Wpisy od Daniel Wójtowicz
Kislinga obrazy kobiety
Codziennie rano sumiennie zasiadał do sztalug i tworzył obraz za obrazem
Mojżesz Kisling jest dla nas, Polaków, doskonałym kandydatem na idola, swego czasu bowiem w Paryżu właśnie jego jako jedynego twórcę znad Wisły równano z Pablem Picassem, który zresztą sam ocenił, że „Kisling jest malarzem wielkim”.
Paryż w początkach XX w. był zachwycony Kislingiem. Współczesna mu rzeźbiarka Chana Orloff orzekła, że malarz „przynosi zaszczyt naszej epoce”. Zapraszany był na większość paryskich salonów malarstwa. Uznano go za jednego z twórców École de Paris i jednocześnie, w rozrywkowym znaczeniu, za księcia Montparnasse’u. „To mój najlepszy klient”, miał stwierdzić Victor Libion, założyciel słynnej w tamtych czasach knajpy La Rotonde. Malarz zadomowiony był we wszystkich ważniejszych lokalach tej dzielnicy, które wypełniali artyści znani dziś z podręczników o sztuce XX w. Uchodził za duszę towarzystwa, wesołego hulakę. „Bardzo kocham tego malarza, ale jeszcze bardziej kocham tego pijaka”, zażartował Charley Iles, słynny klown z paryskiego cyrku. Jedno i drugie wcielenie złożyło się na wielką popularność Kislinga czy wręcz mit barwnej postaci, legendy paryskiej bohemy. Artysta umiał jednak utrzymać nad sobą kontrolę i nie przekraczać granic w nocnym życiu. Codziennie rano sumiennie zasiadał do sztalug i tworzył obraz za obrazem.
Villa La Fleur w podwarszawskim Konstancinie, stylowe muzeum prywatne w rezydencyjnej okolicy, zaaranżowała bodaj pierwszą w historii przekrojową wystawę malarstwa Mojżesza Kislinga (ur. w 1891 r., zm. w 1953). Ekspozycja gromadzi 150 dzieł artysty pochodzących ze zbiorów własnych oraz ściągniętych z różnych muzeów Europy i z kolekcji prywatnych. Otwierają ją krajobrazy, w których malarz nawiązywał do ulubionego Cézanne’a, ale nie pozostał mu długo wierny. Przybliżając się do Picassa i otaczających go kubistów, szybko dokonywał zauważalnej geometryzacji brył, co nadawało obrazom oryginalność. Szedł z wiatrem, ale własnym kursem. W pejzażach nadmorskich miejscowości południa Francji dokonywał nienaturalnego rozjaśnienia palety barw, co czyniło obrazy bardziej eterycznymi i magicznymi. „Brawo, Kisling i jego brawurowe malarstwo”, wykrzyczał Georges Braque, współtwórca kubizmu.
W dalszej kolejności Moïse Kisling (jego imię nabiera w tym czasie już francuskiego brzmienia) na warsztat malarski bierze akty.
Wojciech Fangor, czyli sztuka malowania bez opamiętania
Wystawa obrazów Wojciecha Fangora pojawiła się jak diament w środku Wrocławia. Odbywa się przy Rynku, w charakterystycznej starej kamienicy, kryjącej w swoich murach nowoczesną galerię sztuki: Krupa Art Foundation – symbol czasów współczesnych. Nowatorskie prace malarza, również w nowoczesnej aranżacji, kontrast ten wzmacniają.
Wojciech Fangor wykształcił się i ukształtował artystycznie w Polsce, ale w naszej rzeczywistości początku lat 60. jakoś się nie pomieścił. „W Polsce mam wszystko, co niezbędne do życia. Brakuje mi tylko jednego: nadziei, że moja twórczość będzie się mogła swobodnie rozwijać i że będzie komuś potrzebna”, wyznawał przyjaciołom. Pełnię talentu i twórczych możliwości rozwinął na Zachodzie, głównie w USA.
Wystawy Wojciecha Fangora należą do rzadkości – jego prace są rozsiane po świecie. Zgromadzenie ponad 50 obrazów o tak wielkiej wartości, powstałych poza Polską, wypożyczonych z różnych muzeów i kolekcji prywatnych, trzeba uznać za wielkie osiągnięcie organizatorów i przykład wspaniałego mecenatu sztuki polskich biznesmenów, wrocławian. Ekspozycja ma ogromne znaczenie dla ukazania pełnej mocy i wymowy twórczości Fangora. Prace prezentowane w takim nagromadzeniu, w tak perfekcyjnej aranżacji tworzą swoją metarzeczywistość. Ogarniają zwiedzającego i działają na zmysły zdecydowanie wyraźniej i silniej niż pojedynczo. Niektórzy, jak słyszałem, doznają nawet szczególnych złudzeń wzrokowych, typowych dla op-artu. Ja tego nie doświadczyłem, ale pozostawałem w tym wnętrzu pod niezwykłym, trochę nieziemskim wrażeniem.
Obrazy Wojciecha Fangora, różnokolorowe kręgi, fascynują, wyraźnie bowiem wyprzedzają bieg historii malarstwa i pewnie również ludzkiej percepcji. Ich tematem i głównym bohaterem jest światło. Niektórzy zatem są skłonni powiedzieć, że to nic, inni mogą uznać, że to wiele: największa tajemnica świata. Jakże często łączono obraz i istotę światła z tym, co boskie. Sam Albert Einstein, twórca różnych teorii światła, miał przed śmiercią wyznać, że pozostało ono dla niego niewyjaśnioną zagadką. Czy największa tajemnica naszego świata zasługuje na to, aby być tematem obrazów? I czy mogą to być obrazy nieskończenie ciekawe? Wrocławska wystawa nie pozostawia wątpliwości, że tak.
Wojciech Fangor. American Dream
Wrocław, Krupa Art Foundation, Rynek 27/28
do 20 października
kuratorka: Dorota Monkiewicz
scenografia: Robert Rumas
Z przeszłości ku przyszłości
Po co kolejna wystawa impresjonistów, których i tak pełno w tym mieście?
Korespondencja z Paryża
Paryż od zawsze kojarzy mi się z impresjonizmem, a impresjonizm z Paryżem. Wieści o kolejnej wystawie twórców tego gatunku akurat w tym mieście nie powinny mnie zatem zaskoczyć. A jednak zaintrygowały: po co kolejna ekspozycja tego, czego i tak tam pełno?
„Paryż 1874. Wynalezienie impresjonizmu” w Musée d’Orsay odwołuje się wprost do słynnej wystawy, która 150 lat temu uznana została za akt narodzin gatunku. Pokazano wtedy, z manifestacyjną dumą, obrazy niedopuszczone przez jurorów z Królewskiej Akademii Malarstwa na doroczną, oficjalną prezentację, zwaną Salonem Paryskim.
Zamysłem tegorocznej ekspozycji stało się wierne odwzorowanie tamtej sprzed półtora wieku. Dla lepszego wglądu w kontekst zestawiono obrazy impresjonistów z tymi, które zostały wówczas przez Akademię uznane i dopuszczone do Salonu. Stworzyło to okazję dla takich jak ja, zwykłych miłośników malarstwa, by zbliżyć się do tajemnicy impresjonizmu.
Mam wielu znajomych, dla których pozostaje on ulubioną i najwyżej cenioną odsłoną malarstwa. Przemawia zrozumiałością scen, kolorystyką, pogodą i optymizmem. Widzą go jako klasykę, bez której sztuka nie mogłaby istnieć.
Na rocznicowej wystawie w Musée d’Orsay postacie „Tancerki” czy „Paryżanki” Auguste’a Renoira, widoki „Bulwaru Kapucynów” Claude’a Moneta czy wiejskie pejzaże Camille’a Pissarra zachwycają pięknem i doskonałością. I są dość oczywiste. Jakież zatem kontrowersje mogły budzić w tamtej epoce i czym tak bardzo bulwersowały ówczesnych arbitrów? Trudno uwierzyć, dlaczego nurtowi temu całkowicie odmawiano prawa zaistnienia na dorocznych, najważniejszych w Europie, prezentacjach nowości malarskich.
Przejście do sal eksponujących prace dopuszczone do oficjalnego Salonu ułatwiło mi zrozumienie problemu. Dominują tu pompatyczne sceny mitologiczne, takie jak satyr zabawiający się z bachantką czy uskrzydlony Kupidyn z amorkami, uznanych autorów epoki, których nazwiska trudno jednak dziś przywołać. Wszystko formalnie doskonałe i piękne, ale jakże sztuczne i nierzeczywiste.
Musée d’Orsay do 14 lipca
Gwiazda Zachodu na wschodzie Polski
Wizjoner Andy Warhol w Rzeszowie.
Amerykanie, Brytyjczycy i inni zachodniacy, którzy ostatnio wypełniają uliczki centrum Rzeszowa, nie mogą ukryć zdziwienia. Na przykościelnym budynku muzeum okręgowego kolorowe banery zapraszają na wystawę prac światowej sławy artysty Andy’ego Warhola, twórcy popartu. Tego po polskiej prowincji trudno było się spodziewać.
Spotkanie z Warholem w tym akurat miejscu przypomina, że korzenie kultury amerykańskiej zagłębione są w całej Europie, również tej biedniejszej, środkowo-wschodniej. Jeden z największych i najdroższych artystów XX w. z domu nazywał się Andrew Warhola. Urodził się za oceanem (1928), ale był synem Łemków, emigrantów ze wschodniej Słowacji, ze wsi Miková przy polskiej granicy – i tylko 100 km od Rzeszowa.
W ostatnich dziesięcioleciach w miasteczku będącym siedzibą powiatu Medzilaborce entuzjaści i wielbiciele artysty, dumni ze swojego ziomka, stworzyli muzeum jego sztuki. Znalazło się w nim wiele darowizn, a przede wszystkim prace wypożyczone z muzeów nowojorskich i kolekcji prywatnych. Stamtąd właśnie, na 670-lecie Rzeszowa, przywędrowała ta niezwykła wystawa.
Prace pokazywane w Rzeszowie to rzecz jasna jedynie margines dorobku Warhola, ale są na tyle różnorodne i charakterystyczne, że dają dobre wyobrażenie o jego twórczości. Przede wszystkim są wśród nich słynne portrety Marilyn Monroe i jedna z wersji najbardziej znanego autoportretu twórcy.
Andy Warhol przed i po Muzeum Okręgowe w Rzeszowie i Muzeum Sztuki Nowoczesnej Andy’ego Warhola w Medzilaborcach do 16 czerwca
Hasior – Rycharski; zmiany w toku
Wystawę w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie firmują dwa nazwiska: Hasiora, dla którego przychodzą tu widzowie starsi, i Rycharskiego, dobrze już znanego młodszym. Przychodzą zazwyczaj dla „swojego” artysty, ale, jak powiedziała przewodniczka, odkrywają dla siebie tego drugiego i wychodzą zachwyceni obydwoma. W śmiałym zestawieniu polskiego geniusza plastyki, asamblisty Władysława Hasiora, z 37-letnim konceptualistą Danielem Rycharskim (fot. 1) tkwi szczególna zagadka i wartość tej wystawy.
Jako wielbiciel Hasiora pojechałem do Sopotu, żeby się przekonać, kim jest ten, którego stawiają obok mistrza. Twórca ów wypracował sobie już miejsce w polskiej kulturze. W 2016 r. otrzymał Paszport „Polityki”, m.in. dzięki temu stał się obecny w mediach i umocnił się w swojej wyrazistości. Na sopockiej wystawie wita nas figurą orła (2023) zawieszoną na ścianie jak emblemat (fot. 4). Kształt rozpostartych skrzydeł drapieżnika wyraźnie upodabnia go do bielika. Swojskość sylwetki podkreśla materia, z której „godło” jest wykonane: splecione kłosy pszenicy i jęczmienia. Takie jednoznaczne skojarzenie jest ważne, orzeł bowiem ma dwie głowy zwrócone w przeciwne strony. Tak samo jak orzeł rosyjski. Ale bez wątpienia ten tu orzeł jest polski, współczesny, słomiany jak miś Barei, skłócony sam ze sobą.
Sztuka Rycharskiego ma wymowę niemal publicystyczną. Dla mnie, odbiorcy z „klas starszych”, taka wyrazistość może być pewnym minusem. Jednak odpowiada ona odbiorcom młodszym, przyzwyczajonym do dosłowności czy wręcz wymagającym jej w kwestiach społecznych i obyczajowych. Z tą myślą spoglądam na drewnianą ramę wielkości człowieka, w której rozpostarta jest pajęczyna utkana z różańców (fot. 2). Właśnie za pracę „Sieć” Rycharski otrzymał Paszport.
Władysław Hasior – Daniel Rycharski „mogę wam opowiedzieć o sobie o was”, Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie do 19 maja
Człowiek niezastąpiony?
Kreatywność jako wiodąca cecha ludzkiego gatunku wcale nie jest taka pewna Korespondencja z Kopenhagi W kopenhaskim metrze w pierwszym wagoniku możesz usiąść na miejscu maszynisty – metro jeździ automatycznie, bez motorniczych i żadnej widocznej obsługi. Co najdziwniejsze, nikogo to nie dziwi. Nie dziwi wobec tego również fakt, że w Muzeum Sztuki Nowoczesnej Louisiana w Humlebaek pod Kopenhagą na wystawie „The Irreplaceable Human”, „Człowiek niezastąpiony”, postawiono pytanie o przyszłość ludzkiej kreacji w epoce sztucznej inteligencji. Wśród 60 przywołanych tam
Kolory nieznanego świata
Nie ma znaczenia, co malarz maluje. Ważne, aby robił to dobrze – twierdził Mark Rothko Korespondencja z Paryża Fenomen światowego malarstwa. Obrazy nie przedstawiają niczego konkretnego, ale sprzedają się za konkretne miliony dolarów. Są pustymi, kolorowymi płaszczyznami. Mimo to należą dziś – obok dzieł Leonarda da Vinci, Rembrandta, Picassa – do najdroższych w świecie. Jeden uzyskał niedawno na aukcji cenę aż 128 mln dol. Twórczość Marka Rothko, XX-wiecznego abstrakcjonisty z USA, pozostaje dla szerszej publiczności
Życie wygrane w teatrze
Witold Olejarz zajmował się tą częścią kultury, którą nie wszyscy doceniali, bo była rozrywką – mądrą i skłaniającą do refleksji Zmarł Witold Olejarz, jeden z dwóch najdłużej urzędujących dyrektorów teatrów w stolicy. Przez 23 lata, do 2021 r., kierował Teatrem Rampa na Targówku. Z tego miejsca latami współkształtował Warszawę i jej mieszkańców, a w każdym razie ich relacje z kulturą. Przez ten czas wystawiono kilkaset sztuk, a na widowni Teatru Rampa zasiadło łącznie ponad 1,25 mln widzów, co uczyniło go jedną
Śmierć w blasku słońca
Piękno natury było dla van Gogha kontrapunktem dla jego własnych cierpień Przytłoczony był chorobą psychiczną, lękami i poczuciem odrzucenia. „Kim jestem w oczach większości ludzi? Nonsensem, ekscentrykiem lub nieprzyjemną osobą – kimś, kto nie ma pozycji w społeczeństwie i nigdy nie będzie mieć; w skrócie, najniższy z najniższych – uskarżał się Vincent van Gogh, za życia niedoceniany, a dziś uznany za jednego z największych malarzy w dziejach ludzkości. Jego znakiem szczególnym stały się słoneczniki.
Więcej młodości dla seniorów!
Marzy mi się społeczeństwo wzajemnego szacunku dla nas wszystkich! Małgorzata Żuber-Zielicz – przewodnicząca Warszawskiej Rady Seniorów, kandydatka do Sejmu RP, okręg Warszawa i zagranica, lista nr 6 – Koalicja Obywatelska, miejsce 24. Więcej młodości dla seniorów! Czy to możliwe? Tak, mówi zaczepnie Małgorzata Żuber-Zielicz, kandydatka na posłankę z warszawskiej listy Koalicji Obywatelskiej, a na co dzień społecznie przewodnicząca Warszawskiej Rady Seniorów. To jej wyborcze kredo. – Mówiąc o „młodości”, mam na myśli poszanowanie godności









