Notes dyplomatyczny

Powrót na stronę główną
Aktualne Notes dyplomatyczny

Nasze zasoby w USA

Szum był przez chwilę, potem ucichł. Chodzi o zakup sprzed pół roku, kiedy ogłoszono, że MSZ nabyło budynek w Waszyngtonie, który przeznaczy na siedzibę ambasady RP.

Skąd ów szum? Bo mało kto takiego ruchu się spodziewał, przywykliśmy już do szacownej ambasady w Waszyngtonie, starego budynku, jeszcze sprzed I wojny światowej. Zakupił go w roku 1919 pierwszy poseł RP w Stanach Zjednoczonych, książę Kazimierz Lubomirski, za 160 tys. dol. i przekazał Polsce. Wówczas była to wspaniała ambasada, położona w znakomitym miejscu, w dzielnicy rządowej.

Ale czasy się zmieniają i dziś to okolica, z której wszyscy możni się wyprowadzają. Sprzedali swoje obiekty i wynieśli się m.in. sąsiadujący z nami Włosi.

Od kilku ładnych lat zastanawiano się, jak w tej sytuacji postąpi Polska. Czy będziemy czekać, aż dzielnica stanie na nogi i znów ambasada będzie w dobrym miejscu (a to może trwać i dziesiątki lat), czy kupimy coś nowego. Wyszedł wariant numer dwa. MSZ odkupiło od Johns Hopkins University siedmiopiętrowy budynek w dobrym punkcie Waszyngtonu. Będzie tam i ambasada, i konsulat, i attachat wojskowy.

Wszystko pod jednym dachem.

Ciekawa była suma, za jaką budynek kupiliśmy. Jak podał „Washington Business Journal”, budynek i działka mają wartość 42,5 mln dol., a Polska kupiła tę nieruchomość za połowę ceny, nieco ponad 20 mln dol. Skąd ta promocja? Potrzebne będą prace adaptacyjne. Nie tylko prosty remont budynku, ale coś więcej. A to będzie kosztowało. W tej chwili w MSZ nikt dokładnie nie wie ile. Nie wiadomo jeszcze, jaki będzie zakres prowadzonych tam robót. Wiceminister Henryka Mościcka-Dendys szacuje koszt adaptacji na przynajmniej 20-30 mln dol.

Sprawa ambasady w Waszyngtonie jest ilustracją szerszej prawidłowości, że dyplomacja to taka dziedzina, w której kupuje się w górce, a sprzedaje w dołku. Bo kupuje się siedzibę w reprezentacyjnej części miasta, a gdy ta część się degraduje – przychodzi sprzedać.

Choć są wyjątki. Na przykład sprawa budynku naszego przedstawicielstwa w Nowym Jorku. Kupiono go w 1947 r., mieści się w dobrej dzielnicy, ale ma zasadniczą wadę – daleko stamtąd do siedziby ONZ. Polska wynajęła więc siedzibę bliżej, w biurowcu, tak że na sesję ONZ można przejść pieszo. Z tym wynajmem, nawiasem mówiąc, były mało ciekawe historie – płaciliśmy za wynajętą powierzchnię, ale przez długie miesiące nic tam się nie działo.

A stary budynek, kamienica wciśnięta między inne? Na razie służy jako skład rzeczy niepotrzebnych. Czyli jest to najdroższy magazyn pod zarządem MSZ. Utrzymywać go w tej funkcji nie ma sensu – trzeba go więc albo sprzedać, albo zaadaptować do nowych potrzeb. Na przykład na rezydencję ambasadora przy ONZ. Są takie dyskusje, ale nic z nich nie wynika. Wiadomo, że za budynek Polska wzięłaby dobre pieniądze – bo jest świetnie położony. Ale sprzedawać go szkoda, więc co? Rezydencja? Niestety, kamienica podlega ochronie konserwatorskiej. Jeżeli zatem początkowo uważano, że da się ją zaadaptować do nowych funkcji za ok. 5 mln dol., to teraz suma ta może się okazać i cztery razy wyższa. A tych pieniędzy nie mamy. Może więc być i tak, że piękny budynek będzie stał, niszczał i straszył.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Wszystko już było

Narzekali starsi pracownicy MSZ, że nie warto zbyt długo w nim pracować, bo wszystko już było i wszystko się powtarza. Oto premier Tusk chciał błysnąć nową ideą i ogłosił, że Polska w świecie „jest szanowana i słuchana. Bez Polski nie da się ułożyć nic znaczącego w Europie. A w relacjach międzynarodowych dysponujemy kompetencjami na najwyższym światowym poziomie”. Co w tym nowego? W czasach Edwarda Gierka Polska funkcjonowała w świecie dyplomacji jako państwo wyjątkowe, wprawdzie wschodnie, ale otwarte na Zachód. I ratowała odprężenie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Pajęczyna

Rozmawiało trzech byłych ambasadorów przy kawie. Że są dwie szkoły określające, czym jest polityka zagraniczna. Jedna – że jest funkcją polityki wewnętrznej. Druga – że odbiciem sytuacji międzynarodowej. Obie słuszne – występując w Sejmie, minister Sikorski wołał: „Cała Polska naprzód!” i nie szczędził opozycji uszczypliwości. Opowiadając zaś o świecie, najczęściej powtarzał, jak wyliczył to jeden z naszych byłych ambasadorów, słowa: Europa (100 razy), Rosja (57), obrona (52), bezpieczeństwo (41). Pokazuje to sytuację, w której znalazły się Polska i nasz kontynent.

Jest jeszcze jedna prawidłowość – otóż kraje średniej wielkości nie mają co roztaczać wielkich planów i śnić o narzucaniu innym swoich wizji, bo to niemożliwe. Szczególnie w czasach, gdy siła i bomby liczą się najbardziej. Ważniejsze jest snucie pajęczyny wzajemnych zobowiązań.

To dlatego minister Sikorski podczas debaty nad polityką zagraniczną powtarzał: Europa, bezpieczeństwo… A nie powiedział ani słowa o tym, jaki Polska ma plan na zakończenie wojny rosyjsko-ukraińskiej. I słusznie, bo nie od Polski to zależy. A co do pajęczyny…

Wypominano mu (pisaliśmy o tym tydzień temu), że ostentacyjnie zlekceważył szczyt Trójmorza. Sikorski tłumaczył, że szczyt organizowała Kancelaria Prezydenta i niczego nie uzgadniała z MSZ – ani tematów posiedzenia, ani treści przedkładanych dokumentów. No, wiadomo, że w wizjach PiS Trójmorze miało być wielką strukturą, bastionem amerykańskich wpływów w Europie. Ale przecież każdy przytomny wie, że to były fantasmagorie, że nie dla Trumpa państwa uczestniczące w tym formacie chcą go utrzymywać.

Druga sieć to Wyszehrad, ale ona nie pracuje, gdyż Węgry mają inne plany. Za to rozwija się współpraca państw bałtyckich: Szwecji, Finlandii, Estonii, Łotwy i Litwy, tu nasza dyplomacja może popracować.

Trójkąt Weimarski? On z kolei jest na etapie odbudowy. Za czasów PiS to była uśpiona struktura, w ciągu ośmiu lat do spotkań na szczeblu ministrów spraw zagranicznych doszło cztery razy. Sikorski po półtora roku ministrowania spotkał się siedem razy. I to w czasie, kiedy zarówno we Francji, jak i w Niemczech mieliśmy zawirowania polityczne.

Po objęciu urzędu kanclerskiego przez Friedricha Merza spodziewajmy się ściślejszej współpracy polsko-niemieckiej. Przyszły szef jego dyplomacji był już w Polsce, obejrzał z Sikorskim mecz Legii Warszawa i przedyskutował plany wspólnych działań.

No i najważniejsza pajęczyna – Unia Europejska. 7 maja będzie miał miejsce w Warszawie nieformalny szczyt szefów dyplomacji państw unijnych, w formacie Gymnich. Ogólnie, jak mówił Sikorski, Polska w czasie prezydencji gości ponad 300 wydarzeń koordynacyjnych, eksperckich i kilkanaście konferencji tematycznych oscylujących głównie wokół sprawy bezpieczeństwa. MSZ w kalendarzu prezydencji zaplanowało 42 spotkania, z których odbyło się 27. Do tego dorzućmy polskie działania w Unii, głównie dotyczące obronności. Czy to dużo, czy mało?

Opozycja wołała, że to mrzonki, że Europa to gadulstwo, opieranie bezpieczeństwa na Niemczech, Francji i Wielkiej Brytanii nigdy się nie udało. Że tylko Ameryka! Sikorski odpowiadał, że stawiać na Trumpa, który chce się dogadać z Putinem, raczej jest naiwnością. Wracamy więc do tkania pajęczyn. Taki mamy wybór.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jak wygląda niezgoda

Jeżeli ktoś wątpił, że mieliśmy dwie polityki zagraniczne, zupełnie niezależne, idące obok siebie, to po wymianie uprzejmości między Andrzejem Dudą a Radosławem Sikorskim chyba tych wątpliwości się wyzbył. Pisaliśmy już o tym, że Duda ma swoich ambasadorów i ich uznaje, a „tuskowych” nie. Że gdy składa wizyty zagraniczne, pilnuje, aby ci „rządowi” trzymali się od niego z daleka. Stany Zjednoczone? Wszelkie kontakty utrzymuje swoimi kanałami i oficjalnie mówi, że Bogdan Klich, który kieruje ambasadą w Waszyngtonie, nie powinien

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Dyplomacja po polsku

Media wyzłośliwiają się z powodu opiewającego na sumę 1,2 tys. euro rachunku za wizytę Andrzeja Dudy w rzymskiej restauracji Vladimiro. Naigrawają się, gdyż sprawa przynosi kolejne odkrycia.

Najpierw śmieszkowano, że prezydent, który pod koniec marca złożył dwudniową wizytę we Włoszech, udał się do restauracji o takiej nazwie. Duda więc odpowiedział na platformie X: „Informuję wszystkich zainteresowanych, że w ogóle nie byliśmy w restauracji »Vladimiro« w Rzymie. Ten pan kłamie jak zwykle.

Taka prawda”. „Ten pan” to piszący o wizycie dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

Równocześnie portal wPolityce.pl oznajmił, że prezydent Andrzej Duda nie gościł we Vladimiro, z komentarzem: „Co wyjątkowo zastanawiające, kolację w tym miejscu proponował Ryszard Schnepf. Delegacja głowy państwa wybrała inny lokal”. Tytułem uzupełnienia: Schnepf to chargé d’affaires ambasady RP w Rzymie, a nie jest pełnym ambasadorem dlatego, że Duda odmówił podpisania mu nominacji.

Teraz akt drugi. Odgryzło się MSZ.

Rzecznik ministerstwa Paweł Wroński (były dziennikarz „GW”) przekazał, że „wbrew insynuacjom niektórych mediów chargé d’affaires w Rzymie, p. Ryszard Schnepf, nie miał wpływu na program wizyty oraz liczebność delegacji p. Prezydenta Andrzeja Dudy. Przedstawiciele ambasady nie brali udziału w żadnym spotkaniu na wyraźne życzenie Pana Prezydenta”.

Z kolei dziennikarz „GW” pokazał rachunek z restauracji – na 1,2 tys. euro. Od kogo go dostał? Chyba nie trzeba długo się zastanawiać. Najciekawsze jednak przed nami – otóż możemy na paragonie przeczytać, że jest to dopłata do rachunku uiszczonego wcześniej. Wystawiona na ambasadę RP przy Watykanie, którą kieruje ambasador Adam Kwiatkowski, wcześniej szef gabinetu prezydenta Dudy. Właśnie jego Radosław Sikorski wymienił w grupie siedmiu prezydenckich ambasadorów, których pozostanie na stanowiskach negocjował z nim Duda.

Pomińmy sprawę rachunku i tego, w jaki sposób wypłynął – chwały to obecnemu MSZ nie przynosi. Pomińmy przepychanki, kto mówi prawdę, a kto nie. Najistotniejsza w tym wszystkim jest informacja, że polskie ambasady funkcjonują jak partyjne placówki. Że Duda pojechał do Włoch i bardzo pilnował, aby ludzie z „wrogiej” ambasady w ogóle z nim się nie zadawali, a cały plan wizyty złożył w ręce „swojej” ambasady. To patologia. Ale to też wyjaśnia, dlaczego Duda tak walczy o ambasadorów. Bo traktuje ich jak swoich partyjnych urzędników, a nie reprezentantów Rzeczypospolitej. Schnepfa zaś uważa za wroga, który tylko czyha na jego potknięcia. Ba – jak pokazuje wpis portalu wPolityce.pl – wręcz te potknięcia aranżuje.

Takie są jego cele.

Ta patologia jest zresztą szersza. Dotyczy i innych placówek, na których są ludzie PO i ludzie PiS – mają oni swoje kanały kontaktów i swoje tzw. umocowania. Po co? Żeby służyć własnej partii (w razie potrzeby). Kwiatkowski służył w Rzymie, w Nowym Jorku służy Szczerski. Swego czasu w Strasburgu zastępczyni ambasadora załatwiła w Radzie Europy list w sprawie immunitetu Romanowskiego. I tak to się kręci.

Podobnie jest w innych resortach, podobnie w mediach… Smutne to bardzo. Ale tak wygląda Polska i mało co wskazuje, że kiedykolwiek to się zmieni.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Sposób na Dudę

Ciekawe rzeczy ujawnił minister Sikorski na temat umów dotyczących ambasadorów, które zawierał z prezydentem Andrzejem Dudą. Otóż powiedział, że zawarł trzy takie umowy. „Dotrzymałem ich z nawiązką – zaznaczył. – Ludzie pana prezydenta są ambasadorami w Nowym Jorku, Londynie, Kanadzie, Paryżu, Bukareszcie, Watykanie i Pekinie. A pan prezydent pierwotnie prosił o czterech. Wszystkie trzy umowy nie zostały przez pana prezydenta dotrzymane, więc ja będę prosił w najbliższych dniach na piśmie, aby prezydent już zechciał się wstrzymać od realizacji moich wniosków. Będę je wycofywał”.

No i teraz zaczęły się spekulacje. Po pierwsze, kadencja prezydenta Dudy upływa 6 sierpnia. Czyli za cztery miesiące. W tym jeden wakacyjny. Faktycznie nie ma zatem sensu boksować się z Dudą o cokolwiek – ani o kogokolwiek – bo czas biegnie nieubłaganie.

Po drugie, jeśli chodzi o bój polityczny, kwestia jest rozstrzygnięta. Sprawę ambasadorskich nominacji Duda przegrał – a to dlatego, że odmawiał ich podpisania wszystkim kandydatom Sikorskiego. Także tym, którym wcześniej nominacje podpisywał, gdy jechali na inną placówkę. Nie wykorzystał sytuacji, nie mówił: lepszym podpiszę, gorszym nie. Jego opór został więc uznany za złośliwy i bezrefleksyjny.

I jest jeszcze po trzecie. Otóż Sikorski wymienił siedem placówek kierowanych przez ludzi, o których pozostanie

Duda zabiegał. Miesiącami nikt ich nie ruszał, w imię nadziei Sikorskiego, że jakoś z prezydentem się dogada. Jeżeli jednak umowy nie ma, to i tych siedmiu traci Dudową ochronę. Czyli ich los jest już tylko w rękach Sikorskiego.

Chyba najlepiej zrozumiał to Jakub Kumoch, od września 2023 r. ambasador w Pekinie, a wcześniej szef Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta. Przyuważono go, jak się wdzięczył do Sikorskiego, co zrozumiałe, bo w Pekinie jest dopiero półtora roku, więc ma o co zabiegać. Ale Duda dowiedział się o tym i miał mówić, że już mu nie ufa…

Inna sytuacja jest z Krzysztofem Szczerskim, który ambasadorem przy ONZ jest od czerwca 2021 r., mijają mu zatem cztery lata przebywania na placówce i w zasadzie powinien zjeżdżać do kraju. Zwłaszcza że Andrzej Duda do ONZ już nie pojedzie.

A Londyn, Paryż i Ottawa? Tam ambasadorami od trzech lat są Piotr Wilczek, Jan Emeryk Rościszewski i Witold Dzielski. Z tego grona najbliższy Dudzie jest Witold Dzielski, który przez siedem lat był w Kancelarii Prezydenta dyrektorem Biura Polityki Międzynarodowej. Pewnie więc latem wróci z Kanady. Podobny los wróżony jest Adamowi Kwiatkowskiemu, ambasadorowi w Watykanie, który był sekretarzem stanu w kancelarii Dudy, a wcześniej zakładał Ruch Społeczny im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

A Paweł Soloch, od sierpnia 2023 r. ambasador w Rumunii, wcześniej szef BBN? Jego pozycja też wisi na włosku.

W historii MSZ deale były różne – miejsce znajdowali tam sobie ludzie różnych opcji i różni politycy. Z reguły na zasadzie dżentelmeńskich umów. Duda na żadną z takich umów się nie zdecydował, ba, nie zdecydował się nawet na jakąkolwiek grę polityczną. Za parę chwil napinania się oddał ludzi, którzy mu zaufali.

PS Wygląda na to, że prezydent poniewczasie swój błąd zrozumiał. Po twardych słowach Sikorskiego podpisał 18 nominacji ambasadorskich (Klicha ani Schnepfa w tej grupie nie ma…) i zapowiada, że podpisze kolejne. U swoich stracił nimb twardziela, dla PO jest miękiszonem. Tak to wychodzi, jak się nie ma głowy do polityki.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Zawód wysokiego ryzyka

Wiceminister Andrzej Szejna został wysłany na urlop i nie wiadomo, czy z niego wróci. Pisaliśmy o tym tydzień temu. Najpierw w MSZ była stuprocentowa pewność, że po informacjach o problemach z rozliczeniem kilometrówek, ale też z chorobą alkoholową, skoro obydwie sprawy są dla Szejny dyskwalifikujące, Sikorski pozbędzie się go z ministerstwa. Ale minęło kilka dni i nic. Wygrała wtedy opinia, że to świadome działanie – Szejna w każdej wypowiedzi chwalił swojego ministra, więc po co ten miałby go z MSZ wypychać? I wydawało się, że przejdzie to w stan przeczekania, ale zareagował premier.

Nawiasem mówiąc, fakt, że sprawa choroby alkoholowej raczej w MSZ nie wzbudziła wielkiego oburzenia, ma swoje uzasadnienie. W tym resorcie dostęp do alkoholu zawsze był łatwy. Na placówkach – sklepy wolnocłowe oferowały trunki po atrakcyjnych cenach. W centrali – każdy ambasador, gdy przyjeżdżał, wręczał dyrektorom, z którymi współpracował, butelkę miejscowego specjału. Do tego dochodzą spotkania, przyjęcia, degustacje… Okazji bywa aż nadto. Wątroba musi się poświęcać dla ojczyzny.

To jest zresztą specyfika tego zawodu. Na przykład Niemcy wyliczyli, że problemy alkoholowe dotyczą 20% ich dyplomatów. Czy polscy są gorsi?

Opowiadane są więc historie o ambasadorach alkoholikach, którzy potrafili zamykać się w gabinecie na cały dzień. Gorzej, gdy takiemu „nieuważnemu” dyplomacie przyszło wybrać się poza mury ambasady bądź konsulatu…

W 2010 r. ambasador RP w Serbii Andrzej Jasionowski miał wypadek na autostradzie. Jechał subaru na dyplomatycznych numerach z prędkością ponad 100 km/godz., stracił panowanie nad pojazdem, zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się kolejno z trzema samochodami. Serbski portal Blick podał, że „według naocznych świadków ambasador był pod widocznym wpływem alkoholu”. On sam później tłumaczył, że był trzeźwy, ale w wyniku uderzenia stracił przytomność.

Wątpliwości nie było w Vancouver. Tam polski konsul generalny Tomasz Lis, jadąc czarnym volvo i będąc pod wpływem alkoholu, uderzył w samochód straży pożarnej. I pojechał dalej. Ale zbyt daleko nie odjechał, może kilkaset metrów, bo utknął w ulicznym korku. Strażacy go dogonili i zatrzymali. Konsul dobrowolnie oddał się w ręce policji. Tłumaczył, iż wypił, ponieważ był zasmucony informacją, że policjanci, którzy rok temu porazili paralizatorem Polaka Roberta Dziekańskiego, nie odpowiedzą za jego śmierć.

Inaczej tłumaczył się Witold Misiak, polski dyplomata w Mińsku, gdy Białorusini nagrali go pijanego w restauracji, a film wyemitowali najpierw w internecie, a potem w telewizji. Misiak – odpowiedzialny w ambasadzie za bezpieczeństwo – mówił, że do kieliszka coś mu dosypano.

Ale i tak najpiękniejsze jest tłumaczenie pracownika naszego konsulatu w Kaliningradzie, którego zatrzymano (w Polsce na szczęście!), kiedy pijany prowadził samochód. Pytany, dlaczego to zrobił, odparł: „Życie jest życiem”.

Choć ta refleksja mocno konkuruje z toastem, który miał wznieść w roku 2012 r. Radosław Sikorski na spotkaniu ambasadorów w Warszawie (media o tym pisały): „A kto nie pije…” Na resztę słów litościwie spuśćmy zasłonę milczenia.  To podobno miał być dowcip. Nie wyszedł.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Trzy dziwne historie

Ja’akow Liwne, ambasador Izraela w Polsce, opuszcza nasz kraj, wraca do pracy w swojej centrali. Będzie w niej wicedyrektorem generalnym odpowiedzialnym za politykę publiczną, czyli m.in. za politykę kulturalną, a także za walkę z przejawami antysemityzmu na świecie. Może będzie mu się to udawało, może nie… W każdym razie warto odnotować jego wyjazd, bo w historii stosunków polsko-izraelskich nie było ambasadora tak agresywnego i tak mało empatycznego, wywołującego konflikty, zamiast je łagodzić. To, co zbudował Szewach Weiss, zostało zrujnowane z nawiązką.

Po serii wystąpień ambasadora za jego wyrzuceniem z Polski opowiedziało się w sondażu dla „Rzeczpospolitej” 35% ankietowanych. Swoją „formę” Liwne potwierdził w pożegnalnym wywiadzie, w którym był m.in. pytany o to, co sądzi o sformułowaniu „polskie obozy śmierci”. „Spędził pan tu trzy lata. Czy rozumie pan teraz oburzenie Polaków, gdy światowi przywódcy lub media piszą o »polskich obozach śmierci«?”, pytał dziennikarz TVN 24. A on opowiadał na okrągło, że nigdy nie użył tego określenia. Poza tym „media piszą różne rzeczy o Polsce, o Stanach Zjednoczonych, o Izraelu. Myślę, że trzeba trzymać się faktów. Dobierać ostrożnie słowa”.

Liwne w ciągu tych trzech lat spędzonych w Polsce był wielokrotnie wzywany na dywanik do MSZ. Pytany o to odpowiedział, że to dobrze, bo dzięki temu można porozmawiać i lepiej się zrozumieć. Wypada więc stwierdzić, że po wizytach w MSZ i trzyletnim pobycie w naszym kraju niewiele zrozumiał. I dobrze, że wyjeżdża. Nawiasem mówiąc, w samą porę, bo do Warszawy zjechać ma niebawem nowy ambasador USA Tom Rose. Jakby byli we dwóch…

Wiadomość z innego gabinetu: wiceminister Andrzej Szejna z Nowej Lewicy nie ma dobrej passy. Opisano go w mediach jako człowieka fałszującego na potęgę sejmowe kilometrówki i funkcjonującego na stałym rauszu, z chuchem jak gorzelnia. Zaraz po tych publikacjach poszła plotka, że minister Sikorski będzie chciał go wymienić na innego polityka lewicy. Bo kilometrówki rażą w Polsce, a gorzelnia… Jedynym departamentem, który Szejna w MSZ nadzoruje, jest Departament Afryki i Bliskiego Wschodu. A w Arabii Saudyjskiej i w Iranie akurat ta słabość nie jest dobrze widziana.

Co dalej zatem? Spekulacje ucięto szybko. Bo Bliski Wschód Bliskim Wschodem, ale nie ma w MSZ wiceministra, który w wywiadach w co drugim zdaniu tak podkreślałby geniusz ministra Sikorskiego i jego trafną politykę. Po co więc wprowadzać chaos, skoro ma się tak miłego podwładnego, który we wszystkim się słucha, nawet w takiej kwestii, jakie sekretarki mają u niego pracować? A szczytem jego aktywności jest przyjmowanie w MSZ delegacji z województwa świętokrzyskiego…

I jeszcze jedna zabawna informacja. Prezydent Andrzej Duda zaproponował Sikorskiemu wymianę – żeby ambasador przy ONZ Krzysztof Szczerski zamienił się miejscami z chargé d’affaires ambasady w Waszyngtonie Bogdanem Klichem. Wtedy Duda podpisze nominacje ambasadorskie. Czyżby uważał, że Tusk i Sikorski są już u Trumpa tak zmiażdżeni, że tylko były szef prezydenckiej kancelarii jako ambasador w USA ich uratuje? A może po prostu wie, że po 1 czerwca Szczerski pożegna się z placówką i z MSZ, więc chce pokazać, że walczy o niego do końca?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Piękne kobiety chcą do Polski

Kilka słów o sztuce wydawania wiz. W czasach PiS rozwinęła się ona w sposób szczególny.

Po pierwsze, Polska straciła wpływ na to, kto o naszą wizę może się starać. Decydowały o tym firmy zewnętrzne, które przejęły kontrolę nad kolejkami chętnych. Ci, którzy firmom zapłacili, mogli w tej kolejce przesuwać się do przodu, inni tej szansy nie mieli.

Po drugie, wprowadzono system poleceń – słano je z Warszawy konsulom, by przyznawali wizy osobom wskazanym przez centralę. Teraz okazuje się, że był to mechanizm korupcyjny…

Po trzecie, kierownictwo MSZ oszalało na punkcie wydawania wiz. W latach 2020-2023 Polska wydała 47% wszystkich wiz wydanych w strefie Schengen. I zapowiadano, że ich liczba jeszcze się zwiększy. Miało temu służyć powołanie centrum wizowego w Łodzi, w którym planowano zatrudnić 160 osób i wydawać 400 tys. wiz rocznie – z pominięciem konsulów, co z dumą zapowiadał ówczesny szef MSZ Zbigniew Rau.

Teraz mamy ruch w drugą stronę. Firmy zewnętrzne zostały wyproszone, decyzje wizowe to znów domena konsula i ogólnie jest nacisk na mniejszą liczbę wiz, co w MSZ określa się pięknym sformułowaniem:

„Odzyskujemy kontrolę nad procesem wydawania wiz”. Można się wzruszyć…

Ale w historii MSZ to nic nowego. Były bowiem czasy, kiedy wiz przyznawaliśmy jak na lekarstwo i każdy konsul miał w centrali łatwiej, jeśli odmówił wizy, niż jak ją przyznał. Na tej podstawie był oceniany. A to skutkowało różnymi historiami…

W ministerstwie popularne są wspomnienia dyplomatyczne Jacka Perlina, byłego ambasadora w Kolumbii – opowiada się je jak najpiękniejsze dykteryjki. Dotyczą one czasów niedawnych, ale jeszcze sprzed PiS, kiedy lepiej było wiz odmawiać. Według jakich kryteriów? To już nikogo nie obchodziło. Konsulowie zatem sami sobie te kryteria wymyślali. I tak oto Perlin dwa razy zetknął się z konsekwentnym, choć z zupełnie różnych powodów, odmawianiem wiz młodym i ładnym kobietom. Oto jego opowieść: „Za pierwszym razem rzecz dotyczyła Peru. Byłem wówczas kierownikiem placówki w sąsiedniej Kolumbii. Zadzwonił wtedy do mnie znajomy, który organizował konkursy piękności, z pytaniem, czy może znam panią konsul w Limie. Przypadkowo znałem, byłem nawet przez jakiś czas jej przełożonym. Okazało się, że pani konsul odmówiła wizy do Polski miss Peru, zupełnie nie wiadomo dlaczego, gdyż miss spełniała wszystkie warunki, tzn. miała zaproszenie, wykupiony bilet w dwie strony, zarezerwowany i opłacony hotel. Zadzwoniłem do pani konsul, która zaczęła coś bez sensu bredzić.

Po małym śledztwie dowiedziałem się, że odkąd objęła urząd przed trzema laty, ani jedna młoda i ładna kobieta nie dostała wizy. Przyczyna była prosta: pani konsul nie lubiła młodych i ładnych kobiet, bo sama już nie była młoda, a jej uroda przeminęła.

Drugi przypadek to była Tajlandia. Tam z kolei urzędował młody konsul, na pewno gej, choć to chyba nie miało akurat znaczenia. On z kolei nie ukrywał, a wręcz chełpił się tym, że nigdy nie dał i nie da wizy młodej i ładnej kobiecie. Na pytanie dlaczego, odpowiadał: »Bo jest ryzyko, że taka będzie się prostytuować«. Gdy opowiedziałem o tym konsulowi brytyjskiemu, odparł: »A ja nigdy nie odmówiłem i nie odmówię wizy młodej i ładnej kobiecie. Robię to z pobudek patriotycznych, jest szansa, że przyczynię się w ten sposób do poprawienia urody przyszłych pokoleń Brytyjek«”.

Panie ambasadorze, czekamy na kolejne historie.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jakiego ambasadora chce Duda?

Miała miejsce kolejna potyczka między prezydentem Andrzejem Dudą a ministrem Radosławem Sikorskim. Dotyczyła Bogdana Klicha, który pełni obowiązki kierownika polskiej ambasady w USA. Nie jest pełnym ambasadorem, jest chargé d’affaires, czyli szarżykiem, bo prezydent nie podpisał mu nominacji.

Otóż w jednym z wywiadów prezydent Duda stwierdził, że Klich „nie nadaje się na ambasadora RP w Stanach Zjednoczonych”. A dlaczego się nie nadaje? Ano dlatego, że jego wcześniejsze wypowiedzi na temat Donalda Trumpa były mało Trumpowi przychylne, więc nie jest on odpowiednim kandydatem na ambasadora. Jest, jak określił Duda, kierownikiem placówki, uczynionym na siłę, na zasadzie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”.

Na ten wywiad Sikorski odpowiedział bardzo szybko (ciekawe, czy ktoś go do tej odpowiedzi zachęcał…). Na platformie X zaapelował do Andrzeja Dudy, „by nie osłabiał pozycji polskich dyplomatów”. „Proszę Pana Prezydenta, aby nie dezawuował publicznie naszego chargé d’affaires w Waszyngtonie, gdyż utrudnia mu to pracę na rzecz Rzeczpospolitej”, napisał Sikorski. Dodając, że podczas wizyty Andrzeja Dudy w USA Klich „okazał się bardziej kompetentny niż wybrańcy prezydenta”.

Wymiana tych uprzejmości jest dość śmieszna i średnio trafna. Po pierwsze, dowiedzieliśmy się, jak Andrzej Duda ocenia kompetencje dyplomatów. Jeśli mówią (czy mówili) nieprzychylnie o Trumpie, to znaczy, że się nie nadają. Staż dyplomatyczny, doświadczenie, wiedza – te sprawy są bez znaczenia (a mógł Klicha zaatakować za to). Liczy się wazelinka.

Po drugie, nasuwa się pytanie, kogo w takim razie chciałby mieć Duda jako szefa ambasady w Waszyngtonie. Odpowiedź wydaje się prosta – pewnie poprzedniego ambasadora, Marka Magierowskiego, swojego dawnego ministra.

No to posłuchajmy, co Magierowski mówi o Trumpie i trumpowskiej ekipie. Oto kilka jego wypowiedzi z ostatnich dni.

„Jestem bardzo zaniepokojony tym, jak bardzo narracja Kremla przeniknęła do kręgów decyzyjnych w USA. Do Białego Domu i departamentów, które zajmują się polityką zagraniczną. Słyszymy niemalże słowo w słowo komentarze i deklaracje ze strony amerykańskich przedstawicieli, które można wsadzić w usta prezydenta Putina, byłego prezydenta Miedwiediewa czy rzecznika Pieskowa, nie zauważylibyśmy żadnej różnicy”.

„Zajmuję się polityką międzynarodową długo, ale w najdzikszych snach nie spodziewałem się, że dożyję dnia, w którym Stany Zjednoczone będą głosowały tak samo jak Rosja, Białoruś, Korea Północna czy Nikaragua”.

„Słyszałem, że mamy do czynienia z szachistą Trumpem, który rozgrywa pięciowymiarową rozgrywkę z prezydentem Putinem, ale jak spojrzymy na konkretne posunięcia obecnej administracji USA, to naprawdę włosy stają dęba. Mówimy nie tylko o retoryce, ale o konkretnych krokach i faktach”.

„Władimir Putin jest bardzo zdolnym politykiem, który w moim przekonaniu rozgrywa Stany Zjednoczone w sposób mistrzowski. Stany Zjednoczone chyba nie do końca zdają sobie z tego sprawę”.

I co pan, panie prezydencie (jeśli pan jeszcze nie zemdlał), sądzi o tych słowach? Też nieprzychylne?

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.