Wpisy od Waldemar Piasecki

Powrót na stronę główną
Świat

Wojnę widać na ulicach

Nie mam problemów identyfikacyjnych z tym, że jestem i Żydem, i polskim księdzem w Izraelu, i katolikiem Rozmowa z księdzem prałatem Grzegorzem Pawłowskim, duszpasterzem Polaków w Ziemi Świętej z kościoła świętego Piotra w Jaffie – Jest ksiądz postacią symbolem, Żydem zamojskim, którego rodzinę zgładzono w Izbicy po likwidacji tamtejszego getta, uratowanym dzięki rzymskokatolickiej metryce urodzenia. Potem ochrzczonym i wyniesionym do stanu kapłańskiego pasterzem w lubelskich parafiach, który po 1968 r. musiał… emigrować jako Żyd, by sprawować posługę w Ziemi Świętej. Czy to jest dobra synteza biografii księdza? – Dobrze pan mnie zna. Może uzupełnię, że moje rodowe nazwisko brzmiało Hersz Griner. Pod takim też nazwiskiem spocznę obok mojej matki na izbickim cmentarzu. Obok mojej żydowskiej matki ja, katolicki ksiądz. Ale to nie ma nic wspólnego z religią. Uciekłem od matki, ratując życie, ale do niej wrócę. Druga sprawa. W 1968 r. poprosiłem mego biskupa ordynariusza o przeniesienie do diecezji jerozolimskiej, gdzie mnie potrzebowano, lecz zgody nie otrzymałem. Dlatego sam się zgłosiłem na emigrację jako obywatel Polski. Wyjeżdżałem z tzw. dokumentem podróży, gdzie już było napisane, że posiadacz nie jest obywatelem Polski. Jednak moim powołaniem i przeznaczeniem była Ziemia Święta. Nie mam najmniejszych problemów identyfikacyjnych z tym, że jestem i Żydem, i polskim księdzem, i katolikiem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Lew zabija Oscara?

Przeciwnicy Polańskiego wykorzystują aferę Rywina, by „Pianista” nie dostał Oscara Oscar dla „Pianisty” miał otworzyć Romanowi Polańskiemu drogę powrotu do Ameryki i kalifornijskiej „fabryki snów”. Afera producenta filmu, Lwa Rywina, zdaje się ten plan oddalać. Obraz o losach Władysława Szpilmana nie dostał ani jednego Złotego Globu, co nie jest dobrym prognostykiem… O tym, że sukces „Pianisty” wpłynie na amerykańskie losy Romana Polańskiego, wiadomo było od dawna. 4 lutego br. mija 25 lat od wystawienia nakazu aresztowania, po tym jak Polański nie stawił się przed sądem, wiedząc, że zostanie skierowany na poniżające badania na więziennym oddziale psychiatrycznym w Chino. Miały poprzedzać proces o odbycie aktu seksualnego z 13-letnią Samanthą Giemer. Finał trudno było przewidzieć. Oscarowy sukces miał sprzyjać zakończeniu banicji i ostatecznemu uregulowaniu sytuacji prawnej Polańskiego w Ameryce. Wszystko było na dobrej drodze, lecz do czasu. Publikacja „Gazety Wyborczej” o Lwie Rywinie szybko znalazła swoje odbicie na łamach prestiżowego „Los Angeles Times”. Dziennik pisał, że legenda „Solidarności” i wydawca najpoczytniejszej gazety w Polsce, Adam Michnik, oskarża o próbę wymuszenia łapówki znanego producenta filmowego, Lwa Rywina, który walnie przyczynił się do zdobycia Oscara przez „Listę Schindlera” Stevena Spielberga,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Nowojorski Finał Orkiestry

Polonusi o Jurku Owsiaku: – On potrafiłby zapełnić cały Times Square w maju i przekonać ludzi, że mamy Nowy Rok! – Wild language (dziki język) – mówi nowojorski prawnik Abner Wolf, patrząc na banner z napisem: „Chcesz mieć pogląd, czytaj „Przegląd”” zawieszony pod sufitem klubu Warsaw. Na nowojorski Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Abner przyszedł z dwoma kolegami po fachu. Próbuje odczytać napis, co wzbudza ogólną wesołość. Wreszcie pomaga mu Steven Zlatkes, dodając komentarz: – Twój dziadek by się załamał. Istotnie Szloma Wolfowicz z warszawskich Nalewek, czytający codziennie polską prasę na nowojorskim Williamsburgu, nie wytrzymałby lingwistycznych prób wnuka. Ale przecież nie tylko o to dziś chodzi. Orkiestra trafiła do Nowego Jorku przed rokiem. Wydarzenie kojarzone jest powszechnie z Marcinem Tulińskim, młodym bankierem z Merrill Lynch i aktywistą Organizacji Studentów Polskich. On to rozkręcił. Dziś na finale go nie ma, bo jest poza miastem. Przyjechała natomiast jego mama. Ma za zadanie wylicytować należący do Mariusza Czerkawskiego krawat Giorgia Armaniego ze spinką Rotary International. Nasz hokeista miał go na szyi podczas świąt Bożego Narodzenia. Po pięciominutowej licytacji pani Tulińska nabywa krawat za 320 dol. Bluza hokejowa Czerkawskiego z jego podpisem idzie za 550 dol., a czapka klubowa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Powrót z celi śmierci

Jedyny obywatel Polski, który czekał na zgładzenie w amerykańskim więzieniu, został ułaskawiony przez gubernatora stanu Illinois Po 7816 dniach za kratami amerykańskiego więzienia, po 7456 dniach od skazania na śmierć Grzegorz Madej dowiedział się, że będzie żył. Jedyny obywatel Polski na świecie, który czekał na zgładzenie z sądowego wyroku uchodzi tej karze. Odchodzący ze stanowiska gubernator stanu Illinois George Ryan skorzystał z prawa łaski – darował życie wszystkim 167 osobom skazanym na karę śmierci w tym stanie. Jaka była droga do celi śmierci 43-letniego Polaka, urodzonego w Chmielniku koło Kielc, za którego ocalenie modlił się papież Jan Paweł II, o którego ratunek i sprawiedliwy proces apelowała Unia Europejska, a polski minister sprawiedliwości, Grzegorz Kurczuk, występował o przekazanie go do Polski w celu odbycia kary? Reprezentacji prawnej Madeja w Polsce podjął się mecenas Tadeusz de Virion, a opiekunem duchowym jest ks. Arkadiusz Nowak. Ameryka w prezencie Chicago, 31 sierpnia 2000 r. Halina Madej pisze do papieża Jana Pawła II: Kochany Ojcze Święty! […] Jestem prostą kobietą. Pochodzę z ciężko pracującej rodziny kolejarskiej z Kieleckiego. W 1958 r. poślubiłam Kazimierza Madeja, syna gospodarskiego. W sierpniu urodził się Grzegorz. Bieda wyglądała z każdego kąta. W 1960 r. mąż pojechał

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Sport

Hokeista na… lodzie

Nigdzie poza kanadą hokej nie jest otaczany takim kultem Rozmowa z Mariuszem Czerkawskim, hokeistą Montreal Canadiens – Ostatnio Montreal Canadiens wysłali cię na „farmę”, jak w NHL określa się drużynę rezerwową grającą w AHL (American Hockey League). To nie jest pewnie przyjemne? – Nie. Stało się to pomiędzy świętami, a Nowym Rokiem. Był to wynik rozmowy z menedżerem klubu. W składzie Montreal Canadiens wychodziłem na lód na krótko, bo tak mnie widział trener. Do wyboru miałem, albo status quo, czyli grzanie ławki, albo wyjazd do Hamilton Bulldogs i występowanie w pierwszym ataku. Doszliśmy do konkluzji, że lepiej grać i nie spalać się psychicznie. – Jak ci idzie w Buldogach? – W pięciu meczach dziesięć punktów za bramki i asysty. – O co właściwie chodzi z tym „zesłaniem”? W grach przedsezonowych byłeś najlepszym zawodnikiem NHL, z 12 punktami. Miałeś dobry początek w Canadiens, a potem nagle trener zaczął cię wypuszczać na lód coraz rzadziej… – Nie jestem zawodnikiem otwarcie atakującym trenerów i nigdy tego nie robiłem w Montrealu. Nie mogłem jednak zrozumieć, dlaczego mam grać na lewym skrzydle, skoro jestem… prawoskrzydłowym, dlaczego wypuszcza się mnie na sześć minut w meczu jak jakiegoś debiutanta, kiedy zawodnik z moim dorobkiem i moim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Bush w roli wyborczej lokomotywy

Republikanie powinni dziękować… CNN, która z terrorystycznego zagrożenia uczyniła serial wzmagający poczucie zagrożenia Amerykanów Korespondencja z Nowego Jorku Nie wyniki ekonomiczne, nie korupcyjne skandale wielkich korporacji ocierające się o gabinet George’a Busha, nie rosnące koszty utrzymania, a potrzeba widzenia kraju potężnym mająca swe źródło w poczuciu zagrożenia po atakach terrorystycznych okazały się decydujące dla konstrukcji amerykańskiego Kongresu we zeszłotygodniowych wyborach. Republikanie zdobyli pełną kontrolę nad dwoma izbami parlamentu. W Izbie Reprezentantów uzyskali 226 miejsca, przy 204 demokratycznych, w Senacie – 51 miejsc, podczas gdy oponenci – 46. „Będziemy tworzyć historię” – zakomunikował rzecznik Białego Domu, Ari Fleisher. W Stanach Zjednoczonych są dwa rodzaje wyborów parlamentarnych. Te zbiegające się z elekcją prezydenta i te w połowie kadencji gospodarza Białego Domu. Jest żelazną regułą, że w wyborach śródkadencyjnych partia prezydencka traci. 5 listopada zdarzył się cud polityczny. Prezydent George Bush uzyskał pełnię władzy pozwalającą na spokojną realizację zamierzeń do końca kadencji oraz otwierającą znakomitą perspektywę skutecznej walki o następną kadencję z rywalem demokratów. Zapewne Alem Gore’em. Sukces przyszedł po niespotykanie kosztownej i intensywnej kampanii wyborczej. Kosztowała ponad miliard dol. Co do intensywności też nie miała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

prof. Richard Pipes

Rozmowa z prof. Richardem Pipesem, historykiem i politologiem Harvard University Amerykanie pokazali, że bardziej interesują ich sukcesy w walce z terroryzmem niż z recesją – mówi – Czy spodziewał się pan takiego wyniku wyborów? Pełnia władzy dla Republikanów. Biały Dom, Izba Reprezentantów i Senat w jednych rękach. – Nie, czegoś takiego się nie spodziewałem. Zakładałem, że w izbie niższej Republikanie zachowają większość, ale że Senat należeć będzie do Demokratów. Podczas wyborów parlamentarnych w połowie kadencji prezydenckiej (middterm election) jest regułą, że partia prezydencka traci. Odwrotna sytuacja jest dużą rzadkością. Republikanom zdarzyło się to ostatnio w 1934 r.! Zaryzykuję twierdzenie, że nawet sami Republikanie czegoś takiego się nie spodziewali. Trzeba jednak uczciwie dodać, że to nie jest jakiś przygniatających triumf. – Zdefiniujmy zatem wynik. – Wielkie zwycięstwo George’a W. Busha, bardzo duży sukces Partii Republikańskiej i dotkliwa porażka Demokratów. – Przyczyna? – Prezydentowi udało się przekonać kraj do wojny z terroryzmem jako ważniejszej niż ekonomia. Demokraci uparcie eksponowali „przejedzenie” nadwyżki budżetowej pozostawionej przez Clintona, obniżenie wskaźników ekonomicznych: wzrost bezrobocia i inflacji. W tym samym czasie Bush i jego gabinet podkreślali, że nie ma nic ważniejszego niż prestiż

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zmierzch dyktatora

Saddam Husajn wcześniej czy później musi odejść. Po jego usunięciu będzie trochę chaosu, ale to nie jest tak groźne jak jego pozostawanie przy władzy Rozmowa z prof. dr. Richardem Pipesem, historykiem i politologiem Harvard University – Czy sytuacja w Iraku rokuje nadzieję na jakąkolwiek zmianę? – Jakieś zmiany będą. Nie umiem jednak odpowiedzieć, czy w wyniku nacisku Narodów Zjednoczonych, czy militarnej akcji Stanów Zjednoczonych. To, że za rok w Bagdadzie będzie zupełnie inna sytuacja, jest pewne w 99 procentach. – Czy wiąże pan to z wyłonieniem się jakiegoś alternatywnego lidera tego kraju? – Saddam musi odejść, a kto zajmie jego miejsce, nie jest aż tak ważne ani interesujące, jak się wydaje. Nie wiem, dlaczego to tak ekscytuje opinię publiczną. Kiedy w maju 1945 r. rozbijaliśmy Hitlera, nikt nikogo nie pytał, kto go w Niemczech zastąpi. Husajn jest niezwykle groźny dla świata i trzeba się go pozbyć. Po jego usunięciu będzie trochę chaosu, destabilizacji, ale to nie jest tak groźne jak jego pozostawanie przy władzy. – Rozumiem, że nie wierzy pan w gotowość Husajna do współpracy z ONZ mimo deklaracji wpuszczenia inspektorów rozbrojeniowych. – A dlaczego miałbym wierzyć? Gdyby deklarował to pierwszy raz, owszem, można by to wziąć za dobrą monetę. On jednak tyle razy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Miss Universum z paszportem RP

Pisząc o rezygnacji Rosjanki z tytułu najpiękniejszej i koronie dla Justyny Pasek, żadna z nowojorskich gazet nie zająknęła się, że jest ona związana z Polską Kiedy 29 maja br. telewizja polska retransmitowała wybory Miss Universum, rodzina Pasków oglądała show w różnych miejscach. Józef i Zofia w Krzywymstoku w powiecie tomaszowskim na Zamojszczyźnie. Ich dzieci Edyta (ostatni rok geografii na Uniwersytecie Warszawskim), Robert (absolwent Politechniki Lubelskiej) i Michał (student Politechniki Warszawskiej) – w stolicy. Kiedy na estradzie pojawiła się reprezentantka Panamy i padło jej nazwisko wszyscy Paskowie oniemieli. Komentator przedstawiał: „Justine Pasek”, ale przed nimi stała Justyna, Justysia… Córka chrzestna, bratanica, stryjeczna siostra. Reprezentantka Panamy. Zadzwonił z Finlandii Stachu, sąsiad Pasków z Wożuczyna: „Józek! Nasza wożuczanka idzie na najpiękniejszą „laskę” świata. Zdrowie twojej chrzestnej! Żeby tylko wygrała…”. Za jakieś pół godziny dzwoni ksiądz Józef Tucki, proboszcz parafii w Dubie, dawniej w Wożuczynie. „Sam chrzciłem! Ma się tę rękę, co? Tylko żeby z tą Ruską wygrała…” – krzyczy podekscytowany. Robert Pasek bierze za słuchawkę i stara się dodzwonić do TVP, żeby powiedzieć, że o miano najpiękniejszej walczy jego siostra stryjeczna. Nagrywa się, zostawia namiary. Nikt nigdy nie oddzwoni. Wygrywa 24-letnia Rosjanka Oksana Fiodorowa,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

W cieniu Jedwabnego

Nie umawiałem się na burmistrzowanie z żadną partią, ale z państwem – z Polską. Rozmowa z Krzysztofem Godlewskim, byłym burmistrzem Jedwabnego Korespondencja z Chicago – Stacja TVN w pierwszą rocznicę ceremonii w Jedwabnem krótko zakomunikowała, że były burmistrz miasteczka wyemigrował do Stanów Zjednoczonych. Zgadza się? – Nie, nie zgadza się. – Ale rozmawiamy w Chicago, a nie w Jedwabnem. – To się akurat zgadza. – Więc co pan tu robi? – Jestem u teściowej. W Stanach mam jeszcze brata i kuzynów. Też ich odwiedziłem. – Są z panem żona i córka… – Żona Joanna jest nauczycielką w jedwabieńskim gimnazjum, a córka Karolina robi za rok maturę. Obie musiały więc wrócić w końcu sierpnia. Przez dwa tygodnie był w Stanach wraz z grupą młodzieży z gimnazjum mój syn Łukasz. Uczestniczył w specjalnym programie edukacyjnym fundacji pani Jolanty Kwaśniewskiej. Program pobytu obejmował m.in. zajęcia w Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, ale także obejmował inne punkty programu. Chodziło o danie młodzieży jedwabieńskiej innej perspektywy widzenia świata, niż ją miała. Z pewną przesadą powiem, że ci młodzi wspaniali ludzie wyszli z cienia stodoły. Tej spalonej wraz z ludźmi 10 lipca 1941 r. Grupa wróciła do Jedwabnego. Mój syn też. – Czyli nie wiąże pan żadnych planów z Ameryką? – Tego nie powiedziałem.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.