Cudotwórcy

Cudotwórcy

Jak nauczyciel spod Białegostoku z trójką amerykańskich aktorów uzdrawia chorych w Meksyku Adam Dehr, nauczyciel angielskiego spod Białegostoku, wyruszył do Ameryki, by zdobyć pieniądze na przeszczep szpiku dla córki. Szybko jednak się zorientował, że praca na budowie nie zapewni mu odpowiednich pieniędzy. Przypadkowo spotkał trzech amerykańskich aktorów, którzy żyli z robienia „cudów” w Meksyku. Dołączył do nich… Joshua i Steve, obaj pochodzenia latynoskiego, urodzeni w Kalifornii, zanim zaczęli czynić cuda, występowali w teatrach i statystowali w filmach. Feliks, naturalizowany w USA Latynos, swego czasu występował w cyrkach i w lokalach jako iluzjonista, a także człowiek guma. Mógł chodzić po rozpalonych węglach i kłaść się na rozbitym szkle, nie czyniąc sobie najmniejszej krzywdy. Ramiona i dłonie był w stanie wykręcić tak, jakby nie miał stawów. Przede wszystkim zaś w ciągu zaledwie kilkunastu sekund ze zdrowego mężczyzny potrafił zmienić się w garbusa. Dehr dotykał jego garbu i nie dawał wiary, gdy pod jego palcami kaleka ponownie przeistaczał się w zdrowego mężczyznę. – Kilka lat temu za ten numer w knajpach na Bourbon Street w Nowym Orleanie brałem po dwie stówki – chwalił się Feliks. Do jego zadań należało też preparowanie specjalnego roztworu w postaci przezroczystej maści. Rozpuszczała się, gdy w pobliżu wzrastała temperatura. Wystarczyło więc posmarować nią obraz albo figurę pod oczami i kazać zapalić specjalnie przygotowane świece, aby po dwóch, trzech minutach zobaczyć, jak płacze. Szklanka wody w knajpie Zatrzymali się kilka mil przed Ures, niewielką wioską w Sonorze. Był tam niewielki zagajnik i źródełko. Josh i Steve zostali w cieniu, a Adam z Feliksem poszli do wioski. Był akurat dzień targowy, więc nie zwracano na nich uwagi. Kręciło się tam wielu obcych. Feliks udawał przyjezdnego wieśniaka, a Adam turystę ze Stanów. Feliks siadał w tawernie i przysłuchiwał się rozmowom, niektórym stawiał tequilę i wyciągał od nich zwierzenia, a Adam kręcił się po ulicach i fotografował każdego, kto wychodził z knajpy. Potem w odległym miasteczku wywoływali zdjęcia, a Feliks opowiadał Joshowi wszystko, co wiedział o ludziach z fotografii. Joshua wkuwał to na blachę… Na takie okazje jak ta Joshua przywdziewał długą szatę. Dzierżył w dłoni długi kij. Miał imponujący wygląd. Wysoki, chudy jak tyka, z długą grzywą siwych włosów. Mógł uchodzić za proroka i taką też rolę mu przeznaczyli… Tego dnia przyjechali do Ures po południu. Adam odwiedził kościółek. Stała tam figura Matki Boskiej z Guadalupe. Było strasznie gorąco. W tawernie śmierdziało ostrym sosem do fasoli i starym chili. Joshua wkroczył do środka, gdzie od kilku minut siedział już Steve. Stanął przed barem i poprosił o wodę. – Wodę? – zdziwił się barman. – Si, senor, wodę. Było to niecodzienne zamówienie. Tutaj piło się taniego gordona, tequilę i cronę. Chwilę później przed zamawiającym stanęła jednak szklanka i barman nalał do niej wodę z dzbana. Joshua zważył ją w dłoni i wypił całą zawartość duszkiem. Wszyscy patrzyli na niego zdziwieni, może nawet z odrobiną wrogości. – Tu nie pije się wody, gringo! – ktoś niegrzecznie zwrócił mu uwagę. – Widzę – odrzekł spokojnie Joshua i pokazał barmanowi gestem, by ponownie napełnił szklankę. – Tu chla się wódę. Tu przepija się pieniądze, które winny służyć waszym rodzinom! Ktoś się oburzył: – Jesteś tu obcy! Nie zaczynaj, gringo! – Chcę was uratować przed gniewem bożym! – A kim ty jesteś? – Wędrowcem bożym… Krępy Latynos wyglądający, jakby nie miał karku, parsknął złowrogim śmiechem, ale na Joshu nie zrobiło to większego wrażenia. – Ty jesteś Gonzales – wskazał nań niewzruszony. – Pobiłeś swojego szwagra, Jose, bo rzekomo nie dopilnował krowy… A ty tam, z tyłu, słyszysz? – O co chodzi, gringo? – niepewnie mruknął znad kufla wąsaty wieśniak. – Nazywasz się Sanchez, oszukujesz swojego pracodawcę na godzinach. Dopisujesz ich za dużo… – Kurde, kto to jest? Ciszę przerwał Steve. – To chyba ten prorok, o którym pisali w gazecie – wtrącił. – W jakiej gazecie? – No, wszystkie gazety o nim pisały, że krąży po okolicy i uzdrawia… – Pierwsze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 27/2003

Kategorie: Reportaż