Czarny prezydent w Białym Domu?

Czarny prezydent w Białym Domu?

Ameryka ekscytuje się nowym politycznym meteorem, Barackiem Obamą, i spekuluje, czy może on dostać prezydencką nominację Demokratów zamiast Hillary Clinton. Ale to raczej political fiction Korespondencja z Waszyngtonu Dokładnie pod takim samym tytułem pisałem w 1996 r. artykuł o Colinie Powellu, murzyńskim chłopaku z Jamajki wychowanym na nowojorskim Bronksie, który doszedł w wojskowej karierze do najwyższej pozycji, jaką można osiągnąć w USA – szefa połączonych sztabów sił zbrojnych, zdobył popularność i zaczęto się zastanawiać nad jego szansami w wyborach prezydenckich, w rywalizacji z ubiegającym się o drugą kadencję Billem Clintonem. Ostatecznie Powell nie wystartował, a Republikanie wystawili Boba Dole’a. Historia się powtarza. Znów opinię publiczną ożywia marzenie z pogranicza jawy i snu o Afroamerykaninie, który miałby stanąć na czele Stanów Zjednoczonych. Follow the dream… Idźmy za tym marzeniem. Biała wina Problem murzyński w zbiorowej świadomości amerykańskiej jest… antyamerykańskim cierniem. Nie pasuje do natchnionego obrazka, gdzie ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych jawią się jako wzorce wszelkich wolności i swobód ludzkich. Nie do końca się to zgadza, bo ciemnoskórych mieszkańców tej ziemi wcale nie uważali za równych sobie i zwracać im wolności szybko nie planowali. Thomas Jefferson, kolega Tadeusza Kościuszki, nie mógł się nadziwić, dlaczego ten oddaje niewolnikom (podarowanym mu wraz ziemią przez Kongres) wolność. Równie nie pasuje do obrazka to, że niewolnictwo znacznie szybciej niż USA zlikwidowało Imperium Brytyjskie, od którego Stany wywalczyły sobie niepodległość pod hasłami wolności człowieka. Jeszcze bardziej to, że bohaterowie II wojny, ci o śniadej karnacji, powracając po zwycięstwie do domów na Południu USA, musieli wsiadać do autobusów tylnym wejściem, a białym ustępować miejsca. Nawet jeśli mieli na sobie mundur z przypiętymi medalami. Fakty te wykreowały masowy ruch emancypacji murzyńskiej lat 60. i 70., którego sztandarowym reprezentantem, później męczennikiem i kultowym wzorem, stał się Martin Luther King. Obok słusznych żądań rewindykacyjnych ruch ten długie lata bazował, w sferze ideologicznej i psychologicznej, na przypominaniu „białej winy” związanej z krzywdą wyrządzoną czarnym na amerykańskiej ziemi wolnych ludzi. Te poprawne politycznie wyrzuty sumienia biali oczywiście oficjalnie uznawali, ale w głębszych pokładach (pod)świadomości kodowało się zniecierpliwienie tą przykrą mantrą. Nie każdy biały musi w końcu czuć się dziś odpowiedzialny za sprowadzenie do Ameryki murzyńskich niewolników. Równocześnie pojawił się, pod osłoną parasola poprawności politycznej, zbiorowy mechanizm obronny. Prof. Shelby Steele z Instytutu Hoovera, znany amerykański analityk psychologii politycznej związków rasowych i autor wielu książek, powiada: „Biali są zachwyceni, wręcz wniebowzięci, kiedy w życiu publicznym pojawia się jakaś wybitna czarna osobowość, która nie obarcza ich winą za ťgrzech pierworodnyŤ niewolnictwa. Postacie takie są chętnie kreowane na ogólnoamerykańskich bohaterów”. Jednym tchem można wymienić tu geniusza koszykówki, Michaela Jordana, natchnionego golfistę Tigera Woodsa, wspomnianego już generała Colina Powella, a przede wszystkim megagwiazdę mediów, Oprah Winfrey. Lista wydłuża się teraz o kolejne nazwisko. Właśnie Oprah Winfrey w połowie ubiegłego tygodnia (17 stycznia) ogłosiła w swoim niezwykle popularnym programie telewizyjnym narodziny prezydenckiej gwiazdy, jaką jest Barack Obama. Barack Obama? Któż to jest? Ma 45 lat. Od dwóch lat jest demokratycznym senatorem ze stanu Illinois. Od kilku dni potencjalnym kandydatem do udziału w wyborach prezydenckich 4 listopada 2008 r. Oczywiście wcześniej Obama musiałby uzyskać nominację swojej partii, która, jak dotąd, wyraźnie stawia na Hillary Clinton. Sam zainteresowany, doskonale tego świadom, deklaruje na razie sformowanie komitetu „przedwyborczego”, kampanię sondażową w całym kraju i ogłoszenie ostatecznej decyzji o uczestnictwie w prezydenckiej gonitwie 10 lutego br. Biografia kandydata jest frapująca. Urodził się 4 sierpnia 1961 r. na Hawajach, gdzie studiująca na tamtejszym uniwersytecie stanowym, oferującym bardzo rozsądne czesne, jego matka Ann Dunham, córka farmerów z Kansas, poznała studenta z Kenii Baracka Husseina Obamę. Owocem uczucia okazał się chłopiec, Barack Hussein Obama Jr. Gdy dziecko miało dwa lata, rodzice się rozstali, tata wrócił do Kenii, matka zaś poślubiła Indonezyjczyka Lolo Soetoro i wyjechała z nim i małym Barackiem do Dżakarty. Tam chłopiec chował się do 10.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2007, 2007

Kategorie: Świat