Wciąż toczą się dyskusje, kto powinien być uprawniony do zabrania dziecka z domu. Ani słowa o staraniach, żeby je w domu zostawić Czy dzieci z trudnych domów mogą stać się posłami? Nie za 20 lat, ale już teraz, dziś? „Z podwórka do parlamentu” to tytuł aktualnego projektu Towarzystwa Przyjaciół Dzieci realizowanego wraz z Krajowym Komitetem Wychowania Resocjalizującego. I droga, jaką mają szansę przebyć dzieci ze środowiskowych ognisk wychowawczych TPD. 90 lat doświadczeń Ognisko na warszawskiej Ochocie. Czworo opiekunów – po dwoje na zmianie, wolontariusze. Pani psycholog, która pomaga rodzicom opanować agresję. Mistrzyni Polski w tańcach ludowych, prowadząca zajęcia z zespołem TPDance. Wysłużone meble, głównie z darów. Maleńki pokoik, w którym właśnie otworzono przedszkole dla dzieci z dzielnicy, żeby i te maluchy, które nie dostały się do państwowej placówki, miały szansę na socjalizację i lepszy start. Na jego ścianach duże, kolorowe kwiaty, wymalowane plakatówkami przez starsze dzieci dla małych kolegów. Na drzwiach do biura bibułowe motylki. W dużej sali starsze dzieci wycinają barwne rybki, bo pani właśnie ogłosiła konkurs na najładniejszą pracę. Na końcu pokoik, gdzie polonista z pobliskiej szkoły pomaga odrabiać lekcje, obok duma ogniska – kilka komputerów. – Może nie są najnowsze, ale działają – podkreśla Elżbieta Dziekanowska, kierowniczka placówki. Komputery to też dar, na szczęście coraz więcej dużych firm stawia sobie za cel pomoc potrzebującym, chcąc w ten sposób ocieplić swój wizerunek. Takich ognisk jest ponad 300 w całej Polsce. W nich – ok. 15 tys. dzieci. Działanie organizacji najlepiej ilustruje podstawowe hasło: „Wszystkie dzieci są nasze”. – Dla mnie oznacza to, że chcemy zająć się każdym dzieckiem: niepełnosprawnym i wybitnym, z lepszego i gorszego środowiska – mówi Wiesław Kołak, prezes Zarządu TPD. Najwięcej czasu i energii organizacja poświęca jednak na pomoc najsłabszym – dzieciom gorszych szans. A tych w społeczeństwie jest 7-10%. To one: wychowujące się w domach pełnych przemocy, widzące na co dzień nałogi swoich bliskich, nieradzące sobie w szkole, od urodzenia odsunięte na margines społeczeństwa, wymagają najwięcej uwagi. Na górze, wśród najwyższych władz, ta uwaga czasem kierowana jest w inną stronę, niż chciałyby tego osoby na co dzień pracujące z tymi dziećmi. Kolejne hasło TPD to: „Róbmy wszystko, żeby dzieci wychowywały się w rodzinach własnych”. Pozornie oczywiste, a jednak… W ostatnich miesiącach przez media przetoczyła się dyskusja o tym, kto powinien być uprawniony do odbierania dziecka z domu: pracownik socjalny czy sąd. – Ani słowa o staraniach, żeby to dziecko w domu zostawić – denerwuje się prezes Kołak. A przecież oderwanie dziecka od rodziny to ostateczność. Najpierw trzeba ze wszystkich sił starać się pomóc rodzinie jako całości, a nie zabierać z niej najsłabszych. Trudno jest jednak pomagać, gdy brakuje pieniędzy na tę pomoc. Złote lata, gdy organizacja miała regularne dofinansowanie z budżetu państwa, dawno minęły. Dziś jedna z największych organizacji pomagających dzieciom z trudem zdobywa fundusze na bieżącą działalność. Odkąd za wspomaganie podobnych inicjatyw odpowiedzialne są władze lokalne, każda jednostka musi stawać do konkursu, przedstawiając projekt na kolejny okres. W Warszawie ostatnio sytuacja odrobinę się poprawiła, bo konkurs może zapewnić finansowanie na trzy lata, a nie, jak było dotychczas i jak nadal jest w wielu miejscowościach, na rok. Towarzystwu pomaga też wsparcie zdobywane dzięki 1% podatku, prywatni sponsorzy… Ale dopięcie budżetu wciąż nie jest łatwe, a bez ciągłości finansowania bardzo trudno planować kolejne działania. Inwestycja Przez lata przy TPD działali pedagodzy rodzinni. Odwiedzali tych, u których działo się najgorzej, zaprzyjaźniali się, pomagali. Teraz takich osób jest coraz mniej. – Płaciliśmy im niewielkie pieniądze, ale musiały to być osoby z autentyczną pasją, zaangażowaniem i doświadczeniem – opowiada prezes. – Dziś coraz trudniej zapewnić finansowanie. We wniosku prosimy o pieniądze na 10 pedagogów, którzy pracowaliby przez cały rok, dostajemy – dla trzech, pracujących przez trzy miesiące. Co można zrobić w takim czasie? Rodziny, w których są problemy, niełatwo otwierają się na obcych. Zanim pedagog znajdzie z nimi wspólny język, może minąć miesiąc, dwa.
Tagi:
Agata Grabau









