Drzewa, głupcy!

Drzewa, głupcy!

Czasami myślę, w chwili zwątpienia i poczucia beznadziei, że nie mogąc oczekiwać od polityków wykonywania ich pracy („zawodu i powołania”) uczciwie, z odwagą, z rozmachem potrafiącym się zmierzyć z wyzwaniami przyszłości, kapitulując przed realpolitik, chciałbym jednak zachować prawo do żądania, by ponosili odpowiedzialność. I to nie na skalę zuchwałej kradzieży na sumę 70 zł, za co można teraz pójść do więzienia na 16 lat (Dudolino zdążył podpisać ustawę, która go po raz kolejny kompromituje, ośmiesza, marginalizuje politycznie), tylko surowiej niż obywatel, niż każdy/każda z nas. I żeby ta odpowiedzialność tyczyła się nie tylko kryminalnych poczynań (choćby zakupu od dziwnego biznesmena, handlarza bronią, przepłaconych respiratorów, których nie sprzedał mu producent, których tu nie ma i nie pracują, a przelewy poszły kilka godzin po podpisaniu umowy – spotkaliście się kiedyś z takim przypadkiem, że kilka godzin po podpisaniu umowy poszły do was przelewy???), ale też słów. Wypowiadanych, wykrzyczanych, wystrzelanych. Słów, których konsekwencje odczuwają inni na swoich głowach, grzbietach, twarzach.
Kiedyś, dawno temu, rzecznik rządu w klasycznym bon mocie zapewnił, że „rząd się sam wyżywi”. Dzisiaj rząd opłaci się sowicie na lata albo nawet pokolenia do przodu, zapewni sobie nietykalność za czyny, za które powinien pójść za kraty, kiedy niekompetencje przekładają się na bezkrytycznie przyklepywane kolejne demolki, zwane reformami (edukacja), albo kiedy kończy się na kłamstwach negocjacyjnych, groźbach (kolejny zapis w tarczy antykryzysowej wprowadzający bezwzględną karę więzienia dla lekarza, pielęgniarki za popełnienie nieumyślnego błędu) i równoczesnych prośbach (dajcie szczepionkę, leczcie, wasza praca to misja i powołanie).
Wrażenie, że ta władza nie ma gdzie się cofnąć, więc taranuje, co się da, zaczyna dominować. Czyżbyśmy oglądali paroksyzmy tych, co będą musieli odejść? Ciosy, deklaracje, obietnice i złorzeczenia na oślep. Czyżby przebijała się do świadomości ekipy rządzącej wizja utraty pełnej władzy parlamentarno-rządowo-prezydenckiej i nadchodzących tego konsekwencji? Ale może ta władza nie ma czego się bać? Przecież w świetle dnia i świętości wyborów demokratycznych minister Sasin wyrzucił w błoto 70 mln zł – nie musiał nawet bąknąć przepraszam, a co dopiero poczuć realne zagrożenie konsekwencjami karnymi. PiS bardzo chciało władzę zdobyć i ta wola pozwoliła mu to osiągnąć. Lęk przed utratą władzy jest silny, ale lęk przed utratą władzy, wpływów, apanaży, lewych kontraktów, spalonych „reform”, wzmocniony obawą przed poniesieniem konsekwencji prawnych, politycznych, skarbowych, obywatelskich – to doświadczenie nieznane całemu pokoleniu władzy po 1989 r. Jeśli miałoby paść na PiS, wymagałoby to sporej, nieznanej determinacji innych sił politycznych. Albo naszej siły, żeby takie rozliczenie wymusić.
Choć kto miałby to wyegzekwować? Doświadczenie po rządach PiS w latach 2005-2007 pokazuje, że oczywistość może pozostać nieoczywista i należne rozliczenie nie nadchodzi, nie dzieje się, nie wydarza, brakuje woli politycznej i determinacji. I nic to, że nam, społeczeństwu, takie rozliczenie politycznej fuszerki i nadużyć się należy. Przez ostatnie dwie dekady oglądamy spektakl świętej wojny i miłości między PiS a PO, rządzą te dwie ekipy na zmianę, czasem tylko podmieniając sobie ludzi, żeby kiedy władzę na chwilę traci jedna ekipa, nie musieli pozostawać na bocznym torze. Raz tu, raz tam, byle u żłobu. A nawet jak się pokazuje co jakiś czas nieśmiały zwiastun trzeciej siły, to wykrwawia się, zanim dojdzie do realnej rozgrywki, albo wchodzi w alians z silniejszym, albo usiłuje grać w polityczne pozapolitycznie (czyli właściwie jak?).
A nasze życie płynie. Perspektywy bledną, rzeki wysychają, powietrze aż gęste od brudu, płace stoją, mieszkań nie ma w zasięgu olbrzymiej części społeczeństwa, stabilna praca bywa pojęciem teoretycznym zaledwie. I wycinają drzewa, na oślep, bez przyczyny, z byle powodu, w mieście, na wsi, w puszczy. Kiedy zobaczę, że zmienia się nasz stosunek do drzew i ich żywotów, uwierzę, że zmiana jest możliwa, że odpowiedzialność istnieje, że to wszystko ma jakiś rudymentarny sens. Jeśli nie potrafimy zadbać o drzewa w takim momencie katastrofy klimatycznej, to skąd przypuszczenie, że jesteśmy w stanie poradzić sobie z dużo bardziej skomplikowanymi problemami? Drzew wystarczy nie wycinać, a i to okazuje się zbyt wielkim wyzwaniem. Drzewa, głupcy!

Wydanie: 2020, 27/2020

Kategorie: Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy