Sztuka oddawania

Sztuka oddawania

Amsterdam, Netherlands - Nov 29, 2019 : Visitors walking in the gallery of Rijksmuseum in Amsterdam, Netherlands on Nov 29, 2019.

Holendrzy podjęli decyzję – zagrabione obiekty kultury mają wrócić do dawnych kolonii Choć kolekcje największych muzeów w Londynie, Madrycie, Paryżu, Berlinie, Brukseli czy Amsterdamie różnią się pod względem zawartości, jeden czynnik od zawsze je łączył. Wchodząc do tych gmachów, natychmiast napotykało się nie tylko wielką sztukę, ale i świadectwa wielkiej historycznej nierówności. Biały człowiek, przez stulecia w sposób niepohamowany wbijający swoje europejskie flagi w najdalszych zakątkach świata, stawiał we własnym domu pomnik brutalnych podbojów. Budował gigantyczne magazyny, w praktyce będące przechowalniami łupów wojennych. Żeby jednak sumienie nie gryzło za bardzo, dorabiał do tego misyjną ideologię. Mówił: to w imię czystego piękna, sztuki, jej popularyzacji, pokazywania ludziom na całym świecie, co powstało w naszych koloniach. Ludzie stamtąd nigdy by tego nie zrobili. Nie są przecież zdolni do tak ambitnych działań. Muzeów-magazynów budować u nich też nie ma sensu, bo oni tego nie docenią. Nie wiedzą nawet, jakie mają skarby. Te rzeczy u nich się marnują. Zabiorę je więc do siebie – stwierdzał biały człowiek – bo w przeciwnym razie po prostu popadną w zapomnienie. Tak przez lata wyglądała rzeczywistość turystyki artystycznej. Aby zobaczyć artefakty z Egiptu, Konga, Polinezji, Kenii czy Argentyny – często z czasów, gdy miejsca te nie nosiły nadanych im przez Europejczyków nazw – jechało się do Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, Belgii czy Holandii. Tam oczywiście kolekcje były odpowiednio opisane, pochodzenie przedmiotów nie było akurat ukrywane. To jednak niczego nie zmieniało, bo dumę narodową z imponujących zbiorów, a przy okazji niemałe zyski z obecności turystów, czerpały dawne mocarstwa kolonialne. Twórców dzieł sztuki, ich rdzennych kultur i inspiracji właściwie nie było – ani na mapie, ani w dyskusji. Stanowili punkcik w historii, tak odległy, że niewart wspominania. Prawie osiem dekad po rozpoczęciu powojennej dekolonizacji podział na białych dominatorów i podporządkowanych im mieszkańców innego świata trwał nienaruszony. Rzeczywistość jednak zaczęła się zmieniać, coraz głośniejszy stał się dyskurs o wyrównywaniu historycznych krzywd. Obalano pomniki handlarzy niewolników, rasistom odbierano patronaty nad instytucjami naukowymi. Upadli Woodrow Wilson i Edward Colston. Dostało się Churchillowi. Zadrżała w posadach historyczna polityka, a po niej przyszedł czas na sztukę. Pierwszy krok zrobił rząd Holandii. Kraju, który pod względem zasobów, potencjału ludzkiego czy geograficznego w samej Europie znaczyłby niewiele. Do rangi światowej potęgi wyniosły go jednak posiadłości kolonialne, od licznych archipelagów na Karaibach po Indonezję na drugim końcu globu. Potęga ta została oczywiście odzwierciedlona w zasobach muzealnych. Największe placówki, takie jak amsterdamskie Rijksmuseum i Tropenmuseum, przez lata dumnie prezentowały sztukę kolonialną opisywaną niemal jak własna. To już jednak przeszłość. Podpierając się eksperckim raportem, rząd podjął decyzję o zwrocie ponad 100 tys. artefaktów zagrabionych z dawnych kolonii. Co więcej, uzasadniając ją, przyznał się do zbrodni popełnianych w czasach kolonii. „Biorąc pod uwagę nierówności w układzie sił istniejące wtedy [pomiędzy kolonizatorami a mieszkańcami kolonii], musimy uznać, że obiekty kultury zostały tak naprawdę skradzione”, brzmiał oficjalny komunikat. Po raz pierwszy więc tak głośno i na taką skalę biały człowiek mówi: kradłem. Przez lata, systematycznie, wykorzystując moją przewagę. I teraz to, co ukradłem, chcę oddać. Przed holenderskimi władzami byli jednak sami muzealnicy. Już w 2019 r. kierownictwo Rijksmuseum podjęło na własną rękę inicjatywę oddania niektórych swoich zbiorów rządom Sri Lanki i Indonezji. Tyle że wtedy spora część środowisk artystycznych uznała to za pusty gest wizerunkowy, rozmowy bowiem dotyczyły wprawdzie bardzo cennych, lecz jedynie 10 przedmiotów, podczas gdy w posiadaniu Rijksmuseum do dziś znajduje się prawdopodobnie aż 1000 artefaktów bezprawnie sprowadzonych z dawnych kolonii. Muzeum chciało zwrócić np. diament należący do władców dzisiejszego Borneo czy wysadzaną rubinami armatę używaną do wystrzałów na powitanie dawnego monarchy Sri Lanki. Wart wymienienia jest zwłaszcza ten drugi obiekt, bo w zbiorach placówki opisany był jako „przedmiot anonimowego autorstwa”. Zwiedzający mogli zatem bez trudu się dowiedzieć, gdzie i do czego był wykorzystywany, ale nie znaleźli ani słowa o tym, kto go wykonał ani jak znalazł się w Amsterdamie. Jeszcze zanim inicjatywa nabrała rozpędu, pojawiły się wokół niej olbrzymie kontrowersje. Holenderskie Narodowe Muzeum Kultur Świata

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2021, 2021

Kategorie: Świat