Biednemu na bilet

Biednemu na bilet

Za „drugiego Zapatero” będzie trudniej, bo nadchodzi kryzys, ale biedniejsi mają nie stracić Pedro Solbes nigdy nie mówi: „Jestem lewicowy”, „My, jako lewica” ani nic w tym rodzaju. Nie należy nawet do partii socjalistycznej, która po wyborach z 9 marca tego roku będzie rządziła krajem przez drugą czteroletnią kadencję, tworząc szósty socjalistyczny gabinet od 1982 r. Po zakończeniu epoki wielkiego premiera Felipe Gonzaleza, przyjaciela Willy’ego Brandta i Olofa Palmego, który wprowadził kraj do Unii i NATO, w 1996 r. władzę przejęli w Hiszpanii konserwatyści Jose Marii Aznara. Solbes wyjechał wtedy do Brukseli. Od 1999 r. był przez ponad cztery lata europejskim komisarzem ds. gospodarki i niewzruszonym strażnikiem paktu stabilizacyjnego. W 2004 r. wrócił do Madrytu, aby znów stanąć na czele ekipy gospodarczej socjalistów. Premier Jose Luis Rodriguez Zapatero powtarza często: „Bez niego nie wyobrażam sobie rządzenia”. Temu 66-letniemu ekonomiście o wyglądzie poczciwego, brodatego pater familias, który już wielokrotnie szefował resortom gospodarczym, premier Zapatero powierzył najtrudniejsze zadanie: jako wicepremier i minister gospodarki ma pilnować równowagi budżetowej w sytuacji gwałtownego spowolnienia rozwoju gospodarczego i wzrostu bezrobocia, gdy widmo kryzysu przybywającego zza oceanu wyłania się na słonecznym dotąd horyzoncie gospodarczym Hiszpanii. Fakt, iż Solbes w gabinecie Zapatera kieruje sprawami gospodarki, sprawia, że wpływowy madrycki dziennik „El Publico” określa rządy Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE) nie jako „socjaldemokratyczne”, lecz „socjalliberalne”. I określenie to wchodzi w Hiszpanii do kanonu mówienia o PSOE. Mimo to również w ostatnich wyborach najbiedniejsza część hiszpańskiego elektoratu głosowała na partię socjalistyczną. Dlaczego? Hiszpańska lekcja Nie ukrywam, że moją intencją przy pisaniu tego tekstu było dostarczenie czytelnikowi okazji do porównania programów, strategii i praktyki rządzenia hiszpańskiej i polskiej lewicy. W samym założeniu wszelkie porównania między Polską a Hiszpanią muszą być ułomne, ponieważ są to dwie odmienne rzeczywistości gospodarcze i społeczne. Pierwszy z brzegu, ale ważny przykład: 90% Hiszpanów ma mieszkania, które są ich własnością, a tylko co dziesiąta rodzina je wynajmuje. Hiszpania jest więc krajem klasy średniej. W latach 2006 i 2007 miała przyrost gospodarczy rzędu 3,8%, co stawiało ją na drugim miejscu wśród krajów Unii Europejskiej. I tutaj od razu dochodzimy do punktu, w którym „filozofie polityczne” hiszpańskiej i polskiej lewicy się rozchodzą. U nas nawet czołowi centrolewicowi liderzy – ostatnio sformułował to jasno Włodzimierz Cimoszewicz – skłonni są pozostawić „ludzi, którym się w Polsce nie udało”, Prawu i Sprawiedliwości jako jego naturalny elektorat. „I z głowy”. Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza nie lekceważy tego elektoratu ani w latach narodowej prosperity, ani nie odpuszcza, gdy nadchodzi okres vacas flacas, czyli chudych krów, który właśnie zaczął się w Hiszpanii. Na tym w największym skrócie polega jej lewicowość. Zarówno semantyczna, jak i praktyczna. Konserwatyści z Partii Ludowej (PP) Mariana Rajoya, przeżywającej wyraźny kryzys intelektualny i koncepcyjną niemoc, atakują nowy gabinet Zapatera za „politykę kontynuacji rozbuchanego socjalu” w warunkach narastającego kryzysu gospodarczego. Rząd odpowiada: „Tak, będziemy kontynuować to, co zaczęliśmy w poprzedniej kadencji”. I ogłasza program, mający być spełnieniem wyborczego zobowiązania premiera Zapatera, które brzmiało: „Mamy koncepcję skutecznej walki z kryzysem, ale nie poświęcimy dla niego dotychczasowej polityki socjalnej rządu i nie zrezygnujemy z postępu społecznego”. W oczach wyborców wiarygodność temu programowi zapewniło to, że bronił go w toku kampanii przyszły wicepremier rządu, mający opinię chodzącego twardo po ziemi liberała w gospodarce. Pedro Solbes w przedwyborczej debacie telewizyjnej dosłownie rozniósł swego odpowiednika ze strony konserwatywnej opozycji, byłego wielkiego przedsiębiorcę Manuela Pizarra. Adwersarz Solbesa, trzymający się starego kanonu liberałów, że najlepszym sposobem na kryzys jest „cięcie socjalu” i obniżka podatku dochodowego dla przedsiębiorców, wypadł fatalnie w starciu z byłym europejskim komisarzem ds. gospodarki. Solbes, który najwyraźniej czerpał z pierwszych, bardzo dobrych doświadczeń duńskiej flexicurity (termin powstały ze słów flexibility i security na oznaczenie połączenia liberalizmu gospodarczego ze stosowaniem skutecznych zabezpieczeń socjalnych w celu zapobieżenia spadkowi popytu w sytuacjach spadku koniunktury), był bardzo przekonywający dla telewidzów jako przyszły strażnik stabilności gospodarczej kraju. Uratowani przed hipoteką W ostatnim kwartale 2007 r. gospodarka hiszpańska zaczęła odczuwać pierwsze konsekwencje kryzysu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2008, 2008

Kategorie: Świat