Argentyński thriller

Argentyński thriller

Dzieci odebrane przeciwnikom politycznym junty wojskowej odkrywają tragiczną prawdę o swoich losach Desaparecidos, hiszpańskie słowo oznaczające zaginionych, kojarzy się dziś każdemu w Ameryce Łacińskiej z dyktaturami wojskowymi z lat 70. i 80. w Chile, Brazylii, Urugwaju i Argentynie. W gruncie rzeczy desaparecidos to eufemizm. Oznacza bowiem niemal we wszystkich przypadkach ludzi zaomordowanych przez wojsko, służby specjalne i policję zgodnie z półoficjalną doktryną rządzących junt wojskowych, że jeśli nie chcemy „drugiej Kuby”, musimy „oczyścić” Amerykę Łacińską z „elementów wywrotowych”. W Argentynie w latach 1976-1983, tj. w okresie panowania najbrutalniejszej z jej dyktatur wojskowych, „zaginęło” 30 tys. opozycjonistów lub osób podejrzanych o sympatie opozycyjne. Ostatnio odkryte dokumenty służb specjalnych świadczą o tym, że ofiar może być znacznie więcej. Obok obozu koncentracyjnego w bazie wojskowej Campo de Mayo pod Buenos Aires, gdzie znajdowały się specjalne izby tortur, największą „oczyszczalnią” była Szkoła Mechaników Marynarki Wojennej, w skrócie ESMA, również w pobliżu stolicy. Rodzice Marii Eugenii Sampallo zostali wywiezieni właśnie do ESMA, przekształconej w jeden z sześciu obozów koncentracyjnych. Oprócz tego istniało jeszcze około 500 miejsc odosobnienia dla więźniów politycznych. Zwierzenia kapitana Scilingo Zdjęcie ciemnowłosej, nieśmiałej dziewczyny w okularach, która wygląda najwyżej na 20 lat, chociaż ma trzydziestkę, pojawiło się w tych dniach na łamach dzienników całego świata. Za czasów „brudnej wojny”, jak nazywają Argentyńczycy okres ostatniej dyktatury, wojskowi oprawcy zrabowali około pół tysiąca dzieci narodzonych w obozach zagłady i oddali je anonimowo do adopcji małżeństwom „dobrze widzianym politycznie”. 88 spośród tych dzieci ludzi „zaginionych” poznało już swą tożsamość dzięki działalności Narodowej Komisji na rzecz Prawa do Tożsamości i badaniom DNA. Jednak pierwsza zdecydowała się pozwać do sądu przybranych rodziców, którym wojskowi „podarowali” dziecko, Maria Eugenia. Prokurator zażądał dla emerytowanego kapitana armii argentyńskiej Enrique Jose Berthiera, który odebrał dziecko matce, i dla przybranych rodziców najwyższego wymiaru kary przewidzianego w takich przypadkach prawem argentyńskim – 25 lat więzienia. W wieku 26 lat Maria Eugenia poznała swą prawdziwą tożsamość i po raz pierwszy w życiu zobaczyła znalezione w archiwum obozu w ESMA zdjęcia prawdziwych rodziców. Należeli do lewicowego związku zawodowego. W chwili aresztowania w końcu 1977 r. tata miał 19 lat, mama 16. Wzięto ją do obozu w piątym miesiącu ciąży. „Ze względów humanitarnych nie zabijaliśmy kobiet ciężarnych przed urodzeniem dziecka”, zeznał przed kilku laty na procesie w Madrycie były kapitan argentyńskiej marynarki wojennej, Adolfo Scilingo, który był w ESMA jednym z dowódców. Stanął przed sądem w Hiszpanii, ponieważ wśród ofiar obozu zagłady w Szkole Mechaników Marynarki Wojennej było kilkunastu obywateli hiszpańskich. Zeznania Scilinga, skazanego za swe zbrodnie na łączną karę 6626 lat więzienia (zgodnie z hiszpańskim kodeksem karnym kary za poszczególne czyny przestępcze sumują się), ukazują metody eksterminacji, jakich nie stosowano nawet w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Kpt. Scilingo zwierzał się ze swych wyczynów argentyńskiemu pisarzowi Jose Victorowi Goni, który w latach 70. był reporterem dziennika „Buenos Aires Herald”. Konfrontacja z tym świadkiem na madryckim procesie skłoniła go do przyznania się do popełnionych zbrodni. W latach 1976-1977 kapitan uczestniczył w kilku „lotach śmierci”. Na pokład samolotu transportowego marynarki zabierano kolejne grupy więźniów. Związanych i oszołomionych zastrzykami z narkotyków wrzucano do morza w odległości kilkudziesięciu kilometrów od brzegu. Robiła to ekipa złożona z marynarzy ochotników pod dowództwem Scilinga. Kapitan przyznał się, że sam wyrzucił z samolotu 30 więźniów. Stosy nad La Plata – Ruch w ESMA był nieustanny” – opowiadał przed sądem były oficer marynarki. Oblicza, że w ciągu trzech lat przez obóz przeszło 5,5 tys. osób, z czego przeżyło tylko 1,1 tys. Scilingo twierdził, że jego wrodzona wrażliwość nie pozwalała mu jednak brać udziału w tzw. pieczeniu baraniny. Oznaczało to – zeznawał Scilingo – palenie zwłok opozycjonistów, którzy zmarli w czasie przesłuchań lub zostali zastrzeleni. Scilingo był odpowiedzialny za dział transportu i dostarczał na miejsce „obrzędu” kanistry ze zużytym olejem silnikowym, stare koce i drewno. W ESMA nie używało się słów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 13/2008, 2008

Kategorie: Świat