Od ponad 80 lat ogniska zakładane przez Kazimierza Lisieckiego pomagają rodzinom. I udowadniają, że wydawanie pieniędzy na cele społeczne ma sens W samym sercu warszawskiej Pragi-Północ, przy Środkowej 9, stoi drewniany, brązowy dom z okiennicami i białym ornamentem wieńczącym duże okna. Zbudowany pod koniec XVIII w., przez jakiś czas był siedzibą sądu grodzkiego, a w 1933 r. przejęło go Towarzystwo Przyjaciół Dzieci Ulicy prowadzone przez wybitnego pedagoga – Kazimierza Lisieckiego „Dziadka”. Dzisiaj ośrodek działa jako jedno z ognisk warszawskiego Centrum Wspierania Rodzin, noszącego imię swojego założyciela. Choć nazwa instytucji się zmieniała, funkcja budynku pozostała ta sama: jest nią wsparcie dla ok. 30 dzieci z okolicy. Ciepło „Dziadkowego” ogniska – Mieszkałem po drugiej stronie ulicy – wspomina Tadeusz Zakrzewski, były dziennikarz Telewizji Polskiej i jeden z wychowanków „Dziadka” Lisieckiego. – Pamiętam, że podczas powstania, gdy Środkowa była pod ostrzałem snajperów, miałem z kolegą umowę: kiedy on otwierał drzwi do ogniska, ja błyskawicznie przebiegałem na drugą stronę. Na miejscu dostawałem obiad. Nie było nawet jednego dnia okupacji, kiedy ogniskowa kuchnia nie wydawałaby obiadów swoim podopiecznym. A pierwszymi podopiecznymi ośrodka byli warszawscy gazeciarze – chłopcy w wieku od kilku do kilkunastu lat, zarabiający na życie, często nawet swoich rodzin, roznoszeniem gazet. Poza ciepłym posiłkiem Lisiecki zapewniał im wiele zajęć: od gry w ping-ponga do letnich obozów pod namiotami. Jednak, jak podkreślają wychowankowie, w ognisku panowały niewzruszone zasady: do obowiązków podopiecznych należało m.in. dbanie o porządek i pomaganie młodszym kolegom w nauce. Z opowieści wychowanków o „Dziadku” Lisieckim wyłania się figura charyzmatycznego, uwielbianego przez podopiecznych społecznika. „Nie uznawał cwaniactwa, nieszczerości – pisze o Lisieckim Bogusław Homicki, podopieczny ośrodka w latach 50. – Cwaniaka, szulera karcianego ograł w karty, a wygrane pieniądze oddał mu i zobowiązał, aby kupił za nie ciastka dla ogranych kolegów. Chłopak mógł uciec z pieniędzmi, ale wrócił (…) i od tamtej pory był najwierniejszym ogniskowcem. Złodziejowi powierzył do pilnowania pieniądze na zakupy, a on ich pilnował, bo pieniądze były dla nas”. – „Dziadek” powtarzał, że nie ma nic za darmo i że najważniejsze są cenzurki. Nie zdawaliśmy sobie z tego wówczas sprawy, ale wykształcenie to była rzeczywiście szansa dla nas – dodaje Tadeusz Zakrzewski. – Dużą wagę przykładał do odpowiedzialności za słabszych, za własne czyny i słowa. Największą karą za nieprzestrzeganie tych zasad był tzw. urlop, czyli zawieszenie prawa przychodzenia do ośrodka. Był taki moment, kiedy „Dziadek”, jako dyrektor ogniska, mógł dostać osobne mieszkanie, ale nigdy nie wyprowadził się z ośrodka. Jego syn był naszym kolegą, a żona „Babcią”. Postać twórcy sieci ognisk nie jest tu bez znaczenia – stosowane przez niego metody i założenia do dzisiaj stanowią podstawę działalności tych placówek. Najważniejsze są nacisk na poczucie odpowiedzialności za siebie i innych oraz wiara we wspólnotowość – nie tylko w ramach grupy ogniskowych wychowanków, ale także ich rodzin: remonty w ogniskach często były przeprowadzane przez rodziców uczęszczających do nich dzieci, a wychowawcy również byli dawnymi podopiecznymi. Założenia przyświecające Lisieckiemu w tworzeniu ognisk ponad 80 lat temu obowiązują także w instytucji noszącej jego imię. I stanowiącej dowód, że przydzielanie publicznych pieniędzy instytucjom wsparcia społecznego ma głęboki sens. Chodzi o spotkanie Dziś budynek przy ulicy Środkowej jest najstarszym z wciąż działających ośrodków wspierania potrzebujących rodzin. W Warszawie istnieje jeszcze dziewięć ośrodków prowadzonych przez Centrum Wspierania Rodzin: na Muranowie, Starówce, Gocławiu, Grochowie, Bielanach, Okęciu, Mokotowie, Ursynowie i Marymoncie. Przychodzący tu po szkole podopieczni mogą liczyć na ciepły posiłek, pomoc w nauce i zajęcia pod okiem opiekunów: od socjoterapeutycznych po rozwijające zainteresowania. Podobnie jak w ogniskach zakładanych przez Kazimierza Lisieckiego dzieci mają tu również swoje obowiązki: należy do nich odrabianie lekcji i dbanie o wspólną przestrzeń. – Jeśli ktoś wcześniej skończy odrabianie lekcji albo akurat nie ma nic zadane, to powtarza materiał albo czyta lekturę – mówi kierowniczka praskiego ośrodka Wisława Balas, nazywana przez dzieci panią Wisłą. – Jest dla nas bardzo ważne, że dzieci i rodzice traktują to miejsce jak swoje: mówiąc o ośrodku, używają pierwszej osoby. Rodzice rozmawiają z nami,










