Archiwum

Powrót na stronę główną
Kultura

Emocje, kontrowersje i niewiadome

Tegoroczne Oscary to głównie węgierscy emigranci, meksykańskie kartele, amerykańskie seksworkerki i watykańskie grube ryby

Rozważania o Oscarach warto zacząć od Davida Lyncha, niedawno zmarłego wizjonera kina, który zredefiniował sposób opowiadania historii, a także samą formę X muzy. Przez lata wypominano Akademii Filmowej, że nie przyznała choć jednej (!) statuetki reżyserowi „Twin Peaks”, który praktycznie każdym swoim projektem proponował oryginalne doświadczenia. Lynch intensywnie pracował, trochę tych filmów wypuścił, lecz akademicy i tak go pomijali. Fani Lyncha zdawali się być ponad to, krytykując Oscary i powtarzając, że artysta takiego kalibru w ogóle nie myśli o „bzdetach”. O nagrodach nikt nie będzie pamiętał, ale o filmach i serialach już tak, pisano, starając się wykazać wyższość sztuki (i samego artysty) nad umownymi zaszczytami. Tymczasem sześć lat przed śmiercią reżyser otrzymał honorową statuetkę za całokształt twórczości. Mówi się wprawdzie, że to nagroda pocieszenia i rodzaj zadośćuczynienia za lata oczekiwania na docenienie, jednak magia Oscarów zadziałała nawet na Lyncha, zdającego się trzymać przez całą karierę zdrowy dystans wobec rzeczy materialnych i pilnować, by reżyserskie ego nigdy nie zdominowało jego twórczości. Kiedy odbierał Oscara i wygłaszał podziękowania, głos mu się łamał. Bo o Oscarach marzy każdy, niezależnie od pozycji w branży. Te nagrody mają znaczenie – czy tego chcemy, czy nie.

Krytyczka filmowa Daria Sienkiewicz twierdzi, że „Nagroda Akademii Filmowej to nadal najbardziej prestiżowa nagroda filmowa na świecie i zarazem wyznacznik kinowej jakości dla milionów widzów. Ogrom krytyków coraz częściej mówi, że Oscary tracą na znaczeniu, że ich tradycje są anachroniczne, a członkowie Akademii to relikty dawnego hollywoodzkiego porządku. Ale przecież co roku i tak o nich nieustannie rozmawiamy – typujemy zwycięzców i krytykujemy wybory Akademii”. Odkąd jednak „Will Smith dał na scenie popis swojej siły, Oscary coraz bardziej przypominają popcornowe widowisko”, podkreśla Sienkiewicz.

Przed nami 97. ceremonia – coraz bliżej trzech cyfr, ale na to musimy jeszcze cierpliwie poczekać. Na razie możemy sobie przypomnieć, co się działo 100 lat temu w kinie: premierę miała kultowa „Gorączka złota” Charliego Chaplina, Siergiej Eisenstein wypuścił zaś opus magnum „Pancernik Potiomkin”. Oscary rzecz jasna nie istniały, dźwięk w filmach miał zaś się pojawić dopiero za dwa lata. A co dzieje się dziś? Całkiem sporo – to jeden z najlepszych sezonów filmowych od lat. Sama główna kategoria oscarowa (najlepszy film) oferuje wiele arcydzieł, które premiery miały na największych festiwalach, od Cannes po Wenecję.

Spośród dziesięciu nominowanych skupmy się na najważniejszych. Mamy „Brutalistę”, epickie dzieło Brady’ego Corbeta z rolą Adriena Brody’ego – w duchu „Pianisty” Polańskiego i literatury faulknerowskiej. Opowiada o węgierskich emigrantach, którzy będą musieli sobie poradzić w nie do końca gościnnej Ameryce. To prawdopodobnie jedyny film sezonu, którego nie da się opisać bez użycia słowa monumentalny. Głośno jest też o „Emilii Pérez” francuskiego wizjonera Jacques’a Audiarda, który po latach kręcenia smętnych dramatów postanowił się przebranżowić i zrobił eklektyczny musical o tranzycji, miłości i meksykańskich kartelach. Rzecz na pierwszy rzut oka porywająca

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Promocja

Nie tylko kwas hialuronowy – poznaj 7 składników naturalnych kremów i balsamów nawilżających

Artykuł sponsorowany Ksylitol, trehaloza, opuncja figowa, skwalan – branża kosmetyków naturalnych sięga po coraz lepsze i gruntownie przebadane składniki, które pochodzą z natury i które genialnie nawilżają skórę. Poznaj 7 substancji wykorzystywanych w naturalnych kremach,

Aktualne

Jutro o świcie – Aurora Films

przedstawia film reżysera nominowanego do Oscara   JUTRO O ŚWICIE Reżyseria Rúnar Rúnarsson Islandia/Holandia/Chorwacja/Francja 2024, 80 min Przejmujące studium stłumionego żalu i więzi jakie tworzą się po utracie kogoś bliskiego.   W KINACH OD 28 LUTEGO

Promocja

5 najczęstszych błędów w pozycjonowaniu, które agencja pomoże Ci wyeliminować

Artykuł sponsorowany Pozycjonowanie stron internetowych to proces wymagający precyzji, wiedzy i stałego monitorowania efektów. Nawet niewielkie błędy mogą znacząco obniżyć widoczność witryny w wynikach wyszukiwania, a ich samodzielne eliminowanie często bywa trudne. Współpraca z agencją

Obserwacje

Globus Behaima

Średniowieczni ludzie wiedzieli, że Ziemia jest okrągła, ale nie znali sposobu, jak ją opłynąć

Żelazne pręty. Drewniane obręcze. Kubły pulpy papieru płótnowanego. Farby i tusz w wielu kolorach. Ręce i kunszt mistrzów rzemiosła – kowali, drukarzy i ludwisarza. Z tych materiałów wyłania się kula o średnicy ok. 60 cm. Jest rok 1491, w niemieckiej Norymberdze powstaje wspaniałe i niezwykłe dzieło.

Rzemieślnicy pracują w pocie czoła nad globusem – modelem znanego im świata. Posiłkują się przy tym mapą wydrukowaną specjalnie w tym celu. Pustą kulę pokrywają gipsowym bielidłem, kredą malarską. Na tę okrągłą skorupę naklejają paski pergaminu. Potem miejscowy ilustrator rysuje i maluje na niej przez 15 tygodni mapę świata wzorowaną na drukowanym wzorze. Za całe dzieło, w tym za wino i piwo spożywane przez majstrów podczas pracy, płaci skarbiec miejski. Po ukończeniu globus zostaje umieszczony w sali obrad norymberskiego ratusza, majestatycznej gotyckiej budowli w centrum miasta, gdzie ma cieszyć oczy rajców i służyć ich oświeceniu. Zapowiada przyszłe zyski, jako że pokazuje miejsca, gdzie znajdują się drogocenne kamienie, perły, egzotyczne drewno i najlepsze przyprawy – bogactwa, których eksploatacją mogą się zająć obywatele Norymbergi.

Pomysłodawcą tego żmudnego przedsięwzięcia jest Martin Behaim (1459-1507), kupiec, podróżnik i nawigator. Od końca lat 80. był on nadwornym geografem króla Portugalii Jana II (zm. 1495). Jan II chce rozszerzyć strefę portugalskiego handlu i swoje rodzące się imperium na Atlantyk, Afrykę i Wschód, a Behaim uważa siebie za kogoś, kto odgrywa w tych zabiegach kluczową rolę. Jakoż słynie on w Norymberdze z tego, że – wedle własnych chełpliwych słów – „opłynął jedną trzecią świata”.

Globus Behaima jest świadectwem jednej z najstarszych zachowanych europejskich prób przedstawienia całego świata w formie materialnej kuli. Pokazuje on jak grupa podróżników, rzemieślników, uczonych i kupców, wyobrażała sobie świat na początku lat 90. XV w., w przeddzień spotkania Europy z Amerykami.

Globus Behaima, który obecnie znajduje się w Germańskim Muzeum Narodowym w Norymberdze, wygląda jak współczesny. Jest wielobarwny, z wyraźnie zaznaczonymi krajami, rzekami, nazwami ludów i miejsc, górami, zwierzętami i misternie wykaligrafowanymi tekstami. Znajduje się na nim ok. 2 tys. nazw geograficznych, 100 ilustracji i ponad 50 długich opisów, a więc jest on zarazem przedstawieniem Ziemi i swoistą encyklopedią. Z czasem pociemniał i pokrył się pęknięciami (a także został kilka razy nieudolnie odrestaurowany). Początkowo trudno się zorientować, co się znajduje na jego powierzchni, ale gdy wzrok się dostosuje, wyłaniają się kontynenty, wyspy i morza oraz małe rysunki – świat pełen szczegółów.

Martin Behaim urodził się w Norymberdze, a jego globus jest wytworem tamtej epoki i miejsca. Gdy Behaim kierował pracami nad stworzeniem globusa, Norymberga była jednym z największych ośrodków handlowych w Europie, opływającym w bogactwa. Dochody rodziny Behaimów pochodziły z handlu luksusowymi tkaninami – bawełną, bławatami, złotogłowiem, adamaszkiem i dywanami z Bliskiego Wschodu, Persji, a nawet Chin – sprowadzanymi do Europy przez Wenecję, handlu na wskroś międzynarodowego. Norymberga, podobnie jak Augsburg, Brugia, Kolonia, Florencja, Frankfurt, Londyn, Lubeka i Paryż, była szybko rozwijającą się składnicą zamorskich towarów dla średniowiecznej Europy, otwartą i ustosunkowaną. Zamożny ojciec

Fragmenty książki Anthony’ego Bale’a Przewodnik średniowiecznego obieżyświata, przeł. Andrzej Jankowski, Rebis, Poznań 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Polaków współczucie warunkowe

Kobiety ze środowisk górniczych mają głos i swoją historię

Dr Monika Glosowitz – literaturoznawczyni, krytyczka literacka (Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Śląskiego). Córka górnika, wnuczka górników.

  • Pamiętam, jak w 1990 r. w Rudzie Śląskiej miał miejsce wybuch metanu w kopalni. Zginęło mnóstwo górników. Pamiętam wiadomości, pamiętam twarze tych żon, matek, sióstr. Boże, jak ja się z nimi identyfikowałam. I znów ta bezsilność. Mimo tylko tych dziesięciu lat.
  • Ten sam strach odczuwałam, gdy byłam w domu rodzinnym małą dziewczynką, kiedy ojciec szedł do pracy, jak i potem, gdy mąż szedł do pracy. Taka sama obawa ogarniała człowieka, kiedy nie wracał o określonej godzinie bez żadnej wiadomości z kopalni.
  • Zawsze byłam pełna podziwu, że są tak silne, że każdego dnia czekają na ich powrót. Że żyją w strachu i nie mogą im zabronić tej pracy, bo przecież zarabiają na chleb, kochają tę pracę mimo wszystko…
  • Nie mogłam spać. Śniło mi się, że tata jedzie na akcję ratowniczą, bo dzwonią po niego z kopalni, a tam tą właśnie szpadą ucinają mu głowę. Nigdy wcześniej takiej szpady nie widziałam, bo nikt ze znajomych taty jej nie miał.

Cytaty z książki Moniki Glosowitz Opowieści kobiet z rodzin górniczych.

 

– Jechałam do pracy, kiedy mijały mnie karetki. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że jadą na kopalnię Knurów-Szczygłowice (mowa o wypadku w kopalni 22 stycznia – przyp. red.). Gdy wracałam, wiedziałam już, co się stało, słuchałam wiadomości. Informacją były dla mnie nie słowa lekarzy o obrażeniach doznanych przez górników, ale to, co nie zostało powiedziane. Wiem to po opowieści żony górnika. Mąż nauczył ją rozpoznawania rodzaju komunikatów, kiedy nic już nie da się zrobić, wyczytywania spomiędzy wierszy.

Ta tragedia zdarzyła się w twoim sąsiedztwie.
– Górnicy, którzy zginęli w kopalni Szczygłowice, to też mieszkańcy mojej dzielnicy i sąsiedniej Czerwionki-Leszczyn. Na to nie da się przygotować. Mnie za każdym razem porusza i wzrusza, że całe społeczności jednoczą się wtedy w modlitwie, zresztą rola kościoła jest tu ogromna. Nie mamy domu kultury, jest straż pożarna z biblioteką i kościół. A to są te pierwsze, szalenie istotne reakcje zbiorowe, które pozwalają przetrwać rodzinie, tym, którzy zostają sami z takim ciężarem. Dzień po dniu pojawiały się przecież informacje, że kolejni górnicy umierali od poparzeń.

Czy w środowisku górniczym mówi się o jakichś znakach?
– To nie metafizyka, ale mówimy, że występują czarne serie. Były Szczygłowice, potem kopalnia Marcel – tam zginął górnik, zaraz Mysłowice-Wesoła. To idzie cyklami, jak nieustanna, zapętlająca się żałoba. Rok temu był wstrząs w Mysłowicach, już nieobecny w świeżej pamięci, zginęło trzech górników. W rodzinie, która została dotknięta tragedią, każde doniesienie o śmierci będzie zawsze otwierało traumę. Nie wyobrażam sobie tych ataków bólu po każdej informacji o wypadku. To element, który warunkuje nasze życie jako społeczności, od gminnej po regionalną. I chyba nigdy dość uświadamiania, że wpływa na nas na każdym poziomie funkcjonowania jako zbiorowości. Chyba jest tak, że im bardziej niebezpieczne warunki życia, tym silniejsze mechanizmy solidaryzowania się. Dlatego np. związki zawodowe mają tu taką pozycję.

Pracujesz z kobietami z rodzin górniczych nad wydobywaniem i zachowaniem pamięci o nich.
– To już prawie cztery lata, nie myślałam, że to będzie taka część mojego życia. Na początku razem ze Stowarzyszeniem Ruch Rozwoju Gminy Czerwionka-Leszczyny zaprosiliśmy tamtejsze kobiety na warsztaty. Wyrosłam w dzielnicy obok, w Leszczynach mieszkali moi dziadkowie. Dziadek pracował na kopalni. Używam sformułowania „kobiety z rodzin górniczych”, to te, które pracowały czy pracują w górnictwie, w infrastrukturze przemysłowej Górnego Śląska, powolutku zamykanej, i oczywiście żony górników, ale też ich krewne – matki, córki, siostry, wnuczki.

I zabrzmiał głos kobiecy.
– Pojawiały się opowieści, kobiety przynosiły na warsztaty różne rzeczy, powstała wystawa i cykl fotoportretów w ważnych dla portretowanych miejscach. Zrobiła je Karolina Jonderko, znakomita fotografka, córka górnika.

Trzeci etap konkursu był adresowany do kobiet z całego województwa śląskiego z włączonym automatycznie Zagłębiem. Śląskie zaskoczyło mnie różnorodnością. Wydaliśmy oddolnie książkę – gromadziła opowieści mówione, pisane w formie tekstów, zdjęcia, ale i dokumenty, nawet przepisy. Poprawiona, trochę zmieniona wersja ukazała się pod koniec 2024 r. nakładem Wydawnictwa Biblioteki Śląskiej jako „Opowieści kobiet z rodzin górniczych”.

Pojawiają się w niej górniczki.
– Odkrycie opowieści górniczek było dla mnie piorunujące. Ubiegłoroczny plakat konkursu na pamiętniki powstał na podstawie archiwalnego zdjęcia kobiet pracujących na płuczce. W odpowiedzi na wezwanie konkursowe pojawiły się opowieści pracownic

b.dzon@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Roman Kurkiewicz

Rzeczpospolitomat SA

Po ośmiu latach w opozycji i wkrótce półtora roku rządów premier Donald Tusk wjechał na białym koniu zapowiedzi rozwojowych. „Polska. Rok przełomu”. Dalej idą wielkie słowa: bezpieczeństwo, energia, deregulacja i inwestycje. Żeby nie było, padają ukonkretnienia: „Zainwestujemy w infrastrukturę kolejową, transportową, logistykę, CPK. Do roku 2037 przeznaczymy na polską kolej 180 mld zł”. Elektrownie jądrowe. Jedna, jak mówi Tusk, „u mnie na Kaszubach”. I giganty technologiczne: Google, Amazon, IBM i Microsoft. I zapowiedź uwolnienia jeszcze jednej, w mniemaniu premiera znaczącej energii: energii przedsiębiorców. Równocześnie pada rytualne zaklęcie neoliberalnej filozofii, która poza Polską przeszła do niechlubnego wspomnienia: „Deregulacja”.

Deregulację jako hasło ekonomii politycznej wskrzesił ostatnio Donald Trump, wciągając do tej działalności miliardera nad miliarderami Elona Muska. Jaki kraj, taki Musk, Tusk wciąga na pokład Rafała Brzoskę, właściciela sieci paczkomatów InPost, wołając doń ze sceny: „Niech pan się za to weźmie” (za „deregulację”). Brzoska chętnie się weźmie, cały jego biznes to jedna wielka deregulacja, degeneracja – praw pracowniczych – oraz rozkwit cięcia kosztów pracowników. Podążanie za trendem jest proste, przekłada się też na to, że media korporacyjne łykają temat bez zbędnych pytań i wątpliwości – przecież wielki Trump tak robi, a najbogatszy z miliarderów chętnie zdereguluje.

I tak jak sam impuls rozwojowo-inwestycyjny jest zasadniczo dobrym krokiem (zauważcie, że nagle w świecie, gdzie „nie ma kasy”, gdzie trzeba ciąć po najsłabszych, choćby po 800+ dla ukraińskich dzieciaków – nagle na pstryk jest 650 mld – dwa budżety roczne), ustawka z Brzoską i nawiązywanie w XXI w. do Chrobrego to jeden marny i wielki zarazem spektakl propagandowy. Rafał Brzoska, który jest symbolem i wzorcem wyzysku pracujących dla niego kurierów, nie ma ani kompetencji, ani interesu, żeby w jakiejkolwiek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Prawie jak prohibicja

Władze na Bliskim Wschodzie próbują odwieść mieszkańców od sięgania po zakazany w islamie alkohol. Zwykle z marnym skutkiem

Korespondencja z Turcji

W Iraku zakaz sprzedaży i importu alkoholu obowiązuje od przeszło roku, w Turcji w ciągu minionej dekady podatki, którymi obłożone są napoje wyskokowe, wzrosły o tysiące procent. Lawinowo przybywa zatruć metanolem. Konserwatywne władze na Bliskim Wschodzie na różne sposoby próbują zniechęcić mieszkańców do sięgania po zakazany w islamie alkohol. Zazwyczaj z marnym skutkiem.

Elmalı, niewielkie, otoczone górami miasteczko na peryferiach mekki turystycznej, jaką jest prowincja Antalya. Słynie z uprawy jabłek (stąd nazwa, elma to po turecku jabłko) i zabytkowego meczetu, który stanął tu w 1610 r. Oraz z postaci Muhammeda Hamdiego Yazıra, teologa, któremu po proklamowaniu republiki Mustafa Kemal Atatürk zlecił tłumaczenie Koranu z arabskiego na turecki, by wierni nie tylko recytowali sury, ale też w końcu rozumieli, jakie właściwie prośby zanoszą do Allaha. Turyści rzadko się tu zapuszczają, toteż cudzoziemka od razu budzi zainteresowanie. Przy moim stoliku w parku urządzonym niedawno na jednym ze wzgórz otaczających miasto już po kilku minutach pojawia się starszy pan. Przyszedł z wnuczką na piknik i postanowił podzielić się ze mną börekiem i owocami. Okazuje się, że to emerytowany imam. Wypytuje, jak długo będę w mieście, i radzi, co powinnam zwiedzić.

– No i jeszcze Likya – wymienia. – Winiarnia. Znakomita.

– Jesteś imamem i wysyłasz mnie do winiarni? – dziwię się.

– Ja nie piję, ale nie przeszkadza mi, że pije ktoś inny.

Podatkiem w butelkę

Nie wszyscy religijni muzułmanie, zwłaszcza ci będący u władzy, podzielają takie stanowisko. Ledwie kilka dni wcześniej, w dniu wyborów prezydenckich i parlamentarnych, w całym kraju wprowadzono jednodniową prohibicję. Alejki z alkoholem w sklepach spożywczych były zagrodzone, a część tekeli – sklepów monopolowych oferujących wyłącznie trunki, w ogóle zamknięto. I choć był to tylko jeden dzień, idealnie wpisuje się w batalię, którą urzędujący od przeszło dwóch dekad, hołdujący zasadom islamu prezydent Recep Tayyip Erdoğan prowadzi przeciwko alkoholowi.

Już jako burmistrz Stambułu zakazał sprzedaży napojów wyskokowych w kawiarniach prowadzonych przez miasto, najczęściej w atrakcyjnych turystycznie miejscach metropolii. Druga kadencja na stanowisku premiera przyniosła kolejne zmiany. Rząd pod wodzą Erdoğana częściowo ograniczył nocną sprzedaż alkoholu. Od 2013 r. nocą w Turcji nie można kupić nie tylko wysokoprocentowych trunków, ale nawet piwa. O ile restauracje i bary mogą je serwować, o tyle w sklepach nie można ich nabyć.

Najwyraźniej ten zabieg nie przyniósł oczekiwanego efektu. Rząd z roku na rok nakładał na alkohol kolejne podatki. Po dojściu do władzy Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) wprowadzono specjalny podatek od uważanej za narodowy trunek rakı – 40-procentowej anyżówki. Od tamtej pory wzrósł on

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Kochali USA, bo dostawali pieniądze

Polacy też na liście płac USAID

Przez dekady Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) była dla Kremla ekspozyturą CIA, finansującą i organizującą przewroty w krajach Azji, Ameryki Południowej i Afryki, a ostatnio także w republikach postradzieckich. Dziś identyczny pogląd lansuje amerykańska prawica.

Robert F. Kennedy Jr., sekretarz zdrowia i opieki społecznej, jeden z bliskich współpracowników prezydenta Donalda Trumpa, w rozmowie ze znanym dziennikarzem Tuckerem Carlsonem oskarżył USAID o zorganizowanie w 2014 r. rewolucji na Ukrainie: „Na Ukrainie dochodzi do zamieszek zwanych Majdanem, ale nikt nam nie mówi, że to my je finansujemy. Gazety nigdy nam nie powiedziały, nasz rząd nigdy nam nie powiedział, że USAID, będąca przykrywką CIA, przeznaczyła 5 mld dol. na sfinansowanie tych zamieszek”.

Na początku lutego Elon Musk, mianowany przez prezydenta Trumpa szefem Departamentu Efektywności Rządu (DOGE), nazwał agencję „organizacją przestępczą”, dodając: „Była ona prowadzona przez grupę radykalnych szaleńców, a my ich wyrzucimy”.

Tak też się stało. Prezydent Trump zdecydował o zamrożeniu na 90 dni realizacji wszystkich projektów agencji, którą oskarżono o marnowanie ogromnych sum pieniędzy amerykańskich podatników (również podczas jego pierwszej prezydentury w latach 2017-2021). W tym czasie miał być przeprowadzony audyt. Z 10 tys. pracowników zatrudnienie utrzymało 300, a resztę wysłano na trzymiesięczne urlopy.

By przekonać Amerykanów, że USAID była kierowana przez lewaków i zajmowała się marnotrawieniem publicznych pieniędzy, urzędnicy nowej administracji opublikowali listę wątpliwych przedsięwzięć, na które łącznie poszło ok. 400 mln dol.

Nowa rzeczniczka prasowa Białego Domu Karoline Leavitt na specjalnie zwołanej konferencji prasowej podała, że:

  • setki milionów dolarów rozdano w celu zniechęcenia afgańskich rolników do uprawy maku na opium, a ci zainwestowali pieniądze w rozwój owych upraw, co przyniosło korzyści talibom;
Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Siemoniak dał lekcję Olejnik

Nareszcie. Paskudna maniera traktowania gości TVN 24 z buta i przerywania rozmów z nimi została oprotestowana przez szefa MSWiA.

Gdy Tomasz Siemoniak w „Kropce nad i” mówił o walce z mafiami i przestępczością zorganizowaną, Monika Olejnik nagle mu przerwała, bo reporter na londyńskiej ulicy złapał wypuszczonego z aresztu byłego szefa RARS Michała Kuczmierowskiego. Bezczelny do bólu wysłannik TVN 24 usiłował coś z niego wycisnąć. A minister Siemoniak czekał. Gdy w końcu przestępca zbył natręta, Olejnik jak gdyby nigdy nic wróciła do ministra. Siemoniak zachował się z klasą i powiedział, że bardzo mu się nie podoba, „że przerywacie wywiad, bo podejrzewany o poważne przestępstwa w Londynie ma coś na ulicy powiedzieć”. Został w studiu, bo szanuje telewidzów, „których państwo nie uszanowali”. Jakie maniery, takie wolne media.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.