Na spotkanie adopcyjnych rodziców z dzieckiem trzeba czekać nawet trzy lata. A to dopiero początek Nasze macierzyństwo nie zaczyna się na sali porodowej, ale w pokoju rodziny zastępczej lub w ośrodku adopcyjnym – mówi Justyna Bigos, adopcyjna mama siedmioletniego Krzysia i niespełna dwuletniej Klaudii, współautorka książki „Dziecko z chmur”. – Potem są te same problemy, zmartwienia i radości. I ta sama miłość. Niepokoje Droga rodziców do decyzji o adopcji nigdy nie jest łatwa. Najczęściej scenariusz jest podobny. Decyzja o dziecku i starania – najpierw beztroskie i pełne nadziei, z każdym miesiącem coraz silniej podszyte niepokojem. Ciągły brak wyczekiwanej kreseczki na teście ciążowym. Wreszcie – lekarze, badania. W zależności od przekonań i potrzeb – różne próby leczenia. Bez skutku. Nadzieja, która przychodzi i odchodzi. Coraz częściej pojawia się myśl: dlaczego ja? Słowo adopcja nie zawsze chce przejść przez gardło. Decyzja o wizycie w ośrodku adopcyjnym okupiona jest godzinami namysłów, rozmów i wzajemnego przekonywania. – Kiedy małżeństwo nie pogodziło się z własną niepłodnością, może nie udźwignąć adopcji – tłumaczy Grażyna Niedzielska, od lat pracująca w Ośrodku Adopcyjno-Opiekuńczym Towarzystwa Przyjaciół Dzieci w Warszawie. – Jeśli ból towarzyszący niepłodności jest zbyt duży, a tęsknota za własnym dzieckiem wciąż ogromna, nieraz okazuje się, że to adoptowane nie spełnia oczekiwań i zamiast miłości pojawia się uczucie obcości i pustki: to nie moje dziecko, moje byłoby inne, miałoby inny kształt nosa, główki, inne zachowania. A my marzymy o tym, żeby posłać dziecko do domu radości, do radosnych rodziców. Wokół tematu adopcji przez lata narosły tysiące mitów. Ten najczęstszy – że domy dziecka pełne są sierotek tylko czekających na to, żeby dobrzy rodzice zabrali je do domu – chętnie jest wykorzystywany przez przeciwników in vitro przekonujących, że walka o biologiczne dziecko nie ma sensu, skoro tyle dzieci czeka na dom. W rzeczywistości ogromna większość dzieci przebywających w placówkach opiekuńczych ma nieuregulowaną sytuację prawną. Sprawy dotyczące pozbawienia władzy rodzicielskiej ciągną się latami. Dziecko nie może już mieszkać z biologicznymi rodzicami, ale nie ma też szansy na nową rodzinę. Zanim sytuacja zostanie rozstrzygnięta, mogą minąć lata. Wiele decyzji o pozbawieniu rodziców władzy rodzicielskiej zapada, kiedy dziecko jest już nastolatkiem. A wtedy za późno na naprawienie krzywd i przygotowanie do samodzielnego życia. Emocje i zdrowie Rodzice zwykle marzą o maleńkim dziecku, którym mogliby się opiekować od pierwszych chwil życia. Nic dziwnego. – Im dłużej dziecko przebywało w placówce opiekuńczej, tym trudniej jest mu się nauczyć życia w rodzinie – tłumaczy Monika Jagodzińska, dyrektor ośrodka TPD. – Kilkuletnie dzieci wiele już przeszły i wymagają bardzo dużo pracy i cierpliwości. Zdarza się, że rodzice są zdziwieni brakiem wdzięczności ze strony dzieci, którym dali przecież wszystko. Trudno im zrozumieć, że one wciąż czują się gorsze, że czują, iż nie zasługują na miłość, skoro wcześniej je tej miłości pozbawiono. – Te dzieci muszą się dopiero nauczyć miłości – tłumaczy Grażyna Niedzielska. – Bywają nieufne, bo nie chcą ponownie być skrzywdzone, porzucone. Wciąż się domagają potwierdzenia: mamo, kochasz mnie? Dzieci miewają nie tylko problemy emocjonalne, lecz także zdrowotne. Bardzo dobrze wie o tym pan Marcin, adopcyjny tata Zuzi i Oli. Latem 2009 r., kiedy po raz pierwszy spotkał dziewczynki, młodsza miała dziewięć miesięcy, starsza – dwa lata więcej. Obie miały duże braki w rozwoju, wynikające przede wszystkim z zaniedbania. Zuzia była na poziomie rozwoju dziecka dwumiesięcznego – nie przekręcała się na brzuszek, nie siadała samodzielnie. Ola nie mówiła, miała problemy z chodzeniem, pierwsze kroki postawiła niedługo przed adopcją. Trudno było jej nauczyć się chodzić, skoro pierwsze półtora roku, jeszcze w domu rodzinnym, spędziła niemal wyłącznie w kojcu. U niej też bardzo widoczne są problemy emocjonalne. – Ola ma ogromne zaburzenia przywiązania. Już do domu dziecka trafiła z zaawansowaną chorobą sierocą i mimo że w placówce nastąpiła nieznaczna poprawa, kiedy ją wzięliśmy, w nocy godzinami się kiwała, biła głową w ścianę, wykazując wciąż wszelkie objawy choroby sierocej – tłumaczy pan Marcin. O większości problemów dziewczynek rodzice dowiedzieli się dopiero
Tagi:
Agata Grabau









