Bush gotowy do gonitwy

Bush gotowy do gonitwy

Konwencja Republikanów pokazała, że dzięki pomocy małżonki i „Terminatora” prezydent USA może wygrać listopadowe wybory Korespondencja z Nowego Jorku Czy „W” mógłby już dziś mieć zagwarantowaną prezydenturę? Tak, gdyby na pierwsze miał Rudy, a nie George. Takimi dowcipami częstowali się goście nowojorskiej konwencji republikańskiej po wystąpieniu w Madison Square Garden Rudolpha W. Giulianiego, który z emfazą przekonywał, że Amerykanie są szczęściarzami. „Dzięki Bogu mamy George’a W. Busha”, definiował źródło szczęścia. „W” u Busha jest od Walkera, u Giulianiego od Williama. Nie ma wątpliwości, że ten drugi „W” nie dałby szans żadnemu kandydatowi demokratycznemu 2 listopada br., bowiem powszechnie uważany jest nie tylko za burmistrza Nowego Jorku, ale i całej Ameryki. Tak go zresztą prezentowano. W gonitwie bierze jednak udział pierwszy „W” i czeka go mordercza walka z Johnem Kerrym, walka o niewiadomym wyniku. Mayor of America miał na konwencji zapewne najlepsze ze wszystkich wystąpienie, a wiwatująca publika republikańska nie wątpiła, że to będzie w wyborach 2008 r. President of America, chyba że zajdzie coś nadzwyczajnego. Rudy w MSG czuł się jak ryba w wodzie. Wspominając tragiczny 11 września 2001 r. i następne dni, podkreślał rolę prezydenta w duchowym wspieraniu Nowego Jorku. Wiele miejsca poświęcił wizycie Busha na ruinach WTC 14 września oraz temu, jak bardzo była ona wszystkim potrzebna i przez wszystkich wyczekiwana. Giuliani komplementował też jego walkę z terroryzmem i konkludował, że właśnie takiego człowieka na dzisiejsze trudne czasy potrzeba. Owo posłanie do Ameryki w sprawie Busha jest niezwykle cenne i dla wielu niezdecydowanych, być może, decydujące. „Terminator” zarzuca sieć Klarownie wyodrębnionym nurtem obrad była krytyka Johna Kerry’ego i Demokratów. Jej cześć, w wydaniu prominentnych postaci ekipy Busha, miała charakter programowy i była swoistą mantrą wyborczą. Kolejnym powtórzeniem grzechów oponentów politycznych, próbą ich ośmieszenia i skompromitowania oraz konsolidacji własnych szeregów. Wystąpienia Dicka Cheneya czy George’a Patakiego nie były tymi, które miały złowić wahających się Amerykanów. Z tej talii miały natomiast pochodzić karty Zella Millera i Arnolda Schwarzeneggera, którymi Republikanie zagrali na konwencji. Mowy demokratycznego senatora z Georgii oczekiwano z zainteresowaniem, bowiem szło o rozstrzygnięcie, czy jego hamletyzowanie ma kontekst moralny, czy personalny. Skończyło się na zaciekłym personalnym ataku na dwóch senatorów z Massachusetts – Edwarda Kennedy’ego i Johna Kerry’ego. „Terminator” Arnold Schwarzenegger zapewne jakiś połów wyciągnie. Jego wystąpienie adresowane było do tej części elektoratu, z którą Partia Republikańska tradycyjnie ma największe kłopoty. Do ciężko pracujących oraz „świeżych Amerykanów”, imigrantów głosujących pierwszy czy drugi raz po naturalizacji. Arnold przedstawiał się jako typowy przykład imigracyjnego losu amerykańskiego. Miał dwadzieścia parę lat i nie znał angielskiego, gdy tu trafił, ale karierę zrobił. „Z terroryzmem poradzi sobie George W. Bush. Arnold wam to mówi. Najważniejsze jest natomiast, żeby nie dać się nabrać Demokratom na ich prawdziwe kłamstwa”. W MSG Arnold śmieszył, tumanił, przestraszał. Ale w pobliskiej jednostce FDNY strażacy zgotowali mu burzliwą owację i zadeklarowali, że idą głosować na Busha, bo… w swojej robocie są podobni do „Terminatora”. Pół miliona na ulicach Na pewno nie byli do niego podobni demonstranci, którzy w półmilionowej masie wylegli na nowojorskie ulice, aby zaprotestować przeciwko „W”. Początkowo burmistrz Nowego Jorku utrzymywał, że protestowało 250 tys. Potem, że 400 tys. Organizatorzy manifestacji na podstawie zdjęć i zapisów wideo twierdzą, że protestowało co najmniej pół miliona. W politycznej historii USA nigdy jeszcze żadna okazja nie wyprowadziła takich tłumów na ulice. Corky Siemaszko z największej gazety nowojorskiej „Daily News” zwraca uwagę, że podczas konwencji padł także rekord aresztowań w trakcie jednej imprezy. W czasie pięciodniowych zamieszek towarzyszących demokratycznej konwencji w Chicago w 1968 r. aresztowano ponad 600 demonstrantów. W Nowym Jorku liczba ta sięgnęła 1,8 tys. w cztery dni. Znana pisarka, publicystka i wykładowca dziennikarstwa, Joann Wypijewski, na łamach „Mother Jones Magazine” opisuje policyjną strategię aresztowań, którą odczuła na własnej skórze. Kiedy 31 sierpnia br. o 20.40 w okolicy domu towarowego ujęła się za bezpodstawnie zatrzymywaną nastolatką i chciała zanotować telefon jej matki, aby powiadomić o przygodzie córki, sama została aresztowana

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 37/2004

Kategorie: Świat