Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj

Spokojnie! Kościół stać na wasze pensje!

Odpowiedź na polemikę przedstawicieli Stowarzyszenia Katechetów Świeckich

Zaciekawiło mnie to, że w polemice z tekstem „35 lat religii w szkole i coraz szybsza laicyzacja” autorzy odnoszą się jedynie do tych tez, które są dla nich wygodne. Nie ma słowa o tym, jak nierówne jakościowo potrafią być lekcje religii. A przecież rozmawiałem o tej kwestii z praktykiem, który religii uczył. Polemiści mają też problem z przedstawianymi danymi o postępującej laicyzacji. Jest próba ich odwrócenia, swoich liczb jednak nie przytaczają. To duży błąd, bo czytelnicy „Przeglądu” nie dają się nabierać na kuglarskie sztuczki. Liczby nie kłamią – zlaicyzowana przyszłość jest nieuchronna.

Nie traktujmy zatem nauczycieli religii jak górników. Nadszedł czas na przekwalifikowanie się. Według danych ZNP brakuje ok. 20 tys. nauczycieli, więc nie ma strachu. Autorzy twierdzą, że podlegają tym samym standardom dydaktycznym co inni nauczyciele – ciekawe jest sformułowanie, że są jacyś inni nauczyciele i nauczyciele religii. Zmiana może być o tyle trudna, że np. ucząc języka polskiego czy matematyki, trzeba będzie się trzymać programu nauczania ustalanego przez MEN.

Takie podejście rozwiązuje jednak problem finansowy, chyba najważniejszy, skoro otwiera nadesłaną polemikę. Autorzy twierdzą,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Przychodzi CBA do Rydzyka

Na co kościelny oligarcha z Torunia przepuścił miliony państwowych złotych

W środę 26 listopada br. na polecenie Prokuratury Krajowej funkcjonariusze Centralnego Biura Antykorupcyjnego weszli do siedziby Fundacji Lux Veritatis Tadeusza Rydzyka. Agenci zarekwirowali i zabezpieczyli dokumenty w związku ze śledztwem dotyczącym wyprowadzania pieniędzy z Funduszu Sprawiedliwości. Chodzi o siedem umów na 21,5 mln zł, zawartych w latach 2017–2023 między fundacją a funduszem.

Dyskusje ideologiczno-światopoglądowe

Przedsiębiorczy redemptorysta np. za ponad 7 mln zł utworzył Centrum Ochrony Praw Chrześcijan, bo pod rządami PiS w tradycjonalistycznej i ultrakatolickiej Polsce, gdzie 90% obywateli identyfikuje się z religią rzymskokatolicką, katolicy byli rzekomo prześladowani. Kościelni aktywiści z COPC za prześladowanie uznali umieszczenie tęczowej flagi na figurze Chrystusa przed kościołem św. Krzyża w Warszawie, wizerunek Matki Boskiej z tęczową aureolą, marsze równości organizowane przez środowiska LGBT, edukację seksualną, plakat z wizerunkiem św. Faustyny promujący spektakl w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie, protesty przed kościołami w ramach Strajku Kobiet, a nawet zabójstwo księdza z Paradyża, choć zbrodnia ta nie miała podłoża religijnego. Zabójcą okazał się kościelny, przez lata oszukiwany i wyzyskiwany przez proboszcza.

Wszystko wskazuje na to, że utworzenie COPC i dotacje z Funduszu Sprawiedliwości były skokiem na kasę. Miliony złotych nie trafiły do poszkodowanych przestępstwem chrystianofobii, bo przecież takich osób nie było, lecz zasiliły imperium kościelnego oligarchy. Jak wynika z raportu Najwyżej Izby Kontroli, prawie 3,3 mln zł poszło na sfinansowanie cyklu audycji „Rozmowy niedokończone”. Zdaniem NIK „poruszane w toku ww. audycji problemy i zagadnienia wykraczały poza tematykę przeciwdziałania przestępczości i dotyczyły szeroko pojętych kwestii światopoglądowych”, poza tym „audycja »Rozmowy niedokończone« stanowi jeden ze stałych punktów programu TV Trwam, a w trakcie realizacji umowy stacja emitowała inne, zbliżone tematycznie audycje, które nie były finansowane ze środków Funduszu Sprawiedliwości”.

Według NIK oznacza to, że realizując zadania zlecone przez Zbigniewa Ziobrę, Lux Veritatis „nie musiała tworzyć nowych, unikatowych produktów”, „uzyskana dotacja bezpośrednio wspierała więc działalność statutową Fundacji Lux Veritatis”.

Prawie 400 tys. zł Rydzyk przeznaczył na kampanie społeczne: „Czym dla Ciebie jest wiara?”, „Każdy ma prawo wierzyć”, „Każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i religii” oraz „Każdy ma prawo do wolności myśli, sumienia i religii. Reaguj”. Były to 30-sekundowe spoty emitowane w TV Trwam.

Za niecałe pół miliona złotych stworzona została strona internetowa COPC, gdzie zamieszczono cztery „ekspercko-poradnikowe publikacje dotyczące zagadnień prawnych nt. ochrony prawno-karnej chrześcijan w Polsce oraz statusu prawnego rodziców i dzieci w procesie wychowania”. Koszt tych publikacji to skromne 100 tys. zł.

Ponad 1,2 mln zł wydano na utworzenie Biura Sieci Pomocy Prawnej i Poradnictwa Obywatelskiego z siedzibą…

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Jak olsztyńska Borussia przekraczała granice

35 lat temu grupa entuzjastów stworzyła Wspólnotę Kulturową Borussia

W czasie transformacji ustrojowej, gdy uwaga społeczeństwa skupiała się na sprawach materialnych, 18 osób z Olsztyna i okolic postanowiło założyć stowarzyszenie odwołujące się do zróżnicowanego dziedzictwa regionu i „budowania nowej wiedzy, nowej kultury i postaw życiowych” mieszkańców Warmii i Mazur, by zmierzać z tym wielokulturowym bogactwem w stronę zjednoczonej Europy.

– Wcześniej praktycznie mówiło się o tym niewiele albo wcale, bo dominowała polityka budowania jednorodnego społeczeństwa. Bez wspominania, że do końca wojny były tu Prusy Wschodnie – podkreśla Kornelia Kurowska, przewodnicząca Wspólnoty Kulturowej Borussia.

– Owszem, w takich filmach jak „Sami swoi” pojawiały się wątki przesiedlenia Polaków z ziem wschodnich na zachodnie i północne, ale bez naświetlenia, z czego ta migracja wynikała i jakie spowodowała konsekwencje – dodaje Ewa Romanowska, członkini zarządu stowarzyszenia.

Prawdziwa eureka

Obie kobiety kierują dziś Borussią, czyli stowarzyszeniem i utworzoną w 2006 r. fundacją, która kontynuuje i wspiera idee starszej organizacji. Ale zaczęły w niej działać kilka lat po starcie przedsięwzięcia nazwanego wówczas Wspólnotą Kulturową. Jej założycielami byli historyk prof. Robert Traba i poeta Kazimierz Brakoniecki.

Ten pierwszy tak mówił w niedawnym wywiadzie prasowym: „Ja wymyśliłem ideę, a Kazimierz w pierwszym etapie wypełnił ją intelektualną treścią. A potem bywało zmiennie”. Tu wyliczył kilkanaście osób, które ich wspierały, w tym Iwonę Liżewską, niedawno zmarłego Wiktora Knercera, pisarkę i poetkę o białoruskich korzeniach Tamarę Bołdak-Janowską, poetkę Alicję Bykowską-Salczyńską oraz historyków Andrzeja Rzempołucha i Norberta Kasparka, a także Warmiaków Marię Anielską-Kołpę i prof. Huberta Orłowskiego. „Uważam, że wówczas powstanie i działanie Borussii były prawdziwą eureką. Nie mieliśmy żadnych wzorców, jedynie własną wiedzę, potrzebę tworzenia, kreatywnego działania. Mieliśmy też intuicję. Byłem przekonany, że mój pomysł musi się udać, skończy się sukcesem, nawet jeżeli okupiony gigantycznym wysiłkiem i niezamierzonymi błędami”, akcentował prof. Traba.

Sama nazwa Borussia jest odniesieniem do historii regionu,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

1% Polaków ma 30% Polski. Jak to się stało?

W połowie 2025 r. przy ulicy Ryżowej 72 w Ursusie rozpoczęły się prace rozbiórkowe opuszczonej willi, która na początku lat 90. XX w. była dla stołecznej elity symbolem luksusu. Teren otaczały szpalery drzew. Na posesji znajdowały się basen, kort tenisowy i jacuzzi. Właścicielem owych rozkoszy był Leonard Praśniewski – w 1990 r. czwarty na liście najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. Był właścicielem firmy INTER KIM, Prywatnego Banku Komercyjnego Leonard SA oraz – wspólnie z Ireneuszem Sekułą i japońskimi inwestorami – linii lotniczej Polnippon Cargo. Dziś mało kto pamięta o nim i jego interesach.

Błyskawiczne fortuny

Praśniewski, podobnie jak Ryszard Krauze, Jan Kulczyk, Zygmunt Solorz czy „artyści biznesu” Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski, należał do pierwszej fali polskich milionerów, którzy błyskawicznie się wzbogacili na początku transformacji ustrojowej. Jaka była tajemnica ich sukcesu? „Pierwszy milion dostałem od ojca”, powiedział w jednym z wywiadów Kulczyk. „Pierwszy milion trzeba ukraść”, rzekomo oświadczył premier Jan Krzysztof Bielecki.

Według oficjalnej narracji fortuny, które powstały w latach 90., były nagrodą za przedsiębiorczość, odwagę i ciężką pracę. W rzeczywistości liczyły się dobre układy z przedstawicielami administracji państwowej.

Fundamentem fortuny Zygmunta Solorza stała się przyznana mu w styczniu 1994 r. koncesja dla ogólnopolskiej Telewizji Polsat. Zapłacił za nią 10 mld ówczesnych złotych, czyli 1 mln zł po denominacji, co było kwotą nikczemnie skromną. Szybko zaczął zarabiać krocie na emisji reklam.

W latach 1990-2004 przekształceniami własnościowymi objęto 7165 przedsiębiorstw państwowych. Część przejęli rodzimi biznesmeni. Nie zawsze w jasnych okolicznościach.

Jeśli w 1990 r. 1% najbogatszych Polaków kontrolował od 5% do 8% majątku narodowego, a nierówności społeczne były jednymi z najniższych na świecie, to już w 2022 r., według World Inequality Report przygotowanego przez zespół znanego ekonomisty Thomasa Piketty’ego z Paris School of Economics, 1% najbogatszych Polaków kontrolował ok. 30,3% majątku narodowego.

Jaka dziś jest wartość tegoż majątku narodowego? Niełatwo dokonać wyceny. Gdybyśmy zsumowali wszystkie składniki: wartość rynkową mieszkań, gruntów, infrastruktury państwowej, fabryk oraz oszczędności prywatnych Polaków, łączna wartość majątku Polski brutto przekraczałaby szacunkowo 12-15 bln zł.

Oficjalna wartość „księgowa” netto, uwzględniana w międzynarodowych rankingach i pomniejszona o długi, wynosi ok. 7,4 bln zł (1,85 bln dol.). Pod tym względem zajmujemy 27. miejsce na świecie, wyprzedzając m.in. Austrię, Izrael i Portugalię.

Ścieżki awansu

Dziś, by trafić na listę 100 najbogatszych Polaków, trzeba mieć majątek o wartości ponad 1 mld zł. Szacuje się, że wartość dóbr zgromadzonych przez to grono wynosi 315 mld zł. To 9,26% PKB Polski za rok 2024.

A przecież owa setka to wierzchołek góry lodowej. Rodzima elita majątkowa i finansowa jest znacznie liczniejsza. 1% populacji to 376 tys. osób. Kontrolują one wspomniane 30,3% majątku narodowego o wartości – zależnie od przyjętej metodologii liczenia – od 2,2 bln do 4 bln zł.

Gdybyśmy wyobrazili sobie mapę Polski jako reprezentację całego bogactwa kraju,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Każdy element jest ważny

Kongres Zdrowie Polaków wywiera wpływ

Trzy dni obrad: 17 debat, 18 paneli, 20 wykładów. I lista znakomitych gości: marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska, wicemarszałek Sejmu Monika Wielichowska, wicepremier, minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda. Plejada wiceministrów: zdrowia, rolnictwa, nauki, edukacji, szef NFZ i główny inspektor farmaceutyczny Łukasz Pietrzak.

Podczas kongresu mogliśmy też wysłuchać wielu znakomitych profesorów. Wymieńmy chociażby prof. Renatę Górską, periodontolog, promującą holistyczne podejście do pacjenta, prof. Martę Podhorecką za działania na rzecz seniorów, prof. Marcina Moniuszkę za strategie dotyczące żywności i żywienia, profesorów Mariusza Gujskiego, dziekana Zakładu Zdrowia Publicznego WUM, i Wojciecha Załuskę, rektora Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, za to, jak tłumaczą, jak powinno wyglądać zdrowe społeczeństwo. Prof. Teresę Jackowską – za działania na rzecz walki z otyłością i niepełnosprawnością dzieci i dr Aleksandrę Lewandowską – za budowanie koalicji wsparcia na rzecz zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. To wybór subiektywny, gdyż nie sposób było przysłuchiwać się wszystkim debatom, non stop, przez trzy dni.

Taki był zamysł organizatorów – by sprawy zdrowia przedstawić szeroko, tłumaczyć, że zdrowie to nie tylko brak choroby, ale coś znacznie większego. Każdy element ma tu znaczenie – profilaktyka, edukacja, badania naukowe, nowoczesne rozwiązania i otoczenie społeczne oraz polityczne.

Czy się udało?

Władysław Kosiniak-Kamysz, który miał być przed południem, niespodziewanie musiał odwołać swój przyjazd. Nagrał jednak krótkie przesłanie i zapowiedział, że przyjedzie o godz. 16. Tak też się stało, dojechał do Kajetan, by zabrać głos i przysłuchiwać się dyskusji. Minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda podkreślała wyjątkową atmosferę tego wydarzenia. „Korzystamy z rekomendacji wypracowanych podczas poprzednich kongresów – mówiła. – Bardzo za to dziękuję”.

Kongres był okazją do wymiany poglądów, zapoznania się z tendencjami, spojrzenia w przyszłość. Oto kilka tematów debat:

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Wielki sponsor z Pcimia

Za prezesury Daniela Obajtka z Orlenu w niejasnych okolicznościach wypływały setki milionów złotych

Przed Sądem Okręgowym w Łodzi toczą się procesy wytoczone przez Orlen Danielowi Obajtkowi i Michałowi Rogowi o zwrot ponad 700 tys. zł, wydanych przez tych menedżerów ze służbowych kart kredytowych na prywatne zachcianki. Ulubieniec Jarosława Kaczyńskiego miał przepuścić ok. 160 tys. zł m.in. na wizyty w luksusowych restauracjach, korektę uzębienia i zabiegi medycyny estetycznej z użyciem botoksu, który sprawia, że twarz nabiera młodego wyglądu. Czy Obajtek zapisał się też na lekcje dobrych manier, gdzie oduczyłby się posługiwania rynsztokowym językiem, tego nie udało mi się ustalić.

W sumie na tzw. koszty reprezentacji zarządu Orlenu w latach 2018-2023 wydano ok. 14,5 mln zł. Przeciętnie zarabiający Kowalski na takie pieniądze musiałby pracować jakieś 150 lat, ale gdy pisowscy nominaci już się dorwali do władzy, nie mieli żadnych hamulców w szastaniu nie swoją forsą, chociaż dostawali zawrotne wynagrodzenia. Tylko w 2023 r. Daniel Obajtek (absolwent technikum rolniczego i Prywatnej Wyższej Szkoły Ochrony Środowiska w Radomiu) zarobił ok. 1,7 mln zł, tj. o prawie 280 tys. zł więcej niż rok wcześniej.

Orlen to największy koncern energetyczny w Europie Środkowo-Wschodniej, zatrudniający kilkadziesiąt tysięcy osób. Przychody i zyski firmy liczone są w miliardach złotych. Spółka zawsze była łakomym kąskiem dla polityków, którzy obsadzali ją swoimi zaufanymi ludźmi, nie zawsze o najwyższych kompetencjach, ale takiego „wybitnego” menedżera jak były wójt Pcimia jeszcze w historii Orlenu nie było (o zasługach Daniela Obajtka pisaliśmy m.in. w tekście „Dyzma Kaczyńskiego i stracone miliardy złotych”, „Przegląd” nr 18/2025). Ani równie gigantycznych wydatków na marketing, sponsoring, darowizny, doradców i prawników. Jeszcze w 2017 r., zanim Obajtek zasiadł w fotelu prezesa Orlenu, wspomniane koszty kształtowały się na poziomie ok. 200 mln zł. Od 2018 r. zaczęły gwałtownie rosnąć – z 255 mln zł do ponad 765 mln zł w 2023 r. Przez sześć lat rządów Obajtka w Orlenie wydano ponad 2,8 mld zł.

Propagandziści i sportowcy

W 2023 r. Najwyższa Izba Kontroli chciała sprawdzić, kto i na jakich zasadach korzysta z hojności prezesa Orlenu. Jednak ten nie wpuścił kontrolerów, zasłaniając się tajemnicą spółki. Tak naprawdę chodziło o to, żeby na jaw nie wyszły liczne nadużycia i szwindle.

Pieniądze z Orlenu nie płynęły do przypadkowych osób. Kilkadziesiąt milionów złotych trafiało każdego roku do propisowskich mediów – głównie rządowej TVP oraz koncernów medialnych braci, Michała i Jacka Karnowskich oraz Tomasza Sakiewicza, zapewniających PiS wsparcie propagandowe. Naftowa spółka oprócz wykupywania reklam sponsorowała sztandarowe imprezy: „Sylwestera marzeń” TVP, galę Człowieka Wolności Tygodnika „Sieci” i galę Człowieka Roku „Gazety Polskiej”. Oczywiście honorowani przez wspierające PiS media byli wyłącznie politycy ówczesnej partii rządzącej, m.in. Jarosław Kaczyński, Mateusz Morawiecki, Mariusz Błaszczak, Andrzej Duda, Julia Przyłębska czy Piotr Gliński. W 2021 r. doszło do kuriozalnej sytuacji, gdy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Autor? Ćwierćinteligencja!

Skandal wokół książki Karoliny Opolskiej to niejedyna wpadka związana z AI w branży medialnej

Wśród rzeczy na ziemi i w niebie, o których nie śniło się filozofom, z pewnością jest to, że jednym z najgorętszych tematów dla opinii publicznej mogą się stać przypisy bibliograficzne. Wszystko przez dziennikarkę TVP Info, która wykorzystała sztuczną inteligencję przy pisaniu książki o teoriach spiskowych. Przedstawiciele tejże opinii publicznej szybko dostrzegli, że w książce są zmyślone źródła. Sytuacja jest szkodliwa dla wiarygodności całego środowiska dziennikarskiego, jak również naukowego, ze względu na poruszany temat. Miało być clickbaitowo, miało być amerykańsko. Wyszło jak zwykle – Bareja by się uśmiał.

Halucynacje sztucznej inteligencji

Pod koniec września 2025 r. nakładem wydawnictwa Harde ukazała się książka „Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata”. Autorką jest dziennikarka Karolina Opolska, która wszem wobec chwali się 20-letnim doświadczeniem pracy w mediach, ostatnio w TVP Info, wcześniej m.in. w radiu Tok FM i portalach internetowych.

Na początku listopada historyk Artur Wójcik prowadzący w mediach społecznościowych profil Sigillum Authenticum opublikował wpis o tym, że znalazł w bibliografii do książki Opolskiej trzy zmyślone pozycje: „Dawno nie czułem takiego zażenowania. Karolina Opolska, dziennikarka i wykładowczyni dziennikarstwa, nie miała cywilnej odwagi przyznać się, że w swojej książce »Teoria spisku, czyli prawdziwa historia świata«… po prostu zmyśliła część przypisów. Nie pomyliła się, wymyśliła nieistniejące książki albo nie zweryfikowała tego, co »wypluła« jej AI. W poniedziałek zapytałem ją publicznie na platformie X, dlaczego posunęła się do czegoś takiego. Trudno tu mówić o prowokacji czy o żarcie, te fikcyjne źródła są zbyt banalne, by mogły być zamierzonym pastiszem (casus Kpinomira). To nie jest kwestia błędu w nazwisku autora, pomyłki w tytule, roku wydania czy numerze strony. Mówimy o całkowicie zmyślonych publikacjach, rzekomo autorstwa znanych historyków”.

Przypadek Opolskiej szybko przerodził się w ożywioną dyskusję o wiarygodności osób publicznych i o etyce dziennikarskiej. „Nie każdy musi i nie każdy powinien wydawać książki. Można się skupić na YouTube o teoriach spiskowych i programach publicystycznych w mediach państwowych. To łatwiej zapomnieć – a papier może na długo wizerunkowo zaszkodzić”, pisała o sprawie w mediach społecznościowych dziennikarka technologiczna Małgorzata Fraser.

Według specjalistów z Instytutu Monitorowania Mediów użytkownicy sieci oskarżają Opolską przede wszystkim o to, że nadużyła zaufania jako dziennikarka. Równolegle trwa dyskusja o wzroście nieufności do nowych technologii.

– W marketingu kluczowe są dwa elementy. Po pierwsze, dać się poznać, bo jeśli odbiorcy nie będą wiedzieli, że istnieją nasze produkty czy usługi, to jak mają po nie sięgnąć? Po drugie, wyróżnić się, wskazać, w czym jesteśmy lepsi od konkurencji. Przez dyskusję wokół przypisów opinia publiczna dowiedziała się, że Karolina Opolska napisała książkę. Ale czy na pewno w ten sposób dziennikarka chciała się wyróżnić? – zwraca uwagę dr Milena Drzewiecka, wykładowczyni Katedry Psychologii Ekonomicznej i Biznesu USWPS.

Wielu czytelników i czytelniczek zapewne zachodzi w głowę, jak to możliwe, że generatywna sztuczna inteligencja zmyśla tytuły książek. Odpowiedź jest bardziej banalna, niż mogłoby się wydawać. Nie jest to

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Poczet Polaków Rzeczypospolitej

Polski Słownik Biograficzny, wydawany przez Polską Akademię Nauk i Polską Akademię Umiejętności, jak dotąd w 55 i pół tomach, liczy w tej chwili 36 313 stron drobnego, dwuszpaltowego druku i zawiera – w jednolitym porządku alfabetycznym 28 914 życiorysów Polaków oraz ludzi z Polską związanych od IX do XX w. Aktualnie zespół PSB kończy opracowywanie biogramów na literę T. Słownik ma na celu wyłącznie informowanie, a nie szerzenie jakichkolwiek zasad czy programów. Nie wysławia ani zniesławia, nie jest „Plutarchem” polskim, nie ubiega się za rewelacją ani rewizją starych poglądów. Jeżeli niektóre osobistości w świetle naszych badań stracą nieco ze swego nimbu, to za to setki innych, zapomnianych lub niedocenionych, odzyskają miejsce w pamięci pokoleń ze swym dodatnim plonem życiowym. Niewątpliwie stracą na tym ulubieńcy dziejów, zyska naród jako zespół twórczych pokoleń – i zyska prawda dziejowa.
Prof. Władysław Konopczyński, z „Przedmowy” w I tomie PSB

Polski Słownik Biograficzny jest zjawiskiem unikatowym nie tylko w naszej części Europy. Niewiele państw ma podobne, tak rozbudowane wydawnictwo. W tym roku przypada 90. rocznica ukazania się pierwszego numeru słownika (10 stycznia 1935 r.). Z tej okazji w Krakowie zorganizowana została konferencja naukowa, podczas której zaprezentowano dotychczasowy dorobek PSB i nakreślono zadania nie tylko na najbliższe lata, ale i dziesięciolecia.

Przesłanie Konopczyńskiego

Pomysłodawcą i zarazem pierwszym redaktorem naczelnym słownika był prof. Władysław Konopczyński, w środowisku historyków nazywany „pożeraczem archiwów”. Choć należał do znaczących polityków Narodowej Demokracji, jego poglądy nie znajdowały odbicia w publikowanych biogramach, których wiele sam napisał. Z powodu tej naukowej bezstronności i dbałości o to, by słownik również był bezstronny, endecy niekiedy krytykowali redaktora za… filosemityzm!

Konopczyński, słusznie zaliczany do grona największych polskich historyków, w pierwszym numerze PSB zawarł jego przesłanie: „Nie wysławia ani zniesławia”. W wydanym przez „Przegląd” wywiadzie rzece „Życie pełne historii”, w rozdziale poświęconym słownikowi, na moje pytanie o aktualność tych słów prof. Andrzej Romanowski odpowiada, że są aktualne „do ostatniego przecinka. Bo jakże proroczo dziś brzmią! W czasach stalinowskich słownik nie poszedł na żadne kompromisy – jedynego kompromisu dokonał sam Konopczyński, bo chcąc ratować PSB, ustąpił ze stanowiska. Ale nie zapobiegł niczemu: nie sposób było dogadać się z cenzurą w sprawie biogramu Feliksa Dzierżyńskiego. Słownik został zawieszony”. Po raz drugi, bo w czasie wojny oczywiście się nie ukazywał. Zawieszenie uchroniło słownik od propagandowych treści obowiązujących w czasach stalinowskich.

Zacytuję jeszcze jeden fragment z wywiadu rzeki: „Prof. Tazbir, w

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Zdrowie – każdy element ma znaczenie

7. Kongres Zdrowie Polaków to jedno z największych spotkań na temat problemów ochrony zdrowia, osiągnięć medycyny i nauki polskiej

Kongres Zdrowie Polaków to jedno z największych w Polsce spotkań odnoszących się do najważniejszych problemów ochrony zdrowia, osiągnięć medycyny i nauki polskiej. Co roku uczestniczy w nim kilkuset wybitnych ekspertów z różnych dziedzin, przede wszystkim medycyny, ochrony zdrowia, jak również przedstawicieli parlamentu, urzędów centralnych, samorządów, środowiska akademickiego, edukacji, świata kultury, sportu i mediów, a także organizacji pacjentów. Obrady transmitowane online na kilku kanałach w internecie gromadzą tysiące zainteresowanych – w tych słowach przedstawia to wydarzenie jego inicjator prof. Henryk Skarżyński.

Dorzućmy do tej krótkiej wizytówki jeszcze parę słów. Obserwuję kolejne kongresy, uczestniczyłem w panelu mediów i kilka refleksji z tych godzin spędzonych w Kajetanach nasuwa się samych.

Kongres jest inny niż większość zlotów poświęconych zdrowiu i jego ochronie. Z jednego powodu – mało jest w nim narzekania, to nie jest „ściana płaczu”, uczestnicy koncentrują się na przyszłości. Rozmawiają o tym, co zrobić, co poprawić i jak to powinno działać.

Poza tym zamiast narzekania jest budowanie pewności siebie – wybitni profesorowie, liderzy w swoich dziedzinach, wybitni naukowcy i akademicy mówią o własnych sukcesach oraz osiągnięciach. I o planach na przyszłość.

Kongres obdarza więc pozytywną energią. Nie mam wątpliwości – to zasługa prof. Henryka Skarżyńskiego – który niczym wytrawny coach  buduje nas wszystkich.

Ma na to papiery, jego autorytet jest niekwestionowany, osiągnięcia widać na każdym kroku. Jego Światowe Centrum Słuchu rzeczywiście jest światowe, zapewnia dostęp do najnowszych technologii. Profesor zresztą to mówi: „Jako lekarz,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Pogromcy rozumu

Prokuratura IPN: upolityczniona, niekompetentna, niewydolna i bardzo kosztowna

Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, zwana potocznie prokuraturą IPN, to dziwaczny twór. Ma za zadanie ścigać zbrodniarzy nazistowskich i komunistycznych. Problem w tym, że tacy „zbrodniarze” już nie żyją, a jeśli jacyś się uchowali (funkcjonariusze aparatu PRL z lat 70. i 80.), to z racji wieku stoją nad grobem.

Ipeenowskie pojęcie „zbrodni komunistycznej” jest osobliwe. Są to jakiekolwiek czyny popełnione przez „funkcjonariuszy państwa komunistycznego”, polegające na stosowaniu represji lub innych form naruszania praw człowieka. I tak np. prokuratura IPN skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko byłemu dyrektorowi Centralnego Ośrodka Informatyki Górnictwa, bo przekroczył swoje uprawnienia i złośliwie naruszając prawa pracownicze, rozwiązał umowy o pracę z 13 pracownikami, za udział w strajku. W związku z bezprawnym i złośliwym zwalnianiem z pracy w wolnej i niepodległej Polsce „zbrodniarzami” mogłoby być tysiące prezesów, dyrektorów i właścicieli firm.

Prokuratorzy IPN prowadzą śledztwo w sprawie „zbrodni komunistycznej stanowiącej jednocześnie zbrodnię przeciwko ludzkości”, która polegała na tym, że 50 lat temu w Płocku funkcjonariusze ZOMO użyli pałek wobec protestujących robotników, „co naraziło ich na bezpośrednie niebezpieczeństwo ciężkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu i stanowiło represję i poważne prześladowanie z przyczyn politycznych z powodu prezentowanych przez protestujących przekonań i poglądów społeczno-politycznych, a tym samym naruszenie prawa do ich wyrażania i było działaniem na szkodę interesu publicznego oraz prywatnego pokrzywdzonych”. Prokuratorzy chwalą się, że w sprawie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.