Archiwum

Powrót na stronę główną
Kraj

Notes dyplomatyczny

Dmuchano w ten balon, dmuchano, aż pękł. W telewizji co chwila dowiadywaliśmy się, że Wrocław walczy o to, by był siedzibą Europejskiego Instytutu Innowacji i Technologii (EIT). Och, pełni patriotycznego zapału politycy i dziennikarze wołali, że ani guzika, że ho, ho. No i okazało się, że ministrowie nauki 27 państw UE przyznali siedzibę Budapesztowi. Szok? Na pewno nie w MSZ czy też w UKIE. Otóż w tych instytucjach o tym, że siedzibą EIT będzie Budapeszt, wiedziano od dawna. Każdy przytomny to wiedział. I nie chodzi tu o żaden spisek, tylko o wcześniejsze ustalenia. Nastąpiły one, gdy Polska starała się o to, by w Warszawie była siedziba unijnej agencji ds. zarządzania granicami UE (Frontex). Wywalczyliśmy to jeszcze w czasach SLD, dzięki pewnej umowie – otóż ustaliliśmy z Węgrami, że gdy będzie dyskusja nad siedzibą kolejnej europejskiej agencji, poprzemy Budapeszt. I, zdaje się, wiedziano już wtedy, że tą kolejną agencją będzie EIT. Pacta sunt servanda? I teraz sobie wyobraźmy, jak w Europie (nie mówiąc już o Węgrzech) otwierano oczy ze zdumienia, gdy Polska nie tylko nie poparła Budapesztu, lecz także wysunęła kandydaturę Wrocławia. Oczywiście w takiej sytuacji Wrocław był bez szans (pamiętajmy, że Węgry do tej pory nie miały u siebie żadnej agencji europejskiej) i przegrał sromotnie. I wstydliwie. A wspomnienie tej wiarołomności na pewno

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Szkodzi mi dobra pamięć

Sędzia Barbara Piwnik Sędzia podpisując się pod wyrokiem, nie może się nikogo bać, także mediów – W TVN odczytano ostatnio pani oświadczenie, które zacytuję: „Mija 30 lat mojej pracy w wymiarze sprawiedliwości. Do niedawna nie przypuszczałam, że przyjdzie orzekać w czasach, gdy dla doraźnych celów politycznych albo w myśl zasady: „najlepszą obroną jest atak” można bezkarnie zniesławiać i poniżać sędziego. Sędzia faktycznie w takiej sytuacji nie może się bronić. Oceniać sprawę może dopiero, ogłaszając wyrok wraz z uzasadnieniem”. Wyjaśnijmy czytelnikom, co tak panią zbulwersowało. – Chodziło o zaatakowanie mnie we „Wprost”, a następnie przez Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę w związku z sądowym procesem określanym jako proces obcinaczy palców. Dziennikarze podali, że „sędzia Barbara Piwnik uchyliła tymczasowy areszt wobec siedmiu bezwzględnych bandytów, którzy porywali ludzi i obcinali im palce, by wymusić od rodziny okup”. W tej samej publikacji podano, że gang „ma na sumieniu co najmniej 20 uprowadzeń i trzy zabójstwa”. Były premier, lider PiS, uznał, że w ogóle nie powinnam być sędzią. – Tymczasem sąd apelacyjny, do którego prokuratura złożyła zażalenie na uchylenie aresztu, utrzymał w mocy to postanowienie. – Gdyby dziennikarze „Wprost” obserwowali rozprawy sądowe w tej sprawie, wiedzieliby, że informacje o tak groźnym gangu niewiele mają wspólnego z zarzutami aktu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy ośrodki regionalne TVP powinny być przekazane samorządom?

pro Arkadiusz Rybicki, poseł PO, dziennikarz, historyk Ośrodki regionalne są dzisiaj do niczego i tak dalej już nie pociągną. Są to często sztuczne twory, które obejmują np. Słupsk, Gdańsk, Gdynię, Olsztyn, Elbląg. To nie jest żaden region. Trzeba by dla nich stworzyć lokalny rynek reklamowy i zapewnić udział finansowy samorządów. Jest jednak jeden warunek – media muszą być niezależne politycznie. Minister kultury powołał zespół, który opracuje założenia operacji. Na razie jest to tylko pomysł, a nie gotowy projekt. kontra Dr Karol Jakubowicz, medioznawca To jest katastrofalny pomysł. Po pierwsze, wywoła wobec tych ośrodków \”przymus bezpośredni\” ze strony lokalnych elit politycznych. Po drugie, narazi je na poważne kłopoty finansowe. Można podejrzewać, że zamiast wypełniać zadania misji publicznej, zajmować się oświatą, tradycją, historią itd., ośrodki te będą prowadziły wyłącznie bieżącą obsługę działalności marszałka i innych notabli. Doświadczenie uczy, że tak właśnie będzie wyglądać wpływ samorządu na media.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Co zrobić, by Polacy lepiej grali w piłkę?

Grzegorz Lato, b. piłkarz, b. senator SLD Jeszcze dużo można zrobić. Przede wszystkim zmienić szkolenie młodzieży, co jest podstawową sprawą. Młodzież nam jednak ucieka z rynku, ręce po najzdolniejszych wyciągają Niemcy, Holendrzy, Francuzi i Anglicy. A później jest tak jak z Podolskim. Należy wprowadzić system wyłaniania młodych, uzdolnionych Polaków, aby w perspektywie mogli grać u nas. Inną sprawą jest sytuacja klubów. Muszą być silniejsze finansowo i bardziej konkurencyjne na rynku od innych. Właściwie trzeba działać od podstaw. Już kiedyś byliśmy wspaniali, zdobywaliśmy mistrzostwa Europy w juniorach, wygrywaliśmy niejednokrotnie i potem część klubów ligowych korzystała z takich zawodników, np. Pogoń Szczecin. Później jednak to się zmieniło. Roman Kosecki, b. piłkarz, poseł PO Sytuacja jest bardzo trudna do wytłumaczenia, bo w naszej piłce dzieje się coraz lepiej. Kluby zaczynają inwestować w bazy treningowe, ale jeszcze jesteśmy daleko w tyle. Kiedy w 1990 r. pojechałem do Turcji, zastałem wtedy taki stan jak u nas obecnie: budowano stadiony, bazy szkoleniowe i treningowe. Trzeba sporo zainwestować, stworzyć centra szkolenia i szkółki przy klubach i podnieść wymagania licencyjne. Pierwszoligowym klubom nie dawać licencji, jeśli nie będą miały centrum szkoleniowego. Trenerów trzeba częściej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Słowacja przed euro

Juraj Marusiak, słowacki historyk i politolog. Pracuje w Instytucie Nauk Politycznych Słowackiej Akademii Nauk. Prezes Towarzystwa Europy Środkowej i Wschodniej. Redaktor naczelny portalu Euromonitor International (http://www.euromonitor-international.eu) Jeżeli często mówi się o polskim cwaniactwie, to Słowaka można by określić jako cichego cwaniaka – 1 stycznia zapłacimy na Słowacji już w euro. Jak słowackie społeczeństwo podchodzi do likwidacji własnej waluty i czy nie obawia się wzrostu cen? – Słowackie społeczeństwo jest tradycyjnie sceptyczne, co nie znaczy, że nie zdaje sobie sprawy z potrzeby realizacji niezbędnych zmian. Sceptycyzm ten wynika z doświadczeń historycznych, w tym również z ery postkomunizmu. W lutym 2008 r. w sondażach 58% mieszkańców obawiało się, że wprowadzenie euro będzie niekorzystne dla Słowacji. Proszę pamiętać, że przeciętna emerytura będzie wynosić 270, a przeciętna płaca 620 euro. – Pojawiły się spekulacje, że gospodarka nie jest gotowa na przyjęcie euro. – 7 maja Komisja Europejska podjęła ostateczną decyzję o przyjęciu Słowacji do strefy euro. Teraz decyzję może zmienić już tylko Rada Europejska albo rząd Słowacji. Jednak na to się nie zanosi. – Słowacja nazywana jest gospodarczym tygrysem Europy Środkowej. Czy obecny wzrost gospodarczy jest efektem neoliberalnych reform – m.in. podatku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Celine Dion w POLICyjnej obstawie

Koncerty Stinga i spółki oraz kanadyjskiej megagwiazdy to największe muzyczne wydarzenia roku Tylko dwie doby i ok. 70 km będą dzielić występy dwóch legend, które zawitają do Polski pod koniec czerwca. To wydarzenie bez precedensu, gwiazdy światowego formatu bowiem, choć już niestety nie u szczytu sławy, nie występują u nas zbyt często. Najpierw pojawiły się pogłoski o koncercie supergrupy The Police. W sierpniu ub.r. zaczęły krążyć nieoficjalne informacje, według których legendarny zespół rockowy, reaktywujący się po 21 latach przerwy, miałby wystąpić na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Fani wstrzymali oddech i… odetchnęli z ulgą i radością. Trio ogłosiło nowe daty koncertów na 2008 r., nie zapominając o Polsce. Co prawda, nigdy wcześniej nie gościliśmy The Police, ale sam Sting, charyzmatyczny lider grupy, występował w Polsce pięciokrotnie. Tym razem przyjedzie ze Stewartem Copelandem i Andym Summersem i choć na chwilę ożyje legenda, która rozpoczęła się w 1977 r. Jeszcze większym zaskoczeniem okazała się informacja, że 28 czerwca na krakowskich Błoniach pojawi się Celine Dion, kanadyjska megagwiazda, która wprawdzie w ciągu ostatnich lat nie zaskakiwała swoimi płytami, mieszkała i występowała w Las Vegas, ale na pewno jest artystką z najwyższej półki i właścicielką jednego z najlepszych głosów w historii muzyki pop. Uwaga,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Oblany unijny egzamin

Polacy nie obsadzili co trzeciego z 1341 przeznaczonych dla nas stanowisk w brukselskiej administracji Wygląda na to, że w Unii Europejskiej ceni się polskiego hydraulika i pielęgniarkę, ale polski urzędnik nie ma dobrej opinii. Tak przynajmniej można sądzić po rezultatach konkursu na urzędników unijnych instytucji. Polacy nie obsadzili aż 34% z 1341 stanowisk w brukselskiej administracji, które mogli objąć. 30 kandydatów z Polski, którym w tym roku nie udało się zdać w ostatnim etapie konkursu na unijnych urzędników, złożyło skargę do unijnego biura rekrutacyjnego EPSO oraz do Komisji Europejskiej. Ich zdaniem, doszło do dyskryminacji Polaków. Gorsi od innych? Podejrzenie nierównego traktowania pojawiło się, gdy uczestnicy konkursu z Polski zostali oddzieleni od zdających z innych krajów, a potem się okazało, że tylko oni tak słabo zdali egzamin. Większość z nich odpadła. – Czy wobec wszystkich kandydatów postawiono tak wysoko poprzeczkę, czy też może nie-Polacy otrzymywali inny, prostszy zestaw pytań? – pytali protestujący. Odpisy pisemnej skargi otrzymali polscy europarlamentarzyści i UKIE. Lidia Geringer d’Oedenberg zasiadająca w Parlamencie Europejskim z ramienia SLD nie wierzy w dyskryminację Polaków podczas egzaminów. – To byłoby kompletnie niemożliwe – mówi – ponieważ ocenę z egzaminów wystawia się niejako automatycznie, robi to komputer. Nie sądzę też, by ktoś się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Propagandyści w stroju historyków

Kaczyńscy i ich ludzie rozpętali debatę o książce na temat Wałęsy. To wojna o nasze dusze Czy kogokolwiek zaskoczyła debata o książce o Lechu Wałęsie? Czy kogokolwiek zaskoczyły argumenty, które padły podczas debaty? Czy wreszcie kogokolwiek zaskoczyli uczestnicy dyskusji? Ta debata przypomina szkolne przedstawienie, w którym aktorzy znani są od miesięcy, bo od miesięcy przygotowują się do swojej roli, i ich role też nie są tajemnicą. A każdy z widzów ma przed oczami program, by śledzić, czy ktoś nie odszedł od wcześniej napisanej kwestii. Ksera dobre, ksera złe Pierwsza kwestia dotyczy samej książki, która w poniedziałek, 23 czerwca, trafia do księgarń. Ci, którzy ją czytali, potwierdzają wszystkie dotychczasowe obawy. Cenckiewicz i Gontarczyk napisali publicystykę polityczno-historyczną. Z jasno zarysowaną tezą. Pokazać Wałęsę jako agenta, zniszczyć go i upokorzyć. I to, co tej tezie służyło, uznawali za słuszne i prawdziwe. A to, co zaprzeczało – za fałszywkę albo pomyłkę. Tak oceniali kserokopie kserokopii i dokumenty pisane przez SB. W ten sposób notatka esbeka dotycząca planów fałszowania teczki Wałęsy, w której jest napisane, że ostatnie doniesienie „Bolka” pochodziło z 1970 r. (pisaliśmy o tym tydzień temu), została przez Gontarczyka skwitowana jednym zdaniem – esbek się pomylił. A brak zobowiązania do współpracy czy też meldunków pisanych ręką Wałęsy? No cóż, twierdzą autorzy, zostały

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Agent Bolek?

Od kilku dni podstawowym tematem mediów jest polowanie na Lecha Wałęsę, któremu dwóch historyków z IPN chce za wszelką cenę udowodnić nie tylko, że był agentem SB o pseudonimie Bolek, ale nadto, że w latach 90. zniszczył część dokumentów, które tę rzekomą agenturalność miały potwierdzać. Wysiłkom badawczo-wydawniczym dzielnych i bezkompromisowych historyków towarzyszy chór polityków i publicystów. Jedni Wałęsy bronią, drudzy twierdzą, że nie tylko był agentem w latach 70., ale że był nim nadal, organizując strajk i negocjując „porozumienia gdańskie”, ba, był nim przy Okrągłym Stole, a nawet będąc prezydentem RP. Obłęd z samej istoty nie ma granic, więc nie ma się czemu dziwić. Obrońcy Wałęsy dzielą się z grubsza na dwie kategorie. Jedni są najgłębiej przekonani, że Wałęsa nigdy nie współpracował z bezpieką, i cały materiał na jego temat uważają za bezpieczniackie fałszywki. Drudzy mówią tak: może i młody Lech Wałęsa miał jakiś krótki epizod współpracy z SB, ale przecież sam, o własnych siłach szybko się z niego wyplątał, współtworzył wolne związki zawodowe, był niekwestionowanym przywódcą sierpniowego strajku, później przywódcą „Solidarności”, która obaliła komunizm w Polsce. Książka wydana przez IPN niepotrzebnie eksponuje tylko to, co w życiu jednego z największych Polaków było słabością. Jest zatem ta książka niepotrzebna i szkodliwa. Szkodzi

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Pod czerwoną latarnią

Korespondencja z Neapolu Pół wieku temu Włosi zamknęli domy publiczne, teraz jednak doszli do wniosku, że być może trzeba je otworzyć Prostytucja to najstarszy zawód świata i jest czystym złudzeniem myślenie, że są kraje, w których ten problem nie istnieje. W żadnym jednak w skali Europy nie jest tak widoczny jak we Włoszech. W każdym włoskim mieście, dużym i małym, są całe dzielnice, w których kobiety sprzedają swoje usługi. Można je spotkać 24 godziny na dobę na obrzeżach wielu nadmorskich promenad i ulic. Według przybliżonych danych na Półwyspie Apenińskim pracuje ok. 80 tys. prostytutek. Większość, ok. 60-70%, to cudzoziemki. Pochodzą z 60 krajów świata. O ile w ostatnim dziesięcioleciu nie zwiększyła się ich liczba, o tyle zmieniła się narodowość. Na początku dekady najwięcej było prostytutek z Nigerii i Albanii, obecnie prym wiodą Rumunki, obywatelki Mołdawii i byłych republik radzieckich. W szybkim tempie rośnie liczba świadczących seksualne usługi Azjatek. Włoską prostytucją zarządzają mafie: wschodnioeuropejska, bałkańska i nigeryjska. Lokalne organizacje przestępcze z reguły nie ingerują w proceder, z wyjątkiem neapolitańskiej kamorry, która żąda haraczu za używanie terenu, na którym gromadzą się prostytutki. Z największego okrucieństwa słynie mafia nigeryjska, prostytutki są straszone rytuałami woodoo i zemstą na pozostałej w kraju rodzinie. Alfonsi z Albanii z reguły

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.