Zwierzęta

Powrót na stronę główną
Zwierzęta

„Cesarz” na lodzie

Pingwin cesarski jest doskonale przystosowany do swojego środowiska – żyje na Ziemi od 2,5 mln lat

Pingwin cesarski został zaobserwowany prawdopodobnie po raz pierwszy w 1820 r. na pływającym lodzie gdzieś na północ od Morza Rossa przez rosyjskiego odkrywcę Thaddeusa von Bellingshausena podczas jego rejsu dookoła kontynentu antarktycznego. Chociaż już wcześniej niemieccy przyrodnicy, ojciec i syn Johann Reinhold Forster i Johann Georg Adam Forster, opisali ptaka być może będącego pingwinem cesarskim – działo się to podczas drugiej wyprawy Cooka (1772-1775), gdy poszukiwał on (bezskutecznie) Terra Australis Incognita (nieznanego kontynentu południowego). (…)

Te niezwykłe ptaki mają kilka wyjątkowych cech, które odróżniają je od wszystkich innych pingwinów: (1) są największymi przedstawicielami tej grupy; (2) są jedynymi pingwinami o złotym upierzeniu piersi; (3) całe życie spędzają w morzu lub na lodzie morskim; (4) rozmnażają się i wysiadują jaja w środku zimy (pingwin grubodzioby z nowozelandzkiego Fiordlandu również tak robi, ale w znacznie mniej surowych warunkach termicznych); (5) jaja inkubują wyłącznie samce; (6) 120-dniowy post inkubującego samca jest najdłuższym u wszystkich pingwinów i być może wszystkich ptaków; (7) na najwyższych szerokościach geograficznych rozmnażanie i inkubacja odbywa się całkowicie w ciemności, bez gniazda, w warunkach surowej antarktycznej zimy; (8) nie są terytorialne, a samce przytulają się do siebie, aby przetrwać długą zimową noc; (9) kiedy maszerują w grupie, idą jedną kolumną; oraz (10) są to jedyne pingwiny, które kroczą ze skrzydłami przyciśniętymi do boków ciała, zamiast trzymać je rozłożone dla równowagi.

Chociaż w normalnej pozycji stojącej ich wysokość wynosi nieco poniżej metra, mogą wysunąć szyję o kolejne 10 cm, aby spojrzeć ponad tłumem. Ich masywne stopy stanowią barierę termiczną pomiędzy ciepłym ciałem a lodem morskim, na którym stoją. Te niezwykłe stopy pełnią także wiele innych funkcji. Zaopatrzone w pazury, stanowią główny element napędowy podczas jazdy na brzuchu (technika określana jako „zjazd na sankach”), a podczas pływania w wodzie służą za hamulec i ster. Pełnią także funkcję przenośnego „gniazda” dla jaja i pisklęcia podczas inkubacji i wygrzewania młodego. (…)

Pingwin cesarski jest doskonale przystosowany do swojego środowiska. I nic dziwnego: pingwiny istnieją od czasów, gdy w późnej kredzie oddzieliły się ewolucyjnie od nurów, a sam pingwin cesarski żyje na Ziemi od 2,5 mln lat, nieco tylko krócej niż pingwin białooki (zwany też pingwinem Adeli, Pygoscelis adeliae). (…)

Za każdym razem, gdy myślę o pingwinach cesarskich, przychodzą mi na myśl wszelkiego rodzaju superlatywy: największe, najgłębiej nurkujące, najdłużej wstrzymujące oddech. To ptak, który poradziłby sobie wszędzie, ale żyje w miejscach, które trudno nam sobie wyobrazić. (…) Jak utrzymują

Fragmenty książki Geralda L. Kooymana i Jima Mastro Pingwiny cesarskie. Śladami najniezwyklejszych ptaków Antarktyki, tłum. Szymon Drobniak, Copernicus Center Press, Kraków 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Zrozumieć kota

Nie wszystkie koty lubią się komunikować dźwiękami. Wiele z nich woli milczeć

Sposób, w jaki koty wyrażają siebie, pod wieloma względami różni się od sposobu, w jaki robią to ludzie. Najpierw musimy odkryć wyjątkowy sposób podejścia do kotów, tak by zrozumieć je jako całość – można by powiedzieć, że musimy złamać tajny kod. (…) Znaczenie słowa, czyli to, co ma na myśli jego nadawca, wypowiadając to konkretne słowo, zawsze zależy od sytuacji, w której jest ono wypowiadane, i od stanu emocjonalnego wypowiadającej je osoby. W przypadku niejasności zawsze można spytać rozmówcę, o co chodzi. (…) Z kocim językiem jest inaczej. Nawet jeśli uważam, że umiem dokładnie zinterpretować konkretny dźwięk wydawany przez mojego kota, a do tego go naśladować, nigdy nie będę miała stuprocentowej pewności, czy rzeczywiście robię to dobrze, czy stosuję go we właściwym kontekście i w jaki sposób mogę przetłumaczyć go na język ludzki – ponieważ język koci nie funkcjonuje tak jak ludzki język (obcy).

Niemniej możemy się zbliżyć do kociego języka i nauczyć się go lepiej rozumieć. Zwierzęta wydają konkretne dźwięki w zależności od sytuacji, w jakiej się znajdują. (…) Jednak to, co pomaga nam zrozumieć język kota, to spojrzenie na sytuację, kontekst, w którym kot wyraża siebie. (…)

Podczas życia z ludźmi kot rozwija unikatowe warianty dźwiękowe, które bardzo dobrze pasują do danej relacji i jej potrzeb komunikacyjnych i zostały odpowiednio wypróbowane. Ponieważ nie jesteśmy w stanie ani dokładnie zinterpretować, ani poznać wszystkich tych indywidualnych wariantów, ani też szczegółowo ich opisać, koci język pozostaje dla nas tajemnicą. Każdy kot ma swój własny „tajemniczy” język, znany jedynie „jego” człowiekowi – i to tylko wtedy, gdy człowiek ten słyszy go dostatecznie często.

Świat jest pełen kotów (…). Jednak wielu ludzi nie jest w stanie prawidłowo interpretować dźwięków wydawanych przez swoich pupili. Każdy, kto słucha uważniej, jak koty do nas „mówią”, szybko się orientuje, że mogą one wydawać wiele różnych dźwięków i że ich zrozumienie wcale nie jest takie trudne. Przykład: chociaż nasz kocur Kompis najchętniej przesiaduje w ogrodzie, lubi spać w domu, zwłaszcza gdy na zewnątrz jest zimno. Ma tu swoje ulubione miejsce – taboret przykryty kocem, stojący przed piecem w sieni. Często śpi całymi godzinami, a kiedy się obudzi i chce być wypuszczony na dwór, od razu o tym wiemy, ponieważ wydaje z siebie dźwięki o częstotliwościach, które my, ludzie, natychmiast słyszymy. „Miiaa”, mówi bardzo jasnym głosem. I chociaż jesteśmy na pierwszym piętrze, daleko od niego, doskonale go słyszymy. Wiemy też, że Kompis używa dużo głębszego dźwięku, gdy w ogrodzie spotyka wroga. Wtedy jego głos brzmi bardziej jak głębokie „moouuoouuuuu”. Skąd wie, że lepiej go zrozumiemy, gdy użyje jasnego głosu? Dlaczego zmienia głos, rozmawiając z innym kotem? (…)

Od 10 tys. lat koty i ludzie żyją razem. My udomowiliśmy je, a one nas. Nauczyły nas, jak sobie z nimi radzić (nie zbliżać się za szybko, nie łapać za mocno, nie mówić za głośno), a my nauczyliśmy je, że lubimy mieć je w pobliżu, lubimy je karmić i głaskać, że dostaną od nas ochronę i ciepło, jeśli tylko będą przyjaźnie nastawione i od czasu do czasu złapią kilka myszy, aby nie niszczyły naszego zboża.

Chociaż koty to w większości samotnicy, wolący nie mieć w pobliżu innych przedstawicieli swojego gatunku, zdarzają się między nimi przyjaźnie. Poza tym większość udomowionych kotów lubi żyć z ludźmi. W tym sensie są istotami społecznymi i komunikują się ze sobą – i z nami, ludźmi – na wiele sposobów: za pomocą zapachu (węchowo), mowy ciała (wizualnie), dotyku (dotykowo) i dźwięków (akustycznie).

Niestety, nie jesteśmy psami tropiącymi, które bardzo sprawnie wyłapują wszystkie zapachy, i często wpatrujemy się w smartfony, komputery, książki, gazety, telewizory itd. – do tego stopnia, że nawet nie zauważamy, że od pół godziny nasz kot siedzi przed pustą miską i czeka na śniadanie. Dlatego koty rozwijają ze „swoimi” ludźmi rodzaj języka, który jest zrozumiały dla obu stron. Czasami nie mają innego wyjścia i jeśli czegoś chcą, muszą się z nami komunikować za pomocą dźwięków, np. „miau”. Zrozumiały to. Wiedzą, że natychmiast na to reagujemy i zazwyczaj rozumiemy, czego chce od nas nasz kot: jedzenia, otwarcia drzwi, wyciągnięcia ulubionej zabawkowej myszy spod sofy lub pół godziny uwagi – głaskania, przytulania, zabawy.

Dotyk: komunikacja dotykowa

Nasze koty doskonale wiedzą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Karmniki, czyli jak utrudnić sobie życie

Zamontowanie w ogrodzie karmnika dla ptaków jest jak ugryzienie ptasiego wilkołaka. Czyli w sumie ptakołaka. Ani się obejrzycie, a w każde wolne poranki, popołudnia i w zasadzie dowolne inne pory dnia będziecie nagabywani przez hordy pierzastych darmozjadów, i to nawet jeżeli nie macie jeszcze dzieci. Zaczniecie szukać w internecie promocji na orzechy i wymieniać się z innymi ptakoświrami ziarnem oraz owocami. Wydacie masę kasy na lornetki, aparaty, maść na ból pleców i płyn do mycia okien, na które dzień w dzień będziecie chuchać, usiłując wypatrzeć, co za pierzasty dziad właśnie odwiedził wasz karmnik. To jeszcze nie koniec. Gdy pakujecie się w to ptasie bagno, skazujecie się na społeczny ostracyzm.

Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie chciał słuchać o różnicach pomiędzy pleszką a pliszką. Poza innymi ptasiarzami rzecz jasna, z którymi niejeden raz wdacie się w pełne emocji dyskusje dotyczące wyższości dzięcioła zielonego nad zielonosiwym. Wszystkim postronnym wasze debaty będą przypominały w najlepszym wypadku atak histerii podczas przymusowego leżakowania w przedszkolu, a w najgorszym – exposé szefa rządu przed wyborami.

Mimo że samo zamontowanie karmnika już jest wyrokiem, to jednak warto mieć wybór, jakiego rodzaju przekleństwo sprowadzacie na siebie i swoją rodzinę. Pamiętajcie, że zostaliście ostrzeżeni.

Kule TŁUSZCZOWE

W zasadzie to kule, krążki, choinki, dzwonki i dowolny inny kształt, jaki ktoś zdecydował się uformować z obrzydliwej mieszanki zwierzęcego tłuszczu oraz niewielkich ziaren. Niektórzy lepią z tej paciei nawet humanoidalne figurki i pajacyki. Jeżeli nie boicie się pobrudzić sobie rąk i zawsze marzyła wam się legenda o Prometeuszu w wersji live action, to śmiało, tylko nie oczekujcie potem zaproszenia na grilla od sąsiadów.

Tłuszczowe konstrukcje możecie zarówno kupić, jak i zmajstrować. Niektóre z nich mają sznurki do powieszenia na gałęzi drzewa. Inne są sprzedawane w siatkach jak kartofle, a jeszcze inne wkłada się do specjalnych metalowych tuboklatek. Wybór umiejscowienia zależy głównie od tego, co chcecie mieć upstrzone resztkami jedzenia i ptasim guanem.

Takie karmniki sprawdzą się zimą do przyciągnięcia sikorek, wróbli i innego ptasiego drobiazgu, który wygląda na roślinożerców, ale w głębi duszy opitoliłby was bez mrugnięcia okiem, gdyby tylko pozwoliły mu na to rozmiary. Jeżeli natomiast coś was podkusi, żeby powiesić taki karmnik latem… Cóż, najlepiej najpierw to przetestujcie: umieśćcie sobie kostkę smalcu na parapecie lub za telewizorem. Jest szansa, że wzbudzicie zainteresowanie nie tylko ptaków, ale również licznych owadów i innych robali. Dodatkowy bonus to zmniejszenie zużycia wody w mieszkaniu, kiedy opuszczą was już wszyscy bliscy i przyjaciele.

KARMNIKI NA SZYBĘ

Te wyposażone w przyssawki abominacje najczęściej mają formę małych domków, które przykleja się do szyby, licząc, że nie spadną z niej przy pierwszym większym podmuchu. Trzeba jasno zaznaczyć, że są to konstrukcje dla ludzi odważnych, ponieważ pozwalają na oglądanie ptaków z bliska i w całym ich przerażającym majestacie. Do takiego karmnika można wrzucić w zasadzie wszystko, od ziaren po niewielkie owoce, a nawet postawić w środku malutkie poidełko.

Fragmenty książki Marka Maruszczaka Głupie ptaki Polski. Przewodnik świadomego obserwatora, Znak Koncept, Kraków 2024

Fragmenty książki Marka Maruszczaka Głupie ptaki Polski. Przewodnik świadomego obserwatora, Znak Koncept, Kraków 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Pożrą ostatni skrawek zieleni

Szarańcza zebrana w miliardową armię jest nie do zatrzymania i może zniszczyć wszystko, co stanie jej na drodze

Plaga szarańczy

Jako dominujący gatunek na Ziemi w dużej mierze kontrolujemy i marginalizujemy zwierzęta, które mogą nas skrzywdzić lub zaszkodzić naszym interesom. Jedno zwierzę jest jednakże zdolne do niszczenia na ogromną skalę ludzkich populacji i jest to zwierzę, któremu w dużej mierze nie jesteśmy w stanie się przeciwstawić. To nie jest jakiś fikcyjny współczesny megalodon czy tygrys ludojad; chodzi o rodzaj konika polnego – szarańczę. Owady te, zebrane w nienasyconą, nieustannie przemieszczającą się miliardową armię, są niemal nie do zatrzymania i mogą zniszczyć wszystko, co stanie im na drodze. Są zwiastunem katastrofy dla ludzi, których ścieżki skrzyżują się z ich drogą. Pożrą każdy ostatni skrawek zieleni, ogołacając uprawy, krzewy i drzewa z liści. Po przelocie roju okolica jest zniszczona, spustoszona tak, jakby strawił ją ogień.

Przybycie takiego roju oznajmia szemrzący, cykający odgłos niezliczonych skrzydeł i trzeszczenie szczęk stykających się z roślinnością. Kiedy szarańcza leci, nie widać słońca. Ludzie desperacko próbują odstraszyć rój. Podpalają opony, kopią rowy, próbują pryskać owady pestycydami. Wysiłki są jednak daremne. Pojedynczo szarańcza może być podatna na atak, ale w grupie jest bezwzględna – nic nie jest w stanie powstrzymać megaroju w ruchu.

W 2004 r. po obfitych, nietypowych dla sezonu deszczach ogromny wysyp szarańczy pustynnej przyniósł nieszczęście mieszkańcom północno-zachodniej Afryki. Rój, po raz pierwszy zauważony w Maroku, rozciągał się na ogromnym obszarze – jego szerokość równała się odległości z Londynu do Sheffield lub z Waszyngtonu do Filadelfii. W tym jednym roju było dziesięć razy więcej szarańczy niż ludzi na naszej planecie. Spustoszyła ona kraje, przez które przeleciała, zjadając starannie pielęgnowane uprawy i zostawiając gołe łodygi. Gdy kończyło się pożywienie, szarańcza ruszała dalej.

Zasięg rojów jest gigantyczny. O skali problemu świadczy to, że grupa, która odłączyła się od roju, licząca zaledwie 100 mln owadów, wylądowała na wyspie Fuerteventura, tysiąc kilometrów od miejsca, z którego wyruszyła. Pokonywała jeszcze większe odległości – np. w 1954 r., gdy rój przeleciał z Afryki Północnej do Wielkiej Brytanii, lub w 1988 r., gdy inny dostał się z Afryki Zachodniej na Karaiby, pokonując Atlantyk. Przynoszące zniszczenie, gdziekolwiek się pojawią, niewyobrażalne plagi owadów zagrażają jednej piątej powierzchni lądów na Ziemi, w tym niektórym najbiedniejszym krajom.

Nawet gdyby na tym się kończyło, już i tak byłoby źle, tymczasem różne części świata mają własne gatunki szarańczy, z którymi muszą się borykać. W ostatnim czasie zarówno Ameryka Środkowa, jak i Południowa zostały mocno dotknięte gwałtownym wzrostem liczebności rodzimej szarańczy, a Chiny i Indie cierpiały z uwagi na okresowe bardzo szkodliwe fale owadów. W 2010 r. rój australijskiej szarańczy plamistej zaatakował obszar wielkości Hiszpanii w rolniczym sercu wschodniej Australii. Niezależnie od tego, który gatunek zaatakuje, efekt domina wywołany przez rój może wykraczać poza bezpośrednie szkody w uprawach. Gdy szarańcza zajada się na śmierć, jej ciała zaczynają się piętrzyć, co stwarza koniunkturę dla innych zwierząt, takich jak szczury, które korzystają z nagłej gratki. W ten sposób jedna plaga rodzi drugą.

Łaskotanie

(…) Plagi szarańczy stanowią okresowo pojawiającą się reakcję na lokalny owadzi kryzys. Jeśli mamy sobie poradzić z szarańczą i zwalczać plagę rojów, musimy je zrozumieć. I tu właśnie wkracza nauka.

Fragmenty książki Ashleya Warda Życie społeczne zwierząt, przeł. Agnieszka Szling, W.A.B., Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Ginący gatunek

W berlińskim zoo narodziły się bliźnięta pandy wielkiej

Panda wielka (Ailuropoda melanoleuca) należy do rodziny niedźwiedziowatych. Dawniej zaliczano ją, razem z pandą małą (Ailurus fulgens), do szopowatych, stąd ta sama nazwa. Po rozdzieleniu obu gatunków, m.in. na podstawie badań genetycznych, panda mała (bohaterka filmu familijnego „To nie wypanda”) trafiła do oddzielnej rodziny pandkowatych, przemianowana po polsku na pandkę rudą. Panda wielka (bohaterka filmu „Kung Fu Panda”) znalazła się zaś we wspomnianej grupie niedźwiedziowatych. Podobnie jak inne niedźwiedzie jest wszystkożerna. Lubi więc ryby, jajka, gryzonie czy szczekuszki – ssaki z rzędu zajęczaków, przypominające duże myszy, jednak w przeciwieństwie do pobratymców przede wszystkim je pokarm roślinny, głównie bambusy. Od marca do listopada żywi się wyłącznie jego młodymi pędami i liśćmi. Niestety, przynależność do owej rodziny spowodowała, że nie jada tak dobrze jak inni roślinożercy. Ma bowiem krótki układ pokarmowy, typowy dla pożeracza mięsa, pozbawiony długich jelit, wielokomorowego żołądka czy szerokich wypustek. Nawet jej zęby są bardziej typowe dla drapieżnika.

Jeśli krowa trawi do 80% spożytego pożywienia, panda wielka tylko 25%. Z tego powodu żyje na granicy śmierci głodowej. Musi jeść bardzo dużo, nawet do 40 kg dziennie, średnio 12,5 kg (a sama waży ok. 90 kg). Spędza na jedzeniu do 16 godzin każdego dnia. To zaś prowadzi do częstego wypróżniania się, jakieś 100 razy dziennie. W trawieniu pomaga jej szczególnie rozbudowana flora jelitowa, czyli głównie bakterie. Ich zadaniem jest rozkładanie dużych cząstek pokarmu na mniejsze. Bez tych mikroorganizmów pandy wielkie nie mogłyby jeść. My również.

Zwierzę ma też na dłoniach szósty palec, na kształt naszego kciuka. Powstał on z ruchomej kości nadgarstka. Za jego pomocą panda przytrzymuje pokarm. Reszta palców jest umiejscowiona w jednej przestrzeni płaskiej.

Nazwę panda prawdopodobnie ukuł francuski jezuita i przyrodnik Jean Pierre Armand David, znany jako Père David (ojciec David). W 1869 r., podróżując po Syczuanie, usłyszał nepalską nazwę nigalya ponya, czyli zjadacz bambusa. Uprościł ją do wszędzie znanego dziś słowa.

A panda to jeden z najrzadszych gatunków na Ziemi. Jako dzikie zwierzę zamieszkuje zimne i wilgotne lasy w łańcuchach górskich Chin, głównie w prowincji Syczuan, ale też w Gansu i Shaanxi. W szczycie (a może ściślej: w dołku) niskiej liczebności było ich tam około tysiąca.

W razie ataku najczęściej ucieka. Odpowiada agresją, tylko gdy nie ma wyjścia (opuszcza wtedy głowę, a doprowadzona do ostateczności powarkuje, wówczas zabija nawet człowieka). Panda wielka stała się więc chińskim symbolem pokoju. Jeśli na polu bitwy ścierały się dwie armie, wystarczyło, aby jedna podniosła chorągiew z wizerunkiem tego zwierzęcia – odpowiednik białej flagi w Europie – a natychmiast następował pokój.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Jaki to dziób?

Niektóre ptasie dzioby działają jak obcęgi, a inne jak dłuta, a nawet jak ssaki lub cedzaki

Ptaki zaczynają się gwałtownie, bez ostrzeżenia, od najbardziej niebezpiecznego kawałka, czyli od dzioba. To tak, jakby człowiek wchodził wszędzie z wyciągniętym przed siebie, przyczepionym do twarzy nożem. Tak jest, ptaki mają nożotwarze i nie rozumiem, dlaczego częściej się o tym nie mówi. Rząd rozsyła do wszystkich informacje o tym, że wieczorem może trochę mocniej wiać i trzeba pościągać gacie z balkonów, ale słowem nie zająknie się, że w pobliżu grasują hordy latających stworów z ostrzami na twarzach. Mało tego, jak człowiek zacznie się bardziej interesować tematem, to okazuje się, że niektóre noże działają jak obcęgi, a inne jak dłuta, a nawet jak ssaki lub cedzaki. (…)

PTAKI WSZYSTKOŻERNE

W Polsce należą do nich krukowate, np. gawron, wrona siwa, kawka, sroka, sójka i ten przerośnięty dziad w żałobnym kubraku, czyli kruk. Ptaki wszystkożerne mają najbardziej uniwersalne dzioby, dzięki czemu mogą żreć… w zasadzie wszystko. Właściciele tych zwykle prostych i symetrycznych dziobów nie pogardzą owadami, niezbyt twardymi nasionami, owocami, ale również jajami innych ptaków, ich dziećmi oraz padliną. Pod tym względem przypominają Polaków za poprzedniego ustroju lub studentów współcześnie. Świńska noga w galarecie? Tak, poproszę, to moje pierwsze mięso i deser w tym kwartale.

PTAKI OWADOŻERNE

Na przykład muchołówka, jaskółka, pliszka, sikorka, słowik i dudek. Ich dzioby są drobne i delikatne. Krótsze i szersze u ptaków łapiących zdobycz w locie i dłuższe, jeżeli grzebią one za nią na ziemi, między liśćmi i w innych paskudnych miejscach, jak w Warszawie. W ostateczności owadożercy mogą użyć swoich delikatnych dzióbków do opędzlowania jakiejś jagody, ale jeżeli nie są dokarmiani, to najchętniej zwiewają na zimę do ciepłych krajów.

PTAKI ZIARNOŻERNE

Jeżeli jakiś ptak spędza zimę w Polsce, to jest duża szansa, że należy do ziarnojadów

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Bieliki nad Wigrami

Dzięki czynnej ochronie gatunku staliśmy się bielikowym potentatem w Europie

Bieliki w Polsce mają się coraz lepiej. A jeszcze na przełomie lat 70. i 80. w naszym kraju żyło tylko 80 par. Choć zgubne skutki cywilizacji o mało ich nie wyniszczyły, ptaki te odradzają się w XXI w. Dziś w Polsce gniazduje mniej więcej 1,5 tys. par lęgowych i jest to trzecia co do wielkości populacja w Europie. Dzięki czynnej ochronie gatunku staliśmy się bielikowym potentatem na Starym Kontynencie. Drapieżniki te zdają się coraz lepiej radzić sobie również w Puszczy Augustowskiej. Bieliki kolonizowały puszczę od początku lat 90., a w ostatnich latach jej obszar zasiedla 14-16 par lęgowych.

Obszar Wigierskiego Parku Narodowego to mnogość zbiorników wodnych, chętnie więc osiedla się tu wszelkie ptactwo wodno-błotne. Nie tylko jeziora, rzeki i bagna, lecz także pola i lasy wabią ptaki bogactwem przyrodniczym. Dotychczas stwierdzono tu obecność 207 gatunków. Są to ptaki zarówno lęgowe, jak i migrujące, które nad Wigrami goszczą jedynie na krótko. I choć bogactwo świata awifauny trudno porównywać do sąsiedniego Biebrzańskiego Parku Narodowego, to rzeczywiście na Wigrach ptaki znajdują doskonałe warunki do bytowania. Na stałe zadomowiły się tu bieliki – ich krążące na niebie sylwetki można często dostrzec nad wodami Wigier, ale też w całej Puszczy Augustowskiej. Ptaki te potrafią nawet zajrzeć do Suwałk.

Bieliki nie są wybredne. Ich głównym pokarmem są ryby i ptaki wodne, a zimą niemałe uzupełnienie diety stanowi padlina. Drapieżniki te stosują różne techniki łowieckie: polowanie z zasiadki, z dolotu, w tandemie, w powietrzu, brodzenie w płytkiej wodzie, okradanie innych osobników własnego i obcego gatunku. Ofiary są chwytane głównie za pomocą szponów, dziób służy zaś do rozrywania zdobyczy. Noga bielika jest uzbrojona w cztery mocne, łukowato zakrzywione i ostro zakończone pazury. Atakujący w locie ptak wysuwa do przodu obydwie nogi, starając się wbić szpony w ciało ofiary. Skóra na wewnętrznej części palców bielika jest szorstka, co ułatwia transport śliskich ofiar, do których należą ryby. A tych nad Wigrami nie brakuje. Gdy jednak ryba jest zbyt wielka, ptak może nie mieć dość siły, by unieść ją ponad powierzchnię wody. A jako że chwyt jest silny i pewny, ptak nie wypuści ofiary. Dlatego w świecie bielików czasem zdarza się, że pod ciężarem ryby ptak tonie w wodzie. (…)

Bielik jest największym gniazdującym w Polsce ptakiem drapieżnym. Rozpiętość jego skrzydeł sięga 200-250 cm. (…) U ptaków szponiastych to jednak samice są większe od samców. Ta wielkość ptaków może sugerować, że bieliki są nad wyraz agresywnymi stworzeniami. Prawda jest jednak, o dziwo, inna.

Fragmenty książki Wojciecha Misiukiewicza Wigry, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Higieniczne zwyczaje mrówek

O szczepieniach, leczeniu i bardzo trudnych decyzjach

Mrówka rudnica – Formica rufa

Rozmiary: gniazda naszych najmniejszych mrówek w całości mieszczą się w łupinie żołędzia, największe dorównują rozmiarami osom i drążą od środka pnie drzew

Zawód: służby porządkowe lasu, hodowcy mszyc, roznosiciele nasion

Występowanie: lasy, łąki, ale i chodniki oraz domy

Choroby i ich epidemie od zarania dziejów trapiły ludzkość. Gdy tylko zaczęły kształtować się pierwsze cywilizacje, a w nich pierwsze, duże, gęsto zaludnione osiedla, problem zaczął przybierać na sile, bo były to warunki niezwykle sprzyjające transmisji patogenów. Z czasem, gdy zaczęliśmy się jeszcze łatwiej i częściej przemieszczać na jeszcze większe odległości, stworzyliśmy wymarzone wręcz warunki do rozwoju rozmaitych chorób. Ludzie nie są tu jednak wyjątkiem, z podobnymi problemami mierzą się szczególnie zwierzęta żyjące w dużych społecznościach, takie jak mrówki. I podobnie jak ludzie, one również rozumieją to epidemiologiczne zagrożenie oraz nieustannie walczą z nim na wszystkich frontach – szczepią się, odkażają, łykają leki oraz leczą się wzajemnie!

Mrówka też człowiek!

„Strach zbiera wglądnąć w duszę zwierzęcą. Bo rzeczywiście co krok spotykamy się, bacznie badając mrówki, z czynnościami i urządzeniami, które nam żywo przypominają coś, co już znamy, cośmy już gdzieś widzieli – a otrząsając się z tego jakby sennego przypomnienia poznajemy, że podobne czynności i podobne urządzenia znamy – u siebie samych, u ludzi”.

Choć wymowa tych słów jest zaskakująco współczesna, odnoszą się one do rozważań nad mrówczą naturą poczynionych już bardzo dawno temu. Nie wiem, kto jest ich autorem, ale przytoczył je Stanisław Edmund Kluczycki, XIX-wieczny przyrodnik w swoich „Szesnastu pogadankach” o mrówkach z 1897 r.! Ludzie już od dawna byli więc świadomi pewnych analogii pomiędzy życiem społeczności mrówek i naszym, i choć jako gatunki dzieli nas przepaść ewolucyjna, to łatwo znajdziemy kilka zaskakujących podobieństw w obszarze zdrowia i profilaktyki zdrowotnej.

Są to owady żyjące w społecznościach, które potrafią bardzo różnić się wielkością. W przypadku niektórych gatunków mamy do czynienia raczej z niewielką rodziną złożoną z kilku – kilkunastu osobników, podczas gdy u innych będą to gigantyczne osiedla, przyćmiewające największe z ludzkich megalopolis, w których może żyć nawet kilkaset milionów mrówek. W takich warunkach niezwykle łatwo o wybuch epidemii mogącej zagrozić istnieniu całej kolonii. Problem ten jest jednak w mrowisku doskonale znany, a jego mieszkańcy wypracowali wiele niezwykłych metod pozwalających utrzymać zagrożenie w ryzach.

Po pierwsze, profilaktyka

No dobrze, nie w każdym zachowaniu mrówek powinniśmy szukać analogii do naszych zwyczajów. W okresach niedostatku pokarmu przynajmniej część z nich wykazuje bowiem tendencje do pożerania… własnych sióstr, które z różnych względów zdążyły już pożegnać się z życiem. Okazuje się jednak, że taka praktyka niekiedy może nieść walor zdrowotny i stanowić coś w rodzaju prymitywnej szczepionki! Zanim to się jednak stanie, mrówcza „komisja lekarska” musi zdecydować o jej dopuszczeniu do obrotu. Takie zachowania dostrzeżono u naszych mrówek ćmawych, blisko spokrewnionych z pospolitymi rudnicami, od których zresztą bardzo trudno je odróżnić. Gdy kolonia głoduje, a część robotnic umiera, inne znoszą je do mrowiska i poddają osobliwym testom. Potrafią wykryć stopień porażenia ciała przez patogeniczne grzyby, dzięki czemu te, u których stwierdzą jedynie obecność zarodników, klasyfikują jako zdatne do spożycia i tylko lekko je wcześniej dezynfekują kwasem mrówkowym.

 

Kwas mrówkowy to główny składnik mrówczego jadu, ale w przyrodzie spotykamy się z nim częściej, ponieważ odpowiada choćby za parzące właściwości pokrzyw. Ze względu na duży potencjał grzybobójczy mrówki wykorzystują go nie tylko do samoobrony, lecz także w roli środka antyseptycznego. Co ciekawe, podobnie czynią… ludzie! Kwas mrówkowy to konserwant, szeroko stosowany choćby w paszach dla zwierząt gospodarskich, a jako dodatek do żywności oznaczony jest symbolem E236.

Fragment książki Dariusza Dziektarza Rozejrzyj się! Fascynujący świat polskiej przyrody, Powergraph, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Wilki – zwierzęta terytorialne

Teren, którym zarządzają, jest przez nie znakowany oraz zawzięcie broniony

W 1995 r. niemal w całej Polsce skończyły się polowania na wilki. Jednak w trzech województwach, w tym ówczesnym suwalskim, a więc także w Puszczy Augustowskiej i nad Wigrami, nadal na nie polowano. Od 1998 r. drapieżniki te są chronione w całym kraju. Zabronione jest ich zabijanie, okaleczanie, chwytanie, przetrzymywanie, niszczenie nor i wybieranie z nich szczeniąt, a także przechowywanie i sprzedaż skór oraz innych fragmentów martwych osobników bez odpowiedniego zezwolenia. Ponadto od 1 kwietnia do 31 sierpnia tworzy się dla nich strefy ochronne wokół miejsc rozrodu. Wilk jest też chroniony zapisami dyrektywy siedliskowej Unii Europejskiej – polska populacja tego gatunku została wspomniana w załącznikach II oraz V. Umieszczenie wilka w załączniku II oznacza, że jest on gatunkiem wyznacznikowym dla typowania obszarów Natura 2000, ma zatem status gatunku priorytetowego. (…)

Wilki są zwierzętami wybitnie terytorialnymi. Teren, którym zarządzają, jest przez nie znakowany oraz zawzięcie broniony. Obce wilki mają zakaz wstępu na zajęty obszar. Żyjące obok, ale niespokrewnione ze sobą rodziny nie wkraczają zazwyczaj na teren zajęty przez sąsiadów. W ten sposób unikają konfliktów. Czasem jednak wybuchają ostre awantury pomiędzy rodzinami. Powody takich wilczych wojen bywają różne: może być to walka o atrakcyjny fragment terenu, a nawet chęć przejęcia całego terytorium.

Przyczyną napaści na sąsiadów może też być chęć wywalczenia przestrzeni dla jednego z dorastających młodych, które znalazło partnera i potrzebuje swojego miejsca. Niewykluczone, że właśnie takie podłoże miało przejęcie terytorium rodziny Kulasa i Luny przez wilki z sąsiedniej watahy. Tę sytuację zaobserwowano w 2016 r. na terenie Wigierskiego Parku Narodowego. Takie oceny i wnioski są możliwe dzięki wieloletniej pracy miłośnika życia wilków Macieja Romańskiego – pracownika parku narodowego, który każdą wolną chwilę poświęca na obserwowanie życia wilków nad Wigrami.

Choć w całej Polsce wilki miewają się doskonale, to drapieżniki te w naturze nie żyją długo, rzadko zdarzają się osobniki starsze niż osiem-dziewięć lat. Wysoka śmiertelność wynika z zagrożeń związanych z kontaktami z ludźmi, z chorób, pasożytów, a także urazów nabytych podczas łowów czy walk w obronie terytorium. Wilkom z wiekiem zużywają się też zębiska, co uniemożliwia im skuteczne polowanie. Powoduje to częste wymiany par rodzicielskich. Jako przykład mogą posłużyć kolejne watahy zajmujące „terytorium północne” w Wigierskim Parku Narodowym. Jak zaobserwował Maciej Romański, w ciągu 10 lat prowadzenia monitoringu przewinęło się tam aż pięć par rodzicielskich.

Do niedawna niewiele wiedzieliśmy o wilkach nad Wigrami. Ledwie dwie dekady temu spotkania z tymi drapieżnikami były uważane za sensację. Ot, czasem ktoś znalazł resztki rozszarpanego jelenia czy sarny, nie można jednak było mieć pewności co do sprawcy. Wałęsały się bowiem po lasach sfory na wpół zdziczałych psów polujących w watahach w wilczy sposób. (…) Wilki polują też na lisy, a bywa, że na jenoty. Tych w Puszczy Augustowskiej jest dużo mniej niż przed okresem, gdy wilki nie były tak liczne. Bure drapieżniki bezlitośnie tępią zwłaszcza młode liski. Kilka lat temu na obszarze Wigierskiego Parku Narodowego jedna z fotopułapek nagrała wilka niosącego w pysku łeb lisa. Spomiędzy wilczych zębów zwisała też kita rudzielca.

Dr Joanna Harmuszkiewicz, prowadząc obserwacje zachowań wilków i lisów w Puszczy Augustowskiej, zauważyła, że tropy lisów pojawiają się częściej w strefach buforowych terytoriów wilków. Im bliżej centralnego miejsca obszaru zarządzanego przez wilki, tym lisów jest mniej. Ustępowanie lisów z wnętrza puszczy potwierdzają też wyniki polowań organizowanych na terenie nadleśnictw w związku z projektem ochrony głuszca, koordynowanego przez Nadleśnictwo Głęboki Bród. W ramach ochrony tego kuraka myśliwi redukują liczebność wszelkich czworonożnych drapieżników, zwłaszcza w pobliżu tokowisk ptaków. Wyniki polowań okazały się zaskakujące. Otóż podczas trzech lat łowów z psami norującymi myśliwym udało się upolować tylko jednego lisa. Powód? Cóż, lisów po prostu nie było w norach. Za to w czasie tych samych polowań odstrzeliwano borsuki i jenoty. Zwierzęta te są zdecydowanie bardziej odporne na agresję wilków. (…)

Jedna z fotopułapek ulokowana na południe od jeziora Wigry zarejestrowała sytuację, gdy przy padłym jeleniu pojawiła się para jenotów. Ucztowały one przy padlinie przez kilka dni. Gdy jednak przy tej stołówce pojawił się głodny wilk, jenoty usunęły się, ale nie odeszły daleko i starały się odstraszyć intruza krzykami. Markowały też coś w rodzaju szarży na wilka. Z wilczego zachowania dało się wywnioskować, że towarzystwo jenotów było mu nie w smak. Rozglądał się nerwowo, odganiał jenoty, w końcu chwytał połeć mięsa i odskakiwał. Taka zabawa trwała przez kilka dni. Należy jednak przypuszczać, że jenoty czuły się tak pewne siebie, gdyż przy padlinie był pojedynczy przeciwnik. Gdyby zaś doszło do konfrontacji z całą watahą, musiałyby z pewnością spuścić z tonu.

Fragmenty książki Wojciecha Misiukiewicza Wigry, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Dziewczyna z krukiem

Przytłaczająca większość dzikich pacjentów jest tu z winy człowieka.

Drobna kobieta z warkoczem wsiada do auta z naklejką „Raven on board”. Na specjalnym drążku, pośród zabezpieczeń na fotelach, „kruk na pokładzie” – Echo. Jeśli jest w dobrym humorze, woła: „Co masz? Pokaż! Echo, super Echo!”. Innym razem rozrabia, dziobie, spada z kijka, brudzi. – Marzyłam o kruku, ale nie wyobrażałam sobie zniewolenia któregoś ze swoich pacjentów. To, co dzikie, ma wrócić na wolność. Echo jest krukiem hodowlanym, kupiłam go ponad dwa lata temu – mówi Marta Węgrzyn, techniczka weterynarii. Kruk jest monogamiczny, wybiera sobie jednego partnera. Echo ma Martę. Wracają z codziennego porannego spaceru, to ich wspólne dwie godziny w lasach, na łąkach.

Aktualnie Marta ma pod opieką około setki zwierząt.

Jeże w garażu.

Nie chciała studiować weterynarii, wolała od razu zaangażować się w pomoc zwierzętom, dlatego stworzyła kilka lat temu Opolskie Centrum Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt Avi. Drobne, wytatuowane ręce pokrywa siateczka blizn różnych rozmiarów – po pazurach, zębach, dziobach. – Jak pracowałam w lecznicy, to zwierzęta mnie nie lubiły – uśmiecha się.

Avi, własną fundację i ośrodek, zbudowała od zera. Nie od razu udało się przekonać innych do pomysłu ratowania dzikich zwierząt. Pierwszym wsparciem był tata, który niestrudzenie pomaga jej od początku. – „Dzikie” pochłonęły mnie całkowicie. Robię to od 12 lat – przyznaje Marta. – Dzięki pomocy nadleśniczego Marka Cholewy i Nadleśnictwa Opole udało się stworzyć bezpieczne miejsce na tych terenach, a dzięki Generalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach napłynęły darowizny. Wsparł nas też urząd marszałkowski z Opola, stale pomagają ludzie prywatni. Mamy pieniądze na leczenie, wyżywienie, po raz pierwszy czujemy się bezpiecznie. Nadleśnictwa, Zespół Opolskich Parków Krajobrazowych i wolontariusze widzą w tym sens – podkreśla.

Polemizuje z tymi, którzy nie uznają ratowania rannych dzikich zwierząt. – Zaczęłam kiedyś liczyć. Selekcja naturalna, choroby, grzyby, bójki… I czynniki sztuczne, związane z ludźmi, czyli samochody, powierzchnie szklane, których nie widzą ptaki, linie energetyczne, trucie, koty, psy, nieumyślne zabieranie dzikich zwierząt – 90% moich pacjentów jest tu z winy człowieka. Tłumaczę to w szkołach uczniom i uczennicom, w nich nadzieja. Liczę na to, że jak dziecko opowie o tym rodzicom, to będą wiedzieli, czego nie robić z małą sarenką, zajączkiem. Dzisiaj miałam zgłoszenie od pani, która znalazła takiego u siebie. On ma być sam, właśnie na tym polega genialna opieka, że mama zostawia to młode, zajmuje się nim, ale nie przywołuje do niego zapachem drapieżników, bo ono jest bezbronne, sama też nie jest superbohaterką – wyjaśnia Marta.

Zwykle nie wiemy, jak prawidłowo reagować na dzikie zwierzęta, np. kobieta przeniosła z garażu na zewnątrz gniazdo z jeżycą i różowymi jeszcze oseskami, po kilku dniach zgłosiła, że samicy nie ma, a maluchy są niedogrzewane. – Tacy pacjenci przyjadą, żeby umrzeć. Wśród nich są też ofiary zwierząt domowych. Ich śmiertelność w wyniku zaatakowania przez kota domowego jest ogromna. Wystarczy, że taki kot przekaże ślinę i swoje bakterie przez zadrapanie, dochodzi do sepsy i koniec – mówi ze smutkiem Węgrzyn.

Nie jest w stanie zająć się wszystkimi zwierzętami. Weryfikuje zgłoszenia, bo miałaby dziennie ze 40 przyjęć podlotów, sarenek, zajączków. Dwie doby by nie starczyły, żeby jeździć do każdego zwierzaka, dlatego opowiada o sieci współpracowników, w tym o lekarce weterynarii Karolinie Pason i załodze przychodni w Opolu: – Odbiera pacjenta i wypisuje mu kartę leczenia, a ja przejmuję go już po badaniach, to ogromne wsparcie. Pomaga też techniczka weterynarii Sara Tarnawska, w Głubczycach małżeństwo Ewelina z Krzysztofem, w Nysie Damian i Siwy, a w Krapkowicach Patrycja Krawiec. Regularnie odławiają i dowożą zwierzęta ze swoich terenów prosto do Avi.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.