Wpisy od Andrzej Sikorski
Igrzyska chaosu
Jak rząd PiS przepuścił prawie 2 mld zł na bezsensowną imprezę sportową
Igrzyska europejskie to egzotyczne i nic nieznaczące zawody sportowe wymyślone przez znudzonych brakiem zajęć działaczy Stowarzyszenia Europejskich Komitetów Olimpijskich. Pierwsza edycja odbyła się w 2015 r. w Baku w Azerbejdżanie, a druga w 2019 r. w Mińsku na Białorusi. To raczej nie przypadek, że żadne demokratyczne państwo nie było zainteresowane taką imprezą, a igrzyska zorganizowano w krajach, gdzie rządzą autokraci i dyktatorzy, którzy wykorzystali sport do promocji*.
W 2023 r. pałeczkę przejął Kraków, a III Igrzyska Europejskie miały być wydarzeniem historycznym i zarazem dowodem na to, że Polska pod rządami PiS wstała z kolan. Jarosław Kaczyński podobnie jak prezydenci Ilham Alijew i Aleksander Łukaszenka musiał się pochwalić sukcesem. Zbliżały się wybory parlamentarne, a impreza o dumnej nazwie była znakomitą okazją do promocji partii rządzącej i jej polityków.
Propaganda sukcesu
PiS do współorganizacji igrzysk namówiło przychylnych sobie samorządowców z Małopolski, obiecując im górę pieniędzy nie tylko na inwestycje w obiekty sportowe, ale też na budowę i modernizację infrastruktury drogowej oraz zakup nowoczesnych autobusów miejskich i tramwajów. Utworzono spółkę Igrzyska Europejskie 2023, która miała się zająć przygotowaniem imprezy, a której udziałowcami zostały: Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego i Urząd Miasta Krakowa. Natomiast na pełnomocnika rządu ds. koordynacji igrzysk premier Mateusz Morawiecki wyznaczył Jacka Sasina, choć miał on już na swoim koncie „sukces” w postaci organizacji wyborów kopertowych i zmarnotrawienia ponad 76 mln zł.
„Traktujemy igrzyska jako przedsięwzięcie ogólnonarodowe, które będzie się ogniskować w Krakowie i Małopolsce. To wielka szansa na promocję Krakowa i regionu. Dzięki tej imprezie możemy pokazać Polskę jako miejsce, które nie odbiega poziomem rozwoju od pozostałej części Europy, miejsce, które warto odwiedzić i zostawić tu swoje pieniądze”, mówił ówczesny wicepremier i minister aktywów państwowych.
Prezesem spółki Igrzyska Europejskie 2023 został Marcin Nowak, były lekkoatleta i olimpijczyk oraz były dyrektor jednego z departamentów w Ministerstwie Sportu i Turystyki.
Pytany przez „Dziennik Zachodni”, czy nie ma obaw, że nie podoła tak trudnemu zadaniu jak organizacja igrzysk, Nowak odpowiedział: „Najważniejszym argumentem dla mnie było to, że jest to impreza, której w Polsce jeszcze nie było, której nawet w Unii Europejskiej jeszcze nie było. Pojawiła się wielka
* IV Igrzyska Europejskie odbędą się w 2027 r. w Stambule, którego burmistrz Ekrem İmamoğlu został niedawno wtrącony do aresztu pod zarzutami rzekomej korupcji (więcej na s. 36). Zdaniem opozycji zatrzymanie głównego przeciwnika politycznego wszechwładnego prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana to tylko pretekst do pozbycia się niewygodnego konkurenta.
Hejter za kratami
Początek końca obrzydliwej kariery politycznej Dariusza Mateckiego
Po 15 miesiącach od przejęcia władzy w Polsce przez Koalicję 15 Października Dariusz Matecki trafił wreszcie za kratki. Nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem, bo ciemne chmury nad współpracownikiem Zbigniewa Ziobry zbierały się od dawna, nawet zbyt dawna, niektórzy już narzekali na opieszałość prokuratury. Zatrzymanie posła PiS nie ma związku z tragiczną śmiercią syna posłanki Magdaleny Filiks, ale data jest symboliczna. Aresztowanie nastąpiło 8 marca, czyli w drugą rocznicę pogrzebu Mikołaja Filiksa i w dzień jego 18. urodzin, których nastolatek nie doczekał…
Jednak nawet kajdanki na rękach i obstawa funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie starły z twarzy Mateckiego bezczelnego uśmiechu. Co było do przewidzenia, spodziewający się zatrzymania Matecki odegrał martyrologiczny spektakl dla ciemnego ludu o niewinnym pośle opozycji, ojcu malutkiego dziecka, oraz brutalnym reżimie Donalda Tuska. Wkrótce pojawią się doniesienia z aresztu o torturach, takich jak brudny koc, duszna cela, utrudnianie modlitwy czy monotonne posiłki.
Pół miliona za fikcyjną pracę
To Magdalena Filiks nagłośniła sprawę fikcyjnego zatrudnienia Mateckiego w Lasach Państwowych i inne nadużycia, których mieli się dopuścić politycy Solidarnej/Suwerennej Polski. Współpracownik Zbigniewa Ziobry wpadł w szał. Posłanka miała w LP informatora, który ostrzegł ją, że odbyło się spotkanie, na którym padło stwierdzenie: „Musimy tę szmatę uciszyć”. Wkrótce pisowski redaktor naczelny Radia Szczecin Tomasz Duklanowski poinformował o aferze pedofilskiej w szeregach szczecińskiej Platformy Obywatelskiej. Ofiarą miało być „dziecko znanej parlamentarzystki”. Żadnej afery jednak nie było, pedofil bowiem siedział od roku w więzieniu. Powodu do nagłaśniania sprawy również zatem nie było. Tego samego dnia, gdy Duklanowski podał „newsa”, do boju ruszył Matecki. Zaczął atakować PO za rzekome tuszowanie afery. W mediach społecznościowych zamieścił zdjęcie Magdaleny Filiks ze skazanym, któremu zasłonił oczy ciemnymi okularami w różowych oprawkach, i podpisał bezczelnie: „Cześć Magdalena Filiks. Kolega stracił oczy, chociaż w rejestrze (pedofilów – przyp. A.S.) będzie bez okularów”.
Było to wyjątkowo obrzydliwe. Ludzie szybko ustalili, kim byli pedofili i jego ofiara, 15-letni Mikołaj. W internecie rozpętano nagonkę. Podjudzeni m.in. przez Mateckiego hejterzy zaczęli obrzucać Filiks błotem, oskarżając ją, że ułatwiła pedofilowi wykorzystanie syna. Te same brednie powtarzali politycy PiS. Chłopak nie wytrzymał psychicznie. Wkrótce po upublicznieniu sprawy, kilkanaście dni przed 16. urodzinami, popełnił samobójstwo.
Matecki prawdopodobnie nigdy nie odpowie za przyczynienie się do śmierci Mikołaja (prokuratura umorzyła śledztwo), ale za inne przestępstwa być może trafi do więzienia na długie lata. Z sześciu zarzutów, jakie usłyszał w prokuraturze, dwa dotyczą fikcyjnego zatrudnienia w Lasach Państwowych. Ziobrysta ukradł w ten sposób prawie pół miliona złotych (o szczegółach pisaliśmy w artykule „Złodziejskie trofea”, „Przegląd” nr 10/2025). Pozostałe zarzuty też dotyczą złodziejstwa. Matecki z kumplami kradli pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości
Złodziejstwo i szczucie pod auspicjami rządu PiS
Czy nadużycia w Polskiej Fundacji Narodowej zaprowadzą na ławę oskarżonych Jarosława Kaczyńskiego, Beatę Szydło i Macieja Świrskiego?
Władze Polskiej Fundacji Narodowej poinformowały, że przygotowały zawiadomienie do prokuratury w związku z przestępstwami, których mieli się dopuścić pisowscy nominaci zarządzający fundacją w latach 2017-2023. Chodzi o zawieranie niekorzystnych umów i wytransferowanie środków finansowych fundacji bez dostatecznego uzasadnienia. Straty wyceniono na 30 mln zł, ale audyt trwa i należy się spodziewać, że to nie koniec.
Niecny proceder
Polska Fundacja Narodowa powstała w 2016 r. z inicjatywy rządu Beaty Szydło i miała się zajmować promocją Polski za granicą. Fundację utworzyło 17 największych firm państwowych obsadzonych przez ludzi PiS: Polska Grupa Energetyczna, Enea, Energa, Tauron, KGHM, PZU, PKN Orlen, Grupa Lotos, PGNiG, Grupa Azoty, Totalizator Sportowy, Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, Giełda Papierów Wartościowych, Polski Holding Nieruchomości, Polska Grupa Zbrojeniowa, PKO BP oraz PKP.
Jeszcze w 2016 r. spółki przelały na konto PFN prawie 100 mln zł. Jednocześnie zobowiązały się, że do 2026 r. przekażą jej w sumie ponad 633 mln zł.
Prawie wszystkie spółki będące fundatorami PFN mają własne fundacje, które zajmują się tym samym, co ona. Tworzenie kolejnej fundacji, dublującej zadania już istniejących podmiotów, nie miało racjonalnego uzasadnienia. Małego tego! Statut PFN został tak skonstruowany, że gigantyczne pieniądze można było wyprowadzać na prawo i lewo pod byle pretekstem. A wiele wskazuje na to, że właśnie kradzież i defraudacja środków publicznych legły u podstaw utworzenia PFN. W 2017 r. poinformowałem o tym Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego i prokuraturę. Z Prokuratury Regionalnej w Warszawie dostałem odpowiedź, „że zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa postępowanie karne wszczyna się, gdy zachodzi uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa, przy czym przez »uzasadnione podejrzenie« należy rozumieć konieczność oparcia się przez organ procesowy na konkretnych informacjach – dowodach”.
Moje przewidywania się sprawdziły, lecz nie mam z tego powodu wielkiej satysfakcji (o nadużyciach w PFN pisaliśmy w tekście „Fundacja propagandy PiS”, „Przegląd” nr 9/2024). Teraz przyjrzymy się szczegółowo jednej sprawie. Jest ona wisienką na bogato ozdobionym torcie afer, bo nie tylko wyprowadzono pieniądze do ludzi związanych z PiS i zorganizowano polityczną nagonkę na środowiska sędziowskie, ale jeszcze stali za tym wszystkim premier polskiego rządu i prezes PiS.
Układ przestępczy
Prokuratura Regionalna w Rzeszowie prowadzi śledztwo w sprawie nadużycia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przez członków zarządu PFN w związku ze sfinansowaniem w 2017 r. kampanii medialnej „Sprawiedliwe sądy”, czym wyrządzono fundacji szkodę majątkową w wielkich rozmiarach, w kwocie nie mniejszej niż 8 428 542,74 zł.
Członkami zarządu w tym czasie byli Cezary Jurkiewicz (w randze prezesa), Maciej Świrski i Paweł Kozyra.
Jurkiewicz to niedoszły ksiądz (cztery lata spędził w seminarium), ojciec ośmiorga dzieci, były szef klubu warszawskich radnych PiS i lider Klubu „Gazety Polskiej” w stołecznej dzielnicy Wawer. Jest też zaufanym człowiekiem Jarosława Kaczyńskiego. Był szefem straży porządkowej, która ochraniała partyjne manifestacje i miesięcznice smoleńskie.
Świrski, teraz ulokowany przez PiS na stołku przewodniczącego KRRiT, uchodzi za człowieka byłego wicepremiera Piotra Glińskiego. W 2013 r. założył Fundację Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom. Znany jest z pieniactwa – dzięki niemu zdobywa rozgłos. Walczył m.in. z nagrodzonym Oscarem filmem „Ida”. Twierdził, że „może wywołać w widzach fałszywe przeświadczenie, że to Polacy wymordowali europejskich Żydów”. Od Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej domagał się umieszczenia w czołówce filmu informacji o sytuacji Polaków podczas II wojny światowej. Do prezydenta Andrzeja Dudy skierował z kolei petycję z żądaniem
Złodziejskie trofea
Za rządów PiS w Lasach Państwowych kradło się nie tylko na potęgę, ale i w sposób wyjątkowo bezczelny
Zatrzymanie przez Centralne Biuro Antykorupcyjne Józefa K., byłego dyrektora generalnego Lasów Państwowych, Michała C., byłego dyrektora Centrum Informacyjnego Lasów Państwowych, i Andrzeja S., byłego dyrektora Dyrekcji Regionalnej Lasów Państwowych w Szczecinie, wywołało poruszenie. W 100-letniej historii tej zasłużonej dla Polski firmy (LP mają status przedsiębiorstwa państwowego) nie zdarzyło się jeszcze, aby tak wysocy rangą pracownicy zostali zatrzymani za przestępstwa, których mieli się dopuścić w związku z wykonywanymi obowiązkami. A chodzi o fikcyjne zatrudnienie Dariusza Mateckiego w Centrum Informacyjnym Lasów Państwowych w Warszawie i w szczecińskiej dyrekcji regionalnej.
Pół miliona za nic
Choć współpracownik Zbigniewa Ziobry nie jest leśnikiem, został zatrudniony w LP, a w latach 2020-2023 zarobił prawie pół miliona złotych. Jednak żadnej pracy nie wykonywał, nie pojawiał się w biurze i nawet nie logował do służbowego komputera. Szokujące jest to, że zatrudniony fikcyjnie Matecki zarabiał więcej niż fachowcy z wykształceniem na stanowiskach leśniczego, podleśniczego czy strażnika leśnego. Ludzie ci pracują po kilkanaście godzin dziennie w terenie, często narażając zdrowie i życie. Ale przyboczny Ziobry dostał synekury tylko dlatego, że LP stały się łupem Solidarnej Polski, a kierownicze stanowiska przypadły nominatom politycznym. To zatrzymani przez CBA dyrektorzy pomogli Mateckiemu ukraść pieniądze (bo inaczej jak złodziejstwem nie można tego nazwać) i będą musieli ponieść odpowiedzialność karną. Za działanie na szkodę Lasów Państwowych grozi im nawet 10 lat więzienia.
Mateckiemu też grozi wieloletnie więzienie, a do Sejmu trafił już wniosek o uchylenie mu immunitetu i areszt. Oprócz sprawy z lipnym zatrudnieniem prokuratura chce mu postawić zarzuty dotyczące okradania Funduszu Sprawiedliwości.
Matecki broni się nieudolnie, twierdząc, że w centrali LP w Warszawie zajmował się „doradztwem ds. mediów społecznościowych”, cokolwiek to znaczy. Zatrzymany przez CBA Michał C., który był przełożonym Mateckiego w CILP, tłumaczył w 2020 r., że polityk Solidarnej Polski wykonywał „zadania o charakterze opiniującym, pomocniczym na stanowisku specjalisty ds. komunikacji w Zespole Komunikacji Społecznej”. Jak widać, w Lasach Państwowych
Morawiecki i tajemnice kościelnych działek
Podejrzany interes z nieprzypadkowymi osobami
Prokuratorzy ponownie zajmą się sprawą słynnej działki, którą Mateusz i Iwona Morawieccy kupili od ks. Sławomira Ż., proboszcza parafii św. Elżbiety we Wrocławiu. W 2002 r. za 15 ha gruntów Morawieccy zapłacili 700 tys. zł, choć realna wartość ziemi wynosiła co najmniej 4 mln zł. W 2015 r., tuż przed wejściem do polityki, Mateusz Morawiecki przepisał na żonę ziemię i większość majątku, dzięki czemu nie musiał wykazywać działki w oświadczeniach majątkowych. W 2021 r. Iwona Morawiecka sprzedała ją za ok. 15 mln zł, czyli z przeszło 20-krotną przebitką.
Jeszcze za rządów PiS po zawiadomieniu złożonym przez oburzonego obywatela Prokuratura Okręgowa we Wrocławiu wszczęła postępowanie w sprawie wyrządzenia znacznej szkody majątkowej parafii w związku ze sprzedażą nieruchomości po zaniżonej cenie. Ostatecznie jednak odmówiono wszczęcia śledztwa „wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia przestępstwa”. Z raportu Prokuratury Krajowej na temat śledztw prowadzonych pod presją polityczną za czasów władzy PiS wiemy, że sprawie ukręcono łeb i nie wyjaśniono wszystkich wątków. Teraz usłużni prokuratorzy być może będą musieli odpowiedzieć karnie za zaniechania.
Ksiądz, generał, kapuś
Ksiądz Sławomir Ż. to bardzo ciekawa postać. Nie możemy podać jego nazwiska, bo niedawno został zatrzymany przez agentów CBA i usłyszał w prokuraturze zarzuty korupcyjne. Chodzi o obietnicę załatwienia kontraktu na dostawę samochodów dla Wojsk Obrony Terytorialnej w zamian za kilkusettysięczną darowiznę na rzecz jednej z parafii. Razem z księdzem zatrzymano Ryszarda W., wpływowego działacza PiS i protegowanego Antoniego Macierewicza, który także miał brać udział w przestępczym procederze.
Duchowny od lat 90. związany jest z duszpasterstwem wojskowym. Oprócz pełnienia posługi w parafii wrocławskiej był też proboszczem parafii wojskowych w Bydgoszczy, Legionowie i Warszawie, dziekanem Pomorskiego Okręgu Wojskowego oraz wikariuszem generalnym Ordynariatu Polowego WP. Po śmierci biskupa polowego Tadeusza Płoskiego, który zginął w katastrofie prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem, ks. Sławomir Ż. został administratorem diecezji polowej i był pewniakiem do objęcia funkcji biskupa polowego Wojska Polskiego.
Jego kariera legła jednak w gruzach po homilii wygłoszonej 11 listopada 2010 r. w obecności członków rządu, generalicji i prezydenta Bronisława Komorowskiego w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie.
„U podstaw III Rzeczypospolitej miejsce patriotyzmu zajęło stwierdzenie jednego z pierwszych premierów nowej Polski, który powiedział, że »aby zostać bogaczem, to pierwszy milion trzeba ukraść«. Propagowanie podobnych haseł zaowocowało tym, że wartość została zastąpiona »antywartością«. Patriotyzm zastąpiono promowanym kosmopolityzmem; miejsce uczciwości zajęła nieuczciwość; prawdę zastąpiono kłamstwem i pomówieniem; ofiarność i poświęcenie – chciwością i pazernością; miłość – nienawiścią. Natomiast z dziejowego doświadczenia Kościoła i narodu wiemy, że prawdziwym bogactwem jest stan ducha i umysłu ludzkiego, a nie grubość portfela”, prawił wtedy ks. Sławomir Ż., pijąc do Jana Krzysztofa Bieleckiego odznaczonego Orderem Orła Białego.
Bronisław Komorowski nie mógł zdzierżyć takiej zniewagi i w rozmowie z ministrem obrony narodowej Bogdanem Klichem zapowiedział, że nie dopuści do tego, by arogancki ksiądz otrzymał generalską gwiazdkę i został ordynariuszem polowym. Wkrótce ks. Sławomirowi Ż
Harcownicy Ziobry
Połowa prokuratury krajowej bruździ Adamowi Bodnarowi
Zawiadomienie o zamachu stanu sprokurowane przez Bogdana Święczkowskiego wywołało powszechną ekscytację. Były prokurator krajowy i szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w rządach PiS oskarżył kilkaset osób – na czele z premierem, ministrami, marszałkami Sejmu i Senatu, parlamentarzystami wspierającymi rząd, niektórymi prokuratorami i sędziami – że działając w zorganizowanej grupie przestępczej, dopuścili się zbrodni. Zbrodnia polega na tym, że nie uznają utworzonej przez PiS i obsadzonej przez nominatów tej partii nielegalnej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego, nielegalnej i upolitycznionej Krajowej Rady Sądownictwa oraz działającej pod dyktando PiS atrapy sądu konstytucyjnego. „Puczyści” podważają też status neosędziów, ludzi często bez kompetencji i kręgosłupa moralnego, którzy zawdzięczają kariery układom politycznym.
A już największą zbrodnią Donalda Tuska i jego szajki jest to, że uchwalili budżet państwa, pozbawiając sutych pensji Święczkowskiego i innych tzw. sędziów TK.
Nie trzeba być wytrawnym prawnikiem, by dojść do wniosku, że mamy do czynienia z hucpą w wykonaniu Święczkowskiego. Jego metody działania polegają na fałszywym oskarżaniu i wrabianiu ludzi w przestępstwa. Tak było w przypadku Barbary Blidy. Wobec niewinnej kobiety uknuto zakończoną tragicznie intrygę, a okoliczności śmierci popularnej polityczki lewicy nigdy nie udało się wyjaśnić. Między innymi dlatego, że ślady na miejscu tragedii zostały dokładnie zatarte przez podległych Święczkowskiemu funkcjonariuszy.
W podobny sposób jak Barbarę Blidę, tj. wrabiając w przestępstwa, Święczkowski chciał załatwić również byłego zastępcę prokuratora generalnego Andrzeja Kaucza, Romana Giertycha czy Jolantę i Aleksandra Kwaśniewskich. Nie ma więc co się dziwić, że wierny żołnierz PiS udający sędziego poszedł po bandzie i wykrył zamach stanu.
„Ostry” w natarciu
Donos o zamachu Święczkowski przekazał swojemu koledze i byłemu podwładnemu Michałowi Ostrowskiemu, zwanemu „Ostrym”. To jeden z sześciu zastępców prokuratora generalnego, których Adam Bodnar dostał w spadku po Zbigniewie Ziobrze (Ostrowski został powołany w listopadzie 2023 r., już po przegranych przez PiS wyborach). Oprócz Ostrowskiego są to: Robert Hernand, Tomasz Janeczek, Krzysztof Sierak, Andrzej Pozorski i Beata Marczak. Ta ostatnia jednak w przeciwieństwie do pozostałych uznaje Dariusza Korneluka za prokuratora krajowego i nie sabotuje decyzji przełożonego. Ziobrowych buntowników nie można odwołać bez zgody Andrzeja Dudy, bo spodziewając się utraty władzy, PiS skutecznie zabetonowało prokuraturę, dając prezydentowi nadzwyczajne kompetencje.
Ostrowski szybko zabrał się do pracy. W ciągu kilku dni przesłuchał
Jawne tajemnice i niebezpieczne związki
Prokuratura bierze się za ludzi Antoniego Macierewicza
Pułkownik rezerwy Krzysztof G., zaufany człowiek i współpracownik Antoniego Macierewicza oraz Michała Dworczyka, usłyszał zarzuty prokuratorskie. Sprawa jest odpryskiem tzw. afery mejlowej. Chodzi o mejle wykradzione z prywatnej poczty Michała Dworczyka, wówczas szefa KPRM, które potem publikowano w serwisie Poufna Rozmowa na komunikatorze Telegram. Była to korespondencja m.in. z Mateuszem Morawieckim oraz politykami i nieformalnymi doradcami premiera. Oprócz plotek, zakulisowych działań, knowań i intryg w wykonaniu polityków PiS opinia publiczna poznała także informacje, które ze względu na bezpieczeństwo Polski nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Wojskowe plany w prywatnej skrzynce
Choć Krzysztof G. był oficjalnym doradcą w KPRM, do celów służbowych używał (podobnie jak Dworczyk) prywatnej poczty elektronicznej. W przesyłanych wiadomościach pisał o kulisach przetargów dla wojska, uzbrojeniu, przemyśle obronnym. Do mejli dołączał zdjęcia, plany, schematy, notatki. Takie postępowanie było po prostu głupie. Wojskowy współpracownik szefa kancelarii premiera powinien wiedzieć, jak się obchodzić z dokumentami.
W jednej z wiadomości pułkownik informował Dworczyka o programie „Pirat”. Jest to system lekkich przeciwpancernych pocisków kierowanych, opracowany przez Zakłady Metalowe Mesko – jedną z firm strategicznych, produkującą amunicję dla wojska. Do ujawnionych mejli dołączone były takie dokumenty jak opis przeznaczenia zestawu rakietowego, dokładne parametry taktyczno-techniczne wyrzutni oraz samego pocisku, a także szczegółowe informacje na temat stanu realizacji całego projektu. Z załączonej anonimowej notatki można było się dowiedzieć, że Mesko ma trudności w realizacji kontraktów dla armii, za co na spółkę nakładane są wielomilionowe kary. Mesko miało też produkować wadliwe uzbrojenie. Dotyczyło to przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych Piorun czy granatów moździerzowych 98 mm, które miały problem z celnością. Natomiast produkowany przez Mesko na licencji izraelskiej przeciwpancerny pocisk kierowany Spike „nie miał potwierdzonej przebijalności przez płytę pancerną chronioną pancerzem reaktywnym ERAWA”. W notatce wspomniano też o brakach w zabezpieczeniu surowcowym do produkcji amunicji i braku wsparcia ze strony rządu. Sytuacja przedsiębiorstwa miała być tak trudna, że pojawiły
Zaczął z przytupem. I tak samo skończył
Lepiej, żeby były szef BBN Jacek Siewiera leczył ludzi albo studiował na Oksfordzie, niż dbał o bezpieczeństwo Polski
Odejście Jacka Siewiery ze stołka szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego (BBN) wywołało liczne spekulacje. Oficjalna wersja jest taka, że pan minister nad służbę ojczyźnie przedłożył studia na Oksfordzie. Według innego tłumaczenia współpracownik Andrzeja Dudy miałby reprezentować rząd koalicji 13 grudnia (jak PiS złośliwie nazywa gabinet Donalda Tuska) w międzynarodowej radzie państw basenu Morza Bałtyckiego, mającej koordynować działania rządów w związku z napiętą sytuacją geopolityczną. Problem w tym, że wspomniana rada istnieje tylko w wyobraźni polskich polityków i nie wiadomo, czy kiedykolwiek powstanie. Tak czy owak, powody rezygnacji jednej z najważniejszych osób w otoczeniu prezydenta są kompromitujące, a Siewiera jako szef BBN chluby państwu polskiemu raczej nie przynosił.
Jacek Siewiera szefem BBN został w październiku 2022 r. Miał wtedy 38 lat i za sobą cztery miesiące pracy jako minister w Kancelarii Prezydenta RP, gdzie zajmował się m.in. kwestiami zarządzania kryzysowego oraz ochrony ludności cywilnej. Siewiera jest lekarzem wojskowym, doktorem habilitowanym nauk medycznych, specjalistą w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii. Do czerwca 2022 r. pracował w Wojskowym Instytucie Medycznym. Stał na czele polskich misji szkoleniowo-medycznych w czasie pandemii COVID-19 w Lombardii i w USA. Z całą pewnością dr Siewiera jest specjalistą w dziedzinie medycyny i ratownictwa medycznego, ale czy zna się na szeroko pojętym bezpieczeństwie narodowym i geopolityce, w tym planowaniu strategii obronnej, to już jest dyskusyjne. Trudno bowiem wskazać jakiekolwiek sukcesy szefa BBN. Zostanie za to zapamiętany jako usłużny giermek Andrzeja Dudy i klon niezbyt rozgarniętego Marcina Mastalerka, wypowiadający się na różne tematy niekoniecznie w sposób mądry i odpowiedzialny.
Siewiera urzędowanie rozpoczął z przytupem. Zaprosił na rozmowę wszystkich byłych szefów BBN od czasów prezydentury Lecha Wałęsy. Było to wydarzenie zaiste wyjątkowe, aż skłoniło red. Pawła Wrońskiego z „Gazety Wyborczej” do refleksji, że „po siedmiu latach rządów PiS odczuwamy dziwny niepokój, poczucie niepewności, a nawet zdumienie, gdy coś odbywa się normalnie”. Wszystko jednak szybko wróciło na dawne tory, a nietypowy gest można uznać za wypadek przy pracy.
Polacy, nic się nie stało
Gdy jesienią 2023 r. najwyżsi dowódcy wojskowi, generałowie Rajmund Andrzejczak i Tomasz Piotrowski, podali się do dymisji, Siewiera bagatelizował sprawę, sugerując, że nic się nie stało i „jeżeli panowie generałowie postanowili zrzucić mundur, to taka decyzja zostanie przez zwierzchnika Sił Zbrojnych przyjęta”. Było to perfidne zagranie









