Blog

Powrót na stronę główną
Promocja

Moduły LED w praktyce – co warto o nich wiedzieć przed zakupem?

Artykuł sponsorowany Oświetlenie LED dominuje dziś w segmencie komercyjnym i stopniowo wypiera tradycyjne źródła światła również w zastosowaniach domowych. Czym właściwie są moduły LED i dlaczego warto uwzględnić je podczas planowania instalacji oświetleniowej? Moduły LED to gotowe

Aktualne

Wigilia pierwszy raz dniem wolnym od pracy

Już od tego roku, Wigilia jest dniem wolnym od pracy. To długo wyczekiwana zmiana, która ułatwi życie milionom pracowników w całej Polsce. Do tej pory dla wielu z nas Wigilia była dniem pracy i to pracy podwójnej. Jedno to praca zawodowa,

Felietony Roman Kurkiewicz

To Polska zagraża Polsce

Kiedy siadam do napisania tych kilkuset słów, wiem, że premier Donald Tusk zamierza przedstawić nazajutrz „pilną informację dotyczącą bezpieczeństwa państwa”. Przecieki na ten temat rozhulały się już 24 godziny przed rozpoczęciem posiedzenia Sejmu. Zamiast tajne przez poufne mamy polityczną wannę z brudną wodą, dziurawą w wielu miejscach i cieknącą. Nie trze ba być prorokiem, żeby przewidzieć, że będzie o Rosji jako złu wcielonym, które nie ma nic innego do roboty jak podstępnie podniszczać Polskę, a to wlatując jakimiś dronikami, a to wysadzając w powietrze metr bieżący toru kolejowego. I wszystkim zawiaduje bezpośrednio Władimir Putin – bez wątpienia, bo jak inaczej?

Czytam więc przecieki z tajnego/poufnego/utajnionego/zaszyfrowanego/zabezpieczonego przez SOP, gdzie mowa o jakiejś rosyjskiej (a jakiej innej???) kryptoaferze i rosyjskim w niej śladzie. Krypto- to pierwszy człon wyrazów zło onych wskazujący na ich związek z tym, co niewidoczne, albo na posiadanie ukrytych cech lub niejawny charakter czegoś. Ale to także przedrostek anihilujący: krypto-, czyli nic. Kryptoafera jest zatem ukrytą, za chwilę może się okazać, że nieistniejącą albo przeszacowaną aferką, niby-aferką, zeroaferką. Powagi, godności i mocy dodaje zatem aferce wzmianka o śladzie rosyjskim. I już w tym momencie należałoby zamilknąć, żeby nie zasłużyć na honorowe miano ruskiej onucy. Dziś pojęcie „rosyjski ślad” niesie w sobie moc nie tyle stygmatu i wykluczenia, ile wyroku i najchętniej od razu egzekucji. Jak to mówią, nie pogadasz. Ale dlaczego tajne? Posłowie będą trzymać język za zębami? A skąd mieliby wziąć taką tradycję? Nie mają w tym żadnego interesu.

Dolewa więc prezes Rady Ministrów benzynę strachu do ogniska lęków i poczucia zagrożenia. I potem wjedzie na białym koniu konieczności ponoszenia wyrzeczeń przez najuboższych, cięcia wydatków na wszystko,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

O likwidacji „Po Prostu” z dystansem. Młodzi idealiści chcieli za wiele

Młodzi idealiści zderzyli się z rzeczywistością, ale nie było to zbyt bolesne

Odwilż październikowa 1956 r. stanowi jedną z najważniejszych, niestety często zapominanych obecnie dat w najnowszej historii Polski. Nie ulega jednak wątpliwości, że była to cezura nad wyraz przełomowa, jakkolwiek różni krytykanci nie chcieliby na nią patrzeć. Polacy swoimi siłami zakończyli smutny okres stalinizmu, którego ostatnim akordem były wydarzenia poznańskie. Uniknięto interwencji sowieckiej, która mogła się zakończyć krwawą jatką na ulicach Warszawy, tak jak miało to miejsce w tym samym czasie w Budapeszcie. Należy docenić rozwagę ówczesnych pokoleń, którym udało się uzyskać to, co było wówczas do uzyskania w zakresie narodowej wolności.

Gra do jednej bramki

Za koniec odwilży na ogół uznaje się likwidację tygodnika „Po Prostu”. Wskazuje się winnych, wychwala ofiary. Po długim czasie można spojrzeć na owe wydarzenia z większym dystansem i dostrzec wiele niuansów, które w sporach ideologicznych mogą umykać naszej uwadze.

W 1956 r., zwłaszcza po tajnym (do czasu) referacie Nikity Chruszczowa potępiającym stalinizm, dla wszystkich stało się jasne, że dotychczasowy system był nie do utrzymania. Świadomość tego miały także kierownictwo partii i aspirujące części młodej inteligencji. Następował przyśpieszający proces obumierania stalinizmu i budowy na jego gruzach bardziej demokratycznej Polski.

Ciekawy jest fakt, że reformatorskie skrzydło partii i redakcja dotychczas nudnego pisemka Związku Młodzieży Polskiej grały w tym przypadku do jednej bramki, jeżeli spojrzeć na treści, które zaczęły być publikowane na łamach „Po Prostu”, i poglądy Władysława Gomułki, który w społeczeństwie był widziany jako jedyny człowiek mogący uzdrowić sytuację w kraju. Tygodnik Eligiusza Lasoty z siedzibą w Pałacu Kultury i Nauki wprost poparł Gomułkę i pisał o konieczności jego powrotu do władzy.

Gomułka zaś po wyjściu z więzienia był czytelnikiem „Po Prostu” i doceniał jego rolę w demokratyzacji kraju. Sam, wracając do zdrowia w Ciechocinku, planował reformy, które pozwoliłyby w jak największym stopniu zdemokratyzować kraj i uniezależnić go od ZSRR. Wiedział z własnego doświadczenia, jakie były ograniczenia systemu i do czego mógł się posunąć.

Na własną zgubę

Dość wiecowania, czas wracać do pracy! Sukces został osiągnięty, a

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Od czytelników

Listy od czytelników nr 50/2025

Prywatyzacja edukacji w natarciu

Ciekawa jestem poziomu nauczania w domach. I co z identyfikowaniem się takich dzieci z rówieśnikami? Co z socjalizacją społeczną? Mam mieszane uczucia.
Małgorzata Markiewicz

Zamiast brać przykład z najlepszych, np. z Finlandii, staczamy się po równi pochyłej. Znakomicie potwierdza to felieton prof. Widackiego o nieukach, nie wiadomo po co marnujących czas i pieniądze (swoje – pal diabli, ale dlaczego publiczne?) na różnych „uczelniach”.
Janusz Mikołaj Kowalski

Stronnictwo długiego trwania

Waldemar Pawlak jest bardzo sprytnym politykiem, który nie o jedną, ale o dwie głowy przerasta większość obecnej sceny politycznej w Polsce. Generalnie ta nasza scena polityczna to tragedia. Intelektualne miernoty, od prawa do lewa. Pawlaka zdecydowanie zaliczam do pierwszej ligi, a nawet do politycznej ekstraklasy.
Damian Paweł Strączyk

Jeśli dobrze pamiętam, to PSL rzadko widzi wrogów, z tym zastrzeżeniem, że widzi ich chyba wyłącznie w koalicjach rządzących, które współtworzy. Czy koalicjant jest z prawa, czy z lewa, czy z centrum, wydaje się najmniej istotne. Ważne, żeby był.
Michał Błaszczak

Czy naprawdę musimy wycierać ręce świeżo ściętym drzewem?

Brzmi jak żart, ale to rzeczywistość, którą od lat akceptujemy. Na polskim rynku trwa ciche, ale poważne zjawisko: zdecydowana większość dostępnego na rynku papieru toaletowego i ręczników papierowych powstaje wyłącznie z celulozy, czyli z bezpośredniej wycinki lasów.

Produkty zawierające makulaturę są marginesem, a często nie ma ich w ogóle na sklepowych półkach. (…) Na tym tle jeszcze bardziej rażący jest fakt, że produkty z czystej celulozy – powstające w całości z wycinki lasu – są oznaczane jako „eco”, mimo że ich główny surowiec nie ma nic wspólnego z ekologią. To manipulacja konsumentem i przykład greenwashingu w najczystszej postaci. (…)

W dobie elektryfikacji, gospodarki obiegu zamkniętego i presji na ograniczenie emisji dwutlenku węgla fakt, że tak podstawowy produkt powstaje niemal wyłącznie z dziewiczego drewna, brzmi jak ponury żart. Tym bardziej że makulatura jest dostępna, tańsza, a technologia pozwala na jej bezpieczne wykorzystanie. To skandal. Skandal, że w 2025 r. jednorazowy produkt kupowany codziennie przez miliony ludzi powstaje w sposób sprzeczny z zasadami zrównoważonego rozwoju. Skandal, że konsument nie ma dostępu do podstawowej informacji o składzie produktu i źródle surowca (…). Skandal, że branża może bezkarnie naklejać zielone liście na opakowania, choć w środku znajduje się produkt pochodzący wyłącznie z wycinki lasów. (…)
Las Wycinany

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Spokojnie! Kościół stać na wasze pensje!

Odpowiedź na polemikę przedstawicieli Stowarzyszenia Katechetów Świeckich

Zaciekawiło mnie to, że w polemice z tekstem „35 lat religii w szkole i coraz szybsza laicyzacja” autorzy odnoszą się jedynie do tych tez, które są dla nich wygodne. Nie ma słowa o tym, jak nierówne jakościowo potrafią być lekcje religii. A przecież rozmawiałem o tej kwestii z praktykiem, który religii uczył. Polemiści mają też problem z przedstawianymi danymi o postępującej laicyzacji. Jest próba ich odwrócenia, swoich liczb jednak nie przytaczają. To duży błąd, bo czytelnicy „Przeglądu” nie dają się nabierać na kuglarskie sztuczki. Liczby nie kłamią – zlaicyzowana przyszłość jest nieuchronna.

Nie traktujmy zatem nauczycieli religii jak górników. Nadszedł czas na przekwalifikowanie się. Według danych ZNP brakuje ok. 20 tys. nauczycieli, więc nie ma strachu. Autorzy twierdzą, że podlegają tym samym standardom dydaktycznym co inni nauczyciele – ciekawe jest sformułowanie, że są jacyś inni nauczyciele i nauczyciele religii. Zmiana może być o tyle trudna, że np. ucząc języka polskiego czy matematyki, trzeba będzie się trzymać programu nauczania ustalanego przez MEN.

Takie podejście rozwiązuje jednak problem finansowy, chyba najważniejszy, skoro otwiera nadesłaną polemikę. Autorzy twierdzą,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Dzięcioł obrączkuje drzewa

Monogamiczna para co roku wykuwa nową dziuplę, rzadko zasiedla ją po raz drugi

Każdej wiosny słyszymy donośne werblowanie dochodzące ze wschodniego krańca naszego podwórza. Rośnie tam kilka starych sosen, a od pnia jednej z nich odchodzi kawał suchej gałęzi. Upodobał ją sobie dzięcioł duży i od czasu do czasu siada na niej, by walić w nią dziobem krótkimi seriami z szybkością kilkunastu uderzeń na sekundę. Robi to przede wszystkim samiec w okresie godowym, ale może werblować również samica, tylko mniej intensywnie, no i nie w tym samym miejscu. Oboje wyznaczają w ten sposób granice swojego terytorium lęgowego, a jednocześnie nawzajem się wabią.

Kiedy nawiązały już bliski kontakt, zaczęły szukać miejsca na założenie gniazda. Początkowo przymierzały się do budki lęgowej przeznaczonej dla sikorek i poszerzały jej otwór wejściowy, ale chyba doszły do wniosku, że jest ona dla nich za mała, i przeniosły się na obrzeże podwórza, gdzie rosła jedyna osika. Wykuły w niej wspólnie dziuplę na wysokości 7 m i po trzech tygodniach samica przystąpiła do znoszenia jaj.

Dzięcioły duże tworzą pary monogamiczne, ale nie na całe życie. Jesień i zimę spędzają w pojedynkę, w pary zaś łączą się w okresie godowym i może to być połączenie tylko na jeden rok, podczas którego „nie zdradzają się”. Dymorfizm płciowy jest niewielki i dotyczy tylko upierzenia głowy – samica nie ma czerwonego pasma na potylicznej części głowy, które posiada samiec. Pisklęta natomiast mają – bez względu na płeć – ciemię pokryte czerwonymi piórkami. Poza tym ubarwienie dorosłych ptaków jest jednakowe u obu płci – czarny wierzch głowy z szaro-brązowym czołem, czarny grzbiet, ogon i skrzydła z dużymi, białymi pasmami na barkach i pięcioma równoległymi rzędami białych plamek ułożonych łukowato w dalszej części skrzydeł. Czarny pasek zaczynający się u nasady dzioba otacza od dołu biały policzek i po połączeniu się z paskiem usznym biegnie po bocznej powierzchni szyi. Na karku wąski czarny pasek łączy czarną potylicę z czarnym grzbietem. Pierś i brzuch są białe, a pokrywy podogonowe żywo czerwone. Dłutowaty dziób ma kolor ciemnoszary, podobnie nogi, których dwa palce skierowane są do przodu i dwa do tyłu. Taki układ palców zaopatrzonych w ostre pazury umożliwia siadanie i wędrowanie po pionowych pniach drzew.

Dzięcioł duży (Dendrocopos major), zwany też dzięciołem pstrym większym, nie jest wcale taki duży, jakby wskazywała jego nazwa. Spośród 10 gatunków dzięciołów gniazdujących w Polsce aż cztery są większe od niego. Długość jego ciała to 21-25 cm, a waga 75-95 g. Tymczasem dzięcioł czarny jest dwa razy dłuższy, a wagę ma nawet trzykrotnie większą. Również dzięcioły zielone i zielonosiwe są bardziej masywne oraz dłuższe. Nieco większy jest także dzięcioł białogrzbiety. Za to z pewnością dzięcioł duży jest najliczniejszym dzięciołem w naszym kraju i również w Europie.

Wyróżniono pewne podgatunki dzięcioła dużego. Niektórzy ornitolodzy opisali ich 14, inni aż 30. Różnią się one od siebie niewielkimi zmianami w upierzeniu, rozmiarami i regionem występowania. W Polsce mamy dwa podgatunki: Dendrocopos major pinetorum – najwięcej go w zachodniej części kraju oraz Dendrocopos major major – gniazdujący głównie na Warmii i Mazurach.

Dzięcioł duży jest ptakiem osiadłym, zamieszkuje głównie lasy bez względu na rodzaj drzewostanu, ale spotkać go można również w parkach, na cmentarzach czy w dużych ogrodach, gdzie rosną stare drzewa. Gniazdo zakłada w dziupli, którą wykują wspólnie samiec i samica przez dwa-trzy tygodnie, na wysokości od 50 cm do 20 m. Musi to być grube, zwykle zdrowe drzewo, najwyżej nieco nadwątlone. Dziupla ma otwór o średnicy 4,5-5,5 cm, a do jej wymoszczenia

Fragment książki Jerzego Samusika Opowieści o ptakach z wiejskiego podwórka, Paśny Buriat, Suwałki 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Stanisław Filipowicz

Migawki z życia narodu wybranego

Miewaliśmy premierów i prezydentów. Nawet królów los nam posyłał. Ale to nie koniec – na kartach naszej historii pozostawiła ślady także dyktatura, i to najprawdziwsza. 5 grudnia minęła 195. rocznica ustanowienia dyktatury Józefa Chłopickiego. To właśnie jego spiskowcy, bohaterowie nocy listopadowej, postanowili uczynić stróżem naszego przeznaczenia. Rzecz całą, z podaniem interesujących szczegółów, opisuje Maurycy Mochnacki w „Powstaniu narodu polskiego w roku 1830 i 1831”.

Autor „Powstania…” nazwał Chłopickiego złośliwie „wielkim pacjentem rewolucji”, a to dlatego, że w dniach przesilenia zapadł on „w wielką niemoc”, kazał sobie krew puszczać, przez dni kilka desperował i hamletyzował. Ostatecznie jednak, mimo że „wymawiał się najuporczywiej”, ustąpił i zażądał władzy całkowitej. „Potrzeba mi dyktatury do utrzymania karności”, oświadczył.

Azaliż, jak to w uroczym kraju naszym bywa, wszystko miało własny koloryt i swój kształt osobliwy. Otóż dyktator – stawiając na głowie tradycję sięgającą czasów rzymskich – zaprowadza, jak pisze Mochnacki, „bezrząd”. Realizując swój czyn dziejowy, wyzwala moc bałaganu. Przeznaczeniem pierwszych dni powstania staje się chaos.

Po co dyktatorowi Sejm i rząd? – zastanawiał się Mochnacki. Grudzień roku 1830 stawia nam przed oczami groteskowe desenie. Na pierwszy plan wysunęło się urzędowanie, cudownemu rozmnożeniu uległy wszelkie stanowiska rządowe. „Kto w Boga wierzył – zauważa Mochnacki – chciał urzędować”. Na scenę tłumnie wkroczyli – ten aspekt musi nas wzruszyć najbardziej – kombatanci: „Ten siedział lat parę w więzieniu – a więc zrobić go ministrem! Ów pod przeszłym rządem otrzymał niezasłużoną dymisję z rządu,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Bajka o dobrych Chińczykach

Państwo Środka ma coraz większe problemy z ukrywaniem imperialnych ambicji

„Ta brudna głowa, która wychyla się i wtrąca w nie swoje sprawy, musi zostać odcięta”. Choć w ostatnich miesiącach z ust polityków niemal wszystkich krajów i opcji padały słowa jeszcze kilka lat temu trudne do wyobrażenia lub poważnego potraktowania, takie zdanie wciąż wzbudza kontrowersje. Zwłaszcza jeśli wypowiada je ktoś, kto przynajmniej nominalnie jest dyplomatą. A taką osobą jest Xue Jian, konsul generalny Chińskiej Republiki Ludowej w japońskiej Osace. W zacytowanym wpisie na platformie X odniósł się do nowej szefowej rządu w Tokio, Sanae Takaichi.

Pierwsza w historii kobieta na tym stanowisku, polityczka ambitna, konserwatywna, ale też zdecydowana i dobrze odnajdująca się w dzisiejszych tendencjach do wyrazistych diagnoz i deklaracji, swobodnie płynie na fali ogromnej popularności. Według badań opinii publicznej z początku grudnia, cytowanych przez portal Nikkei Asia, pozytywną opinię na temat jej rządów ma 76% respondentów. Biorąc pod uwagę fakt, że jej poprzednik Shigeru Ishiba opuszczał urząd, kiedy społeczna satysfakcja była na poziomie poniżej 30%, jej wynik jest spektakularny – aczkolwiek jej rządy trwają zaledwie półtora miesiąca.

Obrona? Tylko teoretyczna

Sanae Takaichi ma sprecyzowane poglądy na wiele rzeczy, w tym na kwestię, którą w niedawnym przemówieniu do japońskiego parlamentu nazwała „egzystencjalną”, czyli bezpieczeństwo Tajwanu. Stwierdziła wówczas, że ewentualna inwazja Chin na wyspę mogłaby stanowić zagrożenie dla japońskiej państwowości, co z kolei uzasadniałoby uruchomienie „prawa do samoobrony”. To termin wprowadzony przez japońską legislaturę w 2015 r. jako swego rodzaju furtka militarna.

Japonia, zdemilitaryzowana siłą przez aliantów po II wojnie światowej, teoretycznie nie ma sił zbrojnych – przynajmniej nie w tradycyjnym, zachodnim znaczeniu tego pojęcia. Tamtejsze jednostki, o znacząco ograniczonych zdolnościach zaczepnych, nazywane są właśnie samoobronnymi i na co dzień wykonują zadania, które trudno nazwać militarnymi. Pomagają w akcjach ratunkowych po katastrofach naturalnych, wspomagają ochronę wydarzeń publicznych i pilnują sytuacji na japońskich wybrzeżach.

Zgodnie z obowiązującą od powojnia doktryną Japonia może więc się bronić, i to całkiem skutecznie – ale raczej krótko, operacje ofensywne w bieżącym układzie nie są zaś możliwe.

Debata o remilitaryzacji Japonii przez lata pozostawała w dużej mierze teoretyczna, bo takie też były zagrożenia. Nawet nieustanna eskalacja działań nuklearnych ze strony Korei Północnej, przejawiająca się w regularnych testach rakiet, spadających do morza w połowie drogi między półwyspem a japońskimi wyspami, nie wywoływała paniki klasy politycznej w Kraju Kwitnącej Wiśni. Czasy jednak się zmieniły, także dla decydentów w Tokio.

To nie Korea Północna, ale Chiny w największym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Ostateczne rozwiązanie kwestii ukraińskiej?

Jak na plan przejęcia całej Ukrainy, na trzeszczący front, na ukraiński skandal korupcyjny żądania Władimira Putina wyrażone niedawno na konferencji prasowej w Biszkeku wyglądają powściągliwie. Wszak chodzi tylko o odebranie Ukrainie Krymu, Donbasu i Ługańszczyzny! No ale jest to ok. 20% ukraińskiego terytorium, zatem niemal dokładnie taka część państwa, jaką w roku 1945 musiały przekazać Polsce pokonane w wojnie Niemcy. A o żadnych ustępstwach nawet mowy dziś nie ma.

Bo mniejsza już, że w rosyjskich żądaniach istnieją też inne punkty, których Putin teraz nie wymienił, ale których nigdy nie odwołał. Najistotniejsza jest odmowa rokowań z Ukrainą, bo jej władze są „nielegalne”. Putina nie obchodzi, że ukraińska konstytucja zabrania organizowania wyborów w stanie wojny. Natomiast z dumą powiada, że w Rosji podczas wojny takie wybory odbyły się normalnie. Porównywać Rosję z bombardowaną przez nią Ukrainą to szczyt cynizmu. A Rosja pouczająca Europę o zasadach demokracji – to dowcip stulecia.

Gdyby jednak jakaś siła zmusiła rosyjskiego dyktatora do uznania realiów, to i tak ma on w przyszłości zawsze ten sam argument: negocjacje z władzami nielegalnymi były nieważne. A gdyby Ukraina się ugięła i przeprowadziła wybory… Lecz przecież nie wiemy, czy miałyby się one odbyć po zawieszeniu broni, czy jeszcze w trakcie działań wojennych. No i na jakim właściwie terytorium. A gdyby organizowano je w warunkach pokojowych, na Ukrainie okrojonej od wschodu i południa, to bez trudu można sobie wyobrazić ujawniającą się wtedy rosyjską piątą kolumnę oraz artyleryjski ogień rosyjskiej propagandy, atakujący śmiertelnie zmęczone ukraińskie społeczeństwo. Czy z takiej „demokratycznej” zawieruchy wyłoni

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.