Hokeista na… lodzie

Hokeista na… lodzie

Nigdzie poza kanadą hokej nie jest otaczany takim kultem Rozmowa z Mariuszem Czerkawskim, hokeistą Montreal Canadiens – Ostatnio Montreal Canadiens wysłali cię na „farmę”, jak w NHL określa się drużynę rezerwową grającą w AHL (American Hockey League). To nie jest pewnie przyjemne? – Nie. Stało się to pomiędzy świętami, a Nowym Rokiem. Był to wynik rozmowy z menedżerem klubu. W składzie Montreal Canadiens wychodziłem na lód na krótko, bo tak mnie widział trener. Do wyboru miałem, albo status quo, czyli grzanie ławki, albo wyjazd do Hamilton Bulldogs i występowanie w pierwszym ataku. Doszliśmy do konkluzji, że lepiej grać i nie spalać się psychicznie. – Jak ci idzie w Buldogach? – W pięciu meczach dziesięć punktów za bramki i asysty. – O co właściwie chodzi z tym „zesłaniem”? W grach przedsezonowych byłeś najlepszym zawodnikiem NHL, z 12 punktami. Miałeś dobry początek w Canadiens, a potem nagle trener zaczął cię wypuszczać na lód coraz rzadziej… – Nie jestem zawodnikiem otwarcie atakującym trenerów i nigdy tego nie robiłem w Montrealu. Nie mogłem jednak zrozumieć, dlaczego mam grać na lewym skrzydle, skoro jestem… prawoskrzydłowym, dlaczego wypuszcza się mnie na sześć minut w meczu jak jakiegoś debiutanta, kiedy zawodnik z moim dorobkiem i moim

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 03/2003, 2003

Kategorie: Sport