Walczę o swoje

Walczę o swoje

Jestem na widelcu, można mnie w każdej chwili obgadać, poniżyć. Ludzie, którzy to robią, czują się bezkarni Z Magdą Mołek rozmawia Przemysław Szubartowicz – Według niedawnych badań Pentora, jesteś najseksowniejszą polską dziennikarką. Podoba ci się taka łatka? – Nie lubię łatek. Ale akurat ta mnie bawi. Kilka lat temu przeprowadzano podobne badania i wynik był taki sam. Dla mnie to jest wyłącznie wyraz sympatii widzów. Moja definicja kobiety seksownej jest prosta: to taka kobieta, która pokaże nogę, trochę biustu, zalotnie spojrzy… – A ty czujesz się seksowna? – Widziałeś kiedyś kobietę, która o godzinie czternastej mówi, że jest seksowna? – Widziałem. – No to pewnie cię kokietowała. A mówiąc serio: na to, że jestem tak postrzegana, w ogóle nie zapracowałam. Zero dekoltów, mini i zalotnego oka. Po prostu manna spadła mi z nieba! (śmiech). – Nie zależy ci na medialnym wizerunku? W końcu w telewizji najważniejszy jest wabik. – W telewizji rzeczywiście ważne jest to, co widzi oko. Sama się na tym łapię: wyłączam się ze słuchania i oceniam scenografię programu, oprawę, muzykę, wygląd uczestników, ale to skrzywienie zawodowe. Wydaje mi się, że kultura oglądania telewizji w Polsce niepokojąco często polega na bezmyślnym gapieniu się w ekran. Nie uciekniemy już przed taką powierzchownością. Ponoć człowiek umie się skoncentrować maksymalnie na 45 sekund. – No i ci, którzy się gapią, widzą w tobie kobietę seksowną, a brukowce, także te internetowe, opisują cię jako osobę zimną i odpychającą, z przerostem ambicji, która do tego potajemnie wychodzi za mąż. – Przepraszam, a czy wychodzenie za mąż nie na łamach gazet to już w naszym kraju przestępstwo? (śmiech). Rzeczywistość z tabloidów przeczy faktom, skoro przypadł mi tytuł tej seksownej. Bo czy można być seksowną, a zarazem zimną i odpychającą?! Te wszystkie szufladki, w które wsadzają mnie tabloidy, pokazują brak kreatywności ludzi tam pracujących. Wiesz, skąd się wziął mój rzekomy dystans do ludzi, opinia, że jestem zimna? Sama tak o sobie powiedziałam kiedyś na zasadzie żartu: że gdy byłam w liceum, wszystkie koleżanki miały już swoje sympatie, a ja nie, bo chyba byłam Królową Śniegu. Copyright by Magda Mołek. I poszło. Ułatwiłam prasie brukowej zadanie. Mówiąc wprost: mieli gotowca, którego z rozkoszą wykorzystali do swoich niecnych celów. Czy ty też myślisz, że jestem zimna i odpychająca? – A jak sądzisz? – No właśnie (śmiech). Za każdym razem, gdy spotykam ludzi na ulicy, mam z nimi fantastyczne relacje. Odnoszą się do mnie w sposób bardzo ciepły. Niedawno byłam w Sali Kongresowej na koncercie. Pani w szatni długo mi się przyglądała. Uśmiechnęłam się do niej. Zabawne, bo w tym momencie odłożyła tabloid, który akurat czytała, i stwierdziła: no, teraz, jak się pani śmieje, to poznałam, że to pani. Może znów było tam moje zdjęcie, na którym mam kwaśną minę? – Co z tym przerostem ambicji? – Kolejny stereotyp. Zwyczajnie walczę o swoje. Tu właśnie jest mi już potrzebna szufladka! Najchętniej taka z napisem: specjalizacja – rozmowy z ludźmi. Chcę się rozwijać. Nie skończyłam w butach prezenterki zapowiadającej wieczorynki w Jedynce. Gdy w telewizji publicznej doszłam do ściany i przyszła propozycja z TVN, skorzystałam z niej. – Lepsze pieniądze? – Widzisz, większość tak to zinterpretowała. Tymczasem była to propozycja nie do odrzucenia, ale w kategorii rozwoju zawodowego, tylko dlatego zmieniłam pracę. Wracając do przerostu ambicji, w moim zawodzie człowiek dojrzewa i kształtuje się warsztatowo na oczach innych, w programie na żywo. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem omnibusem, że nie jestem genialna i popełniam błędy. Nie myli się tylko ten, kto nic nie robi. – Czy gdy zaczynałaś karierę, najpierw w radiu, a potem w lokalnej telewizji, tak sobie to wszystko wyobrażałaś? – To wszystko, czyli co? – To, że jedni postrzegają dziś telewizję jako machinę do ogłupiania, a inni jako rozrywkę. – Nie miałam żadnego wyobrażenia, miałam 19 lat i pierwszą poważną pracę. Pamiętaj, że zaczynałam w połowie lat 90., gdy rynek medialny w Polsce dopiero się rozkręcał. Gdy pracowałam we Wrocławiu, spotykaliśmy się w gronie dziennikarskim złożonym z ludzi z kilku, w tym także konkurujących, redakcji. Dziś jest inaczej – każdy uprawia swój ogródek, czasu jest coraz mniej. Jeżeli czegoś sobie na początku nie wyobrażałam, to tego, że nie da się uciec

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2008, 2008

Kategorie: Wywiady