Były biskup wygrywa wybory prezydenckie na czele „nowej latynoamerykańskiej lewicy” To było ponure miejsce. Symbol korupcji, przemocy, bezkarności władzy i wszelkich innych plag, jakie nawiedziły kraj wciśnięty między dwa kolosy – Brazylię i Argentynę. Rezydencja wojskowego dyktatora, którego ręce splamiła krew 900 zamordowanych opozycjonistów, przywódcy Partido Colorado, prezydenta Alfreda Stroessnera, który rządził sześciomilionowym Paragwajem, jednym z najbiedniejszych krajów regionu, w latach 1954-1989. Do Mburuvicha Ro’ga, „Domu wodza”, jak w języku guarani, równie rozpowszechnionym tutaj jak hiszpański, nazywa się Pałac Prezydencki w Asuncion, po 61 latach rządów skrajnie prawicowej Partii Kolorowej, 15 sierpnia tego roku wprowadzi się na pięć lat niezwykły lokator. Brodaty, 56-letni mężczyzna, który na co dzień chodzi w swetrze, jak wielu latynoamerykańskich intelektualistów, a na rozmówców patrzy zza okularów trochę badawczo, a zarazem dobrotliwie jak mądry, doświadczony proboszcz. Istotnie, nowy prezydent Paragwaju, profesor teologii Fernando Lugo, jest księdzem, choć zawieszonym przez Watykan a divinis i pozbawionym możliwości nauczania na uczelniach katolickich. Fernando Lugo został kapłanem w 1977 r., studiował w Rzymie i wrócił jako biskup najbiedniejszej diecezji, San Pedro. Był świadkiem „prywatyzacji po paragwajsku”, czyli odbierania resztek żyznych gruntów ich prawowitym właścicielom, Indianom. 4% właścicieli ziemskich kontroluje dziś w Paragwaju 89% gruntów uprawnych. W 2006 r., w którym Lugo ostatecznie podjął decyzję, aby zejść z ambony i wspiąć się na trybunę, ok. 450 tys., tj. 7,5% Paragwajczyków opuściło kraj, aby szukać pracy. Emerytowany biskup postanowił nie czekać na dalszy bieg nigdy niekończącego się okresu „transformacji od dyktatury do demokracji kontrolowanej”. 22 kwietnia br. wygrał wybory. Nazajutrz jeden z czołowych hiszpańskich dzienników napisał: „Sześciomilionowy Paragwaj, kraj gnębiony przez żółtą febrę, żyjący niemal na marginesie naszej cywilizacji, pojawia się nagle na mapie demokratycznego świata”. Klęska Etycznych Obywateli Nie pomogły najazdy „czerwonych koszul”, jakie noszą aktywiści Partii Kolorowej, na lokale wyborcze ani udział osób dawno zmarłych, jak było w przypadku 140-letniego Froilana Noguery. Zapytany o liczne próby fałszowania wyborów, zwłaszcza na prowincji, gdzie jednoosobowe „komisje” wyborcze składały się często z jednego colorado, prezes Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości Wyborczej, Rafael Dendia, rozłożył ręce. „Nic na to nie poradzę, widocznie nie zgłoszono na czas aktów zgonu zmarłych, którzy oddali swe głosy”, odpowiadał na pytania dziennikarzy. Jego zdaniem, nie należy też przywiązywać większej wagi do faktu, że „jakaś niewielka” część kartek wyborczych została przez pomyłkę wydrukowana z błędem drukarskim, który polegał na tym, że akurat rubryka „Partido Colorado” była zaznaczona już w drukarni. Sama kandydatka tej partii, 51-letnia przystojna Blanca Ovelar, przyznawała w kampanii, że „korupcja przeżarła całe społeczeństwo”. Jednak ona, jako „uczciwa pani domu” i pierwsza w historii kobieta ubiegająca się o prawo rządzenia Paragwajem, plagę tę ukróci i zapewni „odnowę”. Zaczęła jednak od tego, że na konwencji Partido Colorado wycięła swego najgroźniejszego rywala. Jej ludzie zmanipulowali wyniki głosowania. Trzecim liczącym się kandydatem w wyborach był eksgenerał Lino Oviedo, skazany na 10 lat więzienia za próbę przewrotu i amnestionowany, aby mógł zagrodzić drogę „czerwonemu biskupowi”. Szedł do wyborów również pod hasłem odnowy, na czele partii, którą nazwał Krajowy Związek Etycznych Obywateli. Przewagą dziesięciu punktów procentowych nad panią Ovelar, uzyskując 40,82% głosów, wygrał Lugo. Kandydatka kolorowych uzyskała 30,72% głosów, a były generał zamachowiec – 21,98%. Tejojoja’ = Równość Wielkie novum w życiu politycznym Paragwaju stanowi to, że mimo rozmaitych prób nie sfałszowano wyników wyborów i nikt nie strzelał. Obserwatorzy z Organizacji Państw Amerykańskich stanęli tym razem na wysokości zadania. W swoiście katolickim Paragwaju, gdzie wiara podszyta jest starymi indiańskimi wierzeniami, „opcja Kościoła po stronie biednych”, którą głosi ks. Lugo, znajduje szczególnie podatny grunt. Partia, którą założył, nazywa się w języku guarani Tejojoja’ – Równość. Na czele tego niewielkiego ugrupowania dokonał rzeczy, która wydawała się niemożliwa. Zjednoczył bardzo podzieloną dotąd opozycję, tworząc na osiem miesięcy przed wyborami Patriotyczny Sojusz
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









