Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Każdy element jest ważny

Kongres Zdrowie Polaków wywiera wpływ

Trzy dni obrad: 17 debat, 18 paneli, 20 wykładów. I lista znakomitych gości: marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska, wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska, wicepremier, minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda. Plejada wiceministrów: zdrowia, rolnictwa, nauki, edukacji, szef NFZ i główny inspektor farmaceutyczny Łukasz Pietrzak.

Podczas kongresu mogliśmy też wysłuchać wielu znakomitych profesorów. Wymieńmy chociażby prof. Renatę Górską, periodontolog, promującą holistyczne podejście do pacjenta, prof. Martę Podhorecką za działania na rzecz seniorów, prof. Marcina Moniuszkę za strategie dotyczące żywności i żywienia, profesorów Mariusza Gujskiego, dziekana Zakładu Zdrowia Publicznego WUM, i Wojciecha Załuskę, rektora Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, za to, jak tłumaczą, jak powinno wyglądać zdrowe społeczeństwo. Prof. Teresę Jackowską – za działania na rzecz walki z otyłością i niepełnosprawnością dzieci i dr Aleksandrę Lewandowską – za budowanie koalicji wsparcia na rzecz zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. To wybór subiektywny, gdyż nie sposób było przysłuchiwać się wszystkim debatom, non stop, przez trzy dni.

Taki był zamysł organizatorów – by sprawy zdrowia przedstawić szeroko, tłumaczyć, że zdrowie to nie tylko brak choroby, ale coś znacznie większego. Każdy element ma tu znaczenie – profilaktyka, edukacja, badania naukowe, nowoczesne rozwiązania i otoczenie społeczne oraz polityczne.

Czy się udało?

Władysław Kosiniak-Kamysz, który miał być przed południem, niespodziewanie musiał odwołać swój przyjazd. Nagrał jednak krótkie przesłanie i zapowiedział, że przyjedzie o godz. 16. Tak też się stało, dojechał do Kajetan, by zabrać głos i przysłuchiwać się dyskusji. Minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda podkreślała wyjątkową atmosferę tego wydarzenia. „Korzystamy z rekomendacji wypracowanych podczas poprzednich kongresów – mówiła. – Bardzo za to dziękuję”.

Kongres był okazją do wymiany poglądów, zapoznania się z tendencjami, spojrzenia w przyszłość. Oto kilka tematów debat:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielki sponsor z Pcimia

Za prezesury Daniela Obajtka z Orlenu w niejasnych okolicznościach wypływały setki milionów złotych

Przed Sądem Okręgowym w Łodzi toczą się procesy wytoczone przez Orlen Danielowi Obajtkowi i Michałowi Rogowi o zwrot ponad 700 tys. zł, wydanych przez tych menedżerów ze służbowych kart kredytowych na prywatne zachcianki. Ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego miał przepuścić ok. 160 tys. zł m.in. na wizyty w luksusowych restauracjach, korektę uzębienia i zabiegi medycyny estetycznej z użyciem botoksu, który sprawia, że twarz nabiera młodego wyglądu. Czy Obajtek zapisał się też na lekcje dobrych manier, gdzie oduczyłby się posługiwania rynsztokowym językiem, tego nie udało mi się ustalić.

W sumie na tzw. koszty reprezentacji zarządu Orlenu w latach 2018-2023 wydano ok. 14,5 mln zł. Przeciętnie zarabiający Kowalski na takie pieniądze musiałby pracować jakieś 150 lat, ale gdy pisowscy nominaci już się dorwali do władzy, nie mieli żadnych hamulców w szastaniu nie swoją forsą, chociaż dostawali zawrotne wynagrodzenia. Tylko w 2023 r. Daniel Obajtek (absolwent technikum rolniczego i Prywatnej Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska w Radomiu) zarobił ok. 1,7 mln zł, tj. o prawie 280 tys. zł więcej niż rok wcześniej.

Orlen to największy koncern energetyczny w Europie Środkowo-Wschodniej, zatrudniający kilkadziesiąt tysięcy osób. Przychody i zyski firmy liczone są w miliardach złotych. Spółka zawsze była łakomym kąskiem dla polityków, którzy obsadzali ją swoimi zaufanymi ludźmi, nie zawsze o najwyższych kompetencjach, ale takiego „wybitnego” menedżera jak były wójt Pcimia jeszcze w historii Orlenu nie było (o zasługach Daniela Obajtka pisaliśmy m.in. w tekście „Dyzma Kaczyńskiego i stracone miliardy złotych”, „Przegląd” nr 18/2025). Ani równie gigantycznych wydatków na marketing, sponsoring, darowizny, doradców i prawników. Jeszcze w 2017 r., zanim Obajtek zasiadł w fotelu prezesa Orlenu, wspomniane koszty kształtowały się na poziomie ok. 200 mln zł. Od 2018 r. zaczęły gwałtownie rosnąć – z 255 mln zł do ponad 765 mln zł w 2023 r. Przez sześć lat rządów Obajtka w Orlenie wydano ponad 2,8 mld zł.

Propagandziści i sportowcy

W 2023 r. Najwyższa Izba Kontroli chciała sprawdzić, kto i na jakich zasadach korzysta z hojności prezesa Orlenu. Jednak ten nie wpuścił kontrolerów, zasłaniając się tajemnicą spółki. Tak naprawdę chodziło o to, żeby na jaw nie wyszły liczne nadużycia i szwindle.

Pieniądze z Orlenu nie płynęły do przypadkowych osób. Kilkadziesiąt milionów złotych trafiało każdego roku do propisowskich mediów – głównie rządowej TVP oraz koncernów medialnych braci, Michała i Jacka Karnowskich oraz Tomasza Sakiewicza, zapewniających PiS wsparcie propagandowe. Naftowa spółka oprócz wykupywania reklam sponsorowała sztandarowe imprezy: „Sylwestera marzeń” TVP, galę Człowieka Wolności Tygodnika „Sieci” i galę Człowieka Roku „Gazety Polskiej”. Oczywiście honorowani przez wspierające PiS media byli wyłącznie politycy ówczesnej partii rządzącej, m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak, Andrzej Duda, Julia Przyłębska czy Piotr Gliński. W 2021 r. doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Autor? Ćwierćinteligencja!

Skandal wokół książki Karoliny Opolskiej to niejedyna wpadka związana z AI w branży medialnej

Wśród rzeczy na ziemi i w niebie, o których nie śniło się filozofom, z pewnością jest to, że jednym z najgorętszych tematów dla opinii publicznej mogą się stać przypisy bibliograficzne. Wszystko przez dziennikarkę TVP Info, która wykorzystała sztuczną inteligencję przy pisaniu książki o teoriach spiskowych. Przedstawiciele tejże opinii publicznej szybko dostrzegli, że w książce są zmyślone źródła. Sytuacja jest szkodliwa dla wiarygodności całego środowiska dziennikarskiego, jak również naukowego, ze względu na poruszany temat. Miało być clickbaitowo, miało być amerykańsko. Wyszło jak zwykle – Bareja by się uśmiał.

Halucynacje sztucznej inteligencji

Pod koniec września 2025 r. nakładem wydawnictwa Harde ukazała się książka „Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata”. Autorką jest dziennikarka Karolina Opolska, która wszem wobec chwali się 20-letnim doświadczeniem pracy w mediach, ostatnio w TVP Info, wcześniej m.in. w radiu Tok FM i portalach internetowych.

Na początku listopada historyk Artur Wójcik prowadzący w mediach społecznościowych profil Sigillum Authenticum opublikował wpis o tym, że znalazł w bibliografii do książki Opolskiej trzy zmyślone pozycje: „Dawno nie czułem takiego zażenowania. Karolina Opolska, dziennikarka i wykładowczyni dziennikarstwa, nie miała cywilnej odwagi przyznać się, że w swojej książce »Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata«… po prostu zmyśliła część przypisów. Nie pomyliła się, wymyśliła nieistniejące książki albo nie zweryfikowała tego, co »wypluła« jej AI. W poniedziałek zapytałem ją publicznie na platformie X, dlaczego posunęła się do czegoś takiego. Trudno tu mówić o prowokacji czy o żarcie, te fikcyjne źródła są zbyt banalne, by mogły być zamierzonym pastiszem (casus Kpinomira). To nie jest kwestia błędu w nazwisku autora, pomyłki w tytule, roku wydania czy numerze strony. Mówimy o całkowicie zmyślonych publikacjach, rzekomo autorstwa znanych historyków”.

Przypadek Opolskiej szybko przerodził się w ożywioną dyskusję o wiarygodności osób publicznych i o etyce dziennikarskiej. „Nie każdy musi i nie każdy powinien wydawać książki. Można się skupić na YouTube o teoriach spiskowych i programach publicystycznych w mediach państwowych. To łatwiej zapomnieć – a papier może na długo wizerunkowo zaszkodzić”, pisała o sprawie w mediach społecznościowych dziennikarka technologiczna Małgorzata Fraser.

Według specjalistów z Instytutu Monitorowania Mediów użytkownicy sieci oskarżają Opolską przede wszystkim o to, że nadużyła zaufania jako dziennikarka. Równolegle trwa dyskusja o wzroście nieufności do nowych technologii.

– W marketingu kluczowe są dwa elementy. Po pierwsze, dać się poznać, bo jeśli odbiorcy nie będą wiedzieli, że istnieją nasze produkty czy usługi, to jak mają po nie sięgnąć? Po drugie, wyróżnić się, wskazać, w czym jesteśmy lepsi od konkurencji. Przez dyskusję wokół przypisów opinia publiczna dowiedziała się, że Karolina Opolska napisała książkę. Ale czy na pewno w ten sposób dziennikarka chciała się wyróżnić? – zwraca uwagę dr Milena Drzewiecka, wykładowczyni Katedry Psychologii Ekonomicznej i Biznesu USWPS.

Wielu czytelników i czytelniczek zapewne zachodzi w głowę, jak to możliwe, że generatywna sztuczna inteligencja zmyśla tytuły książek. Odpowiedź jest bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Nie jest to

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Poczet Polaków Rzeczypospolitej

Polski Słownik Biograficzny, wydawany przez Polską Akademię Nauk i Polską Akademię Umiejętności, jak dotąd w 55 i pół tomach, liczy w tej chwili 36 313 stron drobnego, dwuszpaltowego druku i zawiera – w jednolitym porządku alfabetycznym 28 914 życiorysów Polaków oraz ludzi z Polską związanych od IX do XX w. Aktualnie zespół PSB kończy opracowywanie biogramów na literę T. Słownik ma na celu wyłącznie informowanie, a nie szerzenie jakichkolwiek zasad czy programów. Nie wysławia ani zniesławia, nie jest „Plutarchem” polskim, nie ubiega się za rewelacją ani rewizją starych poglądów. Jeżeli niektóre osobistości w świetle naszych badań stracą nieco ze swego nimbu, to za to setki innych, zapomnianych lub niedocenionych, odzyskają miejsce w pamięci pokoleń ze swym dodatnim plonem życiowym. Niewątpliwie stracą na tym ulubieńcy dziejów, zyska naród jako zespół twórczych pokoleń – i zyska prawda dziejowa.
Prof. Władysław Konopczyński, z „Przedmowy” w I tomie PSB

Polski Słownik Biograficzny jest zjawiskiem unikatowym nie tylko w naszej części Europy. Niewiele państw ma podobne, tak rozbudowane wydawnictwo. W tym roku przypada 90. rocznica ukazania się pierwszego numeru słownika (10 stycznia 1935 r.). Z tej okazji w Krakowie zorganizowana została konferencja naukowa, podczas której zaprezentowano dotychczasowy dorobek PSB i nakreślono zadania nie tylko na najbliższe lata, ale i dziesięciolecia.

Przesłanie Konopczyńskiego

Pomysłodawcą i zarazem pierwszym redaktorem naczelnym słownika był prof. Władysław Konopczyński, w środowisku historyków nazywany „pożeraczem archiwów”. Choć należał do znaczących polityków Narodowej Demokracji, jego poglądy nie znajdowały odbicia w publikowanych biogramach, których wiele sam napisał. Z powodu tej naukowej bezstronności i dbałości o to, by słownik również był bezstronny, endecy niekiedy krytykowali redaktora za… filosemityzm!

Konopczyński, słusznie zaliczany do grona największych polskich historyków, w pierwszym numerze PSB zawarł jego przesłanie: „Nie wysławia ani zniesławia”. W wydanym przez „Przegląd” wywiadzie rzece „Życie pełne historii”, w rozdziale poświęconym słownikowi, na moje pytanie o aktualność tych słów prof. Andrzej Romanowski odpowiada, że są aktualne „do ostatniego przecinka. Bo jakże proroczo dziś brzmią! W czasach stalinowskich słownik nie poszedł na żadne kompromisy – jedynego kompromisu dokonał sam Konopczyński, bo chcąc ratować PSB, ustąpił ze stanowiska. Ale nie zapobiegł niczemu: nie sposób było dogadać się z cenzurą w sprawie biogramu Feliksa Dzierżyńskiego. Słownik został zawieszony”. Po raz drugi, bo w czasie wojny oczywiście się nie ukazywał. Zawieszenie uchroniło słownik od propagandowych treści obowiązujących w czasach stalinowskich.

Zacytuję jeszcze jeden fragment z wywiadu rzeki: „Prof. Tazbir, w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zdrowie – każdy element ma znaczenie

7. Kongres Zdrowie Polaków to jedno z największych spotkań na temat problemów ochrony zdrowia, osiągnięć medycyny i nauki polskiej

Kongres Zdrowie Polaków to jedno z największych w Polsce spotkań odnoszących się do najważniejszych problemów ochrony zdrowia, osiągnięć medycyny i nauki polskiej. Co roku uczestniczy w nim kilkuset wybitnych ekspertów z różnych dziedzin, przede wszystkim medycyny, ochrony zdrowia, jak również przedstawicieli parlamentu, urzędów centralnych, samorządów, środowiska akademickiego, edukacji, świata kultury, sportu i mediów, a także organizacji pacjentów. Obrady transmitowane online na kilku kanałach w internecie gromadzą tysiące zainteresowanych – w tych słowach przedstawia to wydarzenie jego inicjator prof. Henryk Skarżyński.

Dorzućmy do tej krótkiej wizytówki jeszcze parę słów. Obserwuję kolejne kongresy, uczestniczyłem w panelu mediów i kilka refleksji z tych godzin spędzonych w Kajetanach nasuwa się samych.

Kongres jest inny niż większość zlotów poświęconych zdrowiu i jego ochronie. Z jednego powodu – mało jest w nim narzekania, to nie jest „ściana płaczu”, uczestnicy koncentrują się na przyszłości. Rozmawiają o tym, co zrobić, co poprawić i jak to powinno działać.

Poza tym zamiast narzekania jest budowanie pewności siebie – wybitni profesorowie, liderzy w swoich dziedzinach, wybitni naukowcy i akademicy mówią o własnych sukcesach oraz osiągnięciach. I o planach na przyszłość.

Kongres obdarza więc pozytywną energią. Nie mam wątpliwości – to zasługa prof. Henryka Skarżyńskiego – który niczym wytrawny coach  buduje nas wszystkich.

Ma na to papiery, jego autorytet jest niekwestionowany, osiągnięcia widać na każdym kroku. Jego Światowe Centrum Słuchu rzeczywiście jest światowe, zapewnia dostęp do najnowszych technologii. Profesor zresztą to mówi: „Jako lekarz,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pogromcy rozumu

Prokuratura IPN: upolityczniona, niekompetentna, niewydolna i bardzo kosztowna

Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zwana potocznie prokuraturą IPN, to dziwaczny twór. Ma za zadanie ścigać zbrodniarzy nazistowskich i komunistycznych. Problem w tym, że tacy „zbrodniarze” już nie żyją, a jeśli jacyś się uchowali (funkcjonariusze aparatu PRL z lat 70. i 80.), to z racji wieku stoją nad grobem.

Ipeenowskie pojęcie „zbrodni komunistycznej” jest osobliwe. Są to jakiekolwiek czyny popełnione przez „funkcjonariuszy państwa komunistycznego”, polegające na stosowaniu represji lub innych form naruszania praw człowieka. I tak np. prokuratura IPN skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko byłemu dyrektorowi Centralnego Ośrodka Informatyki Górnictwa, bo przekroczył swoje uprawnienia i złośliwie naruszając prawa pracownicze, rozwiązał umowy o pracę z 13 pracownikami, za udział w strajku. W związku z bezprawnym i złośliwym zwalnianiem z pracy w wolnej i niepodległej Polsce „zbrodniarzami” mogłoby być tysiące prezesów, dyrektorów i właścicieli firm.

Prokuratorzy IPN prowadzą śledztwo w sprawie „zbrodni komunistycznej stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości”, która polegała na tym, że 50 lat temu w Płocku funkcjonariusze ZOMO użyli pałek wobec protestujących robotników, „co naraziło ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu i stanowiło represję i poważne prześladowanie z przyczyn politycznych z powodu prezentowanych przez protestujących przekonań i poglądów społeczno-politycznych, a tym samym naruszenie prawa do ich wyrażania i było działaniem na szkodę interesu publicznego oraz prywatnego pokrzywdzonych”. Prokuratorzy chwalą się, że w sprawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Nasze krople drążą skały

Na naszych kongresach nie ma płaczu, dominuje poczucie, że mamy co pokazać i czym się pochwalić

Prof. Henryk Skarżyński – otochirurg, specjalista z dziedziny otorynolaryngologii, audiologii, foniatrii i otolaryngologii dziecięcej. Od 2003 r. kieruje stworzonym przez siebie Światowym Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, wiodącym światowym ośrodkiem implantów słuchowych. Inicjator i organizator kongresów Zdrowie Polaków oraz Nauka dla Społeczeństwa.

To już siódmy Kongres Zdrowia Polaków, który pan organizuje. Warto w to się angażować?
– Warto było i należy to kontynuować. Pierwszy kongres odbył się w 2019 r. i pokazał ogromny potencjał tkwiący w wielu ośrodkach medycznych oraz w wielu zespołach. Zaprezentowaliśmy prawdziwe, trwałe osiągnięcia oraz wysoki poziom polskiej nauki i medycyny. To miało budować zaufanie do zawodów medycznych, do tego, co możemy zaoferować pacjentom. W jednej z debat spotkali się ministrowie lub wiceministrowie wszystkich kierownictw resortu zdrowia od początku lat 90. Przedstawiciele każdej ekipy w resorcie mogli powiedzieć i pokazać, co im się udało, ile było słusznych decyzji, których czasem nie dostrzegamy. To był przykład realnego wzniesienia się ponad wszelkie podziały.

Początkowo wydawało się, że Kongresy Zdrowia Polaków będą kolejną „ścianą płaczu”. Przyjadą eksperci, uznani fachowcy, ponarzekają i się rozjadą. Tymczasem chyba jest inaczej.
– Na naszych kongresach nie ma płaczu, dominuje poczucie, że mamy co pokazać, czym się pochwalić w wymiarze lokalnym, krajowym, europejskim i światowym. Patrzymy szeroko na to, co można nazwać zdrowiem. Proszę zwrócić uwagę, że na kongresie rozmawiają nie tylko medycy, ale i przedstawiciele wydawałoby się trochę innych światów: kultury, sportu, gospodarki, humaniści i inżynierowie, przedstawiciele towarzystw naukowych oraz organizacji pacjentów, reprezentanci różnych środowisk i grup pokoleniowych. A potem, po każdej edycji kongresu, starannie opracowujemy rekomendacje dla decydentów wszystkich szczebli, dla samorządu i rządu.

Z jakim skutkiem?
– Nasze postulaty były prezentowane podczas specjalnych konferencji w Senacie RP. Potrafiliśmy doceniać siebie i innych, pokazując ich wkład oraz – co mnie najbardziej cieszy – systematyczne popychanie wielu spraw do przodu, zwłaszcza w edukowaniu społeczeństwa, w budowie postaw prozdrowotnych. Prezentując nasze rekomendacje, byliśmy słuchani. Czy zawsze szły za tym oczekiwane przez nas decyzje? Pewnie nie, ale nasze krople drążą skały.

Mówi pan, że wnioski i uwagi formułowane podczas kolejnych kongresów są uwzględniane i wdrażane.
– Przykładów można wymienić wiele, ale one są nie tylko naszą zasługą i nawet gdy wiem, że o czymś mówiliśmy jako pierwsi, czasem jedyni, nie upoważnia mnie to do przypisywania sukcesu tylko sobie. Zwykle jest on wypadkową wielu działań, w tym naszych.

Czyli?
– Pamiętam pierwsze debaty przedstawicieli samorządów różnych szczebli, którzy przedstawiali pojedyncze inicjatywy różnych akcji mających na celu upowszechnianie programów profilaktycznych. Dziś nie ma w Polsce samorządu na szczeblu gminy, powiatu czy województwa, który by nie wymienił całej palety przedsięwzięć prozdrowotnych. Czyja to zasługa? Na pewno nie tylko nasza… Ale to my stworzyliśmy forum wymiany poglądów czy upowszechniania dobrych praktyk, które zostały dostrzeżone, a następnie wdrożone w wielu miejscach. Te efekty to osiągnięcie zbiorowe. To cenne, gdy swój punkt widzenia, jak poprawić warunki w ochronie zdrowia, przedstawia rektor uniwersytetu, politechniki, wyższej szkoły psychologii społecznej, uczelni rolniczej, przyrodniczej, ekonomicznej oraz akademii sportu. Cieszy, że w debatach uczestniczą ministrowie zdrowia, obrony narodowej, nauki, edukacji i rolnictwa. Mamy poczucie, że jesteśmy słuchani i szanowani. I liczymy, że przyniesie to oczekiwane owoce – szybko lub w dalszej perspektywie. Jesteśmy pragmatyczni i cierpliwi. W zawodach medycznych to ważna cecha.

Przecież gdy pada określenie „system ochrony zdrowia”, każdy inaczej to sobie wyobraża. Wiadomo, to szeroki obszar, obejmujący działania państwa, środowiska i zwykłych ludzi, pacjentów. Da się to połączyć?
– Nie jest to proste, ale daje się łączyć. Przed dwoma laty głównym głównym hasłem kongresu było: „One health” – jedno zdrowie. Bo zdrowie to nie tylko choroba, lek, szczepionka, badanie tomograficzne itd. Zdrowie to jest to, gdzie i jak żyjemy, jak traktujemy nasze otoczenie, jak o nie dbamy, by zapewnić dobrostan zwierzętom, roślinom i następnym pokoleniom ludzi.

Zdrowie to jedno, choroba to drugie.
– Jednym z większych problemów mentalnych, głęboko w nas zakorzenionych, jest ciągłe odnoszenie się do choroby. Coraz lepiej, a czasem bardzo dobrze radzimy sobie z tym, jak zarządzać chorobą, ale nie radzimy sobie z zarządzaniem naszym zdrowiem. To drugie jest o wiele trudniejsze

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Co Kaczyński zrobił Andrzejowi Lepperowi?

Chciał go wyeliminować z życia politycznego

– Według mnie Lepper został zamordowany. Ale został zamordowany przez ludzi ze swoich środowisk, dlatego że chciał powiedzieć prawdę o tym, jak to było przy końcu naszej władzy, przejść na drugą stronę – mówił niedawno w Kwidzynie Jarosław Kaczyński. – Ja Leppera znałem dosyć dobrze – dodawał – i mogę powiedzieć, że jeżeli on był skłonny do popełnienia samobójstwa, to jestem skoczkiem wzwyż.

Rozdrapywanie ran, a Kaczyński jest w tym arcymistrzem, spotkało się z odpowiedzią. – Kaczyński głupoty gada. Już powinien odejść na emeryturę, a nie takie farmazony wygadywać – zripostował syn Andrzeja Leppera, Tomasz. – Przecież to jego ludzie, Wąsik i Kamiński, zostali skazani prawomocnymi wyrokami sądu w aferze gruntowej.

W sprawie zabrał też głos Radosław Sikorski. „Jarosław Kaczyński teraz twierdzi, że wicepremier Andrzej Lepper został zamordowany. W pewnym sensie się zgadzam. Do politycznego i finansowego zniszczenia go i późniejszego samobójstwa przyczynili się dranie, którzy sfingowali aferę gruntową, za co zostali skazani”, napisał na platformie X, wskazując na Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. „Kaczyński zrobił ich ponownie ministrami, aby znowu mogli niszczyć ludziom życie, tym razem przy pomocy Pegasusa. Dwukrotnie ułaskawił ich pisowski prezydent, a dziś są pisowskimi europosłami. Hańba kanaliom i ich patronom”.

Oto bolesne rany polskiej polityki, nasza pamięć znów ma je przed oczami. I pytania, które się nasuwają: po co Kaczyński te rany rozdrapuje? Czego chce?

Andrzej Lepper zmarł 5 sierpnia 2011 r. Prokuratura szybko uznała, że popełnił samobójstwo. Śledczy nie stwierdzili, aby ktokolwiek nakłaniał go bądź udzielał mu pomocy w targnięciu się na własne życie. Jego pokój był zamknięty od środka. Na sznurze nie znaleziono śladów DNA innych osób. Nie jego ciele nie było zadrapań ani śladów walki, a w jego organizmie nie stwierdzono substancji odurzających. Przyjęto, że odebrał sobie życie, bo uznał, że jako polityk jest skończony, nigdy też nie zdoła spłacić długów, którymi był obciążony.

Ale wciąż żyje teoria, że Lepper został zamordowany. Sławomir Izdebski, jego bliski współpracownik, mówił mediom: „Andrzej nigdy nie otwierał okna, nie znosił bałaganu, był pedantem. Nagle w dniu jego śmierci okna są otwarte, wszędzie jest syf i brud. To jest niemożliwe! Rusztowanie obecne w dniu śmierci było postawione pod oknem Leppera. Nie miało to sensu, ponieważ remont był zakończony. W momencie jego śmierci wyłączony został monitoring, wydano komunikat, że nie było prądu, ale prąd był! Działała lodówka, programy na komputerze. Dlaczego sejf został otwarty?”.

Biuro było zamknięte od wewnątrz, ale ewentualny zabójca mógł wejść i wyjść oknem, po rusztowaniu. Dodajmy, że w biurze znaleziono ślady obuwia dwóch osób. Nie wiadomo, kim te osoby były i skąd się wzięły ślady.

Wiele też mówi się o dokumentach, które miał Lepper, a które zniknęły. Izdebski: „Andrzej Lepper miał wiele informacji, które wstrząsnęłyby wymiarem sprawiedliwości, miał ujawnić szokujące dokumenty Jarosławowi Kaczyńskiemu. Te dokumenty zostały skradzione. Następnie jego prawnik, który posiadał kopie, również został zamordowany”.

O jakie dokumenty mogło chodzić? Mówiono, że dotyczyły polsko-rosyjskich negocjacji gazowych.

Prokuratura dość łatwo poradziła sobie z tymi teoriami.

Legenda o negocjacjach gazowych narodziła się w kręgach „Gazety Polskiej”, to jej naczelnemu Tomaszowi Sakiewiczowi Lepper miał rzekomo o tym mówić w wywiadzie udzielonym mniej więcej rok przed swoją śmiercią. Prokuratura przesłuchała nagranie – nic z niego nie wynikało.

Otwarte okno?

Mówił o tym w Sejmie, podczas posiedzenia

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Prywatyzacja edukacji w natarciu

Coraz więcej rodziców woli zainwestować w edukację dzieci niż w dobra materialne

Pod koniec października Główny Urząd Statystyczny opublikował dane dotyczące oświaty w roku szkolnym 2024/2025. Niepubliczne szkoły stanowią obecnie 11,6% podstawówek oraz 28,6% liceów. Widać tendencję wzrostową. Przez dekadę liczba uczniów szkół niepublicznych zwiększyła się dwukrotnie. Niesamowitą popularnością w ostatnich latach cieszy się też nauka poza systemem, czyli edukacja domowa. Formalnie dzieci są przypisane do szkoły (statystyka pokazuje, że najczęściej do niepublicznej), ale uczą się w domach. Mówimy o grupie 20 tys. uczniów.

Nie tylko dla wybranych

Szkoły niepubliczne kojarzą się z miejscami dla wybranych i wysokim czesnym. Jednak obecnie placówki spoza państwowej puli to nie tylko drogie szkoły prywatne, ale i takie, które są prowadzone m.in. przez fundacje. Warto dodać, że akurat w tych szkołach najczęściej w ogóle nie płaci się czesnego.

Dziś rodzice wysyłają swoje pociechy do szkół niepublicznych z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy to oczywiście pragnienie jak najlepszej przyszłości dla dzieci. Drugi – ucieczka przed ułomnościami i niedomaganiami systemu oświaty publicznej: przepełnionymi salami, lekcjami prowadzonymi w systemie zmianowym do późnego popołudnia itd. Bardzo pokrzywdzone tymi niedoskonałościami polskiej szkoły są dzieci neuroatypowe, co samo w sobie stanowi materiał na odrębną dyskusję.

„Roczny koszt nauki w szkole niepublicznej może sięgać równowartości używanego samochodu, ale coraz więcej rodziców woli zainwestować w edukację niż w dobra materialne”, stwierdza na łamach „Gazety Wyborczej” Dorota Żuchowicz, doradczyni edukacyjna i współzałożycielka Forum Wiedzy i Edukacji.

A rozpiętość kwot czesnego jest ogromna. W największych miastach Polski, takich jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, średnie miesięczne czesne w prywatnych szkołach podstawowych kształtuje się na poziomie od 1,5 tys. do 3,5 tys. zł, choć istnieją placówki, gdzie opłata jest nieco niższa, ale i tak przekracza 1 tys. zł. Renomowane szkoły międzynarodowe mogą natomiast pobierać czesne sięgające 7-8 tys. zł miesięcznie. W przypadku szkół średnich miesięczne opłaty są zazwyczaj wyższe – wynoszą od

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Czy Ziobro mógł nie wiedzieć?

Już w 2019 r. minister był informowany o przekrętach w Funduszu Sprawiedliwości

Gdy wreszcie Zbigniew Ziobro stanie przed sądem, trudno będzie mu się tłumaczyć, że nic nie wiedział o machlojkach w Funduszu Sprawiedliwości, i zwalić wszystko na współpracowników i podwładnych. Istnieją raczej mocne dowody na to, że o przekrętach wiedział. Jednym z nich, być może niepodważalnym, jest interpelacja sejmowa złożona przez Kornela Morawieckiego, adresowana bezpośrednio do ministra sprawiedliwości, z datą 12 czerwca 2019 r.

Zgodnie z prawem Ziobro miał miesiąc na odpowiedź. Kornel Morawiecki zmarł we wrześniu. Na stronach Sejmu widnieje informacja, że odpowiedź od Ziobry nie wpłynęła w regulaminowym terminie. Gdy służby Sejmu zamieszczały tę informację, opóźnienie w stosunku do regulaminowego terminu wynosiło już 117 dni.

Wcześniej Morawiecki skierował do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. W lutym 2019 r. znalazło się ono w biurze podawczym Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Na datowniku widnieje 18 lutego 2019 r. jako dzień przyjęcia pisma.

Śledczy wracają do sprawy

Byłem ciekaw, co się działo z tą sprawą. Zapytałem o to rzecznika warszawskiej prokuratury okręgowej. Otóż po zawiadomieniu Morawieckiego wszczęto śledztwo o sygnaturze akt PO I Ds 38.2019. Dość szybko zostało umorzone decyzją z 21 maja 2019 r. Przywołano art. 17 par. 1 pkt 2 kpk: „Czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego albo ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa”.

Po zmianie władzy sprawa jednak znów zainteresowała śledczych. Z Prokuratury Okręgowej w Warszawie przesłano ją do Prokuratury Krajowej. Dziś stanowi część większego śledztwa o sygnaturze 1001-22.Ds.1.2024. Dotyczy ono przekroczenia uprawnień przez ministra sprawiedliwości podczas przyznawania dotacji celowych z Funduszu Sprawiedliwości.

Znajomi Kornela Morawieckiego prowadzili fundację. Działała nieprzerwanie od 2010 r. W 2017 r., czyli po dwóch latach od zdobycia władzy przez „dobrą zmianę”, fundacja wygrała konkurs organizowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Już dwa miesiące później na karku miała kontrolę. Wśród kontrolujących była pani Karolina K., wiceszefowa departamentu Ministerstwa Sprawiedliwości, zatrzymana, a następnie aresztowana w marcu 2024 r. Postawione jej zarzuty dotyczyły właśnie nieprawidłowości w wydawaniu środków z Funduszu Sprawiedliwości.

Cała ta kontrola była bardzo interesująca i śledczy też mogliby się jej przyjrzeć. Wszczęto ją dwa miesiące od wygrania konkursu, choć całe zadanie miało trwać rok. Wyglądało to tak, jakby ktoś chciał unieważnić już podpisaną umowę, i przyczepiono się do nieprawidłowego wydania 50 tys. zł. Chodziło o to, że fundacja nie zorganizowała przetargu na zakup bonów na żywność, które miały dostawać ofiary przestępstw. To wątek poboczny, więc nie będziemy go rozwijać, w każdym razie później ministerstwo wycofało się z tego zarzutu i rozliczyło projekt co do złotówki.

Na bezczela

W tamtym czasie był to jedyny projekt tej fundacji realizowany za pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Jakież więc było zdziwienie jej kierownictwa, gdy się okazało, że ponownie widnieje ona na liście współpracowników Ministerstwa Sprawiedliwości – podmiotów otrzymujących pieniądze z osławionego funduszu. Z rejestru umów zawartych przez ministerstwo z podmiotami zewnętrznymi wynikało, że fundacja za obsługę spotkań miała otrzymać od resortu 115 tys. zł. Tylko że tym razem nie była to prawda.

Fundacja zawiadomiła CBA. Ściślej biorąc, zawiadomienie zostało skierowane bezpośrednio do Mariusza Kamińskiego, wówczas koordynatora służb specjalnych w randze ministra. W piśmie do Kamińskiego czytamy: „Fundacja (…) ani żaden związany z nią podmiot nigdy nie zawarł tej lub nawet podobnej umowy z Ministerstwem Sprawiedliwości. Istnieje podejrzenie, że umowa taka została zawarta przez osoby podszywające się pod Fundację lub w inny nieznany nam sposób, a środki na realizację tej umowy zostały bezprawnie wyprowadzone z Ministerstwa Sprawiedliwości”.

CBA przesłało to zawiadomienie do prokuratury, a ta na policję. Ostatecznie sprawę wyjaśniał Wydział do Walki z Przestępczością Gospodarczą Komendy Rejonowej Policji Warszawa I. Wyjaśnianie polegało na tym, że policja przesłała do Ministerstwa Sprawiedliwości

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.