Drugie rozdanie Obamy

Drugie rozdanie Obamy

Republikanie mają cztery lata na to, by zrozumieć, jak bardzo zmieniła się Ameryka Po wtorkowych wyborach jest już pewne, że Barack Obama pozostanie prezydentem USA przez kolejne cztery lata. Wbrew komentarzom pojawiającym się w niektórych polskich i amerykańskich mediach, wynik wyborów był od samego początku jednoznaczny i całkowicie rozstrzygający. Głos na Baracka Obamę oddało prawie 3 mln Amerykanów więcej niż na reprezentującego Partię Republikańską Mitta Romneya. Obama wygrał w niemal wszystkich swing states, czyli stanach, których mieszkańcy do ostatniego dnia pozostawali niezdecydowani, a ich głosy mogły dać zwycięstwo każdemu z kandydatów. Specyficzna demokracja Szczęśliwie dla urzędującego prezydenta nie tylko zdobył on poparcie większości obywateli, lecz także zagwarantował sobie to, że ponad 300 z 538 elektorów prezydenckich zagłosuje w styczniu na niego. Liczba głosów elektorskich jest w amerykańskich wyborach prezydenckich ważniejsza od liczby głosów oddanych na samego kandydata. Wynika to z faktu, że w USA prezydent nie jest wybierany bezpośrednio, jak chociażby w Polsce, ale pośrednio. Obywatele w wyborach głosują na elektorów reprezentujących danego pretendenta do urzędu, a nie od razu na kandydata, którego popierają. Każdy stan ma tylu elektorów, ilu przedstawicieli w Kongresie, co z kolei powiązane jest bezpośrednio z liczbą ludności. Kandydat, który wygrywa w danym stanie nawet jednym głosem w wyborach powszechnych, otrzymuje wszystkie mandaty elektorskie przysługujące temu stanowi – od tej reguły odstąpiły tylko dwa stany. Właśnie dlatego stany o dużej liczbie mieszkańców są dla kandydatów ważniejsze. Taki system oznacza, że można zdobyć poparcie większości wyborców i jednocześnie przegrać wybory w kolegium elektorskim. Tak się stało 12 lat temu, gdy Ala Gore’a poparła większość wyborców, ale miał mniej głosów elektorskich niż George W. Bush, który ostatecznie został wybrany na prezydenta. Cały świat zapamiętał z tych wyborów sceny z wielokrotnego przeliczania głosów na Florydzie. W tym roku sondaże również wskazywały, że na Florydzie kandydaci mają prawie identyczne poparcie i będą walczyć o każdy głos. Chociaż wyniki wyborów w tym stanie rzeczywiście zostały podane do wiadomości na samym końcu, nie miały żadnego znaczenia, ponieważ nawet bez głosów z Florydy elektorzy Baracka Obamy stanowili już większość w kolegium elektorskim. Zaskoczenia są gdzie indziej Republikanie nie mogą również być zadowoleni z wyników wyborów do Kongresu. Chociaż udało im się utrzymać większość w Izbie Reprezentantów, nie obronili wszystkich mandatów. Prawdziwą klęską okazały się dla nich jednak wybory do Senatu, ponieważ wbrew swoim nadziejom nie tylko nie pozbawili Partii Demokratycznej większości, ale nawet nie udało im się zachować dotychczasowego stanu posiadania. W nadchodzącej kadencji Demokraci i ich sojusznicy będą mieli 55 senatorów. Inną głośną porażką Republikanów jest przypadek senatora Scotta Browna, reprezentującego stan Massachusetts, który przegrał walkę o reelekcję z Elisabeth Warren, profesor prawa z Uniwersytetu Harvarda. Wybory te były dla Partii Demokratycznej kwestią honoru, ponieważ Brown dwa lata temu wygrał wybory specjalne do Senatu i zajął miejsce zmarłego w połowie kadencji Teda Kennedy’ego. Dla Demokratów, którzy uważali Massachusetts za swoje podwórko, była to przykra niespodzianka. W tym roku dołożyli wszelkich starań, by pozbawić Browna mandatu. Również Republikanie starali się ze wszystkich sił wybory wygrać. Nie dziwi więc, że ten pojedynek w wyborach do Senatu był najdroższy w amerykańskiej historii – jego łączny koszt przekroczył 65 mln dol. Drugim ważnym wydarzeniem z tego stanu jest wiadomość, że od stycznia 2013 r., gdy przysięgę w Izbie Reprezentantów złoży Joe Kennedy III, Massachusetts znowu będzie reprezentowane w Kongresie przez przedstawiciela klanu Kennedych. W kilku stanach Republikanie przegrali na własne życzenie. Tak było w Indianie, gdzie w partyjnych prawyborach wyłoniono jako oficjalnego kandydata nie urzędującego senatora Dicka Lugara, lecz stanowego skarbnika Richarda Mourdocka. Do tego momentu Republikanie mogli być prawie pewni, że wygrają wybory do Senatu, ponieważ kandydat sprawujący mandat w ok. 80% przypadków jest wybierany na kolejną kadencję. Z chwilą, gdy Lugar został zastąpiony przez radykalniejszego partyjnego kolegę, stracili tę szansę. Mourdock zaś wkrótce zdobył wręcz światową sławę, gdy w czasie jednej z debat wyborczych stwierdził, że ciąża będąca wynikiem gwałtu to efekt woli bożej.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 46/2012

Kategorie: Świat
Tagi: Jan Misiuna