Afgańscy parlamentarzyści wzywają do rokowań z rebeliantami
Afganistan zmienia się w piekło. Talibowie mordują nauczycieli, muzyków, dziennikarzy. Grożą śmiercią wszystkim, którzy „kolaborują” z rządem. Zgromadzili już 30 tys. wyszkolonych w Pakistanie bojowników i grożą ofensywą na Kabul.
Planowany atak na stolicę otrzymał kryptonim Ghazwatul Badr. To nawiązanie do słynnej w świecie arabskim bitwy pod Badr, w której prorok Mahomet pokonał swych wrogów.
Wojska Stanów Zjednoczonych i utworzonych przez Sojusz Północnoatlantycki sił stabilizacyjnych ISAF usiłują powstrzymać rebeliantów. Ale walka z islamskimi partyzantami jest trudna. W bieżącym roku w potyczkach z talibami poległo prawie 50 żołnierzy koalicji.
Wojskowi radzieccy nazywali kiedyś afgańskich mudżahedinów duchami. Także dziś talibowie pojawiają się i znikają jak widma. Rebelianci kryją się po wsiach, na które spadają bomby i rakiety wystrzelone z amerykańskich samolotów. Niekiedy częściej giną cywile, kobiety i dzieci niż bojownicy czarnych turbanów. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy pociski koalicji antyterrorystycznej zabiły około 60 afgańskich cywilów. Rzecznik armii amerykańskiej, płk John Nicholson, podczas wideokonferencji przeprosił i wyraził „głęboki wstyd” za to, iż „Amerykanie zabijali niewinnych Afgańczyków”. Nicholson odniósł się do tragedii, która się rozegrała 4 marca w prowincji Nangahar. Po ataku na konwój wojskowy żołnierze piechoty morskiej USA wpadli w panikę i zaczęli strzelać jak szaleni na zatłoczonej ulicy. Po tej kanonadzie trzeba było pochować 19 ludzi, z pewnością niebędących talibami, do szpitala zaś trafiło ponad 50 rannych. Mimo przeprosin pułkownika wkrótce doszło do kolejnej masakry. 8 maja żołnierze sił specjalnych USA stoczyli bitwę z rebeliantami w Sangin w będącej matecznikiem talibów prowincji Helmand. Kiedy jeden Amerykanin zginął, wezwano wsparcie lotnicze. Bomby spadły na trzy wsie. Gubernator prowincji, Assadullah Wafa, twierdzi, że w nalotach straciło życie co najmniej 21 cywilów, w tym kobiety i dzieci.
Bezpardonowe ataki sił koalicji budzą gniew Afgańczyków. Już wcześniej w kraju dochodziło do antyamerykańskich protestów.
9 maja Meszrano Jirga (Rada Starszych), izba wyższa afgańskiego parlamentu, przyjęła bezprecedensową rezolucję, wzywającą rząd do rozpoczęcia dialogu z talibami. Uchwała ta wprowadza rozróżnienie między talibami miejscowymi, z którymi należy negocjować, a talibami pakistańskimi i bojownikami Al Kaidy. Ci ostatni muszą pozostać nieprzyjaciółmi. Rezolucja wzywa siły koalicji, aby nie walczyły z talibami z wyjątkiem sytuacji, gdy same zostaną zaatakowane. Akcje militarne oddziałów Stanów Zjednoczonych i ISAF muszą, zdaniem parlamentarzystów w Kabulu, być uzgadniane z dowództwem armii afgańskiej. Rezolucja stwierdza, iż kiedy armia i policja Afganistanu zostaną odpowiednio wzmocnione, koalicja powinna określić termin wycofania swoich wojsk z kraju. Uchwałę Rady Starszych musi jeszcze zatwierdzić izba niższa parlamentu, a podpisać – prezydent Hamid Karzaj. Ale i tak przedstawiciele NATO w Afganistanie uznali postanowienie Meszrano Jirgi za sygnał ostrzegawczy. Politycy w Kabulu najwyraźniej są coraz bardziej zaniepokojeni wybuchową sytuacją w kraju. Eksperci są zgodni, że nie ma militarnego rozwiązania konfliktu afgańskiego. Sekretarz generalny NATO, Jaap de Hoop Scheffer, podkreślił podczas niedawnej wizyty w Pakistanie, iż sama siła wojskowa nie zdruzgocze talibów. Zdaniem komentatorów, w medresach (szkołach koranicznych) w Pakistanie fanatyczni mułłowie szkolą tysiące nowych rekrutów świętej wojny. Są wśród nich dzieci afgańskich uchodźców, którzy przeszli granicę podczas radzieckiej interwencji w Kraju Hindukuszu. Ochotnicy należą przede wszystkim do ludu Pasztunów, mieszkającego zarówno w Afganistanie, jak i w Pakistanie. Wytyczona przez Brytyjczyków sztuczna granica podzieliła siedziby Pasztunów, którzy jednak nie uznają tej rubieży. Ale także w Afganistanie czarne turbany mogą liczyć na rzesze zwolenników gotowych chwycić za karabin. Po ponad pięciu latach od obalenia reżimu talibów w wielu regionach Afganistanu nadal panuje nędza. Nawet w stosunkowo zamożnym i bezpiecznym Kabulu przerwy w dostawie prądu są na porządku dziennym. Wieśniacy zdobywają środki do życia, uprawiając opiumowy mak. 90% sprzedawanej w Europie heroiny pochodzi z Kraju Hindukuszu. Podejmowane przez rządowe siły bezpieczeństwa i wojska koalicji próby niszczenia makowych upraw doprowadzają ubogich rolników do rozpaczy. Talibowie, którzy w czasie swoich rządów żelazną ręką zwalczali produkcję narkotyków, teraz występują jako obrońcy opiumowych farmerów, organizują ochronę i zbyt. Oczywiście nie za darmo. Rolnicy muszą płacić czarnym turbanom zakat, czyli podatek religijny. Dzięki temu talibowie mają aż zanadto środków, aby kupić broń i płacić hojny żołd bojownikom. Często przyłączenie się do czarnych turbanów jest dla młodego mężczyzny jedyną możliwością zarobienia na chleb. Ostatnio Amerykanie snują plany niszczenia pól makowych za pomocą chemikaliów rozpylanych z samolotów. Można być pewnym, że po tak radykalnej operacji pozbawieni środków do życia rolnicy tłumnie pospieszą pod biały sztandar talibanu.
W przeszłości prezydent Hamid Karzaj kilkakrotnie próbował nawiązać negocjacje z „umiarkowanymi” talibami. Nie udało się ich jednak nakłonić do uznania rządu i konstytucji kraju. Nad Renem i Szprewą burzliwą dyskusję wywołał przewodniczący SPD, Kurt Beck, który zaproponował, aby mniej radykalnych talibów zaprosić do Niemiec na konferencję pokojową. Ta koncepcja lidera socjaldemokratów została ostro skrytykowana. Komentatorzy podkreślali, że określenie umiarkowany talib jest sprzeczne samo w sobie. Czyż fanatyczni rebelianci nie zburzyli lub spalili 400 szkół? Czyż nie ucięli w marcu głowy fryzjerowi spod Kandaharu, który ośmielił się golić klientom brody na sposób zachodni? Lista zbrodni popełnionych przez czarne turbany budzi grozę. Talibowie uśmiercili dwie siostry nauczycielki i ukamienowali dobosza, który ich zdaniem bezbożnie grał na weselach.
Nieco później okrutnej egzekucji domniemanego szpiega musiał dokonać na rozkaz komendanta oddziału talibów najwyżej 12-letni chłopiec. Kamera sfilmowała ten horror. Dzieciak dumnie pokazał własnoręcznie odciętą głowę.
Czy można dążyć do ugody z takim przeciwnikiem?
Być może niektórzy politycy w Afganistanie liczą na rozłam wśród talibów. Ruch rebeliantów nie jest jednolity. Ich najwyższy przywódca, jednooki mułła Omar, wciąż cieszy się wielkim poważaniem wśród islamskich fundamentalistów, od 2001 r. zajęty jest jednak przede wszystkim (skutecznym) ukrywaniem się. Zastępcą Omara od spraw wojskowych jest Maulana Dżalaluddin Haqqani, któremu pomagają dwaj utalentowani wojskowo synowie, Siradżuddin i Nasiruddin. Sojusz z klanem Haqqani zawiązał Gulbuddin Hekmatyar, weteran walki z armią radziecką, stojący na czele własnego ugrupowania Hezbi Islami. Dżalaluddin Haqqani jako jedyny spośród talibów ma dobre kontakty z Al Kaidą i międzynarodowymi arabskimi dżihadystami. Usiłuje włączyć rebelię talibów w nurt globalnej świętej wojny z niewiernymi. Podobno Haqqani wysłał posiłki antyamerykańskim powstańcom w Iraku, z pewnością uzyskał od nich wsparcie technologiczne i doświadczonych bombiarzy. Konkurentem rodziny Haqqani stał się jednak mułła Dadullah, bezwzględny dowódca partyzantów. Fama głosi, że Dadullah zawarł potajemnie układ ze służbami specjalnymi Pakistanu. Na podstawie tego porozumienia szkoli swych ludzi w pakistańskich prowincjach Północny i Południowy Waziristan. W bieżącym roku klan Haqqani zamierzał przeprowadzić zakrojoną na szeroką skalę ofensywę w całym kraju z udziałem tysięcy zamachowców samobójców. Dadullah jednak zamienił islamskich kamikadze w zwykłych bojowników, przy czym, dzięki poparciu Pakistanu, skierował najlepszych mudżahedinów i zaopatrzenie do swojej prowincji Helmand. Pozbawiony posiłków Siradżuddin, dowodzący w prowincjach Paktia i Chost, nie jest zdolny do podjęcia poważniejszych akcji. Podobno na skutek waśni wśród talibów operacja Ghazwatul Badr jeszcze się nie rozpoczęła.
Zdaniem niektórych komentatorów, Pakistan zamierza wykreować Dadullaha na umiarkowanego taliba, który podpisze rozejm z rządem w Kabulu, w zamian otrzyma niemal samodzielną władzę w prowincji Helmand i regionach sąsiednich. Dzięki temu Islamabad będzie mógł rozszerzyć te wpływy w Kraju Hindukuszu. Być może afgańska Rada Starszych, przyjmując swą rezolucję, zamierzała przygotować ugodę z Dadullahem.
Wątpliwe jednak, aby ten plan się powiódł. Dadullah słynie z okrucieństwa, bez skrupułów każe podcinać gardła rzekomym szpiegom i kolaborantom. Trudno sobie zresztą wyobrazić, aby jednonogi mudżehedin z Helmandu zrezygnował z walki z „obcymi okupantami”. Jeśli tak zrobi, straci posłuch wśród wielu swoich. Dadullah poza tym kontroluje tylko część talibów. Obserwatorzy obawiają się, że mimo tajnych porozumień ofensywa talibów na Kabul jest kwestią najwyżej kilku tygodni. Przyszłość Afganistanu nadal jest niepewna. Po usunięciu przez Amerykanów i ich sojuszników reżimu talibów w 2001 r. międzynarodowa pomoc dla Afganistanu nadeszła za późno i w zbyt ograniczonym zakresie. Zamiast stabilizować kraj, amerykańskie supermocarstwo utknęło w lotnych piaskach Iraku. Z całą pewnością polscy żołnierze, którzy pojadą do Afganistanu, znajdą się we wrzącym kotle konfliktu, którego końca obecnie nie sposób sobie wyobrazić.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy