Co klasztorne – klasztorowi

Co klasztorne – klasztorowi

Państwo chce oddać Cerkwi Wyspy Sołowieckie. Mieszkańcy się boją, że zostaną sprzedani razem z ziemią jak pańszczyźniani chłopi za cara Tomasz Matlęgiewicz Korespondencja z Archangielska Na Morzu Białym w pobliżu koła podbiegunowego leżą Wyspy Sołowieckie. Ich mieszkańców (600 do 800 osób) zaniepokoiła informacja, że państwo zamierza przekazać ten mały archipelag Cerkwi, a konkretnie klasztorowi, który wznosi się na największej z wysp. Zamiar taki ogłosił szef Agencji Federalnej ds. Kultury i Kinematografii, Michaił Szwydkoj. Dodał, że jego zdaniem „należy wszystkim wyznaniom oddać to, co do nich należało”. Skąd my to znamy? Mieszkańcy wysp nie są tymi pomysłami zachwyceni. – A co z nami? Będą nas wysiedlać? – złości się Wiktoria, mieszkanka Sołowek, studentka uniwersytetu w Archangielsku. Archangielsk jest centrum regionu i jedynym miastem uniwersyteckim w promieniu prawie 1000 km. Nie zmienia to faktu, że Wiktoria chce po studiach wrócić na swoje wyspy. Podobnie postępują jej koleżanki i koledzy. Pytanie tylko, czy będą mieli do czego wracać. Dyrektor Muzeum Sołowieckiego, Michaił Łopatkin, wprost stwierdza, że pociągnie to za sobą likwidację placówki i zapewne utratę albo rozproszenie zbiorów. – My jesteśmy zainteresowani, aby rozwijały się i muzeum, i klasztor. Oni mają swoją misję, my swoją. A teraz – wśród ludzi wrze, przychodzą do mnie z pytaniami, czy zostaną sprzedani razem z ziemią jak pańszczyźniani chłopi za cara. Gułag w klasztorze Wyspy Sołowieckie, czyli potocznie Sołowki, leżą na końcu świata. Na środku Morza Białego, zamarzającego na kilka miesięcy w roku, i ok. 200 km od najbliższego lądu. Jedna duża, dwie średnie, kilka małych i kilka zupełnie malutkich wysepek. Przez pół roku przykrywa je śnieg. W grudniu dzień trwa zaledwie dwie godziny, przez pozostałe 22 jest ciemno. Do tego dochodzą porywiste, zimne wiatry wiejące od lodowej pustyni, w którą na połowę roku zmienia się morze. Latem pływają po nim statki i małe, prywatne łodzie, zimą jedyną łączność z lądem zapewnia samolot. Lata codziennie do i z Archangielska, o ile pogoda na to pozwoli, co tu, przy kole polarnym, nie jest wcale regułą Na największej wyspie powstał w XV w. klasztor. Przez stulecia był forpocztą rosyjską na Dalekiej Północy. Bywał twierdzą (do dziś zachowały się potężne mury), ale też często więzieniem. Spędził w nim kilkanaście lat ostatni hetman wolnej kozaczyzny (Siczy Zaporoskiej) – Piotr Kałnyszewskij. Mnisi przez kilkaset lat zarządzali wyspami, czyniąc je znaczącym ośrodkiem kulturowym i gospodarczym w tym niegościnnym regionie. Ale czasy się zmieniały, majątek przejęło państwo, a po rewolucji październikowej nowa władza zlikwidowała klasztor. W jego budynkach założono łagier (SŁON – Sołowieckij Łagier Osobogo Naznaczenija, Sołowiecki Łagier Specjalnego Przeznaczenia), pierwszy w ZSRR, wzór późniejszego Gułagu. Mnichów uwięziono, oprócz jednego, który obsługiwał latarnię morską umieszczoną w kopule jednej z cerkwi. W czasie II wojny zlikwidowano łagier, klasztor przejęła szkoła morska, a pozostałe zabudowania połagrowe zasiedliła ludność ze stałego lądu. Tak powstała osada sołowiecka, która z czasem rozrosła się do ok. 1000 mieszkańców, osiągając status rajona, czyli miejscowego powiatu. Praca dla wszystkich W latach 60. zaczęto wreszcie doceniać znaczenie kulturalne i walory przyrodnicze Sołowek. Usunięto szkołę morską, a klasztor wraz z całymi wyspami zamieniono w jedno wielkie muzeum ogólnokrajowej rangi. Tak w 1967 r. powstało Muzeum-Rezerwat „Wyspy Sołowieckie”, które objęło całość archipelagu. Ostatnie dziesięciolecia Sołowek upływały pod znakiem muzeum, badań naukowych i mozolnego odtwarzania przyrody zdewastowanej w czasach łagru. Dla mieszkańców wysp muzeum to nie tylko ograniczenia wynikające ze statusu rezerwatu (np. kontrola połowu ryb, zresztą zazwyczaj bardzo pobieżna, albo zakaz podpływania do niektórych małych wysepek). To przede wszystkim najważniejszy pracodawca, zatrudniający prawie 200 mieszkańców osady. Niemal połowa zdolnych do pracy mieszkańców to pracownicy muzeum. Pozostałych zatrudnia niewielka elektrownia olejowa, dawna klasztorna piekarnia, małe lotnisko, parę sklepów, kilka hoteli i szkoła. I to prawie wszystko, jeśli nie liczyć administracji i odpowiednika naszego ADM-u. Przez kilkanaście lat stworzono ponad 100 miejsc pracy dla miejscowej ludności. W rezultacie Sołowki do dziś nie znają bezrobocia. Mieszkańcy niemal bez reszty identyfikują się właśnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2010, 2010

Kategorie: Świat