Wpisy od Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Idą ciekawe czasy

O ile rząd dotrzyma do końca kadencji, czekają nas dwa lata szarpanej kohabitacji. Prezydent już w pierwszym orędziu, wygłoszonym po złożeniu ślubowania, dał jasno do zrozumienia, że rząd, a szczególnie premier Tusk, nie może liczyć na współpracę z nim. Zarówno z orędzia, jak i z innych wystąpień publicznych prezydenta, tych z czasów kampanii wyborczej oraz tych, które miały miejsce po objęciu urzędu, wynika też jasno, że będzie on, podobnie jak kiedyś Lech Wałęsa, starał się poszerzać zakres swoich kompetencji, co już samo przez się stanowić będzie wystarczającą przyczynę konfliktu. Wedle polskiej konstytucji prezydent, choć wybierany w wyborach powszechnych, ma kompetencje stosunkowo niewielkie, za to „władzę szkodzenia” ogromną.

Może wetować ustawy, a w sytuacji, gdy koalicja rządząca nie ma większości pozwalającej na odrzucenie weta, może skutecznie blokować, paraliżować ustawodawcze działanie koalicji. Prezydent zgodnie z konstytucją mianuje ambasadorów, sędziów, profesorów i generałów. Może więc albo ich nie mianować wcale, albo mianować wybiórczo, wedle partyjnego klucza. Może zatem rozwalić albo upartyjnić dyplomację, sądownictwo, naukę czy dowództwo wojska. W dodatku może to robić zupełnie bezkarnie, bo rządząca koalicja ma za mało głosów, by postawić prezydenta przed Trybunałem Stanu. A nawet gdyby taką większość miała, na czele Trybunału Stanu stoi nieuznawana przez rząd i znaczną część sędziów przyjaciółka poprzedniego prezydenta, neosędzia Małgorzata Manowska.

Prezydent ma inicjatywę ustawodawczą i może składać do Sejmu projekty ustaw. Przy obecnej większości sejmowej jego projekty mają małą szansę na uchwalenie. Teoretycznie premier mógłby negocjować z prezydentem i dobić targu: ty podpiszesz naszą ustawę, my ci uchwalimy twoją… Pomijając już kłopotliwość takiej procedury, trzeba by założyć, że prezydentowi rzeczywiście zależałoby na tym, aby jego projekty ustaw przechodziły w Sejmie. Obawiam się, że prezydencka inicjatywa ustawodawcza będzie jednak kolejnym narzędziem jego walki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polska bez Dudy

Dnia 6 sierpnia 2025 r., w rocznicę wymarszu z krakowskich Oleandrów 1. Kompanii Kadrowej, Andrzej Duda wymaszerował z Pałacu Prezydenckiego. Jeden i drugi wymarsz był historyczny. O ile jednak pierwsza kadrowa swoim wymarszem rozpoczęła nowy rozdział historii Polski, o tyle wymarsz Dudy z Pałacu Prezydenckiego zamknął trwającą 10 lat żałosną prezydenturę. Prezydenturę niszczącą państwo i jego system prawny, dzielącą społeczeństwo na dwa wrogie obozy, łamiącą konstytucję, na straży której Duda ślubował stać i jeszcze w tym celu wzywał Pana Boga do pomocy.

Ale Pan Bóg wezwania nie posłuchał.

Do historii przejdą liczne memy, których Andrzej Duda był bohaterem, zestaw min (coś z pogranicza Mussoliniego i Maliniaka) oraz głupawe powiedzonka, naprawdę nieprzystojące głowie państwa. Ot, choćby pierwsze z brzegu o „ojczyźnie dojnej”, o Unii Europejskiej jako „wyimaginowanej wspólnocie”, o LGBT, że „to nie ludzie, to ideologia”.

Największą pretensję do Andrzeja Dudy mam o to, że nie pozwolił mi na szacunek dla głowy państwa. O to, że ośmieszył urząd prezydenta RP, ten urząd, który powinien wyrażać majestat Rzeczypospolitej, 10 latami prezydentury rozpoczętej od nocnego mianowania sędziów dublerów do Trybunału Konstytucyjnego, od ułaskawienia nieskazanych jeszcze prawomocnie Kamińskiego i Wąsika, a zakończonej ułaskawieniem nacjonalisty, nieroba i awanturnika Bąkiewicza i odznaczeniem w Pałacu Prezydenckim Złotym Krzyżem Zasługi Magdaleny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

A Marszałek by powiedział…

Histeria w sprawach imigrantów zapoczątkowana została przed laty przez Kaczyńskiego, który twierdził, że przywloką ze sobą zarazki nieznanych mu chorób i pierwotniaki. Już mniejsza o zarazki, ale te pierwotniaki! Samo to brzmiało złowrogo, szczególnie dla rodzimych pierwotniaków. Temat okazał się chwytliwy, a strach przed imigrantami świetnie nadawał się do administrowania, dając to, co wielu politykom jawi się jako wartość nadrzędna: wzrost słupków poparcia! Imigranci, biali z Ukrainy lub Białorusi, czy kolorowi z Afryki albo Azji, ku radości rodzimych narodowców zastąpili nieobecnych niemal w Polsce Żydów. Z kolei ogólny rasizm mógł zastąpić dotychczasowy wybiórczy, jakkolwiek by było, antysemityzm, a właściwie mało porywającą jego współczesną polską odmianę, czyli „antysemityzm bez Żydów”. Chociaż Braun robił, co mógł, a Mentzen w programowej piątce umieścił Żydów. W swoim, jak sądził, konserwatywnym programie (gdyby jeszcze wiedział, na czym konserwatyzm polega!) pisał: „Nie chcemy w Polsce Żydów, homoseksualistów…”. Co prawda z braku Żydów w Polsce antysemityzm koncentrował się raczej na Żydach z Brukseli, ale nie było to specjalnie porywające dla mas. Na szczęście pojawili się migranci.

Środowiska prawicowe szczuły na imigrantów, straszyły nimi, kłamiąc, że popełniają najokropniejsze przestępstwa (wiemy, że popełniają ich mniej niż Polacy), że pochłaniają środki z opieki społecznej, zajmują miejsca w kolejkach do lekarzy, a co najgorsze – szerzą islam! To znów kłamstwo, bo żadnych przywilejów, zwłaszcza nadanych im kosztem prawdziwych Polaków, nie mają. Na ogół pracują na takich stanowiskach, których Polacy przyjąć nie chcieli, i płacą podatki – w przeciwieństwie do nieroba Bąkiewicza, który w wieku prawie 50 lat jest utrzymywany jeszcze przez rodziców i dochodu narodowego nie przysparza. W dodatku ten Bąkiewicz ma czelność tworzyć bojówki, które pod nazwą Ruchu Obrony Granic przywłaszczają sobie uprawnienia organów państwowych i mają nas rzekomo chronić przed przybyszami, którzy są tu nielegalnie.

W czasie gdy skrajna prawica nakręcała antyimigrancką histerię, rząd w najlepszym razie milczał i nie reagował. Umizgiwał się do prawicowego elektoratu, jakby wierzył, że przeciągnie go na swoją stronę. Tymczasem tracił wyborców. Ludzie patrzyli ze zgorszeniem, jak prominentnym politykom Koalicji Obywatelskiej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Pod bacówką i na Facebooku

 

Ksiądz Tischner zawsze mówił, że mądre jest tylko to, co się da powiedzieć po góralsku. To prawda. Ale nie wszystko, co jest powiedziane po góralsku, od razu jest mądre. Kupuję oscypka u bacy. A baca, wiadomo, jest to rodzaj mędrca. Siedzi, do watry drewno dorzuca, zyntycę (zwaną też zimborą) warzy, oscypki pucy i myśli. Oscypek dobrze wypucony i wywędzony dymem z watry. Jak ździebko owczego mleka w nim jest, to 75 zł kosztuje za pół kilo. Za fonta, jak przywiązany do tradycji baca zwykł mawiać. Siedzi więc baca, dudki, których się spodziewa, liczy, a że rachunek jest prosty, to i czasu na myślenie o polityce ma dość. No to myśli.

Na razie rozmawiamy o owcach. Baca się żali, że owiec ma o połowę mniej niż kiedyś, inni bacowie też tak mają. Bo chętnych na juhaskę brakuje. Młodzi się nie garną. Bo ciężkie jest życie juhasa. Cały dzień przy owcach, noc w budzie przy owcach, a jeszcze trzeba stado wydoić. Nawet pieniędzy nie chcą, choć dziś to duże pieniądze. Jakie, tego baca nie powie. Nie dopytuję, niech to będzie tajemnica handlowa. Był kurs na juhasów, nawet dość dużo chętnych się zgłosiło. Ale po kursie nikt na juhaskę nie przyszedł. A „na kurs pośli, bo Unia płaciła”, melancholijnie zamyślił się baca. Ale tu baca zmitygował się, że może to wyszło tak, jakby Unię chwalił, a naszych chłopaków ganił, więc szybko się poprawił. Najpierw dołożył jeszcze do ognia. „Drogi Unia też buduje”, westchnął. Już pomyślałem, że baca jakiś nietypowy, Unię chwali. Nie wyczułem, że to była zastawiona na mnie pułapka. „A widzieliście kogo, co daje coś za darmo, bo jo nie!”, przyszpilił mnie baca, spojrzał z błyskiem triumfu zwycięzcy w oku i dodał bezlitośnie: „Jak tak

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polska nierządem stoi

Rząd wciąż jest rekonstruowany, więc tworzące go partie zajęte są przede wszystkim sobą. Premier coś tam od czasu do czasu tweetuje. Prezydent Duda na odchodnym ułaskawia bojówkarza Bąkiewicza, dopisując ten swój wyczyn do długiej listy działań niszczących i anarchizujących państwo. A przez tych 10 lat uzbierało się ich dużo. Aby nikt nie zapomniał też o wybitnych walorach jego intelektu, krytycznie zrecenzował muzealną wystawę „Nasi chłopcy”, poświęconą młodym ludziom z Pomorza i Kaszub, w czasie ostatniej wojny siłą wcielonym do Wehrmachtu. Raz jeszcze pokazał, że nic nie rozumie z historii ani z jej wychowawczej roli. W dodatku nie rozumie dramatu ludzkich sumień i dramatu podejmowanych czasem wyborów. Czy zdobył się pan prezydent na myśl jakąś głębszą o tym, co mógł czuć każdy z tych młodych Polaków, gdy ubrali go w niemiecki mundur? Gdy kazali strzelać być może do rodaków, gdy strzelali do niego rodacy? Co czuł, gdy od polskiej może kuli ginął przy nim jego kolega, tak jak on ubrany wbrew woli w niemiecki mundur? A może któryś z tych młodych ludzi akurat poczuł solidarność z niemieckimi kolegami i przez chwilę dumę z sukcesu swojego oddziału? Jakie myśli kłębiły się w ich głowach, jakie emocje targały ich sercami? Pytanie retoryczne. Oczywiście, że się nie zdobył. Plótł za to jakieś patriotyczne frazesy, bez większego związku z sytuacją tych młodych chłopaków wcielonych do wrogiego wojska. Nie wiem nawet, czy wiedział, że wielu żołnierzy II Korpusu spod Monte Cassino wcześniej nosiło mundury Wehrmachtu.

Z ministrów ostatnio publicznie odzywa się bodaj jako jedyny, w dodatku śmiało i mądrze, Radosław Sikorski. Przestrzega przed antyimigrancką fobią. Równocześnie drugi ważny minister tego rządu, zresztą wicepremier, nazywa uchodźców „najeźdźcami”. A to w kontekście zdarzenia, które zostało utrwalone na filmie i rozpowszechnione w sieci. Nasz dzielny żołnierz najpierw trafia gumową kulą jakiegoś afgańskiego uchodźcę, a gdy ten pada, tłucze leżącego kolbą. W efekcie pobity Afgańczyk trafia do szpitala. No tak, ale „walka z najeźdźcą” usprawiedliwia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Ruch Obrony Granic Rozsądku – pilnie potrzebny

Na granicy z Niemcami pojawiły się grupy osiłków o byczych karkach i z szaleństwem w oczach; ubrali się w żółte kamizelki z napisem „Ruch Obrony Granic” i wyposażyli w biało-czerwone flagi. Zatrzymywali (nie wiem, czy jeszcze to robią, czy już im się znudziło) prywatne samochody, usiłowali legitymować kierowców, sprawdzali, czy w pojazdach nie ma ludzi o skórze innej niż biała. Rozbili też jakieś namioty, udekorowali pobocza dróg banerami i tablicami z rasistowskimi i nacjonalistycznymi hasłami. Zdarzało się przy tym, że ponaglali do aktywności, a przy okazji czasem obrażali, funkcjonariuszy Straży Granicznej czy policji, którzy ich zdaniem mało aktywnie i zbyt łagodnie wykonywali swoje obowiązki.

Z głębi kraju mieli wsparcie polityków PiS i Konfederacji, którzy na różnych forach i przy różnych okazjach rozdzierali szaty, że Niemcy „podrzucają nam” tysiące imigrantów, a rząd polski i podległe mu służby zachowują się biernie, o ile nie współdziałają po cichu w tym haniebnym procederze. A Niemcy to przecież – wiadomo!

Te tępogębne osiłki na granicy uzyskały także ogromne wsparcie w internecie. Nawet jacyś zagubieni intelektualnie harcerze dostrzegli w nich wysławianych w harcerskiej pieśni „rycerzy spod kresowych stanic, obrońców naszych polskich granic”. Wielu ludzi uwierzyło, że nasze granice są zagrożone, że tysiące nielegalnie przybywających do nas imigrantów, w dodatku na ogół – aż strach pomyśleć – muzułmanów, nie dość, że szturmują nasz płot na białoruskiej granicy, to jeszcze są przez zdradzieckich Niemców podrzucani przez zachodnią granicę.

Skoro nikt tego nie prostuje, to ludzie wierzą, że tak się dzieje, nabierają przekonania, że rząd i jego służby są w najlepszym razie nieudolne, jeśli nie zdradzieckie (pamiętają przecież, że „Tusk jest niemieckim agentem”, co zdemaskował niegdyś w Sejmie Jarosław Kaczyński). Są więc wdzięczni, że pojawili się samozwańczy „obrońcy naszych polskich granic”, że dzięki nim znów stajemy się „przedmurzem chrześcijaństwa”.

Może trzeba ludziom na początek wytłumaczyć, co to jest readmisja (odsyłanie migrantów, którzy nielegalnie przekroczyli granice, do państwa, z którego przybyli). Wyjaśnić, że Polska jest sygnatariuszem zarówno wielostronnych, jak i dwustronnych umów o readmisji, że taką umowę z Niemcami podpisaliśmy jeszcze w 1993 r. Readmisja wynika również z unijnego rozporządzenia („Dublin III”). To, co robią Niemcy, jest właśnie realizacją tych umów i zobowiązań międzynarodowych. Odsyłani nam przez nich migranci to ci, którzy najpierw nielegalnie przedostali się do Polski, nie zostali tu zatrzymani i z Polski nielegalnie przedostali się do Niemiec. To po pierwsze. Po drugie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Chyba przelicytuję kolegę

Wśród felietonistów „Przeglądu” etatowym niejako pesymistą jest prof. Andrzej Romanowski, który kilka razy w miesiącu dzieli się z czytelnikami swoimi „refleksjami pesymisty”. Mam nadzieję, że nie obrazi się na mnie za to, że dziś przelicytuję go na tych łamach w pesymizmie.

Patrzę na scenę polityczną, na krajobraz po (wyborczej) bitwie, i mój pesymizm jest równie głęboki jak Rów Filipiński. Wybory, jakkolwiek już po wynikach pierwszej tury nie powinny nikogo dziwić, wciąż były przedmiotem złudzeń. Zderzenie z rzeczywistością okazało się bolesne. Nie dość, że Karol Nawrocki wygrał z Rafałem Trzaskowskim, to jeszcze Braun zebrał ponad 1 mln głosów! W pierwszej chwili Tusk zachował się rozsądnie. Wystąpił o wotum zaufania dla swojego rządu, zgodnie z oczekiwaniami dostał je, bo koalicja jeszcze się nie rozpadła. Zaraz po tym powinny nastąpić kolejne kroki pokazujące, że rząd rządzi, że ma wsparcie szerokiej koalicji, że pracuje, ma sukcesy. Nie nastąpiły.

W sytuacji, gdy konieczna była ofensywa medialna, premier przez miesiąc szukał kandydata na rzecznika rządu. W kręgach koalicyjnych mówiono, że będzie to „polityk z górnej półki”. W końcu rzecznikiem został Adam Szłapka. Nie wiem, czy to rzeczywiście „górna półka” Platformy (w takim razie jakie są te średnie półki, nie mówiąc o niższych?), ale rzecznik jest zupełnie niemrawy. A czas wymaga aktywności. Rzecznik powinien mówić nie tylko do dziennikarzy, zwłaszcza tych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

O czym rzecznik rządu nie powiedział ani słowa

Rząd wreszcie ma rzecznika. Aby władza doszła do tej, jak mogłoby się wydawać, oczywistej prawdy, że rzecznik jest jej potrzebny – ktoś musi na bieżąco tłumaczyć społeczeństwu poczynania rządu, jego cele i rozmaite uwarunkowania, w jakich te cele są realizowane – musiało jednak upłynąć aż półtora roku. Konieczne też były przegrane wybory prezydenckie, aby rząd te oczywistości sobie uświadomił. Do czasu powołania Adama Szłapki na to stanowisko rząd obchodził się bez rzecznika, a poszczególni ministrowie czekali, co zatweetuje im premier. Sami, no, może poza Radosławem Sikorskim, wypowiadali się z rzadka. Przeciętny Polak nie wie nawet, kto jest szefem którego resortu ani tym bardziej, co konkretnie zrobił bądź robi dla dobra wspólnego.

Rzecznik rządu musi to pilnie nadrobić. Ale ma on nie tylko komentować bieżące wydarzenia polityczne, powinien też przy okazji swoich wystąpień, powołując się na fakty i dane statystyczne, prostować mity i stereotypy. Wiara w nie pozwoliła wygrać wybory prezydenckie Karolowi Nawrockiemu, a na co dzień buduje poparcie dla prawicowej opozycji. Daje paliwo przeciwnikom Unii Europejskiej, wskrzesza ksenofobię i nacjonalizm.

Niektóre samorządy i lokalni politycy ugrupowań prawicowych sprzeciwiają się np. otwieraniu ośrodków integracji dla cudzoziemców. Widząc w nich akceptację nielegalnej imigracji, straszą ludzi, że w ślad za tymi ośrodkami do ich spokojnych lokalnych społeczności wtargnie przestępczość. Ludzie boją się przestępczości, zwłaszcza pospolitej, agresywnej. Chcą żyć w spokoju, toteż w efekcie jątrzącej narracji sprzeciwiają się tworzeniu takich ośrodków. Umacnia to i upowszechnia w społeczeństwie postawy ksenofobiczne, rasistowskie i nacjonalistyczne. Tym samym politycy, którzy protestują przeciw wpuszczaniu do Polski uchodźców i sprzeciwiają się tworzeniu dla nich

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Choć sprawa słuszna, czas najbardziej nieodpowiedni

Przypomnijmy: od lutego 1943 r. do połowy 1944 r. UPA przy aktywnym wsparciu ludności ukraińskiej na Wołyniu i w dawnej Galicji Wschodniej, obejmującej województwa tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie, dokonała zbrodni ludobójstwa na miejscowej ludności polskiej. Zamordowano wówczas, często w okrutny sposób, 50-120 tys. Polaków. A także kilka tysięcy Żydów, Ormian, Rosjan, kolonistów czeskich, a nawet Ukraińców, którzy próbowali chronić mordowanych Polaków, często członków swoich rodzin. Rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, było na Kresach Wschodnich wiele. W mieszanych rodzinach synowie przyjmowali religię, a w konsekwencji narodowość po ojcu, córki po matce. Na Wołyniu Ukraińcy byli na ogół prawosławni, w Galicji Wschodniej należeli przede wszystkim do Cerkwi greckokatolickiej. Kler tej ostatniej w większości stanowił duchowe i intelektualne zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu.

Przyczyny ludobójstwa były złożone. Trzeba pamiętać, że na zachodniej Ukrainie w 1918 r. Ukraińcy przegrali z Polakami wojnę o własne państwo. Znaczna część społeczności, a zwłaszcza jej warstwy kierownicze, nie mogła z tą klęską się pogodzić, była wrogo nastawiona do państwa polskiego, w najlepszym razie wobec niego nielojalna, konspirowała zbrojnie, organizowała akty terroru. Planowała zamach na Józefa Piłsudskiego, zorganizowała też nieudany zamach na prezydenta Wojciechowskiego, a udane zamachy na Tadeusza Hołówkę czy ministra Bronisława Pierackiego. Nawiasem mówiąc, dwaj ostatni byli rzecznikami porozumienia polsko-ukraińskiego. Ofiarą terroru padali też Ukraińcy, zwolennicy porozumienia z Polakami. Na przełomie lat 20. i 30. podziemna Ukraińska Organizacja Wojskowa przeprowadziła, jak szacowano, grubo ponad 1 tys. napadów terrorystycznych na posterunki Policji Państwowej, dwory czy urzędy. Przeprowadzono wiele akcji dywersyjnych i sabotażowych, których celem była infrastruktura państwowa. Państwo polskie odpowiedziało na to akcją pacyfikacyjną, prowadzoną przez policję przy osłonie wojska. Aresztowano ok. 3 tys. osób.

Na to nakładały się inne problemy. Prawdą jest, że Polska nie była bez winy. Nie wywiązała się ze zobowiązań wynikających z małego traktatu wersalskiego, który zalecał przyznanie mniejszościom narodowym, głównie Ukraińcom, autonomii w dawnej Galicji Wschodniej. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie zlikwidowano katedry z ukraińskim językiem wykładowym, istniejące tam w czasach austriackich. Stopniowo likwidowano ukraińskie szkolnictwo, widząc w nim zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu. Na Kresach panowała nędza, tereny te były cywilizacyjnie zacofane. Stopień zacofania łatwo ustalić, przeglądając przedwojenne roczniki statystyczne: sieć dróg, szkół, telefonizacji, liczbę samochodów, procent analfabetów itd. W tej sytuacji dla ludności wiejskiej, wciąż odczuwającej głód ziemi, z której żyła, szczególnie bolesna i budząca nienawiść była akcja przydzielania ziemi z reformy rolnej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Czy postkomunista jest gorszy od postsutenera?

Jadąc samochodem, wysłuchałem w Tok FM fragmentu rozmowy z jakimś profesorem. Nie słyszałem jej początku ani końca, w efekcie nie wiem, kim był ów profesor. Przekonywał, że zarzuty stawiane prezydentowi elektowi są niepoważne. Przede wszystkim nie wiadomo, czy są prawdziwe, bo na razie opierają się na plotkach, a nawet gdyby były prawdziwe, to co z tego?

No, część na pewno była prawdziwa, wszak sam prezydent elekt do niektórych, takich jak udział w ustawkach, przyznawał się, tylko je racjonalizował i bagatelizował. O ich prawdziwości przekonani byli nawet prezydent Duda i sam Jarosław Kaczyński. Ten pierwszy w kibolskich ustawkach nie widział nic złego, ten drugi dla lepszego ich zrelatywizowania zadeklarował rzekome osobiste w takich bijatykach uczestnictwo. Wizja Jarosława Kaczyńskiego w roli agresywnego kibola z maczetą czy bejsbolem w dłoni jest równie zabawna, jak nieprawdopodobna. Nic więc dziwnego, że od razu zaowocowała w internecie ogromną liczbą memów. Ale nie o Kaczyńskiego w roli kibola tu chodzi. Rozprawiający w Tok FM intelektualista wywodził, że nawet gdyby te zarzuty kierowane pod adresem dzisiejszego prezydenta elekta były prawdzie, to i tak są bez znaczenia. Obojętne bowiem, kim Nawrocki był i co robił w przeszłości, nie może to być brane pod uwagę w ocenie jego osoby obecnie. Ludzie w młodości popełniają wiele błędów, a dziś kandydat na prezydenta, później już prezydent elekt, nie lata na ustawki, nie macha maczetą ani bejsbolem, nie doprowadza też prostytutek do pokoi gości hotelowych. Tak perorował na falach radia zaproszony intelektualista.

Nawet do pewnego stopnia byłbym w stanie z tym się zgodzić. Człowiek w młodości robi różne głupstwa, później czasem z nich wyrasta. Do wyborów staje już jako wyrośnięty. Tyle że ten stający do wyborów reprezentuje ugrupowanie polityczne, które z założenia grzechów młodości nie wybacza. Co więcej, chce za nie ścigać do końca świata. Z upodobaniem ściga więc i piętnuje postkomunistów, odmawiając im moralnego prawa do udziału w życiu publicznym, a już szczególnie w życiu politycznym. Sam prezydent elekt stał do niedawna na czele instytucji tropiącej postkomunistów, byłych funkcjonariuszy służb PRL i ich współpracowników, prowadząc w ich sprawach kuriozalne już w tej chwili śledztwa i postępowania lustracyjne, nie bacząc na to, że dziś są często zupełnie innymi ludźmi, nieraz z dorobkiem zasług dla suwerennej od ponad 35 lat Polski.

Nawet zasługi Lecha Wałęsy, doceniane przez cały świat, są dla prawicowych doktrynerów nieważne, bo ich zdaniem w latach 70. był „Bolkiem”. Wszystko, co później zrobił, jest im obojętne. Bez znaczenia okazuje się to, że stał na czele

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.