Wpisy od Waldemar Piasecki

Powrót na stronę główną
Kultura

Nasz Paulo

Dr Izabela Migocz,kierownik artystyczny Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” Był dosłownie zachłanny na śpiewanie. Ćwiczył wszystkie najważniejsze partie tenorowe do perfekcji. Mówił, że musi pracować dużo więcej, bo późno zajął się śpiewaniem – Co pani powie na Tony Award, czyli takiego musicalowego Oscara, dla waszego solisty, Paula Szota? – Oczywiście sukces Paula to wielka radość! Żaden nasz wykonawca tak prestiżowej nagrody nie otrzymał. Jest to tym bardziej przyjemne, że akurat obchodzimy 55. rocznicę powstania „Śląska”. Lepszy prezent trudno sobie wyobrazić. – Uchodzi pani w dzisiejszym składzie zespołu za osobę, która znała go najlepiej. – Dlatego, że oboje przyszliśmy do zespołu w podobnym czasie, oboje śpiewaliśmy, pobieraliśmy lekcje u tych samych profesorów, mieliśmy też podobnie silną motywację do doskonalenia głosu. Paulo bardzo często prosił, abym mu akompaniowała, gdy ćwiczył. – Do „Śląska” sprowadził go legendarny Stanisław Hadyna? – Tak. W 1990 r., po 20 latach nieobecności Stanisław Hadyna powracał do „Śląska” ze swoistej banicji, na jaką go wypchnięto. Prowadził wtedy zespół „Nowa Huta”. Do niego trafił w 1988 r. Paulo Szot, który przybył do Krakowa na studia na Wydziale Etnografii i Antropologii Kulturowej UJ. Notabene wraz z rodowitym Brazylijczykiem Sandrem Barbossą, fanatycznie zakochanym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Podbić Broadway!

Paulo Szot, pierwszy Polak zdobywca musicalowej nagrody Tony Award Kocham operę i zawsze będę ją śpiewać. Pozostanie ona moim zasadniczym głównym daniem – Zacznijmy od początku. Jak twoi rodzice Zdzisława i Kazimierz trafili do Brazylii? – Po II wojnie światowej wyemigrowali razem ze swoimi rodzicami. Podczas wojny byli w Niemczech. Była możliwość emigrowania do Argentyny. Oni płynęli w kierunku Buenos Aires, ale kiedy statek dotarł do Rio de Janeiro, powiedzieli im, że to Argentyna… Wysiedli i tak już zostali. – Z jakich stron w Polsce pochodzą? Czy macie w Polsce rodzinę? – Tata jest ze Lwowa. Mama z Tarnowa. Mamy w Polsce jeszcze rodzinę ze strony matki. – Co rodzice robili w Brazylii? Gdzie mieszkaliście? Jak duża była wasza rodzina? – Na początku było bardzo ciężko, ale Brazylia była krajem, w którym dużo się działo, i oferowała duże możliwości tym, którzy chcieli pracować. W latach 60. udało się tacie otworzyć swoją pierwszą firmę metalurgiczną. Po kilku latach drugą. Mama na początku pracowała w fabryce szkła. Po kilku latach, już jako pani Szotowa została gospodynią, z dziećmi w domu. Przeprowadzili się do małego miasteczka, Ribeirăo Pires, gdzie życie było spokojniejsze niż w Săo Paulo.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Mój wielki brat

Jerry Lewart, brat Bronisława Geremka, nowojorski przedsiębiorca Mógł zrobić karierę wszędzie na świecie, ale taka opcja nigdy nawet przez myśl mu nie przeszła. Polska była dla niego wszystkim – Proszę przyjąć najgłębsze wyrazy współczucia z powodu śmierci Bronisława Geremka, pańskiego ukochanego brata. – Dziękuję. To cios zwalający z nóg. Nigdy nie przypuszczałem, że Bronek odejdzie z tego świata przede mną. Mam 83 lata i jestem chory. Niedawno dowiedziałem się, że mam raka. Wtedy mnie odwiedził w Nowym Jorku. Wyglądało to jak pożegnanie. Ale to nie miało być tak, że on będzie pierwszy. – O tym, że Bronisław Geremek miał brata, w Polsce nie ma powszechnej wiedzy. – Bronek zawsze był dyskretny. Nie mieszał życia prywatnego z działalnością polityczną. Może obawiał się, że źli ludzie będą wykorzystywać np. to, że wielki polski mąż stanu ma w Ameryce żydowskiego brata. Historia rodu – Czy mógłby pan coś powiedzieć o waszej rodzinie? – Nazwisko rodzinne brzmi Lewertow. Rodzice nosili imiona Boruch i Szarca. Mieszkaliśmy w Warszawie przy ulicy Mławskiej 3. Ja urodziłem się w 1926 r. Po dziadku, który był magidem*, dostałem imię Israel, ale powszechnie nazywano mnie Izio. Brat, urodzony w 1932 r., miał na imię Benjamin,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Atak spóźnionych

Najbardziej napadają na mnie ci, co ich nie było na scenie, gdy rozgrywała się historia. Jeszcze bardziej ci, co ich nie było nawet w kulisach… Z Lechem Wałęsą, prezydentem RP w latach 1990-1995, laureatem pokojowej Nagrody Nobla rozmawia Waldemar Piasecki – Jak się pan prezydent czuje u progu 65. urodzin i 25. rocznicy uhonorowania pokojową Nagrodą Nobla? – Na razie zamiast przygotowywać się do uroczystości, które są nie dla mnie, ale dla Polski, dla „Solidarności”, muszę odpowiadać na wyssane z palca i z kwitów esbeckiego pochodzenia zarzuty i bronić się, tłumaczyć za walkę większą od walki tych, którzy w atakowaniu mnie przodują. Chcemy przypomnieniem rocznicy Nobla dla Polaka i Polski przypomnieć światu, jak było, gdzie to wszystko się zaczęło. Chcemy też tymi obchodami podziękować światu i rodakom rozsianym po świecie za „Solidarność”. Nie wszystkim się to podoba i chcą najwyraźniej umniejszyć to wielkie finezyjne zwycięstwo. – Niedawno ogłoszony sondaż postrzegania Polaków w świecie przyniósł wynik pokazujący, że Lech Wałęsa jest postacią numer dwa po Janie Pawle II. Komentarz? – W takich sytuacjach przypominam sobie zawsze słowa rabina, którego kiedyś spotkałem. Byłem dość przygnębiony, sprawy Polski nie szły najlepiej. Podszedł do mnie i spytał: „Co ty się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Hillary Obama w Białym Domu?

Na Obamę postawiła mniejszość murzyńska, liberałowie, studenci i ludność mniejszych stanów. Wystarczyło to do nominacji, ale na Johna McCaina to stanowczo za mało Korespondencja z Nowego Jorku Eric jest czarnoskórym brooklyńczykiem, pracownikiem telewizji kablowej. Właśnie wymienia mi konwerter na model hi definition. Jest dzień po ogłoszeniu przez Baracka Obamę zwycięstwa nad Hillary Clinton w walce o partyjną nominację w pojedynku o Biały Dom z Johnem McCainem. Eric jest poprawny politycznie i zaskakująco finezyjny intelektualnie. Kiedy na ekranie pojawiają się obrazki tłumów euforycznie wiwatujących na cześć Obamy w… Kenii, która dała mu ojca i nazwisko, Eric spojrzy na mnie z uśmiechem i wystrzeli: „To pewnie dziś najszczęśliwszy kraj na ziemi. Chyba się nie mylę, sir?”. Monter Ameryki Nie mówi o swej radości z Obamy, bo podejrzewa, że może to nie być równocześnie moja radość. I nie chodzi tu nawet o zwyczajowy napiwek (za wliczoną już w abonament usługę), ale standardowy trening „niebycia sobą”, jaki od małego przechodzą we wzajemnym obcowaniu czarni i biali mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Eric oczywiście się cieszy i chętnie odtańczyłby na środku mego pokoju taniec zwycięstwa, tak jak Oprah Winfrey w swoim studiu, ale mówi tylko: „Game is over. Time for unity” („Gra skończona, pora na zjednoczenie”). Promienieje, gdy mówię mu, że ma sto procent racji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Sala wstydu

Umieszczenie w Hall of Shame dla nikogo nie jest obojętne, choć każdy tam wprowadzany udaje, że go to nie obchodzi… Z Iwoną Zielińską, specjalistą ds. Europy i Azji Centralnej Human Rights Watch w Nowym Jorku rozmawia Waldemar Piasecki Korespondencja z Nowego Jorku – Cała Polska mówi o „wyróżnieniu” prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego umieszczeniem w Hall of Shame. Czy nie wstydzi się pani, jako Polka, że pani organizacja tak „wyróżnia” polskiego prezydenta? – Istotnie, czuję wstyd. Jednak nie jest to wstyd za Human Rights Watch… – Jaka jest ideologia tego „wyróżnienia”? – Hall of Shame, co można tłumaczyć jako Sala Wstydu, to opozycja do Hall of Fame, czyli Sali Chwały. Mieści się w kategorii tzw. antynagród nadawanych w celu zwrócenia publicznej uwagi na negatywne poczynania w jakimś obszarze społecznym. W tym wypadku – praw człowieka. Jest przyznawana przez Human Rights Watch każdego roku, aby upamiętnić Międzynarodowy Dzień Przeciwko Homofobii (IDAHO) przypadający 17 maja. Tego dnia w 1990 r. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) wykreśliła homoseksualizm z Międzynarodowej Statystycznej Klasyfikacji Chorób i Problemów Zdrowotnych. Od 2005 r. dzień ten obchodzi ponad 50 organizacji broniących praw mniejszości seksualnych z całego świata.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Niebo dla geja

Mieliśmy wystąpić w programie Tomasza Lisa. Musieliśmy jednak zrezygnować, gdy okazało się, że program jest w TVP, czyli stacji, która wyprodukowała orędzie prezydenta Z Brendanem Fayem, irlandzkim teologiem katolickim i amerykańskim aktywistą organizacji mniejszości seksualnych rozmawia Waldemar Piasecki – Wróciłeś właśnie ze swoim małżonkiem Tomem Moultonem z Polski. Pierwsze wrażenia? – To dla nas bez wątpienia bardzo ważna, bardzo potrzebna i ekscytująca wizyta. Nieskromnie wyrażę nadzieję, że może także potrzebna polskiej społeczności. Zarówno mniejszości nieheteroseksualnej liczącej co najmniej 7% populacji Polski, czyli dobrze ponad 2 mln ludzi, dla której nasz przyjazd był istotnym wydarzeniem, jak i dla wszystkich innych prezentujących całą gamę postaw. Od prof. Zbigniewa Hołdy, wiceprezesa Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, dobrze znanego w Europie z walki z represjonowaniem mniejszości seksualnych w Polsce, który natychmiast zadeklarował wszelką pomoc prawną po zaatakowaniu nas w orędziu prezydenta RP, po posła Jacka Kurskiego, który owo orędzie zmanipulował i podał w TVP, a potem dowodził, że nie wie, o co nam chodzi, bo sami jesteśmy sobie winni. Słowem, od tolerancji i zrozumienia po nietolerancję i szowinizm. – Co było najważniejszym momentem tej wizyty? – Wierzyliśmy, że będzie nim spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Do końca liczyliśmy na odmianę

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Kto mu wziął skrzydła?

Za sterami transportowca CASA rozbitego pod Mirosławcem siedział por. Robert Kuźma. Poleciał za kolegę, który miał badania lekarskie Nowy Jork W Chicago była pora lunchu, gdy zadzwonił telefon. Damian Kuźma, 33-latek, stolarz budowlany, siedział przy stole z żoną Edytą i czteroletnią córeczką Mają. Zmroziło go natychmiast. Z rodzinnego Lipska koło Zamościa dzwonił starszy o siedem lat brat Krzysztof: – Cześć, chyba Robert nie żyje. Była katastrofa casy, on pilotował… Na razie nie ma potwierdzenia. Damian rzucił się do telewizora. – Chyba po dwóch godzinach brat znów zadzwonił i potwierdził. To były najcięższe godziny, jakie miałem w życiu. Modliłem się, żeby to nie była prawda – mówi Damian. Była. Zadzwonił do LOT-u i kupił bilet na pierwszy samolot do Warszawy. Pozostali bracia, 30-letni Grzegorz w Szkocji i pięć lat młodszy Radosław w Anglii, też już wiedzieli i robili rezerwacje. Porażeni Najpierw wiadomość zwaliła w Krakowie z nóg żonę Roberta, Małgorzatę. Mieszkali tam, od kiedy jej mąż przeniósł się do tutejszej jednostki ze Świdwina. Nie wystarczały mu oficerskie szlify po szkole dęblińskiej, chciał mieć jeszcze studia cywilne. Poszedł na zaoczne studia na Politechnice Warszawskiej. Dojazdy okazały się jednak tak czasochłonne i skomplikowane, że poprosił o przeniesienie do Krakowa,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Terapia „Strachem”

Prof. Jan Tomasz Gross Myślę, że z czasem moja książka stanie się lekturą, która zyska prawo obecności w Polsce i powoli będzie zmieniała obraz epoki II wojny światowej i powojnia – „A pan mi mówi, panie kontrolerze / dym z papierosa puszczając beztrosko, / że ja na pewno do tych nie należę, / którzy powinni zajmować się Polską”. Tak śpiewał Jan Pietrzak, kiedy pana już po 1968 r. w Polsce nie było. Pan ciągle jakoś uporczywie chce się Polską zajmować. Właściwie dlaczego? Czyżby się pan czuł… Polakiem? – Ja Polakiem j e s t e m, czy się to komuś podoba, czy nie. Czuć się mogę różnie, ale z innych powodów. Jestem także – nie ma kwestii – Amerykaninem. Mam oczywiście świadomość tego, że moi przodkowie byli Żydami, ale tak naprawdę nie mam żydowskich związków kulturowych. Mam natomiast poczucie związku ze wszystkimi prześladowanymi na świecie. Nie wiem, czy zaspokajam ciekawość w tej materii. – Wie pan, że Elie Wiesel, laureat pokojowej Nagrody Nobla, też uważa pana za Polaka. Kiedy w końcu maja 2006 r. ukazało się amerykańskie wydanie „Strachu”, napisał on, że ma pan wielką odwagę skierowania do swoich rodaków w Polsce apelu o zmierzenie się ze swoim antysemityzmem po Auschwitz. – Myślę, że proces

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Hillary albo Obama

Nie da się zostać prezydentem USA bez głosów Amerykanek sześćdziesięciolatek! Z prof. Michaelem Szporerem, wykładowcą dziennikarstwa i amerykanistyki, University of Maryland rozmawia Waldemar Piasecki Korespondencja z New Hampshire – Jeszcze dzień przed prawyborami w New Hampshire potężny ogólnoamerykański dziennik „USA Today” przepowiadał, że to będzie w gruncie rzeczy zdecydowane zwycięstwo demokraty Baracka Obamy i republikanina Johna McCaina oraz kolejna gorzka pigułka dla Hillary Clinton. Sondaże opinii pokazywały nawet… dwucyfrową przewagę nad nią rywala o kenijskich korzeniach. Okazało się coś zupełnie innego. Hillary nie tylko nie została znokautowana, ale wygrała i triumfuje. Co pan na to? – Wynik prawyborczego klasyka w New Hampshire pokazuje siłę i mądrość… demokracji amerykańskiej. Nie liczy się rzeczywistość medialna i rozstrzyganie z góry, ale sytuacja za kotarą kabiny do głosowania kreowana przez pojedynczego wyborcę używającego własnego rozumu. Takich poszło w tych prawyborach głosować 510 tys., co nigdy dotąd w New Hampshire się nie zdarzyło, bo frekwencja sięgała ledwie 300 tys. Oddano ok. 280 tys. głosów na Demokratów i ok. 230 tys. na Republikanów. Hillary Clinton wybrało 110.550 wyborców (39,6%), a Baracka Obamę 102.883 (36,8%), Johna Edwardsa zaś 47.803 (17,1%). Po stronie republikańskiej zdecydowanie wygrał John McCain z 86.802

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.