45 lat temu doc. Jan Wyżykowski odkrył największe złoża w Europie Lwia część zabudowy Lubina to pudełka pochodzące z epoki realnego socjalizmu. Widać, że wtedy właśnie powstawało miasto. Nowe czasy nie przyniosły nowoczesnych budowli. Nie widać rezydencji nowobogackich. Jeśli nawet mieszkają tu ludzie, którzy dorobili się dużych pieniędzy, to noszą się skromnie. W tej swoiście siermiężnej skromności istnieją jednak elementy, które wyróżniają miasto spośród innych jemu podobnych. To ogólne zadbanie. Samochody nie wpadają w dziury w jezdni, a autobusy miejskie nie grożą rozleceniem się na każdym zakręcie. Przystanki mają zadaszone wiaty i – to ewenement na skalę krajową – elektroniczną informację o terminie odjazdów najbliższych wozów. Odczytuję: „Linia 7 – godz. 9.30 spóźniony trzy minuty”. Pod spodem dodatkowy ekran z godziną i temperaturą. Rzeczywiście trzy po 9.30 siódemka nadjeżdża. Takie zaopatrzenie miasta w nieprosty przecież układ informacji elektronicznej musiał kosztować, i to sporo. Lubin nie jest więc miastem biednym. Miejscowy potentat i dobroczyńca – Polska Miedź – uwił sobie gniazdo nie za daleko i nie blisko od centrum. Ponoć do zakończenia II wojny światowej mieścił się tam szpital. Po wojnie teren i budynki zajęła Armia Czerwona. To podmiejskie osiedle Polska odzyskała dopiero wtedy, kiedy powstawał tu polski kombinat miedziowy. Zadziwiające- ale bardzo sympatyczne – że dyrekcja potężnego KGHM nigdy nie wybudowała sobie imponujących biurowców i do dziś mieści się w starych, z pietyzmem odremontowanych budynkach. Patronem miasta jest – tak naprawdę – doc. Jan Wyżykowski, czczony powszechnie i zasłużenie jako wspaniały geolog, odkrywca pokładów miedzi, a dla mieszkańców – może przede wszystkim – reanimator miast i miasteczek zagłębia. Lubin przed 40 laty, zanim zaczęła się budowa kombinatu, to było zniszczone wojną miasteczko, w którym mieszkało półtora tysiąca ludzi. Głogów, zanim wybudowano w nim hutę miedzi, też był małą, zniszczoną przez wojnę, mieściną. Polkowice przed uruchomieniem kopalni były niewielką wsią. Nie ulega wątpliwości, że awans majątkowy i społeczny tamtego rejonu stworzyła miedź. A ściślej – jej odkrycie dokonane przez Jana Wyżykowskiego. W niewielkim, ale z pietyzmem utrzymanym parku – oczywiście im. Jana Wyżykowskiego – stoi jego pomnik. Tam corocznie pod koniec marca czci się rocznicę narodzin miedzi. W tym roku przypada 45. rocznica. Pod pomnikiem tłum. Górnicy w galowych strojach, w kepi z pióropuszami. Kolor pierzastej kitki oznacza godność górniczą. Czarne mają górnicy szeregowi, białe – nadzór, a najwyższe władze – zielone. Potężna orkiestra górnicza – z czerwonymi pióropuszami – gra hymny. Przybyli dostojni goście: żona Jana Wyżykowskiego, jego najmłodszy brat, ostatni żyjący członek zespołu odkrywców miedzi, dr Andrzej Rydzewski, pierwszy dyrektor Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi w Lubinie, późniejszy wiceminister, dr Tadeusz Zastawnik, do którego – po dziś dzień – porównuje się wszystkich następnych szefów Polskiej Miedzi. Obecny prezes zarządu, prof. Stanisław Speczik, też jest z zawodu geologiem, uczniem Wyżykowskiego. Mówił na uroczystości: „Drogi Mistrzu Janie! Czy mogłeś przewidzieć, że opiekę nad twoją miedzią obejmie kiedyś twój najmłodszy uczeń?”. Tegoroczny jubileusz 45-lecia miedzi tak naprawdę mógłby być o półtora roku starszy, gdyby nie pech. Już we wrześniu 1955 r. w okolicy wsi Gaiki pewnie znaleziono by miedź, tylko że nie najnowsze i mocno wyeksploatowane urządzenie, którym wykonywano wiercenia, rozsypało się, kiedy otwór miał 480 m głębokości. Potem przekonano się, że gdyby świder wytrzymał jeszcze 280 m głębienia, znaleziono by bardzo bogate złoże. Tyle że wtedy niewiele brakowało, by w ogóle zaniechać poszukiwań. Inspiratorom akcji groziły wręcz kary więzienia. Za sabotaż gospodarczy. Czyli marnowanie państwowych pieniędzy na bezowocne poszukiwania miedzi. Przed trzydziestu paru laty rozmawiałem z doc. Wyżykowskim. W starych notatkach znalazłem jego opowieść o losach odkrycia miedzi. Urząd Bezpieczeństwa już-już wyciągał po niego łapę i zamiast sukcesu miałby parę lat odsiadki, gdyby nie jeden mądry działacz z Wrocławia. Tak się szczęśliwie złożyło, że we wrocławskim komitecie partyjnym pracował geolog. I on tłumaczył władzom: „Poszukiwania geologiczne to szukanie złotego kluczyka do skarbca w stogu siana. Można go nie znaleźć. Ale jak się znajdzie… Wyżykowski wie, co robi.
Tagi:
Jerzy Łaniewski









