Napiętnowany wojną

Napiętnowany wojną

Czekał na matkę 27 lat 27 lat żył w niepokoju, w udręce, czy jego rodzice byli porządnymi Niemcami, czy wręcz przeciwnie – nazistami, zbrodniarzami, którzy z lęku przed karą uciekli do Argentyny albo do Brazylii. Dręczyły go koszmary, budził się przerażony, spocony i wtedy ona – Zofia, wówczas już żona – uspokajała go obietnicą, że we dwójkę odnajdą jego bliskich. Nie wiedział, jak naprawdę się nazywa. Imię Henryk, nazwisko Borówka nadały mu siostry boromeuszki, które w Gdańsku-Oruni do września 1945 r. prowadziły sierociniec dla dzieci polskich, niemieckich i żydowskich. Wymyśliły mu też imiona rodziców: ojciec Paweł, matka Zofia. W tym domu rozpoczął sieroce życie. Miał zaledwie cztery lata, gdy tu trafił. W jak wielkiej był rozpaczy, można sobie jedynie wyobrazić. Nie znał polskiego, nie rozumiał, co do niego mówią, natomiast już wiedział, że ma niedobre pochodzenie. – Szwab, Szwab! – wykrzykiwały za nim dzieci i to przezwisko zapamiętał na resztę życia. Nie wiedział, dlaczego wprost z polskiego szpitala trafił do sierocińca ani dlaczego nie ma obok mamy. Jeszcze kilka dni wcześniej była… Zakonnice chciały oszczędzić chłopcu bólu i trzy lata później wysłały go do sierocińca w Zbylitowskiej Górze pod Tarnowem. Może tam nie będą Henryka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 01/2016, 2016

Kategorie: Reportaż