Kraj

Powrót na stronę główną
Kraj Wywiady

Polska nauka ma ogromny potencjał

Naukowcy mogą być bohaterami naszych czasów

Prof. Henryk Skarżyński – otochirurg, specjalista z dziedziny otorynolaryngologii, audiologii, foniatrii i otolaryngologii dziecięcej. Od 2003 r. kieruje stworzonym przez siebie Światowym Centrum Słuchu Instytutu Fizjologii i Patologii Słuchu, wiodącym światowym ośrodkiem implantów słuchowych. Inicjator i organizator kongresów Zdrowie Polaków oraz Nauka dla Społeczeństwa.

Gdy rozmawialiśmy w głównej sali w Centrum Słuchu w Kajetanach, podeszła do nas dziewczyna i powiedziała: „Panie profesorze, chciałabym panu podziękować za uratowanie mi słuchu. Dzięki panu słyszę, normalnie żyję. Dziękuję!”. To wzruszający moment. Zastanawiam się jednak, co pana napędza, by wyjść ze strefy komfortu. Bo ma pan sukces: Kajetany, szacunek w świecie, wdzięczność pacjentów. A pan angażuje się w kolejne przedsięwzięcie – w organizację Kongresu Nauka dla Społeczeństwa. Dlaczego?
– Wzruszające spotkania z pacjentami, takie jak to, które pan wspomniał, dają mi ogromną siłę. Ale to nie tylko emocje. To także głębokie poczucie odpowiedzialności – za to, co już udało się zrobić, i za to, co wciąż czeka na wdrożenie. Wiem, że jeśli ja – jako naukowiec, lekarz i organizator – mogę pomóc budować przestrzeń, w której nauka w Polsce będzie bliżej ludzi, to moim obowiązkiem jest to zrobić. Dlatego powstał Kongres Nauka dla Społeczeństwa – by pokazać, że nauka służy ludziom w ich codziennym życiu. Podczas kongresu prezentowany jest np. system TIWADOZ do monitorowania promieniowania dla Sił Zbrojnych, ale też system AGREUS z Instytutu Ogrodnictwa, który pomaga rolnikom zarządzać nawadnianiem – to tylko dwa i nie z mojej dziedziny wdrożenia, które są niezwykle istotne dla całego społeczeństwa.

Chce pan się przebić w polskiej debacie? Pokazać Polakom, że sprawy rozwoju nauki budują pozycję państwa, komfort społeczeństwa?
– Nie chodzi o mnie. Chodzi o to, byśmy jako środowisko naukowe nie byli niewidoczni. Naukowcy w Polsce robią rzeczy światowego formatu – tworzą technologie medyczne ratujące zdrowie, opracowują systemy wczesnego wykrywania chorób, projektują innowacyjne rozwiązania dla przemysłu, transportu, rolnictwa – ale rzadko przebijają się z tym do opinii publicznej. Dlatego chcemy się przebić. Nie dla własnej promocji, ale po to, by pokazać, że nauka jest tym narzędziem, które może trwale zmieniać jakość życia Polaków. Dziś żyjemy w czasach niepewności: zmiany klimatyczne, niestabilność geopolityczna, wcześniej pandemia. Te wyzwania wymagają mądrych odpowiedzi, a nauka je ma.

Jak bardzo zmieniła się pańska dyscyplina w ciągu 20-30 lat? Robicie rzeczy, o których dwie-trzy dekady temu nawet nie śniliście.
– Niewyobrażalnie. 20-30 lat temu wiele z tego, co dziś jest rzeczywistością, było traktowane jak fantastyka naukowa. Nikt nie śnił o cyfrowych implantach słuchowych, które nie tylko przywracają słuch osobom niesłyszącym, ale dodatkowo są zintegrowane z aplikacją w telefonie, pozwalającą pacjentowi i inżynierowi na zdalne dostosowanie parametrów działania urządzenia w czasie rzeczywistym. Dzisiaj to standard. W latach 90. wdrażaliśmy w Polsce pierwsze operacje wszczepienia implantu ślimakowego – to było wydarzenie na skalę światową. Pamiętam, ile emocji to wzbudzało, ile wysiłku kosztowało, by przekonać środowiska naukowe i decydentów, że osoba niesłysząca może odzyskać kontakt ze światem dźwięków. Dziś robimy to u kilkumiesięcznych dzieci, dając im szansę na swobodny rozwój mowy i normalne życie. Od wczesnych miesięcy stymulując mózg, rozwijamy jego możliwości oraz zdolności np. artystyczne takiego dziecka.

Ale nie tylko nasza dziedzina przeszła rewolucję. Liczne przykłady są prezentowane podczas tegorocznego Kongresu Nauka dla Społeczeństwa. W wielu dziedzinach, od medycyny po energetykę, od transportu po edukację, zmiany są głębokie i trwałe. Nauka nie tylko nadąża za światem – ona go kształtuje. I to jest fundamentalna zmiana ostatnich dekad: przeszliśmy od reagowania na problemy do ich wyprzedzania, przewidywania i rozwiązywania, jeszcze zanim się pojawią.

Da się przekonać społeczeństwo, że bohaterami naszych czasów są ludzie nauki? Pionierzy, wynalazcy?
– Zdecydowanie tak. Chociaż to niełatwe, da się przekonać ludzi, że bohaterami są naukowcy. Ale trzeba ich pokazywać. Chcemy raz na zawsze zerwać ze stereotypem naukowca zamkniętego w laboratorium, odciętego od życia. Pokazujemy naukowców takimi, jacy naprawdę są. A są twórcami, wizjonerami, ale przede wszystkim praktykami, którzy wpływają na codzienność każdego z nas. Ich prace to nie abstrakcyjne koncepcje. To konkretne zmiany, które dotyczą zdrowia, edukacji, bezpieczeństwa, środowiska czy technologii. Dzięki nim mamy dziś takie rozwiązania jak AI wykrywająca podwójną jakość produktów, opracowana w Instytucie Podstaw Informatyki PAN – narzędzie, które realnie wspiera ochronę praw konsumentów i przeciwdziała nieuczciwym praktykom rynkowym. Innym przykładem jest program EMPOWER Instytutu Medycyny Pracy, który promuje zdrowie psychiczne w miejscu pracy – temat aktualny dla setek tysięcy Polaków, jeżeli nie milionów.

A da się przekonać decydentów? Jak to robić?
– Tak, ale trzeba mówić ich językiem. Decydentów nie przekonują entuzjazm ani hasła – przekonują ich konkrety: dane, fakty, liczby. Nauka musi się nauczyć mówić językiem korzyści – zrozumiałym, policzalnym i powiązanym z realnymi potrzebami społeczeństwa i państwa. Na Kongresie Nauka dla Społeczeństwa właśnie dlatego stawiamy na wdrożenia, które już działają, które można zobaczyć, zmierzyć i przedstawić jako model. Mówimy: zobaczcie, to nie jest projekt badawczy na półkę. To konkretne rozwiązanie, które obniża koszty leczenia, poprawia bezpieczeństwo, ogranicza emisje, wspiera edukację. Chodzi o budowanie wspólnej płaszczyzny komunikacji – o tłumaczenie świata nauki

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Okradanie seniorów

Najłatwiejszy cel dla przestępców

Nie trzeba sięgać po statystyki policyjne, wystarczy zajrzeć do codziennej prasy, porozmawiać ze znajomymi. Plaga wyłudzeń, oszustw przyprawia o ciarki. Metody są różne. Najsłynniejsza to „na wnuczka”. Drugi sposób – „na policjanta”. Są też podobne: „na pracownika opieki społecznej”, „na administrację”, „na sprzedawcę”, „na bankowca”…

A prezentacje, na których seniorom sprzedawane są rzeczy drogie i niepotrzebne? Do tej listy dorzućmy jeszcze jedną kategorię przestępstw – przejmowanie przez zorganizowane grupy mieszkań i domów…

Gang w Gliwicach

Tę sprawę opisywał niedawno „Fakt”. Siedmiu funkcjonariuszy komisariatu policji w Gliwicach regularnie okradało osoby starsze, schorowane, nieporadne życiowo. Właśnie rozpoczyna się ich proces.

Jak czytamy, działali dwutorowo. Typowali osoby starsze, niesamodzielne – nazywali to „spisem dementorów”. Nawiązywali z nimi kontakt, okazywali zainteresowanie, oferowali pomoc, sprawdzali, czy seniorzy mają jedzenie, leki, a potem – przy okazji zakupów czy pomocy w drobnych sprawach – okradali ich.

Drugą grupę przestępstw stanowiły interwencje policyjne w sprawie zgonów w mieszkaniach. Umierała starsza, samotna osoba. Policjanci po jej śmierci plądrowali mieszkanie, licząc na to, że i tak nikt się nie dowie, co zniknęło. Potrafili się połasić i na 100 zł, i na 100 tys. zł. Skradzioną biżuterię sprzedawali w lombardach.

Jak zostali złapani? Aż trudno w tę historię uwierzyć. Otóż w okresie od lipca do listopada 2023 r. Maria G., nieżyjąca już seniorka z poważną demencją, regularnie wydzwaniała na komisariat. Najpierw, bo zaginął jej mąż. Okazało się, że nie zaginął, tylko był w szpitalu. Następnie Maria G. zgłosiła kradzież, a potem odnalezienie pieniędzy, które rzekomo do niej nie należały. Policjantom, którzy przyszli do jej mieszkania, pokazała tapczan, w którym znajdowało się 300 tys. zł w reklamówkach. Jak mówiła, to nie były jej pieniądze. Funkcjonariusze zrobili zdjęcie tapczanu pełnego pieniędzy i pokazywali je kolegom. W następnych tygodniach Maria G. próbowała odebrać sobie życie. Przewieziono ją do szpitala psychiatrycznego w Toszku. W tym samym czasie zmarł jej mąż.

I wtedy, skuszeni pieniędzmi z tapczanu, w jej mieszkaniu pojawili się dwaj policjanci: pojechali do szpitala w Toszku, ale nie w odwiedziny do Marii G., lecz do opiekującej się nią pielęgniarki, od której zażądali kluczy do domu seniorki, mówiąc, że potrzebują dowodu jej zmarłego męża; klucz dostali, weszli i wzięli 14 tys. zł. Sprawa klucza nie dawała jednak spokoju pielęgniarce, zwłaszcza że nie otrzymała od policjantów żadnego dokumentu kwitującego jego odbiór. Powiadomiła więc o sytuacji komisariat policji w Gliwicach i jego kierownictwo. Biuro Spraw Wewnętrznych Policji wszczęło dochodzenie. Policjantów okradających mieszkanie Marii G. zatrzymano. A oni złożyli obszerne wyjaśnienia, wskazując zamieszanych w proceder kolegów z komisariatu.

Policjanci złodzieje czuli się pewnie. I bezkarnie. Uważali, że osoby cierpiące na demencję nawet nie zauważą, że straciły pieniądze. A jeśli już, to nikt im nie uwierzy. Wspomnianą Marię G. odwiedzali więc regularnie, „sprawdzając”

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Koszty edukacji domowej

Rośnie odsetek uczniów przechodzących na naukę w domu. Wiele podmiotów zwietrzyło w tym biznes

W teorii edukacja domowa nic nie kosztuje. Dziecko musi być zapisane do szkoły, w której jest przyjmowane jako „uczeń z nauczaniem domowym”. Raz w roku zdaje egzaminy klasyfikacyjne z podstawy programowej. Cały ciężar edukacji spada na rodziców, którzy są odpowiedzialni za realizację podstawy – tak samo jak w zwykłej szkole odpowiedzialne jest za to całe grono pedagogiczne.

Powodów, dla których dziecko przechodzi na edukację domową, można wymienić kilka. Najczęściej są to kwestie zdrowotne, np. gdy dziecko jest przewlekle chore. Inne przypadki to dziecko ponadprzeciętnie uzdolnione, które w związku z tym potrzebuje osobnej ścieżki edukacji, albo wybitne w sporcie, wobec czego grafik włącznie z planem lekcji musi być elastyczny. Na końcu tej listy mamy jeszcze dziwną modę, będącą pokłosiem tego, że od lat część rodziców decyduje się na edukację domową, ponieważ szkoła nie spełnia ich standardów. Uważają oni, że sami nauczą lepiej niż kilku tzw. przedmiotowców z podstawówki.

Oczywiście zdarzają się domy z odpowiednim kapitałem kulturowym, gdzie rodzice są w stanie udźwignąć rolę nauczycieli. Najczęściej jednak dzieje się inaczej i wyobrażenie bardzo szybko rozmija się z rzeczywistością. Wtedy przychodzi sięgnąć po wszelką pomoc zewnętrzną. A ta kosztuje, i to słono.

Szara strefa

Według danych Fundacji Edukacji Domowej z początku 2025 r. obecnie z edukacji w takiej formule korzysta 62 917 uczniów. Liczba dzieci kształcących się w ten sposób konsekwentnie rośnie od lat. Jeszcze w 2021 r. wynosiła 19 947. Rok później było to już 31 770 dzieci. W 2023 r. znowu nastąpił przyrost, do 42 329 uczniów. W 2024 r. w domach uczyło się prawie 54 tys. osób. Na ten dynamiczny wzrost złożyło się kilka czynników.

Po pierwsze, pandemia siłą rzeczy spopularyzowała formułę nauki zdalnej. Zarówno uczniowie, jak i rodzice przekonali się, że obowiązek szkolny może mieć dużo luźniejszą formułę niż codzienne przychodzenie do szkoły na lekcje w formacie 45 minut itd. Przy czym warto zastrzec, że zupełnie osobną kwestią jest ocena efektywności takiej edukacji.

Po drugie, w 2021 r. zniesiono obowiązek przypisywania ucznia do szkoły w jego województwie. W tym samym czasie przy edukacji zdalnej zrezygnowano również z wymogu uzyskania opinii z poradni psychologiczno-pedagogicznej, że taki tryb nauki jest uczniowi potrzebny. Nowelizację wprowadziła ekipa Zjednoczonej Prawicy.

Państwo zatem samo stworzyło szarą strefę w edukacji. O dziwo, chciał się z niej wycofać ówczesny minister edukacji Przemysław Czarnek, opowiadający wtedy o „mafiach oświatowych”, które miały żerować na nieszczelnych przepisach dotyczących edukacji domowej. Były już szef resortu edukacji chciał jednak upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i przy okazji dobrać się do szkół niepublicznych. Wszystkie pomysły zawarł zaś w dwukrotnie zawetowanym lex Czarnek.

Na to, że z nauczaniem domowym realizowanym przez placówki specjalizujące się w edukacji na odległość jest coś nie tak, wpadła również obecnie panująca w Ministerstwie Edukacji Narodowej Barbara Nowacka. Wszystko za sprawą różnic pomiędzy wynikami egzaminów klasyfikacyjnych przeprowadzanych przez te jednostki a wynikami matur. „Mamy sygnały, że oceny końcowe uczniów były wyjątkowo wysokie i nie przekładają się na wyniki egzaminów maturalnych”, stwierdziła w mediach ministra Nowacka.

Najgłośniejszym echem odbiły się, określane przez media jako marne, wyniki maturzystów uczęszczających do Szkoły w Chmurze. Rzeczywiście sukcesy absolwentów tej placówki były niższe od średniej krajowej. Zdawalność matury w Polsce w roku 2023 wynosiła 94%. Wśród uczniów

k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Ceny w górę, nastroje w dół

Czy drożyzna za rządów PiS była większa niż dziś?

Premier Morawiecki, chcąc uzasadnić rekordowo wysoką inflację w latach 2022-2023, posługiwał się terminem „putinflacja” i zwalał winę na wojnę toczącą się w Ukrainie oraz na Komisję Europejską, która obłożyła Polskę horrendalnymi opłatami za emisję dwutlenku węgla, czego następstwem był wzrost cen energii elektrycznej, a tym samym towarów i usług.

Inaczej widział problem były lider partii Porozumienie Jarosław Gowin. Mówił o „trzech ojcach »Polskiego Ładu« i polskiej drożyzny”, czyli premierze Mateuszu Morawieckim, prezesie Jarosławie Kaczyńskim i prezesie NBP Adamie Glapińskim, obarczając ich winą za wszystkie nieszczęścia. Ówczesna opozycja oskarżała o to samo rząd i PiS. Dziś, gdy władzę sprawuje Koalicja 15 Października, to liderzy PiS mówią o „tuskodrożyźnie” i zarzucają urzędującemu gabinetowi nieudolność oraz „zdradę Polaków”. Jak jest naprawdę? Czy w roku 2025 ceny towarów i usług rosną szybciej niż w latach 2021, 2022 i 2023?

Mateusz, który inflacją się nie przejmował

Przez pierwsze dwa lata rządów PiS mieliśmy do czynienia z deflacją. Ceny towarów i usług spadały, rosła zaś siła nabywcza pieniądza. Ówczesny rząd premier Beaty Szydło nie musiał z niczego się tłumaczyć. W 2015 r. ceny spadły o 0,9%, w 2016 r. o 0,6%, by w 2017 r. wrócić na normalne tory – wzrosły o 2% w stosunku do roku poprzedniego, co było świetnym wynikiem. W tamtym czasie trudno było wskazać produkty, których cena znacząco by wzrosła.

Mimo ostrzeżeń tzw. niezależnych ekspertów ekonomicznych, że wprowadzenie 500+ wywoła wysoką inflację, nic takiego się nie stało, choć w latach 2017-2023 w ramach tego programu do polskich rodzin trafiło 223 mld zł.

O dziwo między rokiem 2018 a 2020 ceny pozostawały stabilne. Ich wzrost zamknął się w przedziale 1,6-3,4%, co na tle innych państw Unii Europejskiej było bardzo dobrym wynikiem.

Wszystko zmieniło się wraz z pandemią COVID-19. Rząd Morawieckiego wzorem innych krajów podjął bezpośrednią interwencję na ogromną skalę, sponsorując w tym czasie przedsiębiorstwa. Można powiedzieć, że w latach 2020-2022 pieniądze rozrzucano nad Polską z helikopterów.

Pierwszy pakiet antykryzysowy, ogłoszony przez Morawieckiego w marcu 2020 r., miał szacunkową wartość 212 mld zł, co stanowiło prawie 10% PKB. Miesiąc później rząd zdecydował o uzupełnieniu go o 100 mld zł, w ramach tzw. tarczy finansowej, która była skierowana do ok. 670 tys. firm. Jej celem było ratowanie miejsc pracy. Program przewidywał wsparcie dla mikrofirm w wysokości 25 mld zł, dla firm zatrudniających do 249 pracowników – 50 mld zł, a największe spółki mogły liczyć na miliardowe wsparcie kapitałowe.

Na tym się nie skończyło. Pod koniec 2020 r. ogłoszono Tarczę Finansową Polskiego Funduszu Rozwoju 2.0, którą szacowano na 35-40 mld zł. Z tej puli mikrofirmy miały otrzymać do 3 mld zł. Małe przedsiębiorstwa – do 5 mld. Średnie i duże firmy – 25-27 mld zł. Tym razem tzw. niezależni eksperci milczeli, gdyż identycznie postępowały rządy takich państw jak Stany Zjednoczone, Niemcy czy Wielka Brytania. Choć dla wszystkich było też jasne, że tak ogromna masa pieniędzy musi spowodować wzrost cen i usług.

Premiera Morawieckiego to nie martwiło. Jego szczęśliwe numerki: 24, 02, 2022 oznaczały dzień, w którym rosyjskie kolumny pancerne wjechały na terytorium Ukrainy. A wojna, jak wiadomo, kasuje wszystko. Rządzący nazwali wzrost cen „putinflacją” i oskarżyli o nią głównego lokatora Kremla.

Inflacja w 2022 r. w Polsce sięgnęła 14,4%, co było najgorszym wynikiem od lat 90. XX w. Rok wyborczy 2023 także okazał się trudny – poziom inflacji sięgnął 11,4%. Jakie towary zdrożały najbardziej? W czerwcu 2022 r. średnia krajowa cena popularnej benzyny Pb95 wyniosła 6,64 zł za litr. Rekord należał do stacji paliw Orlen

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Do usług PiS

Wykorzystywanie służb specjalnych do celów partyjnych i przeciw konkurentom politycznym to metoda działania formacji Kaczyńskiego

Aby odwrócić kota ogonem i przykryć aferę z wyłudzeniem mieszkania przez Karola Nawrockiego, PiS przygotowało dla ciemnego ludu narrację, że ich obywatelski kandydat na prezydenta to kryształowy człowiek, który padł ofiarą intrygi służb specjalnych pracujących dla sztabu Rafała Trzaskowskiego. Wskazano nawet winnego.

„Kluczową postacią tu jest szef Departamentu Ochrony Informacji Niejawnych w Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, płk Jarosław Szafrański. To trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć. To, co na mieście huczy o tym człowieku, jest wręcz nieprawdopodobne. I wiadomo, że w gestii Jarosława Szafrańskiego znajdują się bądź znajdowały się materiały, o których tutaj mówimy. Nasi informatorzy mówią o tym, że na podstawie teczki postępowania sprawdzającego powstała notatka, jakiś rodzaj wyciągu informacji, co można na Karola Nawrockiego »odgrzać«”, bajdurzył znany z opowiadania fantasmagorii Sławomir Cenckiewicz w TV Republika.

Politycy partii Jarosława Kaczyńskiego twierdzą, że o sprawie mieszkania wiedziała ABW, bo Nawrocki w 2021 r., obejmując stołek prezesa IPN, przeszedł postępowanie sprawdzające dopuszczające do tajemnic państwowych. I niczego nagannego wówczas się nie dopatrzono. Jeśli rzeczywiście tak było, to mamy do czynienia z niesłychanym skandalem. Służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa zatuszowały przestępstwo, którego dopuścił się Nawrocki, bo inaczej nie można nazwać przejęcia mieszkania komunalnego od schorowanego i prawdopodobnie niczego nieświadomego człowieka.

Tajemnicze samobójstwo w ABW

W czasie gdy przyklepywano Nawrockiemu poświadczenie bezpieczeństwa, w ABW doszło do dramatycznego wydarzenia. Z czwartego piętra centrali agencji w Warszawie wypadł 45-letni mjr Michał M., szef Samodzielnej Sekcji Wsparcia Operacyjnego w Departamencie Ochrony Informacji Niejawnych. Zdaniem prokuratury Michał M. popełnił samobójstwo. Wiadomo, że oficer był w konflikcie z przełożonymi, którzy naciskali na niego, aby wydawał certyfikaty dostępu do informacji niejawnych osobom związanym z PiS, choć osoby te nie dawały rękojmi zachowania tajemnicy – np. prezesowi Orlenu Danielowi Obajtkowi. Były wójt Pcimia nie mógł dostać takiego dokumentu, bo wzbogacił się w niejasnych okolicznościach, utrzymywał kontakty z przestępcami i, jak wiadomo, zasiadał na ławie oskarżonych pod zarzutem współdziałania w zorganizowanej grupie przestępczej, oszustwa i przyjęcia łapówki za ustawienie przetargu.

Ponieważ mjr Michał M. nie godził się na wydawanie certyfikatów osobom, które prowadziły podejrzaną działalność, był represjonowany przez przełożonych. Represje te polegały na nieustannych kontrolach pracy oficera i jego podwładnych. Sprawa śmierci mjr. Michała M. została przez PiS zamieciona pod dywan. Nie wyjaśniono nacisków ani szykan przełożonych. Faktem jest za to, że dwa dni po tragedii ze stanowiskiem pożegnał się płk Radosław Żebrowski, szef Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Audytu ABW. Gdy sprawa przycichła, Żebrowski wrócił do służby na stołek wiceszefa ABW. Moi informatorzy twierdzą, że Mariusz Kamiński chciał w ten sposób nagrodzić lojalność usłużnego funkcjonariusza.

Czy mjr Michał M. był też przeciwny wydaniu certyfikatu dostępu do informacji niejawnych Karolowi Nawrockiemu, bo wiedział o przekręcie z mieszkaniem? Oficer popełnił samobójstwo 21 maja 2021 r., a Nawrocki został wybrany przez PiS na prezesa IPN tydzień później. Być może zbieżność dat to przypadek, ale by przeciąć wszelkie spekulacje, minister Tomasz Siemoniak powinien zarządzić audyt w tej sprawie, a wnioski upublicznić.

Szefem ABW był wówczas Krzysztof Wacławek, zaufany człowiek Mariusza Kamińskiego. Wacławek karierę zaczynał w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym, gdzie odegrał kluczową rolę w słynnej operacji „Krystyna” wymierzonej w Jolantę

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

„Przegląd” z nagrodą Ikar 2025

W trakcie uroczystości otwarcia Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie wręczono prestiżowe nagrody środowiska książki – Nagrodę Sezonu Wydawniczo-Księgarskiego Ikar. Uhonorowano ks. Adama Bonieckiego, wydawnictwo d2d.pl z Krakowa, wydawnictwo Literatura z Łodzi, Jerzego Kisielewskiego i nasz tygodnik.

„Przegląd” wyróżniono za „nieustanną obecność literatury na łamach pisma, za miejsce, w którym autorzy spotykają czytelników, za omówienia, recenzje, wywiady i fragmenty książek”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Bal na węglowym Titanicu

W Jastrzębiu-Zdroju, które na węglu wyrosło i z węgla miało żyć, już tylko 4 tys. mieszkańców zarabia na chleb w kopalniach

– Anna Hetman, nauczycielka, kobieta wykształcona, w bajki wierzyć nie powinna. Nawet w te, które sama wymyślała – piekli się emeryt z kopalni Borynia. – A nawijała, panie, i to serio, że przenicuje górnicze Jastrzębie-Zdrój na turystyczny raj, do którego zjeżdżać będzie reszta świata, żeby podziwiać… duchy. Duchy jastrzębskiej przeszłości.

Przez cały 2023 r. jastrzębianie nie zaznali spokoju. Czy mżył deszcz, czy dął wiatr, w trąby dęła orkiestra górnicza. Rozpruł się wór z imprezami ku czci, a magistrat, nie bacząc na 100-milionowy deficyt budżetu miasta, zafundował jastrzębskim noworodkom A.D. 2023 ciepłe kocyki i body z dedykacją, że są skarbem. Co to był za bal! Dęty i nadęty, jak na jubileusz 60-lecia górniczej sypialni przystało, choć w mieście, które na węglu wyrosło i z węgla żyć miało po wsze czasy, już tylko 4 tys. mieszkańców zarabia na chleb w kopalniach.

– Bal na węglowym Titanicu – kwituje sentencjonalnie, bo po drugim już kuflu piwa, emeryt z Boryni, który pół wieku temu (z żoną, podkreśla, i bajtlem w kołysce) pożegnał rodzinne zadupie na Lubelszczyźnie i jak tysiące podobnych mu „łapańców” z setek biedaprzysiółków przyjechał budować górniczą potęgę Jastrzębia-Zdroju.

Miasto na węglu, kopalnie na aut

A na jastrzębski węgiel koksowy, o czym w aurze niedawnej fety warto przypomnieć, ostrzyła sobie zęby nie tylko ludowa ojczyzna. Już w połowie XIX w. baron Emil von Schlieben, a 40 lat później hrabia Heinrich Larisch w biznesowym duecie z firmą Westböhmische Gesellschaft instalowali na okolicznych polach badawcze wiertnie. Schlieben dokręcił się tylko do źródeł solanki, na których niejaki Felix Silvius Ferdinand von Königsdorff zbudował kurort swojego imienia – Bad Königsdorff-Jastrzemb (późniejsze, już pod polskim zarządem, Uzdrowisko Jastrzębie). Jeszcze mniej fartu mieli Larisch & WG. W 1903 r. wybuch metanu widowiskowo zmiótł ich wiertnię, a potężny słup ognia przez kilka nocy nie pozwalał zasnąć mieszkańcom. Trzy lata później, kiedy metan wysadził w powietrze kolejną wieżę wiertniczą, Larisch i spółka wywiesili białą flagę.

W 1951 r., 100 lat po eksperymencie von Schliebena, na polach okalających zdrojową osadę po raz kolejny zainstalowały się ekipy wiertnicze. W kontrze do poprzedników nie szukały węgla, bo jego zaleganie nie budziło już wątpliwości, a technika górnicza na tyle okiełznała wybuchową naturę metanu, że złoża uznano za bezpieczne do eksploatacji – najnowsze wiercenia miały określić zasobność pokładów i przesądzić o miejscu budowy kopalń. A plany były ambitne, niczym przekop Mierzei Wiślanej i CPK razem wzięte. W ciągu 25 lat, zakładali węglowi planiści, w rejonie miało fedrować 27 kopalń, przewidywano też, że Jastrzębie-Zdrój jako górniczą sypialnię zasiedli 200 tys. mieszkańców. Łącznie z przyległymi gminami, gdzie również planowano budowę blokowisk dla górników, jastrzębska metropolia miała liczyć 400 tys. dusz.

– Zajechałem kiedyś na jeden z odwiertów – opowiadał mi 30 lat później doc. dr Józef Paździora, szef Głównego Instytutu Górnictwa, który nadzorował pracę wiertaczy – a tam cała ekipa leżała pokotem narąbana jak helikoptery. Przewiercili trzymetrowy pokład węglowy i nawet go nie zauważyli. Efekt jest taki, że górniczą sypialnię zbudowano na najgrubszych pokładach, a kopalnie tam, gdzie złoża są już mniej zasobne. Dziś opłacałoby się wyburzyć miasto, by wybrać zalegający pod nim węgiel.

Alkoholowe ciągoty wiertaczy trochę w planach namieszały. Na węglu stanęło miasto, ale nie bądźmy drobiazgowi. W dzień św. Barbary 1962 r. z podziemi kopalni Jastrzębie wyjechał pierwszy wagonik z węglem. A potem było już z górki. W 1965 r. z fedrunkiem ruszyła kopalnia Moszczenica

Józef Romanowski jest dziennikarzem prasy regionalnej, czasopism branży wydobywczej (górnictwo węgla, miedzi, siarki) i okazjonalnie tygodników o zasięgu krajowym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj Wywiady

Kończy się obecny kształt lewicy

Ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy gra zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg

Robert Kwiatkowski – były prezes Telewizji Polskiej SA, były poseł SLD, członek Rady Mediów Narodowych

Jak ocenia pan kampanię?
– Na razie jest zaskakująco przewidywalna. Przy wszystkich jej zakrętach i wybojach zmierza w tę samą stronę, do czego przyzwyczailiśmy się przez ostatnie 20 lat.

To znaczy, że w drugiej turze spotka się PO-PiS, przedstawiciele obozu postsolidarnościowego. Z jednej strony PiS, z drugiej strony Platforma czy szerzej Koalicja Obywatelska. A wynik jest niepewny. Chociaż sondaże wskazują na większe szanse Trzaskowskiego.

W sondaże pan średnio wierzy.
– Właśnie zakończyła się pierwsza tura powtórzonych wyborów w Rumunii. I okazuje się, że nie doszacowano wyniku kandydata prawicowego. Sondaże podawały, że dostanie trochę ponad 30%, a dostał ponad 40%. To jest przepaść! A przecież sondażownie i metodologie mniej więcej są te same i w Rumunii, i w Polsce.

Na pewno bez poparcia lewicowego elektoratu Trzaskowski nie ma szans, by wygrać te wybory.
– Najpierw musimy zdefiniować pojęcie lewicowego elektoratu. Opieram się na badaniach CBOS, który dzieli elektoraty ze względu na autoidentyfikację. Ludzie sami mówią, za kogo się uważają, czy za lewicę, czy za prawicę, czy centrum. Z tych badań wynika, że Koalicja Obywatelska, zwłaszcza Rafał Trzaskowski, zagospodarowuje zawsze dobrze ponad połowę elektoratu lewicowego. I znaczną część centrum. Kiedy więc mówimy o wyborcach lewicowych, to ich większość utożsamia się – i robi to od wielu lat – i z Koalicją Obywatelską, i z Trzaskowskim. Wyborcy lewicowi już w tej chwili stanowią chyba największy segment wyborców Trzaskowskiego.

Mamy troje kandydatów lewicowych. Wiemy, że większość elektoratu lewicowego już jest zajęta przez tego największego, czwartego. W takim razie po co ta trójka startuje?
– To już zupełnie inna historia. Tutaj, po pierwsze, w grę wchodzi wieczna tęsknota do rozbicia PO-PiS, by pojawił się ten trzeci. Jeśli jednak miałby się pojawić jakikolwiek trzeci, to w tych wyborach największe na to szanse miał kandydat radykalnie prawicowej, konfederackiej strony. Ale, zwłaszcza po Końskich, wszystko wróciło do normy. Tak na marginesie, widać, po co było zaproszenie do debaty wystosowane przez Trzaskowskiego pod adresem Nawrockiego, prawda?

Żeby było jak zawsze.
– Po drugie, start wspomnianej trójki kandydatów to przygrywka do tego, co będzie się działo w wyborach parlamentarnych. To batalia o miejsce w koalicji rządowej. Dlatego istotne jest, jaki wynik będzie miała Magdalena Biejat, zwłaszcza w zestawieniu z Szymonem Hołownią. Po trzecie, to jest gra o przyszłość lewicy. Bo ewidentnie na nowe otwarcie na lewicy grają zarówno Joanna Senyszyn, jak i Adrian Zandberg. Był jeszcze jeden kandydat lewicowy, Piotr Szumlewicz ze Związkowej Alternatywy, który też nie krył aspiracji na nowe otwarcie i udział w nim.

To poważna gra?
– Tak. Przecież widać, że formuła Nowej Lewicy, jeśli już się nie wyczerpała, to jest tego bliska. Strategiczne fundamenty Nowej Lewicy, to znaczy połączenie SLD z Wiosną i jedność w ramach klubu parlamentarnego, okazały się niewypałem. Tak zwane połączenie SLD z Wiosną spowodowało wojnę domową wewnątrz SLD i rozwalenie jego struktur.

To było w 2021 r., w poprzedniej kadencji Sejmu.
– A w tej kadencji mieliśmy rozbicie klubu parlamentarnego i wyjście partii Razem. W konsekwencji nastąpiło i jej rozbicie, bo część parlamentarzystów i parlamentarzystek Razem pozostała w ramach klubu Lewicy.

Ale to już mały klub, liczy 21 posłów.
– Mamy więc ewidentnie kryzys strukturalny, na który nakłada się kryzys polityczno-wizerunkowy, bo poza pewnymi sukcesami o charakterze personalnym coraz trudniej jest politykom Nowej Lewicy odpowiedzieć na pytanie: co załatwili, co z ich sztandarowych postulatów udało się przeforsować? Niewiele. Są oczywiście takie rodzynki jak renta wdowia czy wolne wigilie, ale to trochę mało, jeśli pamiętamy, że sprawy związane ze związkami partnerskimi, prawami kobiet czy depenalizacją aborcji utknęły w martwym punkcie i nic nie wskazuje na to, żeby mogły ruszyć dalej.

Lewica, mimo że weszła

r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Biedni czy bogaci?

Łączny majątek setki najbogatszych Polaków to 315 mld zł. 438 tys. osób pobiera tzw. groszowe emerytury, czyli przeciętnie 1200 zł miesięcznie

Łączny majątek setki najbogatszych Polaków to 315 mld zł. W ostatnich latach rośnie on szybciej niż PKB – średnio o 10% rocznie. Z drugiej strony minimalna emerytura wynosi 1878,91 zł. Jednocześnie 438 tys. osób pobiera tzw. groszowe emerytury, czyli przeciętnie 1200 zł miesięcznie. Dwójka rekordzistów otrzymuje „świadczenia” w wysokości… 2 groszy! Pytanie „Jak żyć, panie premierze?” jest w ich sytuacji jak najbardziej zasadne. Nic dziwnego, że wielu rodaków jest przekonanych, że jesteśmy biedni. Istnieje jednak wiele przesłanek świadczących o tym, że nigdy w przeszłości nie byliśmy tak bogaci jak dziś. Czy w tej kwestii prawda leży pośrodku? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.

Wielki skok

Mało kto wie, że nasz PKB w latach 1990-2020 zwiększył się o 857% i był to drugi w tym okresie najwyższy wzrost na świecie – zaraz po Chinach! Mogło być jeszcze lepiej, gdyby konsekwentnie realizowano „Strategię dla Polski” autorstwa prof. Grzegorza Kołodki, ministra finansów w latach 1994-1997. Wzrost PKB wyniósł w tych latach: 5,2% w 1994 r., 7,0% w 1995 r., 6,0% w 1996 r. oraz 6,8% w 1997 r. Łącznie – 24,8%. Nikomu nie udało się powtórzyć tego wyniku.

Po przegranych przez SLD wyborach w roku 1997, przejęciu władzy przez AWS i Unię Wolności, ministrem finansów został prof. Leszek Balcerowicz, który tak skutecznie schłodził gospodarkę, że cztery lata później nasz PKB wzrósł o nikczemne 1,1%, za to bezrobocie zbliżyło się do 16%. Na szczęście żaden późniejszy rząd nie powtórzył tych szaleństw.

W latach 2001-2024 rozwijaliśmy się średnio w tempie 4% PKB rocznie. Rekordowo wysokie bezrobocie – 20,7% osiągnęliśmy w 2003 r., potem zaczął się spadek i w roku 2024 było to 5%. Według Eurostatu w kwietniu br. bezrobocie w Polsce wyniosło 2,7%, co okazało się drugim najniższym wynikiem w UE.

Jakie były przyczyny tak spektakularnych wyników? Przede wszystkim wejście Polski do NATO i Unii Europejskiej – oznaczało stabilność tak polityczną, jak i gospodarczą. Przyjęcie naszego kraju do Unii otworzyło rynki bogatszych od nas państw na towary i usługi „made in Poland”. Przyciągnęło też inwestorów skuszonych niskimi podatkami oraz wykwalifikowaną i zdyscyplinowaną siłą roboczą. Polska stała się poważnym producentem telewizorów, sprzętu AGD i części dla przemysłu motoryzacyjnego. Dziś jesteśmy dla Niemiec większym partnerem handlowym niż Chiny. Polskie firmy transportowe zdominowały rynek unijny. Eksport produktów rolnych rósł rocznie w tempie ok. 10%, a spółdzielnie mleczarskie, takie jak Mlekpol czy Mlekovita, przetwarzają rocznie więcej mleka niż Grecja i Bułgaria.

Setki tysięcy rodaków wyjechało w poszukiwaniu pracy oraz lepszych warunków życia do Wielkiej Brytanii, Niemiec, Francji, Norwegii czy Islandii. Rocznie przekazują do kraju od 18 do 20 mld zł. Pieniądze te przekładają się na wzrost dochodów gospodarstw domowych, zwiększając ich konsumpcję i poziom życia. W sferze makroekonomicznej transfery te ograniczają deficyt na rachunku bieżącym i znacząco poprawiają bilans płatniczy kraju.

Ogromne znaczenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Stopy, najlepsze przyjaciółki Gosi

Ich obrazy powstają inaczej, ale nie są inne. Malarstwo daje im wiele, jest źródłem niezależności

Zdjęcia – w tym jedno poruszające. Przejęta mama unosi w górę małe dziecko. Częsty obrazek, ktoś powie. Tyle że ta mama leży, ręce ma bezwładne, a maleństwo jest czule obejmowane stopami i unoszone wysoko nogami. Justynka, dziś nastolatka, bardzo lubi to zdjęcie.

Stopy w życiu Małgorzaty Waszkiewicz z Włocławka są jej wielkimi przyjaciółkami. Zastępują dłonie, mają wiele więcej do zrobienia i do wytrzymania niż stopy w pełni sprawnego człowieka. – Wierzę, że jak coś jest nam zabrane, to Pan Bóg daje nam coś w zamian. W moim przypadku są to stopy. Pracuję obiema, choć nie ukrywam, że prawa jest nieco sprawniejsza. Życie mnie zmusiło, by ręce zastąpić nogami. Tak, stopy są moimi przyjaciółkami i staram się ich nie przeciążać, choć nie zawsze mi się to udaje, bo w domu ciągle jest coś do zrobienia. Na przykład dziś czuję, że trochę je nadwyrężyłam pracami domowymi i mnie bolą. No cóż, kiedy ręce są bardzo leniwe, to coś musi za nie robotę odwalać – śmieje się Małgosia. A potrafi śmiać się serdecznie. Uśmiechem zjednuje natychmiast. Tak było z jej mężem – zaczarował go uśmiech dziewczyny, samotnej, zmagającej się z nieposłusznymi rękami przy stoliku w sanatorium w Zakopanem.

Sens leniwych rąk

– Odkurzanie, mycie, pastowanie podłóg, prasowanie i inne rzeczy są w rękach, a raczej w nogach Gosi. Kto by pomyślał, że wszystko to można wykonywać stopami. Ale to jeszcze nic w porównaniu z szyciem igłą i obcinaniem mi włosów maszynką – wylicza Dariusz Waszkiewicz, od 18 lat mąż Małgosi. Darek, postawny mężczyzna o ciepłym głosie, niedowidzący, zajmuje się kuchnią. Nauczył się gotować, mówi, że jest „podmiotem wykonawczym”, a głową kuchennych operacji wciąż jest raczej Gosia.

W wyniku porażenia mózgowego ma ona całkowity niedowład kończyn górnych i uszkodzenie mowy. Trzeba się nieco wsłuchać, by rozpoznać jej mowę – ta przeszkoda w porozumieniu jest do pokonania. Pisze pięknym językiem wiersze, opowiadania i zwykłe mejle. W opowiadaniu o ich wspólnym życiu Darek przyznaje: „Pamiętam też swoje obawy co do codziennych czynności wykonywanych przy Gosi. Jak ubrać, by nie sprawić bólu. Wiedziałem jednak, że muszę się tego nauczyć, gdyż bardzo mi zależało na tym, byśmy byli razem. Przy ubieraniu Gosia czasem żartowała, mówiąc: »Dareczku bądź mężczyzną i pokaż tym moim rękom, kto tu rządzi, a jak zostaną trochę pokiereszowane, to przynajmniej będą mieć nauczkę za swoje lenistwo«. Prawdą jest to, że gdy człowiek tylko chce, to może wszystko. W krótkim czasie nauczyłem się, jak karmić, jak ubierać, by nie zrobić krzywdy. Małgosia dawała mi wskazówki, a ja postępowałem według nich”.

Gosia, Gośka, bo tak lubi, by do niej mówić, jest malarką z 27-letnim stażem, członkinią organizacji Artystów Malujących Ustami i Nogami (AMUN), zrzeszonymi w Wydawnictwie Amun. Maluje stopami. Chyba każdy spotkał się z pracami tych artystów, z wysyłanymi pod domowe adresy pocztówkami czy kalendarzami. AMUN istnieje i pomaga w rozwijaniu artystycznych pasji, w odnajdywaniu sensu życia ludziom, którym los odebrał sprawność fizyczną przy urodzeniu lub z powodu wypadku. Wspiera także niepełnosprawnych artystów stypendiami, co ma ogromne znaczenie. Każda historia jest inna, każda też pokazuje, że można odnaleźć źródło siły w innych ludziach, także tych z podobnymi problemami, ale i w sztuce, w malowaniu.

Radość i duma z córeczki i męża, rodzinne szczęście, dom pełen życzliwości, pomaganie innym to piękna strona życia Gosi. Tu nie ma miejsca na skargi – ani ona, ani jej koledzy artyści, często w pełni zależni od innych osób, nie utyskują. Ból, niemoc wobec stanu swojego ciała przerabiają w sobie, z bliskimi, każdy na swój sposób. Na zewnątrz pokazują oblicza siłaczy – z godnością i humorem. Oczekują partnerstwa.

Ale wiersze Gosi to już inny świat. Wierzy, że za „włożeniem tej duszy w ciało niedoskonałe, które stało się jej więzieniem”, za niesamodzielnym życiem stoi jakiś boski plan. Wiara jest dla niej i jej bliskich bardzo ważna. Kiedy pisze: „Ja, niewinne dziecko przytłoczone ciężarem, patrzyłam z rozpaczą na swoje ręce, szukałam słów w zaciśniętych ustach, brak wolności puchł w zamkniętym ciele”, pyta: „Boże, dlaczego ja?”. Nie ma odpowiedzi. „Zaciskałam zęby i szłam dalej, uśmiechem zakrywałam wewnętrzną walkę, słyszałam jadowite słowa, nie dasz rady, marzenia nie są dla ciebie, płakałam, moje oczy też mają łzy ciężkie jak kamienie”.

W świecie AMUN

Wielką pasją Gosi jest malarstwo. Nawet mąż często ma wrażenie, że w czasie malowania Gosia jest w zupełnie innym świecie. – W świecie bez zła i cierpienia. Widzę też, jakie skupienie towarzyszy jej podczas malowania. Zapytałem kiedyś, który obraz jest najbliższy jej sercu, odpowiedziała, że nie ma takiego, każdy jest dla niej niezmiernie ważny, bo każdy zawiera cząstkę jej samej.

Najpierw w Vaduz w Liechtensteinie w 1956 r. powstał Światowy Związek Artystów Malujących Ustami i Nogami (VDMFK), w 1993 r. powstał jego polski odpowiednik, Wydawnictwo Amun w Raciborzu. – Dziewiątka naszych artystów już należała wtedy do Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami, a ja dostałam propozycję, by się zająć tym tematem i artystami – mówi Dorota Bakaj, dyrektorka wydawnictwa, która swobodnie mówiła po niemiecku i angielsku w latach 90., co nie było jak dziś codziennością – mogła się kontaktować bezpośrednio ze związkiem w Liechtensteinie. – Przewinęło się przez AMUN ponad 40 artystów. Niestety, podczas pandemii kilku pożegnaliśmy – wspomina.

Przychodzą nowi artyści, rodzice zgłaszają dzieci urodzone bez rąk czy przez jakiś wypadek ich pozbawione. Chcą, by czegoś dla siebie próbowały. Co roku AMUN organizuje spotkania, plenery malarskie, wkrótce w czerwcu w Zakopanem

b.dzon@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.