Dwie klasy na rok

Dotacje zagraniczne pokrywają od 6,5% do 7% naszych wydatków na ekologię. Można powiedzieć – mało. Ale fundusze z Zachodu są katalizatorem zmian Rozmowa z Cezarym Starczewskim, wiceprezesem Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej – Czy bez pomocy zagranicznej ochrona środowiska w Polsce byłaby mniej skuteczna? Są ekolodzy, którzy powątpiewają, by Zachód rzeczywiście mógł uratować polskie lasy i czystość powietrza? – Szacunki, które były robione przez Bank Światowy, Akademię Ekonomiczną i Instytut Ochrony Środowiska w naszym kraju, wskazują, że potrzebujemy na skuteczną ochronę środowiska od 2,5 miliarda dolarów w wariancie minimalnym do nawet 14 miliardów dolarów. Rocznie wydajemy tymczasem około 2 miliardów dolarów. Tylko jeden z programów pomocowych w tej dziedzinie tzw. ISPA to 177 milionów euro. Ważne jest natomiast, że pomoc zagraniczna zaangażowana jest w inwestycje i przedsięwzięcia bardzo Polsce potrzebne. Choćby oczyszczalnia ścieków w Warszawie, której tzw. efekt ekologiczny to redukcja około 50% dotychczasowych zanieczyszczeń kierowanych do Wisły. Komisja Europejska analizuje właśnie aplikację Warszawy w sprawie dofinansowania tej inwestycji. Być może nastąpi w tym roku wreszcie przełom po – bagatela – 18 latach przymiarek. – Mam wrażenie, że przy skali potrzeb świat nie zagwarantuje nam funduszy, które zadecydują o ostatecznej kondycji ekologicznej kraju. – Na międzynarodową współpracę w dziedzinie ekologii nie powinno się patrzeć jedynie poprzez pryzmat kwot, jakie wpływają na konta. Szacujemy, że dotacje zagraniczne pokryją od 6,5% do 7% naszych wydatków rocznych na ekologię. Można powiedzieć – mało. Ale fundusze z Zachodu mają być nie tyle panaceum na polskie ekologiczne bolączki, co katalizatorem zmian. – Potencjalni odbiorcy takiej pomocy skarżą się na biurokratyczne, ich zdaniem, obwarowania dotacji koniecznością przygotowania bardzo szczegółowych biznesplanów, setek zaświadczeń, zgód administracyjnych, znajdowania sponsorów. – Ważny jest trening przed naszym wejściem do Unii Europejskiej. Pomoc z UE obwarowana jest zawsze całym szeregiem wymagań, często uciążliwych dla nie znających zachodnich procedur polskich podmiotów. Zgoda. Ja też mam czasem wrażenie, że wymagania Unii Europejskiej wobec polskich partnerów są zbyt wygórowane. Kiedy jestem w Brukseli, mówię swoim rozmówcom: popatrzcie, bogata Dania miała wiele lat na spełnienie waszych warunków, na nauczenie się, jak korzystać z europejskich funduszy. Polsce tego czasu Europa za wiele nie daje. Można powiedzieć, że eurokraci chcą, byśmy kończyli po dwie klasy w jednym roku. – Co – poza brakiem doświadczenia – przeszkadza w pozyskiwaniu pomocy z Zachodu? – Polska jest krajem o dość skomplikowanej strukturze administracyjnej, z dwoma i pół tysiącem gmin, czyli podmiotów, które mogą korzystać z takich funduszy. Mamy tysiące gospodarstw, rozdrobnioną strukturę własności ziemni. Paradoksalnie, znacznie trudniej przygotowywać tu wszelkie programy ochrony środowiska niż na terenie zwartym i silnie zurbanizowanym, jaki mają np. Holendrzy. Koszt wielu programów, np. na Podkarpaciu, może być z tego powodu nawet dwa i pół raza wyższy niż tzw. europejska przeciętna. W najbliższych latach trzeba w Polsce zrobić bardzo dużo nie tylko w dziedzinie ochrony środowiska, ale także na obszarach, mówiąc żartobliwie, zahaczających o ekologię. Wnioski o pomoc z programu Phare 2000 z rejonu Mazur i Podlasia dotyczą rozmaitych dziedzin, np. rozbudowy infrastruktury komunalnej, ale także związanej z Kanałem Augustowskim. W tym drugim przypadku cel pozornie nie dotyczy ochrony środowiska, ale w istocie chodzi o ekologię. Rozwój turystyki na Suwalszczyźnie, jednym z obszarów przyrodniczo czynnych, to budowanie alternatywnego modelu rozwoju, zwiększanie liczby miejsc pracy bez zatruwania środowiska przemysłem. – Na co idą zachodnie fundusze? I do jakiego stopnia my sami możemy o tym decydować? – Strona polska ma w tym procesie znaczący udział. Minister środowiska określa listę najlepiej przygotowanych projektów. I my, i nasi zachodni partnerzy przywiązujemy wielką wagę do formalnoprawnego aspektu projektów. Projekt inwestycji współfinansowanej przez Komisję w Brukseli musi mieć na starcie wszystkie stosowne zezwolenia. To nie miejsce na strategię “jakoś to będzie”. Zarówno na szczeblu władz polskich, jak i w ramach Narodowego Funduszu, który będzie biurem wykonawczym i koordynatorem wykorzystania wielu takich programów, robimy wszystko, żeby Unia nie miała powodów do narzekań na nasze projekty. Przygotowani jesteśmy – mogę powiedzieć –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2000, 2000

Kategorie: Ekologia