Archiwum

Powrót na stronę główną
Kraj

Harcownicy Ziobry

Połowa prokuratury krajowej bruździ Adamowi Bodnarowi

Zawiadomienie o zamachu stanu sprokurowane przez Bogdana Święczkowskiego wywołało powszechną ekscytację. Były prokurator krajowy i szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach PiS oskarżył kilkaset osób – na czele z premierem, ministrami, marszałkami Sejmu i Senatu, parlamentarzystami wspierającymi rząd, niektórymi prokuratorami i sędziami – że działając w zorganizowanej grupie przestępczej, dopuścili się zbrodni. Zbrodnia polega na tym, że nie uznają utworzonej przez PiS i obsadzonej przez nominatów tej partii nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, nielegalnej i upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa oraz działającej pod dyktando PiS atrapy sądu konstytucyjnego. „Puczyści” podważają też status neosędziów, ludzi często bez kompetencji i kręgosłupa moralnego, którzy zawdzięczają kariery układom politycznym.

A już największą zbrodnią Donalda Tuska i jego szajki jest to, że uchwalili budżet państwa, pozbawiając sutych pensji Święczkowskiego i innych tzw. sędziów TK.

Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, by dojść do wniosku, że mamy do czynienia z hucpą w wykonaniu Święczkowskiego. Jego metody działania polegają na fałszywym oskarżaniu i wrabianiu ludzi w przestępstwa. Tak było w przypadku Barbary Blidy. Wobec niewinnej kobiety uknuto zakończoną tragicznie intrygę, a okoliczności śmierci popularnej polityczki lewicy nigdy nie udało się wyjaśnić. Między innymi dlatego, że ślady na miejscu tragedii zostały dokładnie zatarte przez podległych Święczkowskiemu funkcjonariuszy.

W podobny sposób jak Barbarę Blidę, tj. wrabiając w przestępstwa, Święczkowski chciał załatwić również byłego zastępcę prokuratora generalnego Andrzeja Kaucza, Romana Giertycha czy Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich. Nie ma więc co się dziwić, że wierny żołnierz PiS udający sędziego poszedł po bandzie i wykrył zamach stanu.

„Ostry” w natarciu

Donos o zamachu Święczkowski przekazał swojemu koledze i byłemu podwładnemu Michałowi Ostrowskiemu, zwanemu „Ostrym”. To jeden z sześciu zastępców prokuratora generalnego, których Adam Bodnar dostał w spadku po Zbigniewie Ziobrze (Ostrowski został powołany w listopadzie 2023 r., już po przegranych przez PiS wyborach). Oprócz Ostrowskiego są to: Robert Hernand, Tomasz Janeczek, Krzysztof Sierak, Andrzej Pozorski i Beata Marczak. Ta ostatnia jednak w przeciwieństwie do pozostałych uznaje Dariusza Korneluka za prokuratora krajowego i nie sabotuje decyzji przełożonego. Ziobrowych buntowników nie można odwołać bez zgody Andrzeja Dudy, bo spodziewając się utraty władzy, PiS skutecznie zabetonowało prokuraturę, dając prezydentowi nadzwyczajne kompetencje.

Ostrowski szybko zabrał się do pracy. W ciągu kilku dni przesłuchał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Dar pomagania

Pierwsze wejścia na oddziały onkologiczne, do poszczególnych sal, były dla mnie dramatem

Jolanta Kwaśniewska – pierwsza dama RP w latach 1995-2005, prawniczka, bizneswoman, założycielka i prezeska Porozumienia Bez Barier

Zaczęła pani wkraczać do trudnej emocjonalnie przestrzeni – przestrzeni szpitali. Często nie wiemy, jak się tam zachować, czasami wręcz boimy się wchodzić. To było zderzenie z nieznanym światem?
– Dla mnie to nie do końca był obcy świat, bo znałam sytuacje, w których chorowali najmłodsi – takich przypadków było wśród znajomych kilkanaście. Wiedziałam, co to oznacza dla rodziny, a co dla samego dziecka. I z jakim zaangażowaniem rodzice w tamtych czasach walczyli, żeby pomóc swoim dzieciom.

W Polsce mieliśmy zawsze świetnych, oddanych lekarzy i pielęgniarki. Głęboko podziwiam medyków, sama przecież chciałam być lekarką – wciąż uważam, że możliwość pomagania ludziom to najpiękniejszy dar. Natomiast lekarze onkolodzy, zwłaszcza onkolodzy dziecięcy, to kategoria szczególna. W latach 90., kiedy umieralność była znacznie wyższa, zajmowanie się dziećmi, patrzenie w ich oczy i przekonywanie, że mimo wszystko będzie dobrze – chociaż wiadomo, że czas, jaki im został, jest bardzo krótki… To było potwornie trudne.

Przywoływałyśmy dane dotyczące przeszczepów szpiku kostnego. Zaledwie kilkadziesiąt na 1,2 tys. chorujących dzieci rocznie miało szansę na przeszczep. Trudno nie poczuć się przytłoczoną tymi liczbami. A przecież problemów było więcej.
– Jak opowiadałam, od samego początku, od kiedy mąż został wybrany na urząd prezydenta, otrzymywałam bardzo wiele listów – potem zaczęły one przychodzić lawinowo. Pisali do mnie wszyscy, którzy po prostu nie mieli pieniędzy, żeby zadbać o swoją rodzinę, o bliskich. Ludzie załamani niespodziewanie trudnymi sytuacjami, które na nich spadły. To właśnie nawał listów i opisywane w nich historie stały się potężnym motorem powstania fundacji.

Wiele listów dotyczyło przeszczepu szpiku kostnego. Dołączona była do nich gruba dokumentacja medyczna. Do tego informacja, że przeszczep jest możliwy tylko w Stanach Zjednoczonych. Koszt: 100 tys. dol. Gros zdesperowanych rodziców prosiło mnie o zebranie środków, ale przecież nie czułam się Panem Bogiem, który ma prawo decydować, do kogo powinny trafić pieniądze, a do kogo nie. Skrajnie trudno przecież wybrać, że opłaci się procedurę transplantacji u jednego z dzieci, a pozostałe kilkadziesiąt, które również aplikowało, nie będzie miało takiej szansy… Wtedy zbiórki społeczne nie były znane, nie istniały żadne serwisy fundraisingowe, starałam się więc prosić różne instytucje, żeby nas wspomagały.

Bardzo ważnym postulatem, ujętym w statucie fundacji, było wyrównywanie szans ludzi chorych, z niepełnosprawnościami, przede wszystkim dzieci.

Od czego zaczęły się pani działania?
– Przychodziły do mnie setki zaproszeń na różne spotkania, wydarzenia, konferencje, ale na swój pierwszy wyjazd wybrałam międzynarodowe dni osób niepełnosprawnych, które odbywały się w 1996 r. w Zgorzelcu.

Tuż przy polsko-niemieckiej granicy. Co pani tam zobaczyła?
– Rewelacyjne warsztaty

Fragmenty książki Pierwsza dama. Jolanta Kwaśniewska w rozmowie z Emilią Padoł, W.A.B., Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Popowodziowe powroty do życia

Głuchołazy to od ubiegłorocznej powodzi chyba najbardziej znane polskie miasteczko. Miesiąc po miesiącu odżywają

Dawny zdrój, gdzie z sukcesami leczono gruźlicę – Bad Ziegenhals, Kozia Szyja, Capri Collum. Kozia głowa na długiej szyi, herb miasta, jest symbolem Głuchołazów, upamiętnionym też na sympatycznym muralu przy ryneczku.

Mija piąty miesiąc od powodzi. – Cieszymy się, że funkcjonują wszystkie szkoły, prowadzone zarówno przez gminę, jak i przez stowarzyszenia, np. ta w Jarnołtówku, gdzie była zalana kotłownia, piec był niesprawny, ale wszystko zostało załatwione. Przedszkola pracują. Żłobek niebawem przyjmie wszystkie dzieci – wylicza burmistrz Głuchołazów Paweł Szymkowicz.

Remontowane są dom dziennego pobytu przy całkowicie zalanej alei Jana Pawła II oraz znajdujący się po jej drugiej stronie żłobek. – Niezalane piętro w dwupoziomowym budynku po wykonaniu pewnych prac sanepid dopuścił do użytku dla pięćdziesięciorga dzieci. Ten obiekt w czerwcu oddaliśmy po gruntownym remoncie. Był najnowocześniejszy w powiecie, na 125 miejsc, całkowicie zaspokajał potrzeby maluchów z gminy, mógł przyjąć dziecko niemal z dnia na dzień. Niestety, ta sytuacja trwała tylko do połowy września, kiedy stało się to, co się stało. Remont za kwotę 1 mln zł sfinansuje Fundacja TVP – przy takiej pomocy to idzie bardzo szybko, prace trwają – mówi urzędnik.

Wielkim postępem jest udrożnienie długiej, pełnej domów i zakładów ulicy Andersa, biegnącej wzdłuż Białki (czyli Białej Głuchołaskiej) i łączącej część zdrojową z centrum. Ulica była kompletnie zniszczona powodzią tak jak domy, wille, działki do niej przylegające. Jest już w całości przejezdna.

Udało się zapewnić zaopatrzenie miasta w wodę, ukończono odbudowę kolektora ściekowego z Głuchołazów do Nysy, który był uszkodzony na odcinku kilometra. – Koszt ponad 6 mln zł pokryło państwo. Udało się też zrobić przerzut wody, taki docelowy, z basenów tzw. wody surowej do stacji uzdatniania wody, z prawego brzegu Białki na lewy. Nauczeni doświadczeniem z 15 września, kiedy zerwało most kratowy i podczepioną pod nim magistralę wodną, zrobiliśmy przewiert i w nim umieściliśmy rurociąg wody surowej do stacji uzdatniania. Nic już raczej nie powinno mu szkodzić – podkreśla Szymkowicz.

Mieszkania, mieszkania

W Głuchołazach jest 140 zalanych mieszkań komunalnych. Lokatorzy 100 zdecydowali się je remontować ze swoich środków, odszkodowań, a przede wszystkim z pieniędzy, które rząd przeznaczył na zasiłki (do 200 tys. i 100 tys. na pomieszczenia gospodarcze). – Pozostaje 40 mieszkań osób, które nie poradziłyby sobie z różnych powodów z takim zadaniem. Te będą remontowane na koszt gminy. Wtedy oczywiście ich lokatorom nie będzie przysługiwał zasiłek. Wciąż w hotelach i schronisku przebywa 27 osób, dwie rodziny i samotna pani w Pokrzywnej, reszta osób – w ośrodku Banderoza w Głuchołazach. Część rodzin mieszka u bliskich, znajomych. Będą przystępować do remontów mieszkań wiosną. Jako gmina dodatkowo przebudujemy i przystosujemy dotychczasowe pustostany i lokale niezamieszkane. W sumie jest ich 97 i docelowo, jako mieszkania komunalne, gminne, będzie można je dzierżawić. Niewykluczone, że część lokali wystawimy na sprzedaż – zapowiada burmistrz.

Krajobraz popowodziowy to wciąż dużo problemów pojedynczych ludzi. Na przykład małżeństwo mieszkające na parterze w jednym z budynków komunalnych przy zalanej w całości ulicy zostało poszkodowane po raz drugi, pierwszy raz w 1997 r. Byli przekonani, że mają bardzo dobre ubezpieczenie, a okazuje się, że nie obejmuje ono powodzi. – Oni już nie chcą tam mieszkać, chcą się przeprowadzić do mieszkania poza terenem zalewowym, mają niewystarczające, skromne oszczędności, a nie wiadomo co z odszkodowaniem. Ale jeśli chcą korzystać z zasiłku dla powodzian, muszą zostać w starym mieszkaniu. Takich spraw jest dużo – opowiada gospodarz miasta.

Piąty miesiąc po powodzi, a wciąż napływają wnioski o zasiłki, można je składać w przedłużonym terminie do 15 marca. Jest ich bardzo dużo. Składanie ich tak późno, jak praktyka pokazuje, to również efekt tego, że „sąsiad dostał, więc ja też muszę”. Procedury wymagają opracowania każdego wniosku, powołania komisji szacunkowej, która na miejscu oceni straty, sporządzi dokumentację, wyda decyzję. – Wydawanie tylu decyzji trwa, a faktycznie poszkodowani czekają. Na szczęście rząd w pewnym momencie wprowadził zaliczki do 50 tys. i ludzie mogli zacząć coś robić – zaznacza burmistrz.

Mieszkańcy gminy narzekają

b.dzon@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Moje kartki

Mieliśmy zamach stanu. Krzyczały o tym paski TV Republika, krzyczała prawica, warczał prezes. Byli tacy, co w trwodze wyglądali przez okna, czy nie ma czołgów, ale okazało się, że to tylko zamach stanu pełzający, więc słabo go widać. Powiało jednak grozą, szczególnie przestraszyły się Rodzina Radia Maryja i lud zaszyty po małych miastach i wsiach. Jakby nie wystarczyło że Prawo i Sprawiedliwość zatruło jadem pojęcia prawa i sprawiedliwości, słowo patriotyzm – zbrukane, elita – wyzwisko, prawda jako kpina. Teraz pojęciem nieostrym i nieoczywistym staje się zamach stanu.

„Notesy” Andrzeja Wajdy, cztery potężne tomy. Notował codziennie, zapisywał myśli, spotkania i okruszki dnia, rysował. Ogromny, fascynujący materiał – zapełniał notesy od roku 1942 do 2016, więc to, co dostajemy, jest tylko wyborem – szkoda. Czasami notuje byle co, a czasami głębokie myśli. Wszystko kręci się wokół sztuki. Ale Wajda jest też bardzo zaangażowany politycznie i społecznie. Notatki ukazują reżysera jako wielkiego myśliwego, polował jak szalony na tematy, węszył, nastawiał uszu i utrzymywał masę gęstych kontaktów z ludźmi, z których mógł wycisnąć, co będzie mu przydatne. Był jak wielka ssawka. Nie kpię i nie mam żalu. To była walka, by dawać świadectwo światu i Polsce, tej dawnej i tej nowej. I w dużej mierze to się udało. A nie było łatwo, nieraz skarżył mi się, że brakuje u nas literatury, tej dobrej prozy drugiej ligi, która często jest bazą scenariusza.

I pomyśleć, że stał się dla polskiej prawicy śmiertelnym wrogiem. On, który dla naszej tożsamości zrobił tak wiele, odnosząc się do tego, co w naszej tradycji piękne, ale też bolesne. Dał Polsce piękne świadectwo.

Spotykam czasami w tych zapiskach siebie. 20 stycznia 1981 r. Wajda notuje: „Jastrun przynosi swoje kartki – ładne, wzruszające, ale całkowicie niedramatyczne”. Nic z tego nie pamiętam, jakie kartki, czemu miały być dramatyczne? W tumanach kurzu wyłuskuję swoje dzienniki spod łóżka i jest! Rok 1981. Znajduję odpowiedni dzień. Wszystko się wyjaśnia. „Rano w wytwórni na Chełmskiej, gdzie jestem umówiony z Wajdą. Mistrz szalenie zmartwiony, mówi: »Kochani, jesteśmy zupełnie w proszku, trzeba coś ruszyć«. I rzeczywiście, scenariusz Ścibora zupełnie się rozsypał. Wielkie kłopoty sprawia tytuł »Człowiek z żelaza« – bardzo niedobry, narzucający wielkie ograniczenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Make Germany Great Again!

Umizgi Elona Muska do skrajnie prawicowej Alternatywy dla Niemiec (AfD) mają już parotygodniową metrykę, ale są na tyle niesłychane, że pisać winno się o nich bez przerwy. Po pierwsze bowiem, Musk dysponuje platformą X – orężem docierającym do milionów ludzi na świecie i kształtującym ich opinię. Po drugie, nie jest on osobą prywatną, lecz członkiem ścisłego kierownictwa USA. Po trzecie, ponieważ ekscesy miliardera nie wywołują reakcji prezydenta, wolno przyjąć, że mówi on to, czego Trumpowi – mimo wszystko – powiedzieć nie wypada. Jeżeli zaś tak, to – po czwarte – mocarstwo pozaeuropejskie ingeruje w sprawy jednego z państw Unii Europejskiej. Czy będzie ingerować także w nasze sprawy? Thomas Rose, nowy ambasador USA w Warszawie, informujący kłamliwie o zamiarze aresztowania przez polski rząd premiera Izraela, budzi uzasadnione obawy. A Musk? Politolodzy twierdzą, że byłoby dziwne, gdyby prób ingerencji nie powtarzał.

Kontekst jego wybryków jest zaś jeszcze bardziej porażający. Najpierw ze względu na niego samego, popierającego skrajną prawicę na całym świecie, a słynącego też z niedawnego – nazwijmy to tak – „salutu rzymskiego”. Potem ze względu na sytuację wewnętrzną Republiki Federalnej, pogrążonej w kryzysie politycznym. I rzecz oczywiście nie w tym, że po wyborach 23 lutego niemiecka socjaldemokracja niechybnie odda władzę i że zastąpi ją CDU. Rzecz w tym, że CDU to nie jest już partia Helmuta Kohla

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Gołe zapasy wikarego

Wśród skandalistów sytuacja bez zmian. Kler nie daje się zepchnąć z podium. Trzeba wreszcie przeciąć ten ropień, by kolejnych dzieci nie spotykały takie okropieństwa jak chłopców z parafii w Święcanach pod Jasłem. Buszował tam ks. Dominik R. – 34-letni wikary robił zdjęcia nagim ministrantom. Wymyślił nowy sport: zapasy w basenie gołych chłopców z gołym wikarym. Mógł ich sobie wtedy podotykać do woli. Pedofil trafił przed Sąd Okręgowy w Rzeszowie. A można mu było wcześniej przerwać szlak dewiacji. Skargi na ks. Dominika R. były już wtedy, gdy pracował z dziećmi w Boguchwale koło Rzeszowa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Od czytelników

Listy od czytelników nr 8/2025

Lista Wildsteina trampoliną PiS

Histeria teczkowa? Nagle ludzie przypomnieli sobie, że sami się rejestrowali jako TW, żeby mieć z tego pieniądze. Litości! W moim mieście były zakłady pracy, w których wszyscy pracownicy byli zarejestrowani jako TW. I to ma być powód do wstydu? Dziś ludzie kradną, robią przekręty, uczestniczą w aferach obyczajowych i nie jest to powodem do wstydu czy histerii. Ba! Nieważne jest, czy się mówi o kimś dobrze, czy źle, byle mówili cokolwiek. Szkoda tylko, że Wildsteina nikt nie pozwał za udostępnienie danych osobowych tysięcy ludzi. Ciekawe, czy tak samo by się z nim cackano, gdyby ujawnił listy współpracowników ABW.
Michał Czarnowski

 

Czystki etniczne jako biznes

Smutne to wszystko, choć co do ONZ, chciałam tylko powiedzieć, że od bodaj roku komisją ds. kobiet zawiaduje Arabia Saudyjska, co pokazuje prawdziwe oblicze tej instytucji. Zakłamane wspólne interesiki osadników, którzy już dawno powinni zostać uznani za organizację terrorystyczną, Arabii Saudyjskiej i Trumpa niestety nie dziwią. Łączy ich specyficzna moralność i oparta na niej wizja świata.
Joanna Sarnecka

 

Odebrano telewizję PiS. I mamy rok wegetacji

To prawda, że wiele zależy od kadry. Im lepsza, tym firma bardziej fachowa. Wielość kanałów telewizyjnych być może służy do zarabiania na reklamach, do których dodatkiem są bezustannie powtarzane „kultowe” filmy, tasiemcowe seriale, pop-rozrywka, programy z wyprzedaży, smutne kabareciska.

Z rozmową znakomicie współbrzmią treści zawarte w książce prof. Andrzeja Karpińskiego „Jak ja to widziałem”: „Telewizja powinna nieść radość. A gdy włączy się telewizor, ma się wrażenie, że świat to wyłącznie katastrofy, wypadki i zbrodnie”. W rezultacie „telewizja w coraz większym stopniu wdziera się w nasze życie domowe i narusza spokój i intymność na równi z intruzami telefonicznymi i próbami okradania nas z zewnątrz. Bo okrada nas z wolnego czasu”.

Dodam, że książka prof. Karpińskiego ma formę pogawędki z czytelnikiem, co jest jej plusem.
Dorota Kaczmarek

 

Worek bokserski

Czytam sympatyczne felietony Tomasza Jastruna. Zwykle trafia w sedno. Często wspomina ciepło znajomych z Izraela. Pisze: „To mały kraj, niemal każdy miał kogoś wśród porwanych”. Pewnie można dodać, że niemal każdy ma kogoś wśród zabójców kobiet i dzieci palestyńskich. I są to tysiące Izraelczyków! Przy tak bezwzględnym traktowaniu okupowanego kraju nienawiść całej ludności jest zrozumiałą konsekwencją i nie wróży Izraelowi dobrej przyszłości, niestety.
Jan Dębek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Spustoszenie po Fałkowskim

Kupować, kupować i jeszcze raz kupować. Taki cel postawił sobie Wojciech Fałkowski, były dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie. A wcześniej wiceminister obrony narodowej u Antoniego Macierewicza.

Jacy myśliciele, takie dzieła. W MON też kupowali jak leci. Jak nikt w świecie mamy porąbany miks. Czołgi amerykańskie, koreańskie, niemieckie i radzieckie.

Fałkowski przez sześć lat wydał na zakupy 115 mln zł. Ponieważ chciał w zamku zrobić galerię sztuki europejskiej. Kompletne fiksum-dyrdum, bo niedaleko zamku jest Muzeum Narodowe. I to tam powinna trafić kasa na zakupy i te miliony, które wydał były dyrektor. Teraz Fałkowski opowiada, że oddał zamek Polakom. Prawdziwy dobrodziej, szkoda, że nie dodaje, którym konkretnie. Najbardziej zadowoleni z tego otwarcia byli bogaci Polacy, którzy organizowali tam swoje wesela.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Parada ról

Czyli sceniczne autoportrety Jana Peszka

Rzadko się zdarza, by aktorzy sami siebie portretowali na scenie. U malarzy to chleb powszedni, można przywołać setki, ba, tysiące autoportretów. Z aktorami rzecz inna – nader rzadko demaskują się na scenie. Raczej ukrywają się za maskami.

Przypomnieć można zaledwie kilka takich przypadków. Przed laty Nina Andrycz z okazji 65-lecia pracy scenicznej wystawiła w Teatrze Polskim w Warszawie monodram „Lustro” (współautor Andrzej Kondratiuk, reż. Tomasz Zygadło, 2000), w którym zagrała samą siebie. W roku 2024 Henryk Talar zaprosił do tego samego teatru na czytanie „78 lat i co nieco wincyj”, monodramu jego córki Zuzanny Talar-Sulowskiej, którego bohaterem był on sam ze swoimi teatralnymi losami. Pewnie jeszcze kogoś można by dołączyć do tej reprezentacji aktorskich autoportretów, ale i tak nikt nie dorówna Janowi Peszkowi, który aż trzykrotnie podjął próbę stworzenia swojego portretu scenicznego.

Pierwsze było „Dośpiewanie”, miało charakter spektaklu autorskiego, choć z udziałem reżysera Cezarego Tomaszewskiego. Następne, „Serce ze szkła” i „Sztuka wywiadu”, powstały z okazji 80. urodzin artysty we współpracy z jego dziećmi, Marią i Błażejem Peszkami.

Premiera spektaklu „Dośpiewanie. Autobiografia” według konceptu i w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego na podstawie materiału biograficznego aktora miała miejsce na Scenie Kameralnej Starego Teatru (2014). Trudno wyobrazić sobie „Dośpiewanie” bez „Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” Bogusława Schaeffera. Nie przypadkiem Jan Peszek grywał te monodramy jednego wieczoru, nie ukrywając, jak głębokie inspiracje wiążą nowy monodram z tym „odwiecznym”, który pozostaje w jego repertuarze od roku 1976!

Gdyby nie tekst Schaeffera, co aktor wielokrotnie potwierdzał, nigdy nie przyszłoby mu do głowy występować solo (stąd i tytuł dyptyku: „Podwójne solo”). O ile jednak „Scenariusz” nie jest tekstem własnym, choć został usynowiony przez aktora, o tyle nowy monodram wywodził się wprost z ważnych dla Peszka momentów w życiu osobistym i artystycznym. Toteż „Wariacje Goldbergowskie” Jana Sebastiana Bacha w porywającym wykonaniu Glenna Goulda, które stanowią muzyczne spoiwo monodramu, są przez aktora dośpiewywane w postaci fragmentów z biografii. Dośpiewania mają charakter nietypowy, bo to wykonania eksperymentalne, będące świadectwem poszukiwania muzycznych ekwiwalentów dla epizodów z życia.

Sam tekst również podlega transformacjom melodycznym za sprawą barwy, tempa, rytmu, głośności i dodatkowych efektów odkształcających „zwykłe” wypowiadanie tekstu. Peszek objawia w ten sposób nieskończenie wielkie możliwości plastycznego formowania dźwięku, budowania muzyki z pauz i głosu aktora. Towarzyszą temu działania plastyczne, zsynchronizowane z treścią opisywanego epizodu. Jednym z nich jest przywołane zabawne zdarzenie, kiedy Peszek, dostawszy się dzięki aktywności w sławnym krakowskim zespole MW2 (Młodzi Wykonawcy Muzyki Współczesnej) na warsztaty do Johna Cage’a, nie poddał się poleceniu obnażenia. Pozostali uczestnicy stanęli jak ich bóg stworzył, a Peszek pozostał w bieliźnie. Zaciekawiony Cage zapytał go, z jakiego kraju przybył. „Z Polski”, odparł bez lęku aktor. „Aaa…”, pokiwał głową ze zrozumieniem sławny kompozytor.

Takie to epizody przywołuje na świadków życiowej wędrówki, przede wszystkim demonstrując biegłość techniczną i zdumiewającą formę wykonania. „Dośpiewanie” Peszek przygotował z myślą o 50-leciu pracy artystycznej. Zamiast laudacji, listów gratulacyjnych i typowych jubileuszowych egzekwii zagrał spektakl potwierdzający najwyższą klasę aktorską. „Życie mi smakuje – komentował go w rozmowie z Łukaszem Maciejewskim – cieszy, rzadko przeraża. To uwielbienie życia, w całej jego rozmaitości, przejąłem zapewne od tych najważniejszych: dziadków, rodziców”. Spektakl potwierdzał siłę tego zachwycenia.

Nad kolejnym autoportretem Jana Peszka

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polityka wschodnia a mit Kresów

O Kresach Wschodnich nasłuchałem się od dziecka. Moi rodzice przyjechali pod koniec wojny do Krakowa z Tarnopola, w którym mieszkali przed wojną i w którym urodziła się jeszcze moja starsza siostra. W Krakowie zostali na resztę życia. Ja urodziłem się już w tym mieście. Po wojnie do rodziców dołączyli dziadek z babcią jako repatrianci. Przed wyjazdem dziadek zdążył posiedzieć parę tygodni w NKWD-owskim więzieniu, z którego szczęśliwie go wypuszczono.

Po wojnie kolonia lwowiaków (jak się okazuje, kategoria dość pojemna, obejmująca mieszkańców całej dawnej Galicji Wschodniej) nie była zbyt duża. Większość repatriowała się na Śląsk, szczególnie do Bytomia, ale najwięcej do Wrocławia i na cały Dolny Śląsk. Ta krakowska kolonia lwowiaków trzymała się razem. Mieli swoje stałe miejsca spotkań, nawet zęby wszyscy leczyli u dentystki lwowianki, która otworzyła gabinet w Krakowie przy ulicy Karmelickiej. Poczekalnia tego gabinetu to był istny klub kresowian! Nawiasem mówiąc, prawdziwego klubu założyć nie było wolno. W tej poczekalni wymieniano się wiadomościami o znajomych sprzed wojny, wspominano Lwów, Tarnopol i inne miasta wschodniej Galicji, informowano się, kto umarł, a kto odezwał gdzieś z zagranicy.

Przez nasze mieszkanie też przewinęło się wielu lwowiaków. Różni wujkowie, ciotki, znajomi… Wszyscy żyli wspomnieniami, tęsknotą, nadzieją na powrót. Czasem nawiązywano do wielkiej polityki. Wojna koreańska budziła nadzieję, a gdy prezydentem USA został gen. Eisenhower, zapamiętałem, że moja babcia, nieinteresująca się polityką, mówiła do kuzynki z nadzieją: „Jak prezydentem Ameryki został generał, to już na pewno będzie wojna z bolszewikami”. Nie chodziłem jeszcze do szkoły, nie bardzo rozumiałem, co tak babcię cieszy, więc zapytałem, czy to dobrze, jeśli będzie wojna. Babcia zapewniła mnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.