Archiwum
Lokalna społeczność jest siłą
Krakowskie Podgórze: duży potencjał i dużo do zrobienia
– Gdy kiedyś przejeżdżałem tramwajem przez Kalwaryjską, nigdy nie wysiadałem, bo nie było tu nic zachęcającego. Ciemno i podejrzanie – Filip Piwowarczyk jest architektem i radnym dzielnicy Podgórze, ale mieszka tu dopiero od 10 lat, bo wychował się, jak mówi, na obwarzankach przy krakowskim Rynku. – Kiedyś Podgórze w ogóle nie istniało w mojej świadomości. Pierwszy raz przyjechałem tu już po 2000 r., na osiemnastkę kolegi – opowiada. – Dziś jestem w Podgórzu zakochany.
Spotykamy się pod kościołem redemptorystów na Zamoyskiego i idziemy w górę, na Krzemionki. Niedawno ktoś chciał tu postawić restaurację z ogródkiem na kilkaset metrów kwadratowych, ale mieszkańcy się nie zgodzili.
– Lokalna społeczność jest siłą Podgórza – podkreśla Filip. – Dobrze, że się udało, bo Krzemionki są fajne takie dzikie, jakie są.
Zieleń jest jednym z atutów okolicy – Krzemionki, park Bednarskiego usytuowany w zagłębieniu terenu po byłym kamieniołomie, Planty im. Floriana Nowackiego, bulwary nad Wisłą, kopiec Krakusa. Albo Kraka. Ma 16 m wysokości, 60 m podstawy i został wzniesiony ok. VIII-IX w. na cześć legendarnego założyciela Krakowa, ojca tej, „co nie chciała Niemca”. Wbrew legendzie archeolodzy jego prochów w kopcu nie znaleźli, ale u stóp kopca powstała osada Pod Górą, czyli Podgórze.
Ulicą Parkową dochodzimy do wybudowanego w latach 50. XX w. stadionu. Kamienne trybuny otaczają boisko piłkarskie Klubu Sportowego Kabel (kiedyś KS Korona). Zarówno stadion, jak i klub zostały reaktywowane, a dzięki lokalnej społeczności wróciło tu życie.
– Obecnie jest to Centrum Sportowe Parkowa – tłumaczy Filip. – Zadbano o boisko główne, stworzono trzy orliki. Mamy nową bieżnię, siłownię, stoły do teqballu. Tam dalej stoją food trucki i jest kawiarnia. W radzie dzielnicy pracujemy nad projektem dalszego zagospodarowania. Chcemy, by było to miejsce spotkań podgórzan, podobnie jak Krzemionki czy park Bednarskiego.
Gdybyśmy z Zamoyskiego nie poszli na Krzemionki, tylko w drugą stronę, znaleźlibyśmy się na Kalwaryjskiej, którą Filip jako dziecko przejeżdżał tramwajem. Mówi, że do dziś wielu mieszkańców Krakowa tak robi i nie wysiada, bo nie wie, że wokół jest dużo ciekawych miejsc i pięknych uliczek. Kalwaryjska piękna nie jest. Kiedyś uznawana była za najbrzydszą ulicę w mieście. Trzaskała po oczach setkami kolorowych szyldów, a jej symbolem stała się beczka na szambo wisząca jako reklama na jednym z budynków. Po przyjęciu przez władze miasta uchwały krajobrazowej, regulującej m.in. wygląd reklam, trochę się tu uspokoiło.
Prawdziwa herbata podgórska
– Kiedyś Kalwaryjska nosiła imię Wincentego Pstrowskiego. Pstrowskiego 88 to mój pierwszy meldunek. Teraz tam jest Żabka – Marzena Wędzicha jest technikiem weterynarii i podgórzanką z dziada pradziada ze 200 lat wstecz.
Podgórze jest 13. dzielnicą (na 18) w Krakowie. Na mapie Stare Podgórze figuruje jako jej część, ale nikt stąd słowa „Stare” nie używa, bo to Podgórze i już. Dla Marzeny od północy styka się ono z Wisłą, która dzieli je od Kazimierza, na wschodzie kończy się wraz z Zabłociem na II obwodnicy, a jeżeli iść na południe, ciągnie się do McDonalda na Wielickiej, obejmuje teren byłego obozu koncentracyjnego Płaszów, na zachodzie zaś kończy się na rondzie Matecznego i graniczy z Ludwinowem. Część Woli Duchackiej i Łagiewnik oraz osiedla Bieżanów i Prokocim w Podgórzu nazywane są Nowym Podgórzem.
– Na Pstrowskiego mieszkaliśmy z prababcią w ciemnej i zimnej powojennej kamienicy ze starymi oknami, więc gdy przejeżdżał tramwaj, wszystko się trzęsło i nie słyszałam dobranocki. Tak się składało, że przejeżdżał zawsze o tej porze – Marzena zerka w menu restauracji, w której siedzimy. – O, mają herbatę podgórską. Prawdziwa herbata podgórska powinna być z alkoholem.
Na początku lat 90. rodzina Marzeny przeniosła się do mieszkania w kamienicy na św. Kingi. Wszystko było w ruinie. Klatka schodowa dla służby miała odrapane ściany i skrzypiące dechy, a reprezentacyjna – odrapane ściany i tylko kamienna podłoga jakoś dawała radę. Teraz obie były dla wszystkich, podobnie jak toalety i łazienki na korytarzach. Na fali transformacji ludzie robili remonty i budowali swoje. U koleżanki Marzeny w kuchni stała wanna, która w ciągu dnia, przykryta blatem, robiła za stół, a wieczorem brało się w niej kąpiel. Ulice to była psia mina na psiej minie, walające się małpki i butelki po piwach. Podgórze kojarzy się Marzenie z pijaństwem. Chodząc do szkoły, mijała panów siedzących od rana przy kiosku w Rynku Podgórskim.
26 lutego 1784 r. Podgórze otrzymało od cesarza Józefa II Habsburga godność Miasta Wolnego Królewskiego. Z osady na kilkanaście chat szybko stało się jednym z najprężniejszych ośrodków Galicji. Sto lat później mieszkało tu już 12,5 tys. ludzi. Skoro miasto, to i rynek – został wytyczony podczas lokacji w 1785 r. Wyróżnia go trójkątny kształt, a nad wszystkim góruje wybudowane w pierwszej połowie XIX w. sanktuarium św. Józefa, w którym chrzczono przodków Marzeny i ją samą. Dziś rynek ma nowy bruk, dzieci i psy biegają
Ukryty dramat
Wiele hałasu wokół Zbigniewa Ziobry: stracił immunitet i ma 26 zarzutów prokuratorskich. Czy zostanie w Budapeszcie na „zesłaniu”? A przecież ten człowiek zasługuje na to, by go zamknąć w milczeniu. Marnie wygląda, co przypomina, że miał zaawansowanego raka i zapewne siedzi w celi śmierci – każdy w niej siedzi, ale niektórym bliżej do egzekucji. Powinno więc być nam go żal, ale on jest jakiś taki, że okropnie trudno go żałować, nawet jeżeli bardzo się starać.
Olek i Kasia u nas na kolacji. Olek, niejeden raz tu wspominany, to mój wielki przyjaciel z czasów, kiedy jeszcze faceci mają wielkich przyjaciół, więc z młodości. Jest operatorem w Los Angeles, Kasia mieszka w Polsce, jest scenografką filmową. Żyją zatem na różnych kontynentach, ale są ze sobą. I dzielą się psem Shanti, który też nas odwiedził. Serdeczna suczka podobna do rasy husky zobaczyła nagle za szybą bezdomną kotkę Matyldę, która u nas się stołuje. Nieświadoma, że mamy takiego gościa, Matylda pukała łapką głośno i wytrwale w szybę, jak to ma w zwyczaju. Pies uniósł się w powietrzu i jak strzała pofrunął w stronę okna, strącając szklankę i kieliszek, który się potłukł. Moja żona była bardzo przywiązana do tego kieliszka. Matylda w nogi. Ciekawe, czy jutro ośmieli się do nas zajrzeć.
Na drugim programie
TVP – wielkie rozczarowanie
Prezes Tomasz Sygut z bagażnika
Tomasz Sygut w 2015 r. był szefem TVP Info. Szeroko wtedy komentowany był jego pomysł, żeby za Bronisławem Komorowskim stale jeździła kamera. To miało pomóc prezydentowi. Jak wiemy, Komorowski wybory przegrał.
W sierpniu 2015 r. Sygut został dyrektorem Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. W październiku odbyły się wybory parlamentarne. TVP wspierała Platformę, ale Platforma wybory przegrała.
Wtedy Sygut odszedł z TVP. Wrócił do niej w grudniu 2023 r., już jako prezes, a chwilę potem dyrektor generalny. W maju wybieraliśmy prezydenta. TVP w tych wyborach stawała na głowie, by pomóc Rafałowi Trzaskowskiemu, ale – jak wiemy – Trzaskowski też przegrał.
Jak państwo myślicie, jaki wynik osiągnie Koalicja Obywatelska w najbliższych wyborach?
Daleki jestem od wiązania wyniku wyborczego z tym, kto kieruje TVP. Choć koincydencja jest uderzająca. Ciekawszy od osoby kierującego jest mechanizm. Ten, który pokazuje, jakie Platforma ma pojęcie o mediach, jak je sobie wyobraża, na jakich ludzi stawia i jakie to przynosi efekty. Samej Platformie (dziś Koalicji Obywatelskiej) i TVP.
Dwa lata za chwilę miną, więc…
Zacznijmy od ludzi
Jest opowieść Janusza Daszczyńskiego, który został prezesem TVP w 2015 r., zastąpił Juliusza Brauna na przełomie lipca i sierpnia. To już był czas kampanii wyborczej, więc Daszczyńskiego ciągle atakowali ludzie ze sztabu PO, Marcin Kierwiński i Cezary Tomczyk, ciągle czegoś od niego chcieli, zawracali mu głowę. Daszczyński miał tego dość i powiedział, żeby do niego nie dzwonili, a jeżeli już mają coś ważnego, niech dzwonią do szefa TAI, Syguta. Dał im jego numer, więc zaczęli dzwonić do niego. A Sygut jakby złapał Pana Boga za nogi. Oni znaleźli swojego dziennikarza, a on swoich patronów.
Nie zawiódł się. Po odejściu z TVP Sygut organizował stację Nowa TV, której żywot skończył się smutną klapą. Wtedy Marcin Kierwiński, sekretarz generalny PO i szef mazowieckich struktur, ulokował go w Miejskich Zakładach Autobusowych w Warszawie, na stanowisku trzeciego zastępcy prezesa. To pokazuje kolejną patologię: jak w Warszawie Platforma robi, co chce, i jak aparatczycy tej partii żyją z miasta. Ale to inna sprawa.
Oto mamy człowieka, który żyje na garnuszku partii politycznej, partia więc stawia go na czele kluczowej dla życia publicznego instytucji – i jest cisza. Autorytety zamilkły. W dawnych czasach mówiono o takich zawodnikach, że są przynoszeni w teczce. Tu mieliśmy inną sytuację. Ponieważ telewizja PiS spodziewała się wejścia ludzi PO, bramy obsadzono strażą przemysłową. Syguta wwiózł więc na teren TVP jeden z dyrektorów, w bagażniku swojego samochodu. I mamy dyrektora z bagażnika.
Mijają właśnie dwa lata tego eksperymentu i telewizja publiczna systematycznie traci pozycję. Nikt nie powie, że w tym czasie odniosła sukces misyjny, biznesowy czy dziennikarski. Ale każdy, kto powie, że coś tu nie gra, jest spychany do roli pisowca.
Wszystko więc zmierza do wiadomego końca.
To po prostu usycha
Te dane nie są przyjemne. Jak piszą branżowe portale, na czele rynku telewizyjnego w Polsce umacniają się Polsat i TVN, a TVP traci. W październiku liderem był Polsat, który zanotował 7,58% udziału w rynku. W porównaniu z październikiem 2024 r. stacja poprawiła wynik o 4,69%. Na drugiej pozycji znalazła się TVN z udziałem 6,56%, również ze wzrostem rok do roku (z 6,33% w październiku 2024 r.).
Trzecie miejsce zajęła TVP 1 – jej udział w rynku wyniósł 6,41%, notując spadek aż o 10,34%. Na czwartym miejscu jest TVP 2, która zanotowała 6,03% udziału, rosnąc z 5,95%. Ale goni ją Republika z 5,58% udziału.
Jeszcze gorzej dla TVP wyglądają dane dotyczące oglądalności w grupie tzw. komercyjnej, czyli widzów w wieku 16-59 lat. To istotna grupa, bo ona interesuje reklamodawców. Tu liderem pod względem udziału w rynku była TVN (7,5%). Drugi był Polsat (7,4%), TVP 1 miała udziały na poziomie 4,8%. TVP 2 na czwartej pozycji – 4,4%.
Efekt tego jest oczywisty – jeśli chodzi o emisję spotów reklamowych, ich liczba w TVP w okresie od stycznia do września 2025 r. znacząco zmalała. W TVN wyemitowano 332 662 spoty, o 16 288 więcej niż w tym samym okresie 2024 r. Natomiast w TVP 1 – 182 668 reklam, o 6413 mniej niż przed rokiem.
Te dane pokazują, że ostatnie 12 miesięcy, jeśli chodzi o rynkową rywalizację TVP, było czasem przegranym. I nie ma co zwalać na telewizję Kurskiego, na trudy przejęcia, bo to już odległa historia. Dane dowodzą też, że TVP staje się telewizją dla emerytów i tak naprawdę utrzymuje się na powierzchni dzięki starym, zasłużonym produkcjom – mającemu 25 lat serialowi „M jak miłość” i paru innym oraz teleturniejom, takim jak „Familiada” czy „Jeden z dziesięciu”.
TVP nic nowego na rynek nie wrzuca, a jeśli już, są to porażki. Seriale, które mało kto ogląda, czy programy szybko przesuwane na gorsze godziny.
Wielkim rozczarowaniem jest TVP Info. Na dobrą sprawę przejęcie telewizji było właśnie po to, by przejąć Info, bo przecież nie po to, by zarządzać serialami. Jedynka, Dwójka i inne kanały były do tej zdobyczy tylko dodatkiem. Tu chodziło o zatrzymanie rzeki hejtu lejącej
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Autor jest członkiem Rady Programowej TVP
Zielona strona mocy
Do dobrego życia w mieście potrzebujemy szpalerów drzew, ale też przypadkowych krzaków i chwastów
My, miastowi, chcemy widzieć drzewa za oknem, słyszeć śpiew ptaków w ich koronach, mieć gdzie wyjść z psem na spacer i móc nacieszyć oko kwietną rabatą na skwerku. Lubimy łąki kwietne, pergole, skalniaki i zielone fasady. Część z nas jest nawet świadoma tego, że w upalny dzień w cieniu drzew jest o 6 st. chłodniej i że zieleń w naszym otoczeniu to nie tylko dom dla wielu tysięcy gatunków istot nieludzkich, ale to także lepsza jakość powietrza, naturalne panele akustyczne, naturalne regulatory wilgoci w gruncie czy zapory przeciwpyłowe. (…)
Jednak mimo tej teoretycznie powszechnej wiedzy na temat dobroczynnego działania roślin w naszym otoczeniu zachowujemy się jak twórcy bonsai (przepiękna japońska sztuka ogrodnictwa w mikroskali), dopuszczając ją tylko w wydaniu przez nas zaakceptowanym, czyli: drzewa – tak, pod warunkiem że nie zabierają nam miejsc parkingowych dla naszych ukochanych samochodów, ptaki – tak, pod warunkiem że nie zanieczyszczają odchodami naszych ukochanych samochodów. (…).
Do dobrego, zdrowego życia w mieście potrzebujemy jego zielonych płuc: szpalerów drzew, zielonych skwerów, a nawet przypadkowych krzaków, chwastów i butwiejących liści. I mamy wiele przykładów metropolii, których zielone rozwiązania możemy naśladować. Miasta, uznawane za najlepsze do życia, zapraszają mieszkańców do licznych parków i ogrodów miejskich, a także na bulwary, zielone dachy czy nawet na ścieżki przyrodnicze, spełniające nie tylko funkcje rekreacyjne, ale i edukacyjne.
Do najbardziej zielonych miast na Starym Kontynencie zalicza się Wiedeń, którego ponad połowę powierzchni zajmują tereny zielone: piękne parki, ogrody i lasy miejskie. Zielony vibe ma także Oslo, otoczone lasami i fiordami, z doskonałym dostępem do przyrody. Lublana – zielona stolica Europy 2016 – słynie z rozbudowanej sieci ścieżek rowerowych i pieszych oraz zjawiskowych nadrzecznych terenów spacerowych, harmonijnie łączących przyrodę z życiem miejskim. Nie mniej popularne są Kopenhaga – miasto zielonych skwerów i nadrzecznych promenad, przyjazne rowerzystom i pieszym oraz Helsinki – stolica otoczona lasami i archipelagiem wysp, z pięknymi parkami i ogrodami botanicznymi. Uniwersyteckie miasto Växjö (Szwecja), znane z ambitnych celów w zakresie zrównoważonego rozwoju i ekologii, nie bez przyczyny otrzymało tytuł „Najzieleńszego Miasta w Europie” – połowa jego powierzchni jest pokryta lasem. To także pierwsze nowoczesne miasto, w którym niemal 50% nowych budynków komunalnych zostało wykonanych… z drewna.
W wielu krajach wdrażane są badania wokół wykorzystania dźwięków natury, takich jak szum płynącej wody, do zagłuszania miejskiego hałasu, np. rozmów czy zgiełku ulicy. Dowiedziono już, że maskowanie dźwięków wpływa na uczucie ulgi akustycznej. Dobrym przykładem jest tu Paley Park w Nowym Jorku, który w elegancki sposób rozwiązuje problem braku dostępu do zieleni i hałasu w miejskiej dżungli. W 1967 roku pustą działkę na Manhattanie przekształcono w niewielki park publiczny (tzw. park kieszonkowy). W tym przypadku przestrzeń została zaprojektowana przez studio Zion & Breen tak, aby hałas ulicy był zagłuszany przez szum wody z wodospadu na drugim końcu działki. Co więcej, wolno stojące krzesła pozwalają zbliżyć się do wodospadu i dowolnie regulować poziom słyszalnego hałasu, w sposób naturalny sprzyjają też interakcjom społecznym. (…)
Na architektoniczne salony na trwałe wprowadziła roślinność biofilia. Za pioniera i głównego propagatora tego podejścia uważa się Edwarda O. Wilsona. Ten amerykański biolog i myśliciel w 1984 r. opublikował pracę „Biophilia”, w której zdefiniował to pojęcie jako wrodzoną
Fragmenty książki Joanny Jurgi Hotel Ziemia. Żyć i mieszkać dobrze, Powergraph, Warszawa 2025
Big Brother Obajtek
Ulubieniec prezesa PiS ma szansę pobić rekord w liczbie zarzutów prokuratorskich
W środę 12 listopada były prezes Orlenu stawił się w Prokuraturze Regionalnej w Warszawie, gdzie usłyszał zarzut nadużycia uprawnień i wyrządzenia w nadzorowanej przez siebie spółce szkody majątkowej na prawie 400 tys. zł. Europosłowi PiS towarzyszył tłum fanów z biało-czerwonymi flagami i transparentami „Murem za Obajtkiem”, przybyły na wezwanie Jarosława Kaczyńskiego.
„Każdy patriota w tym kraju musi ponieść konsekwencje robienia dobrych uczynków. Jestem przygotowany do tego emocjonalnie i duchowo i wy dajecie mi dużo siły, by być do tego przygotowanym. Ja osobiście się nie boję i poradzę sobie z tym. Poradziłem sobie z wieloma rzeczami, łącznie z chorobą, poradzę sobie z tą zarazą i wam też radzę być czujnym w tym wszystkim”, mówił do zgromadzonych Daniel Obajtek.
Pod czujnym okiem
400 tys. zł, za które ciąga go prokuratura, nie zostało przeznaczone na wsparcie domu dziecka, samotnych matek, bezdomnych ani nawet na kupno wozu transmisyjnego dla Telewizji Trwam. Za te pieniądze Obajtek wynajął prywatnego detektywa, a ten inwigilował polityków Platformy Obywatelskiej i ich bliskich: Bartłomieja Sienkiewicza, Marcina Kierwińskiego, Roberta Kropiwnickiego, Jana Grabca, Marka Sowę i Pawła Poncyljusza. Detektywem zaprzęgniętym do niewdzięcznej roboty był Wojciech Koszczyński, prezes firmy InvestProtect z Gdańska.
Prezes Koszczyński tak przedstawia się na stronie internetowej: „Były funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego oraz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wysokiej klasy specjalista w zakresie bezpieczeństwa korporacyjnego oraz wywiadu gospodarczego. Zdobył doświadczenie, świadcząc usługi m.in. dla międzynarodowych korporacji z sektora energetycznego, firm produkcyjnych, branży logistycznej i wielu innych. (…) Specjalizuje się w prowadzeniu dochodzeń gospodarczych w Polsce, Unii Europejskiej i poza nią, działając dyskretnie i skutecznie. (…) Ma duszę sportowca, nie poddaje się łatwo i zawsze walczy do końca. Pasjonat strzelectwa oraz górskich wypraw”.
Koszczyński śledził posłów opozycji w 2021 r. Był to gorący okres. „Gazeta Wyborcza” ujawniła tzw. taśmy Obajtka potwierdzające, że ówczesny prezes Orlenu jeszcze jako wójt Pcimia wbrew prawu zarządzał z tylnego siedzenia prywatną spółką TT Plast. Obajtek wydawał polecenia, zlecał rozmowy z klientami, a nawet decydował o urlopach. A robił to w mało wyszukany sposób, używając języka typowego dla kryminalistów, a nie biznesmenów. Taśmy były bardzo niewygodne dla obozu władzy i Obajtka nie tylko dlatego, że ten dopuścił się przestępstwa, zawiadując jako wójt spółką, ale też dlatego, że zeznając w sądzie jako świadek, zaprzeczył, że był cichym wspólnikiem TT Plast. A za fałszywe zeznania grozi odpowiedzialność karna.
Później pojawiły się kolejne artykuły. Dziennikarze opisywali powiązania rodzinne i towarzyskie Obajtka, a także jego związki ze środowiskiem przestępczym. Podawano w wątpliwość legalność pochodzenia jego majątku, opisywano nieformalne układy z deweloperami, których sponsorował Orlen.
Wszystko to wywołało polityczną burzę. Posłowie PO organizowali konferencje prasowe, pisali zawiadomienia do prokuratury i CBA. Według moich informacji Obajtek postanowił wziąć odwet. Wytypował najaktywniejszych polityków, a potem zlecił ich inwigilację Koszczyńskiemu – zebrane przez detektywa kompromaty miały zostać przekazane propisowskim mediom, by te zrobiły z nich użytek. Politycy opozycji byli śledzeni, filmowani ukrytymi kamerami i fotografowani. Sprawdzano ich stan majątkowy, powiązania rodzinne i towarzyskie. Szukano na nich czegokolwiek, co można by wykorzystać: kochanek, nieobyczajnych zachowań, nadużywania alkoholu, narkotyków, uzależnień od hazardu itp.
Daniel Obajtek zdawał sobie sprawę, że działania detektywa są nielegalne, i próbował się zabezpieczyć na ewentualność wpadki, zlecając podpisanie umów z Koszczyńskim Zbigniewowi Laskowi, dyrektorowi Biura Kontroli i Bezpieczeństwa w Orlenie. Lasek to były funkcjonariusz CBA
Matysiak w pułapce Horały
Do polityki wjechała pod hasłem walki z wykluczeniem komunikacyjnym, na które skazane są liczne wioski i miasteczka. Paulina Matysiak trochę jeszcze o tym gada, ale dawnego żaru już nie ma. Kontakty z chytrym pisowcem Marcinem Horałą tak jej zaszkodziły, że porzuciła tę biedną Polskę, gdzie nic nie dojeżdża i skąd nic nie wyjeżdża. Teraz z Horałą pod rękę Matysiak walczy o koleje wielkich prędkości. U nich wszystko musi być wielkie. A największy jest pociąg, ale nie ten na torach. Ich pociąg do kariery. A że we dwójkę raźniej, to Zandberg nie miał wyboru. Musiał Matysiak pogonić, bo jego partia robiła wszystko inaczej niż Paulina M. I oczywiście Horała, który w sprawie sprzedaży działki w okolicy CPK jest równie czysty jak kominiarz na koniec dniówki. Jaki z tego morał? Drzemki Zandberga szkodzą Razem. Polityka brudzi. A w wydaniu Horały szczególnie.
Skończmy z tym
To, co dzieje się na fermach futerkowych, trudno opisać słowami
Dlaczego my, ludzie, uważamy, że możemy trzymać zwierzęta w klatkach tylko po to, by robić z nich futra, bez których możemy spokojnie się obejść?
– Często o tym myślę i dochodzę do wniosku, że u wielu ludzi pokutuje przekonanie, że mamy władzę nad całą planetą, w tym nad zwierzętami. Najprostsza odpowiedź na to pytanie brzmi: bo możemy. Możemy, bo nikt nam nie zabronił i nikt nie zwrócił uwagi, że to nie w porządku, a jest tak, że dopóki ktoś czegoś prawnie nie zakaże, zawsze znajdą się ludzie, którzy będą czerpali z tego zysk.
Porozmawiajmy o przemyśle ferm futrzarskich w Polsce. Czy Stowarzyszenie Otwarte Klatki powstało z powodu tego, co działo się u nas jeszcze kilkanaście lat temu?
– Zakładając Otwarte Klatki w 2012 r., chcieliśmy się skupić na tych problemach i rozwiązaniach, które mogą pomóc jak największej liczbie zwierząt. Większość organizacji prozwierzęcych skupia się na zwierzętach towarzyszących, czyli psach i kotach. Zdecydowanie mniej organizacji zajmuje się zwierzętami gospodarskimi, których jest więcej i których skala cierpienia jest nieporównywalnie większa.
Na stronie internetowej piszecie: „Zabiegamy o lepszą ochronę zwierząt zamykanych na fermach, a także o prawo konsumentów do pełnej wiedzy na temat warunków ich życia”. Czego nie wiemy o fermach futerkowych?
– Pierwszą kampanią Stowarzyszenia Otwarte Klatki była ta na rzecz zakazu hodowli zwierząt na futro. W latach 2012-2013 był w Polsce bum na fermy futrzarskie. Wiązało się to z faktem, że w 2012 r. w Holandii wszedł zakaz hodowli zwierząt na futro i Holendrzy zaczęli fermy przenosić do nas, bo tu mieli korzystne warunki. Część polskich hodowców, którzy później stali się potentatami w branży, uczyła się od Holendrów.
Bum spowodował, że zaczęło się do nas zgłaszać coraz więcej mieszkańców wsi, którzy mieli problem z fermami. Wtedy też zaczęliśmy przeprowadzać pierwsze śledztwa. Dziś, po wielu akcjach i kampaniach, świadomość ludzi jest większa. Kilkanaście lat temu opinia publiczna nie zdawała sobie sprawy, w jaki sposób wytwarza się futro. Wiele osób twierdziło, że futro jest wyrobem związanym z łowiectwem, pochodzącym z upolowanych zwierząt. Dziś większość wie, że w Europie pochodzi ono z ferm, gdzie zwierzęta żyją w klatkach.
Jakie gatunki są trzymane na fermach w Polsce?
– W Polsce na futro hoduje się lisy, jenoty, szynszyle i przede wszystkim norki amerykańskie. Są to zwierzęta dzikie i drapieżne, które w naturze prowadzą samotniczy tryb życia i przemierzają ogromne tereny.
Jak ich życie wygląda na fermie futrzarskiej?
– Bardzo trudno wyobrazić sobie fermę, jeśli się jej nie zobaczy, ale spróbuję to opisać. Życie zwierzęcia zaczyna się wiosną, bo wiosną rodzą się młode. Zwierzę ląduje w klatce i poza opuszczaniem jej na procedury ważenia czy mierzenia spędza w niej cały czas. Klatki są niewiele większe od samych zwierząt. Przykładowo na dwa lisy przypada powierzchnia 1 m kw. Gdy w wyniku interwencji jakaś organizacja ratuje lisa z fermy futrzarskiej, musi mu w azylu zapewnić większą przestrzeń, niż miał na fermie. To pokazuje jasno, że klatka na fermie nie służy zapewnieniu dobrostanu, tu liczy się zysk hodowcy.
Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) potwierdził, że na fermach futrzarskich nie jest zapewniony ani fizyczny, ani psychiczny dobrostan zwierząt. Co to znaczy?
– Fizyczne problemy zwierząt przeznaczonych na futro to np. deformacje łap, które wpadają im między pręty klatek. Zwierzęta bardzo często mają infekcje oczu, uszu i dziąseł. Mają też często pogryzienia wynikające ze wzajemnej agresji. Zwierzęta są karmione w taki sposób, że papka mięsna jest nakładana na klatkę i po niej ścieka, prosto na zwierzęta, przez co one gryzą się nawzajem. W klatkach obserwujemy także autoagresję. Otwarte rany często nie są leczone. Na fermach dochodzi też do kanibalizmu. Nie da się tych problemów uniknąć, jeśli zamykamy dzikie zwierzęta w klatkach.
A co z problemami psychicznymi?
– Wynikają z faktu, że w tych warunkach zwierzęta nie są w stanie zaspokajać podstawowych potrzeb behawioralnych, takich jak chociażby ruch. Do tego dochodzi potrzeba eksploracji otoczenia, zabawy, węszenia i poszukiwania pożywienia. Nakładanie papki z mięsa na klatkę nie zaspokaja instynktu łowieckiego. Są również inne niezaspokojone potrzeby typowe dla danego gatunku, np. kopanie nor przez lisy czy spędzanie czasu w wodzie przez norki. Problemy psychiczne objawiają się apatią, nudą i stereotypią, czyli powtarzalnymi, bezcelowymi ruchami, jak kręcenie się w kółko, drapanie w pręty klatki czy odbijanie się od jej ścian.
Tak wygląda życie, a jak wygląda śmierć zwierząt na fermach futrzarskich?
– Życie zwierzęcia kończy się jesienią po sześciu-ośmiu miesiącach od urodzin, więc tak naprawdę mówimy o szczeniętach. Zwierzęta są siłą wyciągane z klatek, następnie gazowane (norki) albo zabijane przez porażenie prądem (lisy, jenoty, szynszyle). Wygląda to tak, że jedną elektrodę
Cztery testy i wiesz
Narodowy Test Badania Słuchu aplikacją HearBox Mobile
Jest aplikacja, dzięki której każdy zbada swój słuch samodzielnie, w domu
Prof. Henryk Skarżyński:
– Z popularyzacją aplikacji HearBox Mobile wiążę bardzo duże nadzieje. To nowoczesne i łatwo dostępne narzędzie, które pozwala nie tylko ocenić słuch, ale również sprawdzić rozumienie mowy, a więc faktyczną zdolność komunikacji międzyludzkiej. Dzięki temu zestaw testów ma znaczenie praktyczne – pokazuje, jak człowiek funkcjonuje w codziennych sytuacjach, gdy musi rozumieć mowę w różnych warunkach. Komunikacja między nami jest podstawą rozwoju współczesnych społeczeństw świata. Każdy krok, który przyczynia się do jej poprawy, można nazwać krokiem milowym.
Wczesne wykrycie zaburzeń słuchu czy trudności w rozumieniu mowy daje ogromną przewagę – umożliwia szybsze wdrożenie leczenia, rehabilitacji lub dobranie odpowiednich rozwiązań wspomagających słyszenie.
Im wcześniej problem zostanie zauważony, tym większe są szanse na zachowanie dobrej jakości życia. Łatwa dostępność i niski koszt powszechnych badań przesiewowych to podstawa prawdziwej i realnej profilaktyki, na której tak nam zależy od dawna. Jednocześnie to niezwykle ważny akcent edukacyjny. Zaczynamy od ósmoklasistów, którzy mogą mieć swój wielki wkład w upowszechnianie tych badań wśród młodszych i starszych koleżanek i kolegów, wśród rodziców i dziadków. To będzie ich realny wkład w budowanie własnego i społecznego kapitału dotyczącego zdrowia.
Właśnie rusza Narodowy Test Badania Słuchu. Można go przeprowadzić samemu, za pomocą aplikacji na telefon HearBox Mobile. Sprawdziliśmy – aplikacja jest dopracowana, łatwa do pobrania i przyjazna w obsłudze.
Słuch to jeden z najważniejszych zmysłów człowieka. Jest narzędziem komunikacji i orientacji w świecie. Umożliwia nam funkcjonowanie – rozmowy z innymi, przyswajanie informacji oraz aktywny udział w życiu. Gdy się pogarsza – pogarsza się również nasz sposób istnienia w świecie.
W przypadku dzieci niedosłuch może się objawiać opóźnionym rozwojem mowy, a także problemami z nauką w szkole. Dziecko siedzi w ławce i źle słyszy – ma więc kłopoty na lekcjach. Źle słyszy – ma też kłopoty z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami… To są rzeczy znane, dlatego wiele krajów, w tym Polska, wprowadziło obowiązkowe badania przesiewowe słuchu u noworodków. Dla najmłodszych kluczowy jest czas – badania przesiewowe pozwalają na podjęcie wczesnej interwencji i ewentualnej terapii.
A ludzie w sile wieku? Ponieważ niedosłuch rozwija się stopniowo, tego, że coraz gorzej słyszymy, po prostu nie zauważamy. Od pierwszych objawów mija przeciętnie 7-10 lat, zanim zorientujemy się, że coś jest nie tak, i zgłosimy do specjalisty. Zgłaszamy się, gdy słyszymy zdecydowanie gorzej, gdy zaczynamy mieć problemy w codziennych sytuacjach. Osoby z niedosłuchem mogą mieć wrażenie, że wszyscy mówią niewyraźnie lub zbyt cicho, częściej proszą o powtórzenie zdań, a z czasem zaczynają unikać rozmów. Problemy ze słyszeniem wpływają nie tylko na komunikację, na kontakty z rodziną, ze znajomymi, na to, jak pracujemy, ale także na zdrowie psychiczne. To również zostało zbadane – ubytki słuchu powodują szybsze męczenie się, złość, stres, mogą prowadzić do depresji.
Coraz więcej badań wskazuje, że brak odpowiedniej stymulacji dźwiękami może przyśpieszać procesy prowadzące do demencji. Dla ludzi w wieku senioralnym to powolne odchodzenie w swój wewnętrzny świat.
Jak temu zapobiec?
Jak się bronić?
Pierwszym krokiem są regularne badania słuchu. Dziś możemy wykorzystać do tego smartfon i dzięki odpowiedniej aplikacji samodzielnie, w swoim mieszkaniu, wykryć pierwsze nieprawidłowości. To test wstępny – nie upoważnia do postawienia diagnozy, nie określa stopnia ani rodzaju zaburzenia, ale pomaga odpowiedzieć na pytanie: czy wszystko z moim słuchem jest w porządku, czy lepiej byłoby się zwrócić do specjalisty?
Zacznijmy więc od badania we własnym zakresie. To jest już możliwe. Aplikację pozwalającą wykryć nieprawidłowości stworzył zespół pod kierunkiem lidera Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, prof. Henryka Skarżyńskiego. Nazywa się ona HearBox Mobile, a jej celem jest umożliwienie użytkownikom łatwego i szybkiego dostępu do profesjonalnych narzędzi badających słuch.
Aplikacja jest bezpłatna – badanie nic
Ziobro bez immunitetu
Sejm na wniosek prokuratury uchylił immunitet posłowi Zbigniewowi Ziobrze. Tym samym uznał, że jeśli prokuratura ma podstawy do postawienia Ziobrze zarzutów, może to zrobić, a immunitet poselski nie będzie w tym przeszkodą. Sejm wydał też zgodę na to, by tego pana, jeśli zostaną zrealizowane przesłanki do zatrzymania, można było zatrzymać i doprowadzić do prokuratury. Oraz na to, że gdy prokurator wystąpi z wnioskiem do sądu o aresztowanie Zbigniewa Z., a sąd uzna, że zostały zrealizowane przesłanki pozwalające na jego tymczasowe aresztowanie – i, co więcej, nakazujące je – może wydać takie postanowienie. Uchylony immunitet i temu nie będzie już stał na przeszkodzie.
Przypomnijmy od razu, że prokurator stawia zarzuty, gdy „dane istniejące w chwili wszczęcia śledztwa lub zebrane w jego toku uzasadniają dostatecznie podejrzenie, że czyn popełniła określona osoba” (stanowi tak Kodeks postępowania karnego). Jak już wiemy, prokuratura uznała, że jest „uzasadnione dostatecznie” podejrzenie, że Zbigniew Ziobro popełnił aż 26 czynów zakazanych przez Kodeks karny. Tymczasowe aresztowanie to jeden z tzw. środków zapobiegawczych, których celem jest zapewnienie prawidłowego toku postępowania lub zapobieżenie popełnieniu przez podejrzanego kolejnego ciężkiego przestępstwa. Tymczasowe aresztowanie stosuje na wniosek prokuratora niezwisły sąd. Prokurator wnioskujący o nie do sądu musi przedstawić dowody, które wskazują na duże prawdopodobieństwo, że podejrzany popełnił zarzucane mu przestępstwo lub przestępstwa, a nadto okoliczności, które „przemawiają za istnieniem zagrożeń dla prawidłowego toku postępowania”. Za takie „zagrożenia dla prawidłowego toku postępowania” kodeks uznaje przede wszystkim uzasadnioną obawę ucieczki lub ukrywania się podejrzanego. A także obawę matactwa, czyli że podejrzany będzie nakłaniał świadków do fałszywych zeznań lub w inny bezprawny sposób utrudniał postępowanie. Dodajmy, że wyjazd za granicę i niestawianie się na wezwania prokuratury spełniają te ostatnie przesłanki.
Partyjni koledzy Ziobry i uwiedziona przez nich część opinii publicznej podnoszą, że Ziobro jest poważnie chory, a Jarosław Kaczyński, znający się na wszystkim, w tym na prawie i medycynie, twierdzi nawet, że aresztowanie Zbigniewa Ziobry w jego aktualnym stanie zdrowia to wydanie czy nawet wykonanie na nim wyroku śmierci. Otóż rzeczywiście kpk stanowi, że przy zaistnieniu wszystkich przesłanek przemawiających za celowością tymczasowego aresztowania nie stosuje się go, „jeśli powodowałoby to dla życia
Kościół, prawica, władza
Polityczny klerykalizm prawicy i prawicowe zaangażowanie kleru trzymają się mocno
„Wygrał Karol Nawrocki. Jest to nauczka dla Platformy Obywatelskiej, że w katolickiej Polsce nie wystawia się kandydata, który zwalcza krzyż, popiera aborcję i LGBT”. W ten sposób skomentował ostatnie wybory prezydenckie prof. Maciej Giertych, sędziwy już działacz narodowo-katolicki, prywatnie ojciec posła Romana Giertycha.
O tym, czy Polska jest rzeczywiście katolicka, można by długo dyskutować. Jesteśmy bowiem krajem, który bije rekordy – własne i europejskie – pod względem wzrostu liczby rozwodów, a spadku liczby nowych małżeństw oraz dzietności, jak również powszechnego tolerowania kłamstwa i złodziejstwa w życiu publicznym, co zapewne oznacza, że w prywatnym także. Stan moralny polskiego społeczeństwa i jego elit wygląda więc raczej na porażkę Kościoła katolickiego. Z samą religijnością, nawet tą „na pokaz”, też jest coraz gorzej, o czym świadczą nawet kościelne dane dotyczące uczestnictwa wiernych w niedzielnych mszach i młodzieży w szkolnych lekcjach religii. Na kryzys Kościoła wskazuje poza tym dramatyczny spadek liczby powołań, co zmusza kolejne diecezje do zamykania seminariów duchownych.
Jednak dla większości duchowieństwa, a zwłaszcza dla hierarchii kościelnej, liczy się co innego – wpływ na państwo i jego władze. „Katolicka Polska” to Polska rządzona przez ludzi, którzy gwarantują nienaruszalność interesów materialnych oraz nietykalność prawną samego kleru, a w niektórych kwestiach m.in. (takich jak wspomniane przez prof. Giertycha aborcja i LGBT) zapewniają utrzymanie konserwatywnego status quo. Tacy ludzie są i zawsze byli we wszystkich obozach politycznych, może poza lewicą, choć znaczenie tej ostatniej jest dziś marginalne, więc jej postulaty mało kto traktuje poważnie.
Prof. Maciej Giertych jednak trafnie zdiagnozował główną przyczynę drugiej już wyborczej porażki Rafała Trzaskowskiego. Kandydatura prezydenta Warszawy zmobilizowała bowiem całą „katolicką Polskę” w stopniu niespotykanym przy wszelkich innych wyborach. Perspektywa, że prezydentem RP może zostać „tęczowy Rafał”, uczestniczący w Paradach Równości i zakazujący wieszania symboli religijnych w stołecznych urzędach, podziałała na miliony Polaków jak płachta na byka. Tu już nie chodziło o sukces czy porażkę rządu Donalda Tuska. To był symboliczny bój o wszystko: czy głową państwa zostanie „lewak”, czy jednak „Polak katolik”, choćby nawet z szemraną przeszłością i bez żadnego doświadczenia politycznego. Roznoszący się po prawicowym internecie slogan „byle nie Trzaskowski” stał się kluczowym hasłem tej kampanii, czego nie rozumieli (i być może do dziś nie rozumieją) członkowie sztabu wyborczego i inni politycy KO, zdumieni skalą mobilizacji wyborców Nawrockiego.
Tęczowy lewak
A przecież to nie Nawrocki wygrał te wybory swoimi talentami, ale Trzaskowski przegrał je swoją czarną legendą. Nawrocki skorzystał tylko z okazji, jaką był pojedynek z kandydatem uchodzącym za tęczowego lewaka. Identyczną okazję wykorzystał pięć lat wcześniej Andrzej Duda, zapewniając sobie reelekcję dzięki wygranej z tym samym reprezentantem Platformy, przeciw któremu zmobilizowała się cała „katolicka Polska”. Czy można było się spodziewać, że w 2025 r. będzie inaczej?
O tę mobilizację milionów wyborców w kluczowych dla Polski momentach decyzji wyborczych zawsze dbają biskupi i proboszczowie. Jesteśmy bowiem chyba ostatnim krajem w Europie (a może i na świecie?), w którym hierarchowie Kościoła nie mają skrupułów przed uprawianiem z ambon nie tylko politycznej, ale wprost partyjnej propagandy. O tym jednak przynajmniej dowiadujemy się z mediów. Natomiast nikt nie jest w stanie policzyć i ocenić zaangażowania duchowieństwa parafialnego i zakonnego – ludzi, którzy mają codzienny kontakt z wiernymi. Wystarczy udać się przed wyborami na niedzielną mszę do przeciętnego kościoła na polskiej wsi lub w małym mieście, by zrozumieć, skąd się biorą sukcesy tak miernych postaci jak Duda czy Nawrocki oraz popierającej ich partii.
Polski kler bowiem jednoznacznie postawił na prawicę i tak jest od początku III RP. Po trwającej niemal pół wieku, wymuszonej, lecz jakże opłacalnej dla Kościoła „kolaboracji” z władzami Polski Ludowej, w czerwcowych wyborach 1989 r. duchowieństwo zmieniło polityczny front, gremialnie angażując się w kampanię Komitetu Obywatelskiego Solidarność, którego kandydaci z braku własnych struktur terenowych zwykle korzystali z możliwości organizacyjnych parafii. Już wtedy zresztą dały o sobie znać prawicowe preferencje niektórych hierarchów, o czym świadczył przypadek znanego działacza KOR i PPS Jana Józefa Lipskiego, którego senacką kandydaturę w okręgu radomskim próbował utrącić tamtejszy biskup Edward Materski.
W pierwszych całkowicie wolnych wyborach parlamentarnych jesienią 1991 r. zaangażowanie Kościoła było jeszcze większe. Po rozpadzie obozu solidarnościowego biskupi i proboszczowie aktywnie poparli rodzące się masowo ugrupowania prawicowe, zwłaszcza









