Archiwum

Powrót na stronę główną
Promocja

Czy perfumy na święta to dobry pomysł? Dowiedz się, dlaczego tak!

Artykuł sponsorowany Święta Bożego Narodzenia to czas, który kojarzy się z radością, ciepłem i bliskością bliskich osób. Wybór odpowiedniego prezentu na tę okazję często bywa wyzwaniem. Wśród wielu pomysłów, jednym z klasycznych i eleganckich wyborów są perfumy. Czy rzeczywiście są one

Promocja

TOP 5 eSIM do podróży: porównanie Yesim, Airalo, Holafly, eSIM Plus i Saily w 2025 roku

Artykuł sponsorowany W 2025 roku dla wielu osób planowanie wyjazdu zaczyna się od pytania o internet mobilny, a dopiero potem o hotel czy bilety. Poza Unią Europejską roaming może być drogi, a nawet w UE limity danych szybko

Promocja

Jak efektywnie korzystać z SMS marketingu w strategii marketingowej?

Artykuł sponsorowany

SMS marketing to jedno z najskuteczniejszych narzędzi komunikacji z klientami, które przy odpowiednim zastosowaniu może znacząco zwiększyć efektywność Twojej strategii marketingowej. Współcześni konsumenci są bombardowani setkami wiadomości każdego dnia poprzez różnorodne kanały komunikacyjne, ale to SMS-y wciąż mają wyjątkową zdolność do przyciągania uwagi dzięki swojej bezpośredniości i prostocie.

Dowiedz się, jak skutecznie włączyć SMS marketing do swojej strategii, aby nie tylko zwiększyć zaangażowanie klientów, ale także poprawić wyniki sprzedażowe. Wykorzystaj potencjał SMS marketingu w swojej firmie – odkryj sprawdzone metody oraz narzędzia, które mogą Ci w tym pomóc.

Odpowiednie podejście do klientów

Aby SMS marketing przyniósł oczekiwane rezultaty, konieczne jest zrozumienie i uwzględnienie potrzeb oraz oczekiwań odbiorców. Personalizacja komunikatów odgrywa tutaj niezwykle istotną rolę. Wysyłając wiadomości dostosowane do preferencji i zachowań klientów, zwiększasz szansę na ich pozytywną reakcję. Warto też pamiętać o odpowiednim targetowaniu – nie każdy klient powinien otrzymywać te same wiadomości. Segmentacja bazy danych na podstawie wcześniejszych interakcji z marką pozwala dostarczać bardziej relewantne (trafne, odpowiednie) treści, co z kolei przekłada się na wyższe zaangażowanie.

Zwięzłe i treściwe komunikaty

Jednym z głównych atutów SMS marketingu jest jego bezpośredniość, dlatego komunikaty powinny być zwięzłe i klarowne. Ograniczona liczba znaków wymaga, aby przekaz był maksymalnie treściwy i przyciągał uwagę od pierwszych słów. Aby zwiększyć efektywność swoich kampanii, warto skupić się na:

  • jasnym przekazie – koncentruj się na najważniejszej informacji, którą chcesz przekazać.
  • używaniu języka korzyści – pokaż klientowi, co zyska dzięki podjęciu działania.
  • krótkim i prostym Call-to-Action – wyraźnie wskaż, jaką akcję powinien podjąć odbiorca (np. kliknięcie w link, odpowiedź na wiadomość).

Zastosowanie tych zasad pomoże w tworzeniu komunikatów, które skutecznie angażują odbiorców i prowadzą do oczekiwanych działań.

Sprawdź ofertę systemu masowej wysyłki SMS, który pomoże w prowadzeniu SMS marketingu: https://www.tidesoftware.pl/produkty/komunikacja-mobile/masowa-wysylka-sms/

Integracja z innymi kanałami

SMS marketing, choć skuteczny jako samodzielne narzędzie, osiąga najlepsze wyniki w połączeniu z innymi kanałami komunikacji. Integracja SMS-ów z kampaniami e-mailowymi, mediami społecznościowymi czy nawet aplikacjami mobilnymi pozwala na stworzenie spójnej i wielokanałowej strategii. Dzięki temu możesz dotrzeć do swoich klientów na różnych etapach ich ścieżki zakupowej, zwiększając tym samym prawdopodobieństwo konwersji. Co więcej, wykorzystanie raportów i analiz z różnych kanałów umożliwia lepsze zrozumienie efektywności kampanii i ich dalszą optymalizację.

Inne kwestie

Poza kluczowymi elementami, warto zwrócić uwagę na inne aspekty, które mogą wpłynąć na sukces marketingowej kampanii SMS.

Przede wszystkim, istotne jest przestrzeganie regulacji prawnych, takich jak RODO, co zapewnia bezpieczeństwo danych klientów i buduje zaufanie do marki. Dodatkowo, optymalizacja czasu wysyłki wiadomości oraz monitorowanie wskaźników takich jak open rate czy CTR, pozwala na bieżąco oceniać skuteczność kampanii i wprowadzać niezbędne poprawki. Odpowiednie narzędzia do masowej wysyłki SMS, oferowane przez Tide Software, mogą znacząco ułatwić zarządzanie i automatyzację tych procesów, zapewniając jednocześnie ich najwyższą skuteczność.

Artykuł sponsorowany

Polemika

Polemika do tekstu 35 religii w szkole

Polemika do tekstu Kornela Wawrzyniaka z „Przeglądu” z 6.10.2025

https://www.tygodnikprzeglad.pl/35-lat-religii-w-szkole/

oraz do analogicznej wersji pod zmienionym tytułem na Portalu Onet z 12.10.2025

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/seria-skandali-w-polskim-kosciele-to-byl-strzal-w-kolano/xj1k8xr

Autorzy: Dariusz Kwiecień i Tomasz Sypniewski, nauczyciele religii w szkole średniej w Warszawie, członkowie Stowarzyszenia Katechetów Świeckich

Czytając tekst pana Kornela Wawrzyniaka w „Przeglądzie”, trudno oprzeć się wrażeniu, że jego narracja o religii w szkole to nie analiza, lecz akt oskarżenia — z wyrokiem wydanym jeszcze przed rozpoczęciem procesu. Wawrzyniak i cytowani przez niego eksperci malują Kościół jako opresyjną instytucję, nauczycieli religii jako strażników „szariatu katolickiego”, a uczniów – jako ofiary „katolickiej indoktrynacji”. Tyle że ten obraz, choć wygodny, jest całkowicie nieprawdziwy. A przecież „półprawda jest całym kłamstwem”.

Manipulacja tytułem – przykład medialnej nierzetelności

Warto zauważyć, jak różnie przedstawiono ten sam tekst w różnych mediach. Oryginalny tytuł w Tygodniku „Przegląd” – „35 lat religii w szkole i coraz szybsza laicyzacja” – jest przynajmniej uczciwą publicystyczną tezą. Autor stawia diagnozę, z którą można się zgodzić lub polemizować, ale wiadomo, czego dotyczy artykuł. Natomiast tytuł nadany przez portal Onet: „Seria skandali w polskim Kościele. To był strzał w kolano” – to już czysta manipulacja. Nie tylko przesuwa akcent z tematu religii w szkole na sensacyjną narrację o „skandalach w Kościele”, ale też buduje emocjonalny kontekst, który nie ma wiele wspólnego z treścią artykułu. To przykład medialnej techniki, która z poważnej dyskusji o edukacji czyni propagandowy spektakl, odwołujący się do emocji, a nie argumentów. Takie zabiegi nie służą ani prawdzie, ani rzetelności dziennikarskiej. A przecież debata o religii i etyce w szkole powinna być przestrzenią spokojnego namysłu – nie medialnego polowania na sensację.

Mityczne przywileje kleru czy jawna dyskryminacja nauczycieli religii

Co to właściwie oznacza, że „od 1 września 2025 r. szefowa resortu edukacji ogranicza przywileje kleru w szkole i jego dostęp do uczniów”, jak w sposób mało wyrafinowany przedstawia to pan redaktor? Przypominamy, że „kler” to potoczna nazwa osób duchownych, do których zalicza się 34,7 tysiąca księży katolickich i 154 biskupów (z tego co wiemy, żaden z tych ostatnich nie uczy religii w szkole). Za to w szkołach pracuje 29,8 tysiąca pełnoprawnych nauczycieli, nazywanych potocznie katechetami, spośród których tylko 8 tysięcy stanowią księża. Zdecydowana większość katechetów to jednak osoby świeckie (3250 mężczyzn i aż 13450 kobiet). Po bezprawnej reformie pani minister Nowackiej wielu z nich straciło pracę, ma ograniczone etaty, a przez to niższe dochody, mimo że mają na utrzymaniu dzieci, starszych rodziców i zobowiązania kredytowe. Sam resort edukacji szacował, że w wyniku nagłego ograniczenia lekcji religii do jednej tygodniowo zlikwidowanych zostanie 10,5 tysiąca etatów nauczycieli religii.

Paradoksalnie więc minister Barbara Nowacka – znana feministka i orędowniczka równości kobiet – swoją decyzją najbardziej uderzyła właśnie w kobiety. W zawodzie nauczyciela religii przeważają przecież kobiety, często z wieloletnim doświadczeniem pedagogicznym i dodatkowymi kwalifikacjami. To one, a nie „kler”, poniosły największe konsekwencje tej decyzji. W imię rzekomego „unowocześnienia edukacji” pozbawiono pracy tysiące kobiet, które całe życie poświęciły kształceniu młodzieży i budowaniu etosu szkoły. Trudno o bardziej wymowny przykład sprzeczności między ideologicznymi deklaracjami a rzeczywistością.

Jakkolwiek by liczyć, nawet gdyby każdy z uczących księży zrezygnował z nauczania w szkole (choć część dyrektorów chce mieć księdza jako katechetę, bo jest kompetentnym nauczycielem, ma dobry kontakt z młodzieżą i często realizuje awans zawodowy, którego nie może przerwać), bilans się nie zgadza.

Nie przywilej, tylko prawo

Zacznijmy od rzeczy podstawowej: religia w szkole nie jest żadnym „przywilejem kleru”. To prawo rodziców i uczniów, zapisane w Konstytucji RP (art. 53) oraz w konkordacie między Stolicą Apostolską a Polską. To prawo do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami, a nie przymus uczestnictwa w praktykach religijnych. W każdej szkole rodzic lub pełnoletni uczeń sam decyduje o uczestnictwie. Mówienie o „ograniczaniu dostępu kleru do uczniów” brzmi tak, jakby nauczyciele religii byli intruzami, a nie pełnoprawnymi pracownikami systemu edukacji, którzy – przypomnijmy – zdają takie same egzaminy, podlegają ocenie pracy i są zobowiązani do przestrzegania tych samych standardów dydaktycznych, co inni nauczyciele. My, nauczyciele religii, nie walczymy o przywileje, lecz o zachowanie sensu swojej pracy – katechetycznej i wychowawczej, opartej na trosce o człowieka. To nie jest interes zawodowy, lecz apel ludzi, którzy codziennie słuchają młodzieży, rozmawiają z nią o wartościach, cierpieniu i nadziei, gdy inni już nie mają na to czasu.

Religia fanatyzuje czy wychowuje do miłości i ofiary?

Kolejny redaktorski „kwiatek” to passus, że w obronie katechetów „do akcji ruszyła fundamentalistyczna organizacja Ordo Iuris ze swoim projektem, który ma nas cofnąć o 100 lat, do dwóch obowiązkowych godzin religii w szkołach. Tyle że działania te przyniosą skutek odwrotny do zamierzonego (…) Lekcje religii katolickiej, które miały wymiar indoktrynacji, stały się jednym z najważniejszych elementów sekularyzacji polskiej młodzieży — tłumaczy prof. Stanisław Obirek, teolog i były jezuita”.

Rzeczywiście, w międzywojniu religia była obowiązkowa i to w wymiarze dwóch godzin. Czy indoktrynowała pokolenie Kolumbów, które oddało niewyobrażalną daninę krwi w walce z dwoma totalitaryzmami, czy raczej wychowała ich w duchu miłości do ojczyzny i uzdolniła do najwyższej ofiary – niech ocenią historycy, socjologowie i psychologowie. Równie wątpliwa jest teza prof. Obirka, że lekcje religii przyczyniły się do sekularyzacji Polaków. Czy zatem gdyby religii nie przywrócono w 1990 r. po jej bezprawnym usunięciu przez komunistów w 1961 r., sekularyzacja by nie nastąpiła? Badania socjologiczne pokazują, że sekularyzacja społeczeństw dobrobytu ma zupełnie inne źródła – kulturowe, polityczne, gospodarcze i społeczne.

Sama zaś „szarża” Instytutu Ordo Iuris polegała jedynie na tym, że wsparł on środowisko katechetów i przygotował dla Komitetu Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej „Tak dla religii i etyki w szkole” projekt ustawy, postulujący przywrócenie poprzedniego wymiaru nauczania religii, który – jak sam autor przyznaje – został bezprawnie naruszony rozporządzeniem minister Barbary Nowackiej.

Europejski standard, nie polska osobliwość

Warto przy tej okazji poruszyć wątek skargi, a właściwie dwóch skarg – z 24 marca 2025 i 16 maja 2025 r., złożonych przez nasze stowarzyszenie do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Należałoby się zastanowić, dlaczego rząd najprawdopodobniej przegra obie sprawy.

W większości państw europejskich – w tym w Niemczech, Austrii, Hiszpanii, Włoszech czy Finlandii – lekcje religii są integralną częścią edukacji publicznej, finansowaną przez państwo. Polska nie jest tu wyjątkiem, lecz kontynuuje europejską tradycję wychowania integralnego, w którym wiedza i moralność się dopełniają.

Bezstronność (nie „neutralność”) światopoglądowa państwa nie oznacza eliminacji religii z przestrzeni publicznej, lecz równy szacunek dla przekonań wierzących i niewierzących. Dlatego szkoła powinna zapewniać możliwość nauki religii lub etyki – a nie likwidować jedną z nich pod hasłem „neutralności”. Wiedzą to europejscy włodarze. Wiedzą to całe społeczeństwa 22 krajów Unii Europejskiej. Tylko na własnym, polskim podwórku zaściankowego antyklerykalizmu toczymy spór o wartości aksjologiczne, które mogą przynieść wielką społeczną korzyść w naszym narodzie.

Religia nie indoktrynuje, lecz uczy myślenia

Pan redaktor powtarza jak mantrę, że lekcje religii to „indoktrynacja”. Szkoda, że najwyraźniej nie zajrzał do podręczników, w których mowa o wolności sumienia, odpowiedzialności moralnej, historii religii, a nawet o zjawisku niewiary. Religia w szkole nie zamyka umysłów – przeciwnie, stawia pytania, których nikt inny w edukacji już nie zadaje: po co żyję, co jest dobrem, czym jest miłość, kim jestem?

W świecie, w którym uczymy młodzież algorytmów, ale nie sensu, lekcja religii pozostaje jednym z niewielu miejsc, gdzie młody człowiek może zmierzyć się z pytaniami o siebie. Nie każdy uczeń wyjdzie z niej wierzący – ale każdy ma szansę wyjść myślący.

Zarzuca się nam, nauczycielom religii, że „zmuszamy” uczniów lub że „wszyscy byli z automatu zapisani”. To nieprawda. Od lat obowiązuje zasada dobrowolności: jeśli ktoś nie chce chodzić – nie chodzi. Ale czy naprawdę rozwiązaniem problemu ma być całkowite usunięcie religii ze szkoły? Czy nie lepiej rozmawiać, doskonalić metody i podnosić jakość nauczania – tak jak w przypadku każdego innego przedmiotu?

Spadek zaufania do Kościoła a przemiany społeczne

Kolejnym, być może nieświadomym przekłamaniem w artykule, jest przywołanie spadku zaufania do Kościoła katolickiego w Polsce w ciągu ostatnich dziesięciu lat – z 58 proc. do 35,1 proc. we wrześniu 2025 r. Jednocześnie autor podaje, że „między 1992 r. a 2022 r. liczba dorosłych Polaków deklarujących wiarę spadła z 94 proc. do 84 proc., a regularnie uczestniczących w praktykach religijnych – z 70 proc. do 42 proc.”. Wynikałoby z tego, że znaczna część wierzących Polaków… nie ufa samym sobie, bo to oni właśnie tworzą Kościół.

W rzeczywistości dane te mówią więcej o przemianach społecznych niż o kondycji wiary. Autorowi zapewne chodziło o spadek zaufania do biskupów, który jest zjawiskiem złożonym i wieloczynnikowym. Wpływ na niego miały zarówno błędy pojedynczych osób, jak i sposób komunikowania się Kościoła z wiernymi w trudnych sprawach. W ostatnich latach widać jednak coraz większą otwartość Episkopatu na dialog, refleksję i potrzebę odnowy. Równocześnie coraz aktywniejszą rolę w życiu Kościoła odgrywają świeccy — nauczyciele, rodzice, ludzie zaangażowani społecznie — którzy czują się współodpowiedzialni za jego misję i wiarygodność. To właśnie w tej współpracy duchowieństwa i świeckich może dokonywać się prawdziwe oczyszczenie i odnowa wspólnoty wiary.

Choć liczba przypadków przestępstw wśród duchowieństwa nie jest statystycznie wyższa niż w innych grupach zawodowych, oczekiwania wobec księży są inne – mają być przewodnikami duchowymi. Stąd rozczarowanie i spadek autorytetu. Jednak z tych danych nie wynika, że to religia w szkole zawiodła. To raczej lustro przemian społecznych. W epoce, gdy autorytetem jest influencer, a „duchowość” sprowadza się do cytatu z Instagrama, trudno oczekiwać, by katecheza była panaceum. Mimo to w wielu szkołach – zwłaszcza mniejszych – to właśnie nauczyciel religii pozostaje jednym z nielicznych dorosłych, z którymi młodzież rozmawia o wartościach, cierpieniu czy śmierci – z szacunkiem i nadzieją na życie wieczne.

Religia a edukacja zdrowotna w szkole

Szermowanie przez redaktora Wawrzyniaka argumentem o rzekomym spadku frekwencji na lekcjach religii w zestawieniu z zajęciami edukacji zdrowotnej brzmi dość komicznie. Nawet w zsekularyzowanej stolicy na religię uczęszcza więcej uczniów szkół średnich niż na edukację zdrowotną – i to mimo że ci, którzy nie wybierają religii ani etyki, są często umieszczani w środku planu lekcji, zmuszeni do bezproduktywnego czekania na tzw. „okienkach”. Religia i etyka natomiast zostają przesuwane na skrajne godziny zajęć.

Taka praktyka odbiera uczniom poczucie stabilności i realną możliwość wyboru między przedmiotami etycznymi. Warto przypomnieć, że Trybunał w Strasburgu w wyroku Grzelak przeciwko Polsce (2010) zobowiązał państwo do zapewnienia uczniom faktycznego dostępu do nauki etyki. To zadanie nie dla Kościołów ani związków wyznaniowych, lecz dla Ministerstwa Edukacji Narodowej, które przez lata nie zadbało o odpowiednie przygotowanie nauczycieli tego przedmiotu.

Decyzje obecnego resortu uderzyły nie tylko w nauczycieli i uczniów, ale także w organizację pracy szkół. W małych miejscowościach dyrektorzy są zmuszeni do redukcji etatów, łączenia klas i układania planów lekcji wbrew zasadom racjonalnej organizacji nauki.

Tak właśnie wygląda w praktyce ministerialnie rozumiana „neutralność światopoglądowa”.

Czy pół miliona to dużo?

Autor artykułu zarzuca propagandowy wymiar inicjatywie „TAK dla religii i etyki w szkole”, pod którą zebrano pół miliona podpisów, twierdząc, że to jedynie 1,7 proc. uprawnionych do głosowania. Zapraszamy pana redaktora, by sam spróbował zebrać choćby 500 podpisów pod dowolną inicjatywą, wymagającą podania imienia, nazwiska, adresu i numeru PESEL. Te 500 tysięcy podpisów, nawet jeśli ma wymiar symboliczny, jest drugim wynikiem w historii obywatelskich inicjatyw ustawodawczych w wolnej Polsce. Dla porównania – inicjatywa „Świecka szkoła” z 2015 r., przygotowana m.in. przez obecną wiceminister edukacji p. Katarzynę Lubnauer, zebrała 150 tysięcy podpisów, choć organizatorzy z pewnością chcieliby mieć ich trzy razy więcej.

Można więc przypuszczać, że właśnie ta liczba podpisów zadziałała jako czynnik integrujący środowiska polityczne wokół wartości, z którymi utożsamia się zarówno część opozycji, jak i obecnej koalicji. Niewykluczone, że od roku szkolnego 2026/2027 religia i etyka zostaną na nowo umocowane w prawie oświatowym jako przedmioty wzmacniające wychowawczą rolę szkoły.

Powrotu do salek parafialnych nie będzie

Lewica z uporem powtarza hasło o potrzebie powrotu religii do salek parafialnych, jakoby miała to być lepsza forma nauczania. To jednak postulat całkowicie nierealny. Salki te powstały doraźnie po wyrugowaniu religii ze szkół przez władze komunistyczne i dziś w większości nie spełniają podstawowych standardów prowadzenia zajęć dydaktycznych. Nie chcą tego także rodzice, którzy oczekują, by szkoła była miejscem integralnego wychowania – również w wymiarze etycznym i duchowym.

Zamiast więc walczyć z religią w szkole, środowiska laickie mogłyby podjąć rzeczowy dialog z Kościołami i związkami wyznaniowymi, by wspólnie wypracować dobry program etyki szkolnej – taki, za który wdzięczni byliby także rodzice niewierzący. Ministerstwo Edukacji Narodowej powinno natomiast rozpocząć systemowe szkolenie nauczycieli etyki, zgodnie z wyrokiem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w sprawie Grzelak przeciwko Polsce z 2010 roku.

Religia jako wspólne dobro, nie narzędzie wojny kulturowej

Wawrzyniak kończy swój tekst apelem o rozmowę. Trudno się z tym nie zgodzić. Ale rozmowa wymaga wzajemnego szacunku, a nie pogardy wobec wierzących, nauczycieli religii czy inicjatyw obywatelskich. Pół miliona podpisów pod projektem Stowarzyszenia Katechetów Świeckich to nie „propaganda”. To pół miliona obywateli, którzy widzą w religii wartość wychowawczą, kulturową i moralną. W demokracji ich głos waży tyle samo, co głos zwolenników laicyzacji.

Nie wszyscy nauczyciele religii to „księża z ambony”. Wielu z nas to świeccy pedagodzy, doświadczeni małżonkowie, rodzice, wiodący życie w świecie. Wchodzimy do klas nie po to, by „nawracać”, ale by towarzyszyć. Szkoła bez miejsca na rozmowę o wartościach, nawet jeśli będzie świecka, stanie się duchowo pusta. I właśnie przed tym – a nie przed „szariatem katolickim” – trzeba dziś Polskę bronić.

Warto przy tej okazji wspomnieć, że Stowarzyszenie Katechetów Świeckich powstało z inicjatywy nauczycieli, a nie hierarchii kościelnej. Nie jest agendą Kościoła, lecz obywatelską organizacją reprezentującą świeckich pedagogów. Naszym celem jest dialog, troska o edukację aksjologiczną i obrona prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z przekonaniami.

Proroctwo? Kto wie

Na koniec chcielibyśmy podziękować panu redaktorowi Wawrzyniakowi za mimowolne rozsławienie naszego Stowarzyszenia Katechetów Świeckich, któremu przypisał 10,5 tysiąca członków. W rzeczywistości wszystkich świeckich katechetów w Polsce jest około 17 tysięcy, a do stowarzyszenia należy co setny z nich. Niemniej czujemy się reprezentantami całego środowiska i ufamy, że z Bożą pomocą spełnimy rolę oślicy Balaama – w obronie tego pokolenia. A o jaką rolę chodzi? Warto zajrzeć samemu do Biblii. Albo po prostu – uczestniczyć w lekcjach religii w szkole.

Dariusz Kwiecień

Tomasz Sypniewski

Kontakt@katecheci.org.pl

Promocja

Dlaczego warto kupować meble online?

Artykuł sponsorowany Na etapie urządzania mieszkania albo domu można napotkać wiele trudności. Znalezienie idealnych mebli do salonu, sypialni albo pokoju gościnnego to nie lada wyzwanie, chociażby ze względu na ogromną różnorodność produktów dostępnych na rynku. Jeśli chcesz oszczędzać czas

Świat

Pożytki z Łukaszenki

Mińsk jest żywotnie zainteresowany zakończeniem wojny

Choć Białoruś prowadzi politykę nieprzyjazną wobec Polski, to coraz wyraźniej widać, że realną alternatywą dla Aleksandra Łukaszenki w okresie rządów Władimira Putina mogłaby być rosyjska flaga powiewająca nad Twierdzą Brzeską.

Podejrzewani o dywersję obywatele Ukrainy mieli przekroczyć granicę w Terespolu. Na Białorusi agenci rosyjskich służb specjalnych mogą czuć się bezpiecznie, choć niekoniecznie tak dobrze jak w Moskwie.

W miniony poniedziałek rosyjska dziennikarka komentująca w telewizji państwowej RTR incydent w Polsce stwierdziła, że miesiąc wcześniej Donald Tusk poparł ataki Ukrainy na obiekty w głębi Rosji, co mogło sugerować, że próba terroru na polskich torach była reakcją na wypowiedź polskiego premiera w wywiadzie dla „Sunday Times” o prawie Ukraińców do atakowania obiektów związanych z Rosją w dowolnym miejscu w Europie. Zareagował na nią rzecznik rosyjskiego prezydenta Dmitrij Pieskow: „Słowa Tuska powinny przede wszystkim zostać wysłuchane w Brukseli i europejskich stolicach. Na miejscu Europejczyków każdy rozsądny człowiek miałby obawy, czy warto pozostawać w tak bliskim sojuszu z państwem, które usprawiedliwia terroryzm i broni prawa innych państw do działań terrorystycznych”. Ta opinia zasługiwałaby na uwagę, gdyby nie fakt, że padła z ust reprezentanta państwa terroryzującego codziennie ludność Ukrainy.

W przeciwieństwie do Rosji Białoruś nie jest zainteresowana eskalacją wojny. Sprowadzony przez polskich liberalnych demokratów do roli kołchozowego pastucha i podnóżka Moskwy Aleksander Łukaszenka nigdy oficjalnie nie uznał aneksji Krymu, choć mógłby za to dostać sowitą nagrodę. To Mińsk był miejscem, w którym prowadzono rozmowy i podpisywano porozumienia mające zakończyć konflikt na wschodzie Ukrainy.

W Białorusi odbywają się manewry wojskowe mające demonstrować braterstwo broni z Rosją, lecz gdy w lutym 2022 r. Rosjanie zaatakowali Ukrainę, także z terytorium Białorusi, Łukaszenka nie wydał swojej armii rozkazu marszu na Kijów. Dementując informacje o udziale białoruskich wojsk w inwazji, prezydent przyrzekł, że nigdy nie wyśle żołnierzy na Ukrainę. I dotrzymuje słowa. Putin ściąga mięso armatnie nie z „bratniej” Białorusi, lecz z Korei Północnej. To Kim Dzong Un, a nie Łukaszenka buduje „święte sanktuarium poświęcone nieśmiertelności prawdziwych patriotów”, czyli poległych w walkach w Ukrainie.

Mińsk jest żywotnie zainteresowany zakończeniem wojny, które nie będzie oznaczało

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Poczet Polaków Rzeczypospolitej

Polski Słownik Biograficzny, wydawany przez Polską Akademię Nauk i Polską Akademię Umiejętności, jak dotąd w 55 i pół tomach, liczy w tej chwili 36 313 stron drobnego, dwuszpaltowego druku i zawiera – w jednolitym porządku alfabetycznym 28 914 życiorysów Polaków oraz ludzi z Polską związanych od IX do XX w. Aktualnie zespół PSB kończy opracowywanie biogramów na literę T. Słownik ma na celu wyłącznie informowanie, a nie szerzenie jakichkolwiek zasad czy programów. Nie wysławia ani zniesławia, nie jest „Plutarchem” polskim, nie ubiega się za rewelacją ani rewizją starych poglądów. Jeżeli niektóre osobistości w świetle naszych badań stracą nieco ze swego nimbu, to za to setki innych, zapomnianych lub niedocenionych, odzyskają miejsce w pamięci pokoleń ze swym dodatnim plonem życiowym. Niewątpliwie stracą na tym ulubieńcy dziejów, zyska naród jako zespół twórczych pokoleń – i zyska prawda dziejowa.
Prof. Władysław Konopczyński, z „Przedmowy” w I tomie PSB

Polski Słownik Biograficzny jest zjawiskiem unikatowym nie tylko w naszej części Europy. Niewiele państw ma podobne, tak rozbudowane wydawnictwo. W tym roku przypada 90. rocznica ukazania się pierwszego numeru słownika (10 stycznia 1935 r.). Z tej okazji w Krakowie zorganizowana została konferencja naukowa, podczas której zaprezentowano dotychczasowy dorobek PSB i nakreślono zadania nie tylko na najbliższe lata, ale i dziesięciolecia.

Przesłanie Konopczyńskiego

Pomysłodawcą i zarazem pierwszym redaktorem naczelnym słownika był prof. Władysław Konopczyński, w środowisku historyków nazywany „pożeraczem archiwów”. Choć należał do znaczących polityków Narodowej Demokracji, jego poglądy nie znajdowały odbicia w publikowanych biogramach, których wiele sam napisał. Z powodu tej naukowej bezstronności i dbałości o to, by słownik również był bezstronny, endecy niekiedy krytykowali redaktora za… filosemityzm!

Konopczyński, słusznie zaliczany do grona największych polskich historyków, w pierwszym numerze PSB zawarł jego przesłanie: „Nie wysławia ani zniesławia”. W wydanym przez „Przegląd” wywiadzie rzece „Życie pełne historii”, w rozdziale poświęconym słownikowi, na moje pytanie o aktualność tych słów prof. Andrzej Romanowski odpowiada, że są aktualne „do ostatniego przecinka. Bo jakże proroczo dziś brzmią! W czasach stalinowskich słownik nie poszedł na żadne kompromisy – jedynego kompromisu dokonał sam Konopczyński, bo chcąc ratować PSB, ustąpił ze stanowiska. Ale nie zapobiegł niczemu: nie sposób było dogadać się z cenzurą w sprawie biogramu Feliksa Dzierżyńskiego. Słownik został zawieszony”. Po raz drugi, bo w czasie wojny oczywiście się nie ukazywał. Zawieszenie uchroniło słownik od propagandowych treści obowiązujących w czasach stalinowskich.

Zacytuję jeszcze jeden fragment z wywiadu rzeki: „Prof. Tazbir, w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

„The Telegraph”: Zełenski traci kontakt z rzeczywistością

Kijów ugrzązł w skandalu korupcyjnym, który może obalić prezydenta Ukrainy

„Witamy w Ukrainie, najbardziej skorumpowanym kraju w Europie”, pisał 10 lat temu Oliver Bullough na łamach dziennika „The Guardian”. Od tego czasu nic się nie zmieniło. Kijów ugrzązł w skandalu korupcyjnym, który może obalić prezydenta Zełenskiego.

7 grudnia 2022 r. amerykański magazyn „Time” ogłosił prezydenta Wołodymyra Zełenskiego Człowiekiem Roku. Redaktor naczelny Edward Felsenthal tak uzasadnił decyzję: „Za udowodnienie, że odwaga może być równie zaraźliwa jak strach, za inspirowanie ludzi i narodów do jednoczenia się w obronie wolności, za przypomnienie światu o kruchości demokracji i pokoju”.

Także dziennik „Financial Times” przyznał Zełenskiemu tytuł Człowieka Roku. W tamtym czasie na prezydenta spłynął deszcz nagród, wyróżnień i odznaczeń. 16 amerykańskich uniwersytetów przyznało mu tytuły doktora honoris causa. Parlament Europejski – Nagrodę Sacharowa. W Akwizgranie odebrał Międzynarodową Nagrodę Karola Wielkiego.

W czerwcu 2023 r. ceniony londyński think tank Chatham House uhonorował Zełenskiego swoją nagrodą „za wkład w stosunki międzynarodowe”. National Constitution Center w Filadelfii przyznał mu Liberty Medal i 100 tys. dol., a Ronald Reagan Presidential Foundation and Institute – Ronald Reagan Freedom Award.

Polska nie mogła być gorsza. 5 kwietnia 2023 r. prezydent Andrzej Duda, Wielki Mistrz Orderu Orła Białego oraz przewodniczący jego kapituły, „w uznaniu znamienitych zasług” uroczyście wręczył Zełenskiemu to najstarsze i najwyższe polskie odznaczenie.

Wszystko zmieniło się 10 listopada br., gdy Narodowe Biuro Antykorupcyjne Ukrainy (NABU) i Specjalistyczna Prokuratura Antykorupcyjna (SAP) ujawniły szczegóły śledztwa prowadzonego od 15 miesięcy pod kryptonimem „Operacja Midas”. Okazało się, że w Kijowie na szczytach władzy działała zorganizowana grupa przestępcza, która zarządzała rozległym systemem korupcyjnym w strategicznym sektorze energetycznym Ukrainy. Jego epicentrum stanowił państwowy koncern Enerhoatom, operator tamtejszych elektrowni jądrowych i największy producent energii elektrycznej w kraju.

Skala i charakter tego procederu, a przede wszystkim personalne powiązania głównego podejrzanego Timura Mindycza z prezydentem Zełenskim nadały aferze wyjątkową rangę. Zachodnie media, które w 2022 r. ukochały ukraińskiego lidera, dziś są wobec niego nie mniej krytyczne niż kremlowscy propagandyści. Zełenski stał się osobą podejrzaną. I nie ma znaczenia fakt, że spotykają się z nim przedstawiciele państw europejskich. Oskarża się go o to, że w warunkach wojennych zbudował w Ukrainie niemal dyktatorski system, którego jego poprzednicy – Wiktor Janukowycz i Petro Poroszenko – mogą mu tylko pozazdrościć. A co najgorsze – tolerował gigantyczną korupcję, którą trudnili się ludzie z jego najbliższego otoczenia. Nie to obiecywał Ukraińcom, kandydując w wyborach prezydenckich w 2019 r.

Człowiek ze złotą toaletą

Od 10 listopada br. zachodnie media szczegółowo relacjonują wyniki śledztwa NABU. Portal Politico podał, że funkcjonariusze przeanalizowali ponad tysiąc godzin podsłuchów i ujawnili schemat wyłudzania łapówek w wysokości 10-15% wartości kontraktów zawieranych przez państwowego operatora ukraińskich elektrowni jądrowych – Enerhoatom. Łączna kwota pozyskanych „prowizji” szacowana jest na ok. 100 mln dol.

Pieniądze te były prane w firmie, której biuro mieściło się w centrum Kijowa, w budynku należącym do rodziny Andrija Derkacza, byłego ukraińskiego polityka. Ten w 2022 r. zbiegł do Rosji, a dziś jako senator zasiada w izbie wyższej rosyjskiego parlamentu – Radzie Federacji.

15 listopada br. „Financial Times” opublikował artykuł Fabrice’a Depreza, korespondenta w Kijowie, zatytułowany „Worki z pieniędzmi i złota toaleta” i opatrzony zdjęciem złotej toalety, która jakoby miała znajdować się w jednym z apartamentów Mindycza. To zdjęcie zamieściliśmy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Cennik śmiertelny

40 lat temu Sting wydał pierwszą solową płytę, a ja jako gołowąs z siódmej klasy uległem mrocznemu urokowi ballady o księżycu nad Bourbon Street, która zagnieździła się na długie tygodnie w czołówce Listy Przebojów Trójki. Dopiero kiedy udało się zdobyć kasetę z całym albumem, odkryłem „Russians”, pacyfistyczną balladę zimnowojenną z tekstem w PRL niecenzuralnym, bo mówiącym o Sowietach w tonacji niekoniecznie bałwochwalczej. Genialny podstęp Stinga polegał na tym, że oparł ten utwór na Prokofiewowskiej melodii z „Porucznika Kiże”, o czym jako nastoletni gówniarz wiedzieć nie mogłem, ale z miejsca w tej pieśni się zakochałem. Czułem, że ta muzyka przebija sufit rocka, jazzu, swinga czy czego tam jeszcze, że jest z innego kosmosu, później zwanego przeze mnie pieszczotliwie „poważką” – musiałem w swojej melomanii jeszcze długo dojrzewać, ale po latach Prokofiew stał się pierwszym z moich ulubieńców.

„Rosjanie” przypomnieli mi się, a raczej przypomniała mi ich Aga Zaryan podczas finałowego koncertu Jazzowej Jesieni w Bielsku-Białej, jednego z najważniejszych festiwali na mapie Europy, któremu od lat szefuje Anna Stańko, córka naszego najsłynniejszego trębacza. Tekst nabrał dzisiaj wstrząsającej aktualności – Sting kończył swój song zdaniem: „Jedno, co może ocalić nas, to to, że Rosjanie także kochają swoje dzieci”. No, nie wiem. Od kiedy Putin ogłosił, że „trumienne” za żołnierza, który da się zabić na Ukrainie, wyniesie 5 mln rubli, matki z biedniejszych rejonów Rosji (czyli z 90% jej terytorium) bardzo chętnie wypychają swoje świeżo dorosłe pociechy na front – tak, żeby w razie czego chłopak nie zdążył założyć rodziny przed oddaniem życia za imperium, bo wtedy kasę przytuliłaby młoda wdówka.

To jest kosmiczny zarobek, nie żadne 800+ za urodzone dziecko, tylko w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sport

Droga na mistrzostwa czy droga do mistrzostwa?

Szczęśliwa jesień reprezentacji Polski

Zagraliśmy pięknie z tą Holandią, do pełni szczęścia zabrakło tylko zwycięstwa – po latach nikt nie będzie wspominał statystyk (w strzałach 14:6 dla Polski) ani rozpamiętywał zmarnowanych okazji. Mecz przejdzie do historii jako jeden z – wbrew pozorom – wielu remisów z europejskimi potęgami, które nam się przytrafiały w ostatnich dekadach, zwłaszcza u siebie. Zapamiętuje się triumfy, a ostatnim tak znaczącym w meczu o punkty było zwycięstwo kadry Nawałki z Niemcami – prawdziwie założycielski mecz dla reprezentacji, której niewiele zabrakło do medalu na Euro 2016.

Jeśli drużyna Ronalda Koemana przyjechała do Warszawy, żeby się zrehabilitować za wrześniowy marazm z Rotterdamu, rychło pojęła, że na Narodowym co najwyżej może powalczyć o zwycięski remis. Poziom pewności siebie i absolutnego przekonania o różnicy klas, jakie dzielą piłkę niderlandzką od polskiej spadały w jednostajnym tempie od pierwszych minut wrześniowej potyczki, gdy Oranje jeszcze próbowali technicznych sztuczek, chwackich dryblingów i gry w dziada, aż po końcówkę meczu piątkowego, kiedy ich wcale nie ucieszyło, że sędzia doliczył aż sześć minut (wskutek dodatkowej przerwy w grze, którą wymusili bracia po racy). Niestety, myśmy musieli na swojego gola zapracować absolutnie doskonałą asystą Lewego i zimnokrwistym wykończeniem akcji przez Kamińskiego, a Holendrzy dostali od nas gola w podarunku. Do wielkości brakuje nam tylko tego, żebyśmy wreszcie przestali rozdawać te cholerne prezenty.

Asysta Lewandowskiego była bajeczna, jak mistrzowski slice na korcie, Robert posłał Kamińskiemu piłkę nie tylko idealnie w tempo, ale nadał jej taką rotację, że minąwszy obrońców, nagle zwolniła w odpowiednim momencie przed napastnikiem FC Köln. I tyle było radości.

Trudno zmilczeć popisy braci kibolskiej. „PZPN rzucił race naszymi rękami”, rzekł był przedstawiciel kibolstwa patriotycznego o nazwisku Pilecki. Czy oni sobie tam w stowarzyszeniach psychopatriotów zmieniają nazwiska? Prezes nazywa się Chrobry, pierwszy sekretarz Dmowski, a skarbnik Jagiełło? Polska kibolska poczuła, że jak ma swojego ziomka w Pałacu Prezydenckim, to teraz już nikt jej nie podskoczy. Nie było pozwolenia na wniesienie sektorówki, to się ferajna zemściła i obok tradycyjnej pieśni o tym, jak należy kochać Polski Związek Piłki Nożnej, wykonała nowatorski performance z cyklu światło i dźwięk – race na boisko i przyśpiewka „Miała, k…a, być oprawa, teraz pali się murawa”. Czy z powodu tego wybryku zagramy z Albanią na pustym stadionie, niebawem się okaże – kary mogą być dotkliwe, a nasz pałacowy zapiewajło nie będzie miał tu prawa łaski.

I już chcielibyśmy zastosować sylogizm optymistyczny: Holendrzy twierdzą, że wybierają się na mundial po mistrzostwo świata, my dwukrotnie zagraliśmy z nimi na remis, przy czym ten warszawski trzeba uznać za remis ze wskazaniem na naszych, a zatem jeśli Polska awansuje na mundial, ma wszelkie dane ku temu, by myśleć o Pucharze Świata.

Tylko że my od

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.