Jan Widacki

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Choć sprawa słuszna, czas najbardziej nieodpowiedni

Przypomnijmy: od lutego 1943 r. do połowy 1944 r. UPA przy aktywnym wsparciu ludności ukraińskiej na Wołyniu i w dawnej Galicji Wschodniej, obejmującej województwa tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie, dokonała zbrodni ludobójstwa na miejscowej ludności polskiej. Zamordowano wówczas, często w okrutny sposób, 50-120 tys. Polaków. A także kilka tysięcy Żydów, Ormian, Rosjan, kolonistów czeskich, a nawet Ukraińców, którzy próbowali chronić mordowanych Polaków, często członków swoich rodzin. Rodzin mieszanych, polsko-ukraińskich, było na Kresach Wschodnich wiele. W mieszanych rodzinach synowie przyjmowali religię, a w konsekwencji narodowość po ojcu, córki po matce. Na Wołyniu Ukraińcy byli na ogół prawosławni, w Galicji Wschodniej należeli przede wszystkim do Cerkwi greckokatolickiej. Kler tej ostatniej w większości stanowił duchowe i intelektualne zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu.

Przyczyny ludobójstwa były złożone. Trzeba pamiętać, że na zachodniej Ukrainie w 1918 r. Ukraińcy przegrali z Polakami wojnę o własne państwo. Znaczna część społeczności, a zwłaszcza jej warstwy kierownicze, nie mogła z tą klęską się pogodzić, była wrogo nastawiona do państwa polskiego, w najlepszym razie wobec niego nielojalna, konspirowała zbrojnie, organizowała akty terroru. Planowała zamach na Józefa Piłsudskiego, zorganizowała też nieudany zamach na prezydenta Wojciechowskiego, a udane zamachy na Tadeusza Hołówkę czy ministra Bronisława Pierackiego. Nawiasem mówiąc, dwaj ostatni byli rzecznikami porozumienia polsko-ukraińskiego. Ofiarą terroru padali też Ukraińcy, zwolennicy porozumienia z Polakami. Na przełomie lat 20. i 30. podziemna Ukraińska Organizacja Wojskowa przeprowadziła, jak szacowano, grubo ponad 1 tys. napadów terrorystycznych na posterunki Policji Państwowej, dwory czy urzędy. Przeprowadzono wiele akcji dywersyjnych i sabotażowych, których celem była infrastruktura państwowa. Państwo polskie odpowiedziało na to akcją pacyfikacyjną, prowadzoną przez policję przy osłonie wojska. Aresztowano ok. 3 tys. osób.

Na to nakładały się inne problemy. Prawdą jest, że Polska nie była bez winy. Nie wywiązała się ze zobowiązań wynikających z małego traktatu wersalskiego, który zalecał przyznanie mniejszościom narodowym, głównie Ukraińcom, autonomii w dawnej Galicji Wschodniej. Na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie zlikwidowano katedry z ukraińskim językiem wykładowym, istniejące tam w czasach austriackich. Stopniowo likwidowano ukraińskie szkolnictwo, widząc w nim zaplecze ukraińskiego nacjonalizmu. Na Kresach panowała nędza, tereny te były cywilizacyjnie zacofane. Stopień zacofania łatwo ustalić, przeglądając przedwojenne roczniki statystyczne: sieć dróg, szkół, telefonizacji, liczbę samochodów, procent analfabetów itd. W tej sytuacji dla ludności wiejskiej, wciąż odczuwającej głód ziemi, z której żyła, szczególnie bolesna i budząca nienawiść była akcja przydzielania ziemi z reformy rolnej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Czy postkomunista jest gorszy od postsutenera?

Jadąc samochodem, wysłuchałem w Tok FM fragmentu rozmowy z jakimś profesorem. Nie słyszałem jej początku ani końca, w efekcie nie wiem, kim był ów profesor. Przekonywał, że zarzuty stawiane prezydentowi elektowi są niepoważne. Przede wszystkim nie wiadomo, czy są prawdziwe, bo na razie opierają się na plotkach, a nawet gdyby były prawdziwe, to co z tego?

No, część na pewno była prawdziwa, wszak sam prezydent elekt do niektórych, takich jak udział w ustawkach, przyznawał się, tylko je racjonalizował i bagatelizował. O ich prawdziwości przekonani byli nawet prezydent Duda i sam Jarosław Kaczyński. Ten pierwszy w kibolskich ustawkach nie widział nic złego, ten drugi dla lepszego ich zrelatywizowania zadeklarował rzekome osobiste w takich bijatykach uczestnictwo. Wizja Jarosława Kaczyńskiego w roli agresywnego kibola z maczetą czy bejsbolem w dłoni jest równie zabawna, jak nieprawdopodobna. Nic więc dziwnego, że od razu zaowocowała w internecie ogromną liczbą memów. Ale nie o Kaczyńskiego w roli kibola tu chodzi. Rozprawiający w Tok FM intelektualista wywodził, że nawet gdyby te zarzuty kierowane pod adresem dzisiejszego prezydenta elekta były prawdzie, to i tak są bez znaczenia. Obojętne bowiem, kim Nawrocki był i co robił w przeszłości, nie może to być brane pod uwagę w ocenie jego osoby obecnie. Ludzie w młodości popełniają wiele błędów, a dziś kandydat na prezydenta, później już prezydent elekt, nie lata na ustawki, nie macha maczetą ani bejsbolem, nie doprowadza też prostytutek do pokoi gości hotelowych. Tak perorował na falach radia zaproszony intelektualista.

Nawet do pewnego stopnia byłbym w stanie z tym się zgodzić. Człowiek w młodości robi różne głupstwa, później czasem z nich wyrasta. Do wyborów staje już jako wyrośnięty. Tyle że ten stający do wyborów reprezentuje ugrupowanie polityczne, które z założenia grzechów młodości nie wybacza. Co więcej, chce za nie ścigać do końca świata. Z upodobaniem ściga więc i piętnuje postkomunistów, odmawiając im moralnego prawa do udziału w życiu publicznym, a już szczególnie w życiu politycznym. Sam prezydent elekt stał do niedawna na czele instytucji tropiącej postkomunistów, byłych funkcjonariuszy służb PRL i ich współpracowników, prowadząc w ich sprawach kuriozalne już w tej chwili śledztwa i postępowania lustracyjne, nie bacząc na to, że dziś są często zupełnie innymi ludźmi, nieraz z dorobkiem zasług dla suwerennej od ponad 35 lat Polski.

Nawet zasługi Lecha Wałęsy, doceniane przez cały świat, są dla prawicowych doktrynerów nieważne, bo ich zdaniem w latach 70. był „Bolkiem”. Wszystko, co później zrobił, jest im obojętne. Bez znaczenia okazuje się to, że stał na czele

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Skąd nagle Braun miał tylu wyborców?

Właściwie od razu powinienem sprostować tytuł felietonu. Wcale nie „nagle”. Braun zawsze ich miał. W jakichkolwiek wyborach startował, zbierał tych głosów wiele. Czy to były wybory do Sejmu, czy do europarlamentu. Jednak ten wynik w wyborach prezydenckich w pierwszej chwili przerażał. Ponad 6% polskich wyborców podziela antysemityzm, antyeuropejskość, antyukraińskość i rasizm swojego kandydata? Jego archaiczne poglądy obyczajowe, seksizm? Nacjonalistyczną interpretację patriotyzmu i jej kabotyńskie propagowanie? Nie przeszkadza im to, że jego poglądy i działania, zwłaszcza antyeuropejskość czy antyukraińskość, są obiektywnie na rękę Rosji? Zaiste, fenomen ów będzie zapewne przedmiotem badań socjologów i politologów.

Nie czekając na wyniki ich badań, na własną rękę i do własnych celów próbowałem to zjawisko wyjaśnić. Przyszło mi to tym łatwiej, że niektórzy moi podhalańscy sąsiedzi nie tylko na Brauna głosowali, ale też jego podobizną ozdabiali swoje płoty i wrota stodół.

Pytani o przyczyny takiego wyboru, odpowiadali tak samo, jakby się umówili. Bo to jedyny wśród kandydatów na prezydenta „prawdziwy Polak”. Dopiero przed drugą turą odkryli, że jest jeszcze drugi „prawdziwy Polak”. Nawet taki „najbardziej prawdziwy”, a jak na mój gust to nawet za bardzo „prawdziwy”. I to na niego chcą teraz oddać głos. Ale to dopiero przed drugą turą, w pierwszej liczył się wyłącznie Braun!

Jedna z sąsiadek, którą znam od zawsze i zawsze wydawała mi się rozsądna, rozwodząc się nad pochodzeniem kandydatów, wyraziła przekonanie, że Zandberg i Mentzen to… Żydzi. Trzaskowski to kandydat niemiecki, inni (w pierwszej turze) niegodni uwagi, został tylko Braun! Próbowałem dociekać: skoro Zandberg i Mentzen to z racji nazwisk oczywiście Żydzi, a Braun oczywiście aryjczyk (nie znała tego słowa, więc użyłem określenia „nie-Żyd”), to może jest jakimś krewnym Ewy Braun albo von Brauna? Ale trafiłem kulą w płot (ten z afiszem Brauna), bo ani Ewa Braun ani von Braun z niczym jej się nie kojarzyli. Z czego wnosi o tej ekskluzywnej polskości kandydata Brauna? Bo mówi, że Polska ma być Polską, a nie Ukrainą. Wypędza z Sejmu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Wybory to zwierciadło

Każde wybory, obojętnie, czy parlamentarne, czy prezydenckie, to swoiste zwierciadło, w którym społeczeństwo może ujrzeć swoją prawdziwą twarz. Jesteśmy po pierwszej turze wyborów prezydenckich. Co zobaczyliśmy w tym zwierciadle? Mniejsza już o to, że Karol Nawrocki ze swoim programem „kawalerka dla każdego” i wszystkimi innymi dokonaniami uzyskał wynik podobny do wyniku Rafała Trzaskowskiego. Żadne fakty dotyczące tego kandydata ujawnione w kampanii nie miały negatywnego wpływu na jego poparcie. Dla jego wyborców okazały się bez znaczenia. Twarde, fanatyczne elektoraty tak mają. Łatwiej im zawsze uwierzyć, że wyciągnięte na światło dzienne brudy to efekt nagonki medialnej, spisek służb specjalnych, niż w to, że ich kandydat rzeczywiście mógł się dopuścić zarzucanych mu łajdactw. Byle tylko ów kandydat szedł w zaparte, łgał w żywe oczy, wbrew oczywistości. Jest to prawidłowość nie tylko w Polsce, ale nawet w takiej kolebce demokracji jak USA. I dlatego nie to przeraża najbardziej. Bardziej niż rezultat Nawrockiego przeraża poparcie dla Grzegorza Brauna. Na człowieka, który eksponuje swój nacjonalizm, antyukraińskość, antysemityzm, antyeuropejskość, seksizm i rasizm, głosowało ponad 6% wyborców.

Nawiasem mówiąc, podobne poglądy, choć w nieco łagodniejszej formie, prezentował Sławomir Mentzen. Zdobył prawie 15% głosów. Braun i Mentzen to już nie polityczny folklor! To realne odzwierciedlenie zapatrywań ponad 20% polskich wyborców! Nie wiedziałem, że aż tacy jesteśmy. Szczucie na imigrantów i uchodźców okazało się magnesem, przyciągnęło wyborców do PiS, Konfederacji i Brauna. W sumie ponad połowę!

W tym katolickim rzekomo kraju bez najmniejszego echa przeszło ogłoszone 8 maja Stanowisko Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migrantów i Uchodźców. Można je przeczytać na stronach internetowych Konferencji Episkopatu. Ale próżno by go szukać w mediach. Nie tylko prawicowych, co oczywiste, ale także w liberalnych. Nie przekazano go też wiernym w kościołach. Proboszczowie nie raczyli go zauważyć, a tym bardziej rozpowszechniać. Nie zechcieli odwołać się do niego kandydaci na prezydenta reprezentujący koalicję rządzącą. Zacytujmy zatem jego fragmenty na łamach lewicowego tygodnika.

Komunikat głosi m.in.: „Sposób, w jaki traktujemy przebywających w Polsce uchodźców i migrantów, jest testem naszej chrześcijańskiej postawy. W znajdujących schronienie w naszym kraju uchodźcach z Ukrainy i innych krajów odkrywamy ewangeliczną figurę pobitego i znękanego człowieka, wobec którego mamy obowiązek stać się miłosiernymi Samarytanami. Apelujemy o wzmacnianie wrażliwości serc na ich problemy oraz odrzucanie populistycznych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Dwa brutalne morderstwa

W ostatnich tygodniach Polska żyła głównie watykańskim konklawe i tutejszymi wyborami prezydenckimi. Poza wyborami zaś ze spraw lokalnych opinię publiczną poruszyły dwa zabójstwa: lekarza w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie i portierki na Uniwersytecie Warszawskim. Obydwa mordy okrutne, a przez swoje okrucieństwo i miejsce popełnienia – swoiście spektakularne.

Zginęli oczywiście niewinni ludzie, lubiani i szanowani w swoich środowiskach. Nic dziwnego, że ich śmierć poruszyła tak bardzo opinię publiczną i przyciągnęła uwagę mediów. Jak to zwykle bywa, jedni szczerze współczuli ofiarom i ich rodzinom, drugich podniecała tylko sensacja, inni znaleźli okazję, aby trochę się powymądrzać. A tu obowiązuje taka reguła, że im ktoś na jakiś temat wie mniej, tym chętniej się wymądrza. Dyskutowano więc w mediach nad pomysłem, aby do każdej placówki medycznej wstawić bramki, takie jak przy wejściu do sądu albo na lotnisko. Ubolewano też nad bezbronnością ochrony na wyższych uczelniach. Były także pomysły, aby do Kodeksu karnego wprowadzić osobne przestępstwo: „zabójstwo lekarza lub innego pracownika służby zdrowia”. Gdyby wybory tak bardzo nie pochłonęły uwagi polityków, już pewnie mielibyśmy kilka projektów nowych ustaw, które w przekonaniu ich twórców zapobiegłyby takim zabójstwom w przyszłości.

Spróbujmy spojrzeć chłodno na te dwa nagłośnione dramaty. Dramaty prawdziwe. Jak podobnym zapobiegać na przyszłość? Nie bardzo się da, szczerze mówiąc. W Polsce w ostatnich latach każdego roku mamy ponad 500 zabójstw. Media informują z zasady o tych najbardziej spektakularnych, a więc nietypowych. Mamy więc rocznie ponad 500 dramatów. Każdy zamordowany miał jakiś zawód, pozycję społeczną, jakąś rodzinę, kogoś, kto go kochał i potrzebował. Miał jakieś plany i marzenia, i przede wszystkim – chciał żyć. Co więcej – każde zabójstwo to także dramat dla bliskich zabójcy. Kimkolwiek by był – jego najbliżsi na ogół nie byli niczemu winni, a teraz doświadczają traumy bycia matką, żoną czy dzieckiem mordercy i z tym piętnem muszą żyć. Tracą na lata osobę, którą może kochali, od której byli zależni. Tracą być może swojego jedynego żywiciela. Trudno – muszą stracić, tego wymaga prawo. Ale to nie znaczy, że i oni nie cierpią, w dodatku nie za swoje winy. O nich na ogół się nie pamięta.

Tych ponad 500 zabójstw to dużo, choć i tak o ponad połowę mniej, niż było na początku lat dwutysięcznych, a kilka razy mniej niż przed wojną. Popełniane są z różnych motywów. Najwięcej – z szeroko pojętych motywów ekonomicznych, znacznie mniej – z motywów emocjonalnych, czasem seksualnych, a niekiedy z motywów psychotycznych. W Polsce na szczęście nie ma praktycznie zabójstw z motywów politycznych. Zabójstwa z motywów seksualnych stanowią zaledwie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Wybory

Koincydencja to przypadkowa, ale jakże ważna i znamienna. Wybory papieża i wybory prezydenckie w Polsce. Wyniki jednych i drugich są dla nas równie ważne. Wybory papieża, za sprawą kardynałów, mamy już za sobą. Spekulowano, że zostanie nim Włoch, ewentualnie ktoś z Ameryki Łacińskiej, duże szanse dawano też kardynałowi z Filipin. Tymczasem, ku zaskoczeniu wielu, nowym papieżem po raz pierwszy w historii został Amerykanin, kard. Robert Prevost, który przybrał imię Leon XIV. Amerykanin, ale mający także obywatelstwo peruwiańskie, zakonnik augustianin, misjonarz, który w Peru spędził ponad 20 lat. Amerykanin, ale patrzący na współczesny świat i na rolę Kościoła w świecie także z perspektywy Ameryki Łacińskiej. Z perspektywy Kościoła ludzi ubogich, wykluczonych, słabych, pozostawionych samych sobie.

Komentując wybór „papieża Amerykanina”, Trump powiedział, że to dla Ameryki zaszczyt. To prawda – zaszczyt dla Ameryki. Ale Trump zdaje sobie zapewne sprawę, że oto wśród światowych przywódców jest teraz dwóch jakże różnych Amerykanów. Jeden, stojący na czele nuklearnego mocarstwa, którego siła bierze się z najpotężniejszej gospodarki. Szanujący tylko siłę militarną i potęgę pieniądza, poniżający imigrantów, deportujący ich bezlitośnie. Człowiek, który zapowiada aneksję obcych terytoriów, nie wykluczając przy tym użycia siły. Wszczynający wojny celne z wszystkimi dookoła, rzekomo w imię hasła czynienia Ameryki znów wielką. I ten drugi, którego pierwsze słowa skierowane do świata po wyborze na papieża brzmiały: „Niech pokój będzie z wami wszystkimi!”. Który rolę Kościoła we współczesnym świecie postrzega jako służbę ubogim, wykluczonym oraz prześladowanym i każe opiekować się imigrantami, których Trump chce z Ameryki wyrzucić. Ameryka była wielka, gdy dawała światu przykład demokracji, gdy była domem dla setek tysięcy imigrantów z Europy, Azji i Ameryki Łacińskiej. Do wielkiej Ameryki zdecydowanie bliżej papieżowi Prevostowi niż prezydentowi Trumpowi.

Zobaczymy niebawem, czy i jak nowy papież wpłynie na Kościół w Polsce. Czy schizma polskiego Kościoła będzie się pogłębiać, czy może nasi biskupi zrozumieją, że „katolicki” znaczy jednak „powszechny”, a nie „polski”, „polski papież” zaś to jednak wyjątek, a nie norma. Może więc łatwiej będzie polskiemu Kościołowi wrócić do korzeni chrześcijaństwa, dostrzec wykluczonych z różnych powodów, także imigrantów, tych błąkających się po granicznym lesie, pushbackowanych, cierpiących nieraz z głodu i pragnienia, i upomnieć się o ich ludzkie prawa? Może napomni z ambon swoich wiernych, tłumacząc im, jak groźny i jak niechrześcijański jest nacjonalizm. Może zamiast straszyć „genderem”, islamem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

W świecie wielu biegunów i zmiennych interesów

Obawiam się, że problem jest poważniejszy, niż się wydaje. Od momentu wstąpienia do NATO w tym sojuszu widzieliśmy gwarancję naszego bezpieczeństwa. Głównym filarem NATO były Stany Zjednoczone. Ameryka zaangażowała się w sojusz euroatlantycki nie z miłości do Europy ani z szacunku dla jej kultury i wartości. Zaangażowała się, bo miała w tym swój strategiczny interes.

Wkrótce po II wojnie światowej rozpoczęła się zimna wojna między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Zimna wojna, która w każdej chwili mogła się zmienić w gorącą. Sojusznikiem Ameryki w tej wojnie były państwa Europy Zachodniej. Sojusznikiem ZSRR – państwa Europy Środkowej tworzące wspólnie z nim Układ Warszawski. Poszerzanie NATO, które nastąpiło po rozwiązaniu Układu Warszawskiego, a następnie po rozpadzie ZSRR na początku lat 90., było umocnieniem pozycji USA i ich przewagi nad Rosją. USA przyjęły Polskę do NATO nie z wdzięczności za dokonania Kościuszki czy Pułaskiego ani z podziwu dla polskiej transformacji czy dla „polskiego papieża”. Podkreślam: poszerzanie NATO wzmacniało dominującą pozycję Stanów Zjednoczonych w świecie i przewagę nad Rosją.

Od tego czasu minęło ponad ćwierć wieku. Wiele w świecie się zmieniło. Przede wszystkim na supermocarstwo wyrosły Chiny. Mocarstwem stały się Indie. Przeciwnikiem i konkurentem USA nie jest już Rosja, ale Chiny właśnie. Co więcej, w miarę poprawne stosunki z Rosją są Ameryce potrzebne w konkurencji z Chinami. Ameryka nie ma żadnego interesu w zapewnianiu bezpieczeństwa Europie. Trump mówi to z całą szczerością.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Polityka i śmigus-dyngus

Dzieje się. Zarówno w polityce globalnej, jak i krajowej. Szalony Trump i jego pomagier, zły geniusz Musk, przemeblowują świat. Zakończenie wojny w Ukrainie, do którego Trump obiecywał doprowadzić najpierw w ciągu doby, później w ciągu miesiąca, nie następuje, choć upłynęły już kolejne miesiące. Rozmowy amerykańsko-rosyjskie niby się toczą, jednak nie dość, że nie widać ich końca, to nawet nie wiadomo, czego naprawdę dotyczą. Można podejrzewać, że nie tylko tej wojny. Pokój w Ukrainie zapewne jest jednym z elementów całej układanki, którą obie strony próbują misternie ułożyć. Ameryka ma w nosie Europę, a już szczególnie jej środkową i wschodnią część. Dla niej ważniejsze są Azja i rejon Pacyfiku, Arktyka i jej nienaruszone jeszcze zasoby, a przeciwnikiem i głównym konkurentem nie jest Rosja z jej cherlawą gospodarką, mniejszą niż gospodarka wziętych z osobna Niemiec czy Francji, ale Chiny.

Przy takim postrzeganiu interesów Ameryki administracja Trumpa w rozmowach z Rosją problem wojny w Ukrainie traktuje jako fragment większego pakietu i gotowa jest na daleko idące ustępstwa, kosztem Ukrainy oczywiście, w zamian za coś, na czym jej naprawdę zależy. Może za wolną rękę w sprawie Grenlandii? Może za wsparcie w wojnie celnej z Chinami? Może za uspokojenie Kima? Może za coś jeszcze, a może za wszystko po trochu.

Nie wiemy. Tak czy inaczej, wojna w Ukrainie trwa, giną żołnierze i cywile, Trump mówi, że zwlekanie Putina nawet w sprawie 30-dniowego rozejmu już go niecierpliwi, a równocześnie stwierdza, że ufa Putinowi. Szczegółów na temat stanu rozmów amerykańsko-rosyjskich nie znamy, lecz jednego możemy być pewni. Bezwzględna, brutalna, ale doświadczona dyplomacja rosyjska ma przewagę nad zadufanymi w sobie amatorami, z których składa się dyplomacja amerykańska spod znaku Trumpa.

Trump jest nieprzewidywalny, ale ktokolwiek byłby prezydentem Stanów Zjednoczonych, prędzej czy później dążyłby do resetu stosunków z Rosją, bo tego wymaga oczywisty interes Ameryki. Ale tego nie chcieli brać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Husarze, szmalcownicy i zdrowy rdzeń narodu z przetrąconym kręgosłupem

Na ważny i godny upowszechnienia tekst prof. Jana Grabowskiego („Co naprawdę wydarzyło się w Markowej”, „Przegląd” 12/2025) zareagował jeden z Czytelników. Najpierw przedstawił swoją dość oryginalną teorię muzealnictwa, twierdząc, że muzea mają prezentować w ekspozycjach nie prawdziwe dzieje, tylko te ich fragmenty, które przekazują godne naśladowania wzorce. Jak rozumiem, podobną rolę mają odgrywać podręczniki do historii. To nic nowego. Lukrowanie historii i jej mitologizowanie jest od dawna ulubionym zajęciem niektórych historyków, a dla historyków pisowskich to nawet dogmat. W czasach rządów PiS ci, którzy szczególnie zasłużyli się w lukrowaniu, byli odznaczani najwyższymi orderami. Byli też ulubionymi przewodnikami niedouczonych polityków w „polityce historycznej”. Natomiast ci, którzy chcieli na własną historię spojrzeć krytycznie, to oczywiście byli zdrajcy, a w najlepszym razie kosmopolici i lewacy. Do tej kategorii zaliczani są więc Szujski (i cała krakowska szkoła historyczna), Norwid, a ze współczesnych oczywiście Gombrowicz i Miłosz. Tylko jak polukrowana historia ma być nauczycielką życia? Jak mamy być w przyszłości mądrzejsi, lepsi, jeśli nie wskażemy, co w dotychczasowej historii było błędem, co złem?

Oburzony na tekst prof. Grabowskiego Czytelnik ewidentnie myli rolę pomnika z rolą muzeum. Pomniki stawiamy tym, których czyny chcemy wyróżnić, utrwalić w narodowej pamięci. Rola muzeum (i podręcznika do historii) jest inna. Ma przekazywać pełną, nieocenzurowaną wiedzę o przeszłości.

Czytelnik krytykujący prof. Grabowskiego nie zarzuca mu tego, że napisał nieprawdę, tylko ma pretensję, że napisał całą prawdę. Nie przeczy, że na rodzinę Ulmów doniósł sąsiad Polak, nie przeczy, że Polacy częściej wydawali Żydów Niemcom, niż ich ukrywali, ani nawet temu, że ich czasem mordowali. Ale wywodzi, że tych szmalcowników i morderców nie upoważniała do ich czynów żadna polska władza, że były to ekscesy kryminalne jednostek, wprawdzie dość licznych i narodowości polskiej, ale przecież nie obciąża to państwa polskiego ani polskiego narodu. To prawda, polskie państwo podziemne nikogo do mordowania czy choćby wydawania Żydów Niemcom nie nawoływało, co więcej – postępki takie potępiało. Ale też zdarzały się przypadki, że Żydów mordowali nie pojedynczy mordercy, nie watahy cywilnych zwyrodnialców, lecz oddziały podziemnego wojska. Czytelnik przyznaje, że „normalnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Zgoda narodowa

Pierwszy raz pan premier i pan prezydent byli zgodni. Niestety, w sprawie „paktu migracyjnego”. Połączyły ich cyniczny populizm i lekceważenie dla konstytucji, dla międzynarodowych zobowiązań Polski, dla elementarnych praw człowieka. Wstyd!

Straszenie imigrantami stało się nieodzownym elementem propagandy wyborczej zarówno opozycyjnej Konfederacji, PiS, jak i niestety rządu. Gorzej. Jest przedmiotem licytacji, kto przestraszy bardziej, kto mocniej przerysuje problem, a w konsekwencji kto bardziej odczłowieczy imigrantów. Wszystko to pod hasłami „obrony polskich granic”, ochrony polskich kobiet i dziewczynek przed potencjalnymi dzikimi, ciemnoskórymi gwałcicielami i mordercami. No i bronienia chrześcijaństwa przed ofensywą islamu.

Jakże groteskowy jest minister obrony, który na tle płotu, czyli, używając historycznej terminologii, na „przedpłociu” chrześcijaństwa, z poważną miną mówi o zagrożeniu ze strony podwożonych przez białoruskie służby na naszą granicę coraz bardziej agresywnych hord imigrantów, którzy – niekiedy śrubami albo konarami – atakują naszych uzbrojonych po zęby żołnierzy i pograniczników.

Problem jest poważny. Ale nie rozwiąże się go przy płocie ani niehumanitarnymi metodami, gwałcącymi polską konstytucję, prawo międzynarodowe i prawa człowieka. Ściganie się w antyimigranckiej retoryce przyniesie zaś jak najgorsze skutki społeczne, a w konsekwencji polityczne. Jak politycy dobrze wystraszą społeczeństwo, to ono w najbliższych wyborach odda głos na tę partię, która będzie najbardziej radykalna, która zaproponuje najbardziej brutalne metody rządzenia. Która najmniej będzie się liczyła z ograniczeniami

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.