Bush w roli wyborczej lokomotywy

Bush w roli wyborczej lokomotywy

Republikanie powinni dziękować… CNN, która z terrorystycznego zagrożenia uczyniła serial wzmagający poczucie zagrożenia Amerykanów Korespondencja z Nowego Jorku Nie wyniki ekonomiczne, nie korupcyjne skandale wielkich korporacji ocierające się o gabinet George’a Busha, nie rosnące koszty utrzymania, a potrzeba widzenia kraju potężnym mająca swe źródło w poczuciu zagrożenia po atakach terrorystycznych okazały się decydujące dla konstrukcji amerykańskiego Kongresu we zeszłotygodniowych wyborach. Republikanie zdobyli pełną kontrolę nad dwoma izbami parlamentu. W Izbie Reprezentantów uzyskali 226 miejsca, przy 204 demokratycznych, w Senacie – 51 miejsc, podczas gdy oponenci – 46. „Będziemy tworzyć historię” – zakomunikował rzecznik Białego Domu, Ari Fleisher. W Stanach Zjednoczonych są dwa rodzaje wyborów parlamentarnych. Te zbiegające się z elekcją prezydenta i te w połowie kadencji gospodarza Białego Domu. Jest żelazną regułą, że w wyborach śródkadencyjnych partia prezydencka traci. 5 listopada zdarzył się cud polityczny. Prezydent George Bush uzyskał pełnię władzy pozwalającą na spokojną realizację zamierzeń do końca kadencji oraz otwierającą znakomitą perspektywę skutecznej walki o następną kadencję z rywalem demokratów. Zapewne Alem Gore’em. Sukces przyszedł po niespotykanie kosztownej i intensywnej kampanii wyborczej. Kosztowała ponad miliard dol. Co do intensywności też nie miała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2002, 45/2002

Kategorie: Świat