Co wolno wolnomyślicielowi?

Co wolno wolnomyślicielowi?

Żyjemy w państwie kryptowyznaniowym, bo nadal próbujemy kamuflować swój wyznaniowy charakter Prof. Barbara Stanosz -– filozof, logik, publicystka; emerytowana profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka popularnych książek i podręczników do logiki oraz prac z dziedziny logicznej teorii języka. Współzałożycielka i redaktor naczelna czasopisma „Bez dogmatu”. Tłumaczka literatury filozoficznej. – Powiedziała pani kiedyś, że Polska spełnia wszystkie wymogi państwa wyznaniowego, ale jeszcze nigdy nie było tak źle, żeby nie mogło być gorzej. Czy teraz jest to gorzej? – Pojęcie państwa wyznaniowego nie ma precyzyjnej definicji, jest nieostre i stopniowalne. Państwo może być mniej lub bardziej wyznaniowe, zależnie od wielości i ścisłości swoich związków z instytucją religijną. W Polsce są to więzi wielorakie i bardzo ciasne. Znajdują one wyraz przede wszystkim w ustawodawstwie wprowadzającym liczne zakazy lub nakazy pod dyktando Kościoła katolickiego, nadto w poważnych świadczeniach finansowych państwa na rzecz tej instytucji i jej funkcjonariuszy, w propagowaniu treści religijnych za pośrednictwem szkół publicznych i publicznych środków przekazu i tak dalej – listę świadectw wyznaniowego charakteru państwa polskiego można by kontynuować, ale są to rzeczy powszechnie znane. W pierwszych latach po polskiej „transformacji ustrojowej” niektórzy z nas wahali się, czy mamy już do czynienia z państwem wyznaniowym, czy może z quasi- lub semiwyznaniowym. Dziś wahania takie byłyby nieuzasadnione. Żyjemy w państwie wyznaniowym, choć jeszcze kryptowyznaniowym, bo państwo to nadal próbuje – ale już coraz słabiej – kamuflować swój wyznaniowy charakter. Czy może być gorzej? Z pewnością tak. I zapewne wkrótce będzie, wobec perspektywy zwycięstwa prawicy w najbliższych wyborach. Prawicy bowiem zależy na hamowaniu rozwoju demokracji, a Kościół jest jej naturalnym sprzymierzeńcem w tej sprawie. – Oskarżanie Kościoła o przeciwdziałanie demokracji wiele osób odbierze jako potwarz… – W Polsce wylansowano osobliwe pojęcie demokracji, redukując ją do trybu podejmowania decyzji większością głosów. Zwykłemu obywatelowi przyznano zresztą wyłącznie prawo głosu w kwestii składu władz (już referendum ma być, zdaniem wielu naszych polityków, pewnym odstępstwem od demokracji). Tymczasem demokracja to przede wszystkim idea realizowania wspólnego dobra kosztem możliwie minimalnego ograniczania wolności jednostki. Rozwój demokracji polega na poszerzaniu zakresu wolności, głównie przez urzeczywistnianie dążeń emancypacyjnych tych grup, które są jakoś społecznie upośledzone. Tradycyjnie należą do nich ludzie żyjący w ubóstwie, kobiety, a nadto rozmaite mniejszości – narodowe, wyznaniowe czy seksualne. W naszym kręgu kulturowym, w Europie Zachodniej i w Ameryce, demokracja jest tak właśnie rozumiana. Prawica wszędzie stara się opóźniać owe emancypacyjne procesy, ale czyni to z coraz większym trudem. Dla polskiej prawicy przymierze z Kościołem jest w tych dążeniach nieocenione. Kościół bowiem wprawdzie przestał już być otwartym wrogiem demokracji, ale próbuje ją „oswoić”, wmawiając, że bez oferowanych przez niego wartości demokracja degeneruje się i rodzi jakieś straszliwe zagrożenia. Tymczasem trzon tych wartości ma charakter jawnie antydemokratyczny, anachroniczny i nieakceptowany dla cywilizowanego świata. – To by oznaczało, że Polska nie jest wcale w Europie ostoją tradycji, ale zaściankiem starego kontynentu? – Może i jest ostoją religijności i tradycji, ale niechcianej, bo właśnie zaściankowej, trochę prostackiej, a niekiedy zgoła groteskowej. Brak rozdziału między państwem a Kościołem jest dla przeciętnego Europejczyka kuriozalny. Symbioza polskiego katolicyzmu z polskim nacjonalizmem wywołuje u obserwatora uśmiech zażenowania. Z punktu widzenia nowoczesnej demokracji pielęgnujemy, łagodnie mówiąc, raczej nie najlepsze tradycje i religijność w kiepskim gatunku, stadną i agresywną. – Ktoś powie w tym miejscu, że przecież w Polsce nie ma cenzury kościelnej. – Tylko oficjalnej. Jej funkcje przejęła ostra cenzura redakcyjna, praktykowana na ogół ze strachu przed Kościołem. Z tych samych względów większość księgarzy odmawia przyjmowania do sprzedaży ateistycznych lub antyklerykalnych publikacji, a i wydawcę dla tego rodzaju książek niełatwo znaleźć. – Pani spotkała się z cenzurą redakcyjną? – Parę tekstów krytycznych wobec politycznych aspiracji Kościoła opublikowałam przed laty w „Gazecie Wyborczej”. Niektóre zostały przez redakcję „złagodzone”, a każdy ukazywał się dopiero wtedy, gdy ktoś inny napisał replikę, przedstawiając jedynie słuszne stanowisko w danej sprawie. Zwykle była to osoba duchowna. W końcu jednak „Wyborcza” opublikowała obok mego artykułu bardzo arogancką polemikę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 24/2005

Kategorie: Wywiady