeciwko wszystkim Dlaczego od trzech lat w Bułgarii nie można stworzyć stabilnego rządu? Bo wszyscy są przeciwko wszystkim i każdemu zależy na szukaniu kompromitujących materiałów na konkurencję. Bułgarzy z zazdrością spoglądają więc na sytuację nad Wisłą. Dla nich Polska pod wieloma względami pozostaje niedoścignionym wzorem państwa sukcesu, które po zeszłorocznych październikowych wyborach zbudowało trwałą koalicję, choć partie wchodzące w jej skład tak dużo dzieli. Bułgarskie media mówią wręcz o „polskim syndromie odpowiedzialności za kraj”. To zjawisko w Bułgarii kompletnie nieznane. Podobnie jak w czerwcu wybory z 27 października wygrały partie proeuropejskie. Elementów wspólnych dla koalicji GERB-SDS i PP-DB znajdziemy sporo. Ale tak naprawdę partie te, które teoretycznie nie powinny mieć problemów z dobraniem sobie trzeciego koalicjanta, ponoszą największą odpowiedzialność za trwający już 36 miesięcy kryzys polityczny. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  4 listopada, 2024
Austria według Kickla

Austria według Kickla

Szef zwycięskich nacjonalistów chce obalić fundamenty liberalnej demokracji „Bądź wola Twoja” – to jedno z haseł minionej kampanii wyborczej do austriackiego parlamentu. Wola wolą, a względna większość Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) nie oznacza przejęcia steru rządów. Wygrana antyimigranckiego i nacjonalistycznego ugrupowania – taka była wola wyborców. 29 września zagłosowało na FPÖ 28,8%, o 13% więcej niż w poprzednich wyborach. Stan jej posiadania w izbie niższej, Nationalrat, zwiększył się z 31 mandatów do 57, to największa liczba posłów jednej partii w 183-osobowej izbie. Nie tylko wola, ale i serce chciało. „Twoje serce mówi tak”, widniało na plakatach z przywódcą partii, Herbertem Kicklem. Wolnościowcom, przyjaciołom Putina i Orbána, formacji antyunijnej, kontestującej porządek europejski, kampania się udała. Sondaże przed wyborami dawały im pierwsze miejsce, mogą więc polegać na swoich wyborcach. Zadbali też, by nie odstraszyć od siebie tych, którzy rozważali ich wybór po raz pierwszy. 55-letni Kickl, agresywny, krzyczący, szczujący, na czas kampanii zamienił się w „oswojonego pana Kickla”. Małą prowokacją miało być tylko to hasło „Bądź wola Twoja”, oparte na modlitwie. FPÖ organizowała zresztą ostatnie kampanijne wydarzenie na placu św. Szczepana, przed wiedeńską katedrą. Zakończenie kampanii u wejścia do najważniejszej austriackiej świątyni uznano za szyderstwo. Strach się bać Jörg Haider, uważany za ojca europejskiego prawicowego populizmu, byłby dumny z FPÖ. Po skandalu z 2019 r., nazwanym Ibiza-Affäre, kiedy jako koalicjant współrządzący Austrią z ludowcami (ÖVP) z hukiem wypadł z gry w oparach alkoholu, podejrzanych geszeftów i rosyjskich kontaktów, zniknął też ze sceny politycznej Heinz-Christian Strache, lider wolnościowców. Średnio charyzmatyczny, ale dość wyrazisty technik dentystyczny wypadał blado na tle nieżyjącego już Haidera. Jeszcze mizerniej wypada Kickl. Ale jest skuteczny – wyniki wyborcze ma najlepsze w historii tej partii. Podejrzliwy, nieufny, niespecjalnie lubiany zwolennik hasła „Twierdza Europa” dąży do likwidacji mediów publicznych. Wchodzi w spory z dziennikarzami, udziela wywiadów tylko zaufanym, nie wyklucza powrotu do kary śmierci. Czego chce, jak ustawia partię? Praworządność oraz prawa człowieka i mniejszości mają być regulowane przez „ustawy nadzwyczajne”, zawieszające np. prawo do azylu. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  28 października, 2024
Flota cieni i inne sztuczki

Flota cieni i inne sztuczki

Kto zarabia na omijaniu zachodnich sankcji W 2023 r. kupiliśmy w Rosji towary za 2,4 mld euro. W tym samym roku państwa Unii Europejskiej zaimportowały ze Wschodu towary o wartości ponad 50 mld euro. Nieźle, jak na warunki wojenne. Po agresji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 r. Zachód obłożył Moskwę bezprecedensową liczbą sankcji ekonomicznych. Ich celem było złamanie rosyjskiej gospodarki i wywołanie kryzysu społecznego, a w konsekwencji politycznego, który doprowadziłby do upadku prezydenta Putina. W lutym 2023 r. podczas wizyty w Polsce prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden w przemówieniu do Polaków stwierdził: „Obecnie 200 rubli to tylko 1 dol. Gospodarka Rosji rozpadnie się na części. To Władimir Putin jest za to odpowiedzialny”. Nic podobnego się nie stało. Dziś kurs dolara w Rosji oscyluje wokół 100 rubli, półki sklepowe są pełne towarów, także tych z importu, a Kreml w 2023 r. odnotował wzrost PKB o 3,6%. Dla porównania – wzrost PKB w państwach strefy euro wyniósł 0,5%. Objęta sankcjami i przestawiona na wojenne tory gospodarka rosyjska okazała się bardziej odporna, niż sądzono. Zachodnie sankcje nie zadziałały również dlatego, że rosyjskie koncerny znalazły partnerów handlowych w Azji, Afryce i Ameryce Południowej, a niektóre francuskie, niemieckie, brytyjskie i amerykańskie przedsiębiorstwa postanowiły wykorzystać okazję do zarobku na omijaniu sankcji. Wiele wskazuje na to, że i polskie firmy przyłączyły się do owego procederu. Stacja benzynowa z bronią atomową W sierpniu 2023 r. w wywiadzie udzielonym hiszpańskiemu dziennikowi „El País” szef dyplomacji unijnej Josep Borrell powiedział: „Rosja jest ekonomicznym karłem i przypomina stację benzynową, której właściciel posiada bombę atomową”. Zapewne przez grzeczność polityk nie wspomniał, że na owej stacji zachodnie koncerny chętnie tankują paliwa i gaz. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  28 października, 2024
Polski głos w amerykańskich wyborach

Polski głos w amerykańskich wyborach

Polonia w Stanach Zjednoczonych jako całość jest dla kraju swoich przodków enigmą Korespondencja z USA Szaleństwo wybuchło 10 września. Podczas debaty prezydenckiej Kamala Harris kilka razy użyła słów Polish oraz Polish Americans, choć kontekst jej wypowiedzi raczej mroził krew w żyłach. Wytknęła Trumpowi, że Putin „zjadłby go na lunch”, a 800 tys. Amerykanów polskiego pochodzenia z Pensylwanii na pewno by się nie ucieszyło, gdyby amerykański prezydent wycofał Stany Zjednoczone z NATO i zostawił kraj ich przodków sam na sam z rosyjskim niedźwiedziem. Pytanie, kogo poprą Amerykanie o polskich korzeniach, rozbrzmiewało wszędzie, bo zarówno w Pensylwanii, jak i w Michigan czy Wisconsin, stanach wahających się, które przesądzą o wyniku wyborów, takich osób jest sporo. W Michigan mniej więcej tyle, co w Pensylwanii, w Wisconsin około pół miliona. W 2016 r. DonaldTrump zwyciężył w przeszło 12-milionowej Pensylwanii ledwie 3 tys. głosów. O ile w sferze anglojęzycznej po stronie amerykańskiej dominowały pytania, czy coś takiego jak głos polskiego bloku wyborczego istnieje, o tyle przestrzeń polskojęzyczna puchła z dumy. Oto nas, Polaków, dostrzeżono i doceniono. Losy świata – stawka w tych wyborach jest wysoka – są w polskich rękach. Trafność tej konstatacji zdawały się potwierdzać dalsze działania samych kandydatów na prezydenta. Donald Trump udzielił wywiadu Telewizji Republika i podobno rozważał pomysł spotkania się z Andrzejem Dudą w Doylestown w Pensylwanii (do czego nie doszło). Kamala Harris poprosiła o pomoc w kampanii legion demokratycznych polityków i celebrytów o polsko brzmiących nazwiskach. 17 października znana aktorka polskiego pochodzenia Christine Baranski wraz ze stanowym kongresmenem Eddiem Pashinskim odwiedzała domy w hrabstwie Luzerne w Pensylwanii, gdzie wielu mieszkańców ma środkowo- i wschodnioeuropejskie korzenie. Polonia, o której nie myślicie Niedługo po debacie prezydenckiej opublikowałam komentarz „Polonia, o której myślicie, nie przesądzi o wyborach” („Nowy Dziennik”, Nowy Jork, 21 września 2024 r.). Skłoniła mnie do tego wymiana opinii w polskojęzycznym internecie. „Czy ktoś jest w stanie mi wyjaśnić, dlaczego amerykańska Polonia popiera Trumpa? Tego człowieka mało obchodzi jego własny naród, a co dopiero inne?”, pytał ktoś spoza USA. Wylała się na niego fala hejtu, i to z obu stron. Jedni się obrażali, że operuje szkodliwymi uogólnieniami, bo przecież nie wszyscy popierają. Drudzy stwierdzali, że jeśli nie rozumie, dlaczego należy popierać Trumpa, to ma zlasowany mózg. Tych ostatnich było znacznie więcej. Wyobraziłam sobie, że sama zadałam takie pytanie, bo moje opinie o tym, kim jest i jak głosuje amerykańska Polonia, są kształtowane przez media społecznościowe w nie mniejszym stopniu niż przez wiadomości w mediach tradycyjnych. Co istotne, są to przekazy w języku polskim od Polonii polskojęzycznej, środowiska liczącego w USA niecałe pół miliona osób. Dlaczego to takie ważne? Bo mówiąc o polskich Amerykanach, Kamala Harris zwracała się do grupy dużo większej – do niemal 9 mln amerykańskich wyborców, którzy przyznają się do polskich korzeni i stanowią 3% wszystkich wyborców w USA (spis powszechny z 2020 r.). Polonia polskojęzyczna, czyli w przeważającej części osoby urodzone w Polsce (emigranci pierwszego pokolenia), stanowi niecałe 3% tej grupy i 0,1% ogółu amerykańskich wyborców. Polonia, którą przeceniacie Z przyczyn oczywistych (język!) Polonią, do której uderzają podczas wizyt w USA polscy politycy i działacze i u której najczęściej zasięgają opinii polskojęzyczne media, również jest wspomniana społeczność polskojęzyczna. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  28 października, 2024
Człowiek z ambicji

Człowiek z ambicji

Elon Musk dawno przestał być wyłącznie przedsiębiorcą. Ale kim jest teraz? Wielu może się on wydawać postacią wieloformatową. Jednak twórca Tesli, Starlinka i SpaceX jest raczej figurą zbudowaną z kilku grubo ciosanych bloków. Przy czym ani geniusz, ani zmysł do zarabiania pieniędzy, ani obsesyjne pragnienie bycia zauważonym przez celebrytów, opisane szeroko chociażby przez „New York Timesa” w kontrowersyjnej sylwetce, nie jest najpotężniejszą składową jego osobowości. Elon Musk kocha skupiać na sobie uwagę, porywać się z motyką na słońce, prawić bon moty, że „chciałby umrzeć na Marsie, ale nie w trakcie lądowania”, lecz najbardziej motywuje go ambicja, która – śmiało można powiedzieć – przybrała rozmiary międzyplanetarne. A najgorsze, że nikt już nie wie, do czego owa ambicja prowadzi. I chyba nie wie tego sam Musk. Ogon macha psem Nie ma za bardzo sensu przytaczać tu długiej listy jego biznesowych i intelektualnych sukcesów, ale też nie powinno się ich deprecjonować. SpaceX jest dzisiaj właściwie jedynym narzędziem, za pomocą którego Zachód może jeszcze rywalizować w wyścigu kosmicznym z Chinami czy ostatnio z Indiami. Ten projekt jest dobrym przykładem współpracy rządu federalnego z sektorem prywatnym, bo z technologii i sprzętu spółki Muska korzysta dzisiaj NASA, a z drugiej strony to dzięki grantom państwowym firma w ogóle mogła się rozwinąć i stanąć na nogi. Nieco mniej kolorowo wygląda sytuacja Tesli, choć to też produkt, który zrewolucjonizował mobilność na całym świecie. Sprzedaż jednak spada, magazyny są zapchane, nawet Musk nie jest w stanie już rywalizować z zalewem tańszych i relatywnie niezłych elektryków z Chin. Do tego coraz więcej osób w USA i przede wszystkim decydentów w Białym Domu zaczyna się irytować na słowa miliardera i suflowaną przez niego neoliberalną agendę tzw. technooptymizmu. Otóż Musk, podobnie jak zbliżeni do niego ideologicznie i finansowo inni magnaci z Doliny Krzemowej – Peter Thiel czy inwestor Marc Andreessen – uważa, że jakakolwiek ingerencja rządu w sektor technologiczny jest zawsze i w każdych warunkach zła. Władze powinny trzymać się z dala od szeroko rozumianej idei postępu, nie ingerować w monopole (które zresztą według Muska monopolami nie są), tylko pozwolić tłustym kotom dalej się bogacić. Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

  21 października, 2024

Kultura

AKTUALNOŚCI

Więcej
Aktualne Promocja

Jak powinna działać dobra giełda staroci w Warszawie? Wyjaśniamy

Masz dość bylejakości i chcesz nadać swojemu wnętrzu niepowtarzalnego charakteru? Mamy coś, co Cię zachwyci – antyki z Warszawy! To prawdziwe skarby, które tylko czekają na odkrycie przez miłośników stylu vintage. Ale uważaj! Żeby zdobyć wymarzoną komodę czy stolik, nie wystarczy pójść do pierwszego lepszego sklepu ze starociami. Kluczem do sukcesu jest wybór sprawdzonej, godnej zaufania giełdy. I właśnie takie miejsce dla Ciebie mamy.   Gdzie szukać antyków w stolicy? Wybierz targi staroci w Warszawie!   Wielbiciele antyków doskonale wiedzą, że najlepsze targi staroci w Warszawie i okolicach to nie zwykły pchli targ. To miejsce z klimatem, gdzie można poczuć ducha minionych epok i zanurzyć się w świecie pięknych przedmiotów.   Jeśli chcesz kupić coś wyjątkowego, koniecznie odwiedź giełdę staroci w Warszawie Antyki Bronisze. To prawdziwy raj dla poszukiwaczy skarbów! Na powierzchni ponad 3500 m² znajdziesz setki stoisk ze starociami z całej Polski. Meble w stylu biedermeier, art deco czy klasycystycznym, zabytkowe zegary, porcelana, obrazy -- to tylko część asortymentu, który czeka na Ciebie w każdy weekend.   Co najważniejsze, na giełdzie staroci w Warszawie kupisz przedmioty sprawdzone i w dobrym stanie. Wszystkie antyki przed wystawieniem przechodzą specjalną selekcję, dzięki czemu masz pewność, że kupujesz oryginalne perełki, a nie podróbki. Brzmi dobrze?   To dodajmy jeszcze, że oprócz zakupów, możesz też liczyć na fachowe doradztwo i ciekawe rozmowy z pasjonatami antyków. A jeśli uda Ci się upolować wymarzoną komodę czy fotel, na miejscu zorganizujesz transport.   Ile zapłacimy za meble z minionych epok?   Zastanawiasz się pewnie, czy antyki z Warszawy to inwestycja na całe życie, która pochłonie Twoje oszczędności. Niekoniecznie. Oczywiście, targi staroci oferują przedmioty w różnych cenach, ale znajdziesz tu coś dla siebie, niezależnie od budżetu.   Za piękny kredens z przełomu XIX i XX wieku w dobrym stanie zapłacisz kilka tysięcy złotych, ale już stylowe krzesło czy stolik kawowy z lat 60. kupisz za kilkaset PLN. Ważne, by wybierać mądrze i kierować się nie tylko wyglądem, ale też stanem mebla.   Na Broniszach pomocą służą sprzedawcy – to prawdziwi eksperci, którzy doradzą Ci, na co zwrócić uwagę i jak negocjować cenę. Bo wiedzą, że zapewne chcesz znaleźć tu coś ciekawego dla siebie, niezależnie od zasobności portfela.   Na co uważać, poszukując antyków w Warszawie? Te cechy są kluczowe   Poszukiwania antyków to ekscytująca przygoda, ale nie daj się ponieść emocjom! Przed zakupem dokładnie obejrzyj mebel i zwróć uwagę na kilka kluczowych kwestii.   Po pierwsze, stan zachowania. Drobne rysy czy przetarcia to normalne ślady czasu, ale unikaj przedmiotów z poważnymi uszkodzeniami, jak pęknięcia czy brakujące elementy. Po drugie, zwróć uwagę na materiał i jakość wykonania. Antyki powinny być solidne i precyzyjnie wykończone. Masywne drewno, mosiężne okucia czy ręcznie szlifowane detale to znaki rozpoznawcze prawdziwych skarbów. Po trzecie, poproś sprzedawcę o dowód autentyczności. Renomowane targi staroci w Warszawie, jak giełda Bronisze, dbają o to, by oferowane przedmioty miały udokumentowane pochodzenie. Dzięki temu masz pewność, że kupujesz oryginał, a nie podróbkę.   I ostatnia rada -- nie spiesz się! Na giełdach staroci jest tyle pięknych przedmiotów, że łatwo stracić głowę. Daj sobie czas, by wszystko dokładnie obejrzeć, porównać ceny i wybrać coś, co naprawdę Ci się podoba. W końcu antyki to inwestycja na lata, a może i pokolenia!

Aktualne Promocja

Jadalnia jak z katalogu wnętrzarskiego? Sprawdź te wskazówki!

Jadalnia to przestrzeń, która nie tylko służy do spożywania posiłków, ale także stanowi serce domu, w którym spotykamy się z rodziną i przyjaciółmi. Jej wystrój ma ogromny wpływ na atmosferę, jaka panuje podczas wspólnych posiłków. Aranżacja jadalni na wzór z katalogu wnętrzarskiego wymaga przemyślanego

Aktualne Promocja

Naturalne elewacje drewniane z wykorzystaniem desek z hurtowni Dombal

Dzięki zastosowaniu drewnianej elewacji budynek zyskuje niepowtarzalny charakter. W dodatku jest to trwały efekt, dzięki czemu będzie można cieszyć się naturalnym pięknem i ciepłem przez długi czas. W takim przypadku bardzo istotne jest jednak wybranie odpowiedniego materiału, który musi być doskonałej jakości. Dlatego też

Aktualne

KULT w hali Spodek

KULT już 23 listopada zagra w katowickim Spodku, w ramach Trasy Pomarańczowej 2024 Legenda polskiej sceny rockowej, zespół KULT, powraca do Katowic, aby 23 listopada wystąpić w hali Spodek. Koncert odbędzie się w ramach kultowej

Aktualne

XVIII edycja Konferencji Warsaw Model United Nations

7-10 listopada 2024 Warsaw Model United Nations to popularna na świecie i w Polsce inicjatywa, której celem jest wielotematyczna edukacja młodzieży poprzez symulację obrad Organizacji Narodów Zjednoczonych. W tym roku odbędzie się XVIII edycja wydarzenia, podczas